It`s not my way.

niedziela, 19 maja 2013

"We together".

Vanja obudziła się po południu, nie wiedząc w pierwszej chwili, gdzie jest i dlaczego spała w środku dnia, do tego w ubraniu. Zamrugała kilka razy, pozbywając się z oczu resztek sennej mgły, i usiadła, przecierając je wierzchem dłoni.
Rozejrzała się z niepokojem, całkiem pogubiona i zdziwiona obcym otoczeniem.
-Hotel…- Szepnęła, przypominając sobie, dlaczego i dokąd zabrał ją Shannon. Tyle, że jego samego nigdzie nie było, a zza drzwi, za którymi zapewne znajdowała się łazienka, nie dobiegał najcichszy szmer.
Wstała, krzywiąc się na ból w podbrzuszu, wywołany przepełnionym pęcherzem.
W ogóle czuła się obolała, pokręcona, połamana, zmięta i rzucona w kąt jak niepotrzebny strzęp. Tak właśnie ją potraktowano: kawałek czegoś, co wygląda jak człowiek, ale nim nie jest. Nigdy wcześniej nie była sama dla siebie tak czarna, jak teraz. Domieszka krwi ze strony matki-Europejki znikła, jakby nie istniała.
Potraktowano ją tak, jak kiedyś traktowano czarne niewolnice. Biali zrobili z nią to, co chcieli.
„Przez ciebie kazałem…” To słyszała od Jareda, i teraz potrafiła dodać słowa, które wtedy zatrzymał dla siebie. Choć od chwili, gdy prawnik powiedział jej, czego dopuszczono się w klinice, próbowała odrzucić od siebie możliwość, że jej biały mąż maczał w tym palce, wiedziała, że jednak to zrobił. Była tego tak pewna jak tego, że za parę godzin zapadnie noc.
 Nie chciała mówić o tym Shanniemu.  On wciąż szukał wymówek, każących mu wątpić w winę brata, i nie miała zamiaru tego zmieniać. Nie miała sumienia obarczać go dodatkowym ciężarem w chwili, gdy znajdował się pomiędzy nią, a rodziną i pracą. Tamte rzeczy były w jego życiu obecne o lata świetlne wcześniej, niż ona, i z jej strony czymś obrzydliwym byłoby, gdyby rozmyślnie próbowała odsunąć go od nich. Mimo, że w głębi siebie tego chciała. Mimo, że był mężczyzną, na widok którego wszystko  poza nim przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie.
A teraz Shannie znikł, zostawiając ją samą w hotelowym pokoju, i zaczęła niepokoić się, by nie zrobił czegoś typowo męskiego i nie pojechał rozmówić się z bratem.
W cichej nadziei, że jednak nie jest sama, a Shann po prostu zdrzemnął się w wannie, dziewczyna otworzyła drzwi łazienki. Nie było w niej nikogo: hotelowe ręczniki wisiały równo na wieszakach, jeden z nich leżał na podłodze, lekko zmoczony w kilku miejscach. Wyglądało na to, że był używany całkiem niedawno. Powiesiła go, uśmiechając się na myśl o lekkim bałaganiarstwie Shannona.
Vanja skorzystała z toalety, z ulgą pozbywając się nadmiaru płynów i bólu pęcherza. Potem oparła się dłońmi o krawędź umywalki i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, w pierwszej chwili przekonana, że z jego tafli spojrzy na nią twarz czarna jak heban. Ale nie, jej skóra miała swój zwykły, brązowy kolor kawy z mlekiem.
 Miała nieco opuchnięte powieki, zapewne od płaczu i kilkugodzinnego snu, poza tym jej twarz nie nosiła śladu przeżytych emocji. Może w oczach miała jeszcze resztki smutku, ale to jedyne, co zauważyła. Wyglądała normalnie, i pokusiła się nawet o mrugnięcie do siebie, drobny geścik, mający dodać jej otuchy.
Wróciła do pokoju, nie wiedząc, co robić, więc sięgnęła po telefon do leżącej na szafce torebki. Włączyła aparat i wybrała numer komórki Shannona, jednak zamiast sygnału usłyszała kilka piknięć i połączenie zostało przerwane.  Spojrzała ze zdziwieniem na wyświetlacz i sapnęła, widząc na nim komunikat, informujący o tym, że karta w jej telefonie została zablokowana przez operatora. Dostała telefon od męża, który wykupił jej kartę jako dodatkowy do swojego abonament.
-Jared… Jakoś mnie to nie dziwi.- Mruknęła, krzywiąc usta w czymś, co miało być smutnym uśmiechem, ale w jej przekonaniu bardziej przypominało wrogi grymas. Myśl o mężu wywoływała w niej jedynie niechęć, żal i niezrozumienie. To ostatnie spowodowane było jego zachowaniem, w którym nie potrafiła odnaleźć śladu logiki. Było sprzeczne ze wszystkim do czego przywykła, i tak zaskakująco obce, jakby młodszy z "marsjańskich" braci naprawdę nie pochodził z tej planety.
Rzuciła niepotrzebny już aparat na podłogę i sięgnęła po drugi, używany do wieczornych rozmów z Shanniem. Wybrała jego numer i westchnęła, słysząc, że jest zajęty. Jak pech to pech, pomyślała, podchodząc do okna.
Widok za nim, panorama rozciągającego się przed hotelem parku, przypomniała jej ten, który podziwiała każdego dnia z mieszkania Jareda, dawno temu, gdy jeszcze był człowiekiem i potrafił czuć coś więcej, niż żądzę posiadania i popęd seksualny. Z czasów, gdy chcieli czegoś razem, mieli plany.
-Jeden planował pierdnąć, ale się zesrał.- Zacytowała zasłyszane u Shanniego powiedzonko.- A ty zapaskudziłaś majtki bardziej, niż mocno, Czarnuchu.- Szepnęła, otwierając na oścież skrzydła okna.- Tak mocno, że smród wlecze się za tobą od dwudziestu lat.- Oparła dłonie o parapet i wychyliła się nieco, spoglądając w dół, potem przed siebie, na kołyszące się w lekkim wietrze korony drzew. Znów popatrzyła w dół, na chodnik przed hotelem.  Próbowała wyobrazić sobie siebie samą, leżącą na nierównych płytach dwa piętra niżej, zakrwawioną, z lewą nogą ułożoną w niemożliwej do zrozumienia pozycji. Obraz, który pojawił się w jej głowie był tak wyraźny, jakby oglądała go na zdjęciu.
-Bo oglądałaś.- Powiedziała, sztywniejąc. PRZYPOMNIAŁA sobie fotografie, pokazywane przez panią psycholog, młodą, czarną kobietę o ciepłym i kojącym głosie.

-Powiedz mi jeszcze raz, co pamiętasz jako ostatnie.- Psycholog splata szczupłe dłonie na leżącej na jej kolanach teczce na dokumenty. Patrzy na dziewczynkę uważnie, ale ze współczuciem w oczach.
Vanja unosi odrobinę głowę z poduszki i natychmiast opuszcza ją z powrotem, czując przeszywający ból po lewej stronie brzucha. Jej noga, schowana pod grubą warstwą gipsu, wisi nad szpitalnym łóżkiem na potężnym wyciągu. Boli, ale dziewczynka nie skarży się nikomu: wie, że ból będzie jej towarzyszył przez długi czas, lekarze nie kryją przed nią, jak bardzo ucierpiała w wypadku.
-Pamiętam, że byłam w szkole, ale nie wiem, jakie miałam lekcje.- Mówi wreszcie, szepcząc, ze wzrokiem utkwionym w teczce.- Co pani tam ma?- Pyta głośniej.
-Nic, słoneczko.- Kobieta uśmiecha się kącikami ust.- Spróbuj wysilić pamięć, Vanju. Nie wypadłaś z okna w szkole, ale w domu. Nie masz trzynastu lat, tylko piętnaście. Chodziłaś już do szkoły średniej.
-Nie pamiętam.- Vanja kręci głową.- Naprawdę nie pamiętam!- Podnosi głos, zdenerwowana.
Podobne rozmowy mają miejsce przy każdej wizycie pani psycholog, choć wcześniej nie pojawiała się teczka. 
-Myłaś okna i straciłaś równowagę. Czy może ktoś cię popchnął, i dlatego nie chcesz o tym mówić?- Kobieta pochyla się w przód, wbijając w dziewczynkę czujny wzrok.- Tak, było, prawda? Ktoś pomógł ci wypaść, a ty nie chcesz mi o tym powiedzieć.- Wyrzuca z siebie słowa, przybierając ostry, karcący ton.
Vanja jest przestraszona. Gdyby mogła uciekłaby z dala od psycholog i jej dziwnych pytań.
-Nie pamiętam.- Mówi.- I nie wierzę, żeby mama albo tata mnie popchnęli, rozumie pani?
-Zobacz, jak wyglądałaś.- Psycholog otwiera z rozmachem teczkę i podaje Vanji kilka dużych, kolorowych fotografii.- Jeśli ktoś przyczynił się do tego, nie powinnaś mieć oporów przed wyznaniem prawdy.
Dziewczynka patrzy na to, co widać na pierwszym zdjęciu: leżącą w kałuży czerwonej cieczy szmacianą lalkę o długich, czarnych włosach. To musi być lalka: żaden człowiek nie mógłby przyjąć tak niewygodnej pozycji, z lewą nogą praktycznie podwiniętą pod tułów.
-Co to jest?- Pyta, choć doskonale zna odpowiedź.
Podnosi rękę i dotyka swoich włosów, równie czarnych jak te, które widzi na zdjęciach, i równie długich. Potem spogląda na obandażowaną nogę i wraca wzrokiem do fotografii, przyrównując lokalizację najsilniejszego bólu do miejsca, w którym na zdjęciu z uda lalki wystaje złamana kość.
-Tak wyglądałaś, gdy przyjechała policja i karetka. Jeśli ktoś jest za to odpowiedzialny, nie wolno ci go chronić. Wiemy, że twoi rodzice…- Pani psycholog mówi łagodnym, pełnym żalu głosem, ale Vanja wpada w furię, słysząc jej fałszywe współczucie.
-Odczep się!- Krzyczy, szarpiąc fotografie i w minutę zmieniając je w pomięte strzępy.- Byłam w szkole! Byłam w szkole!- Powtarza, wciąż krzycząc.- Gdzie moja mama? Zawołajcie moją mamę! Gdzie mama?- Szarpie się, gdy w jej pokoju zjawiają się dwie pielęgniarki i jedna z nich robi jej zastrzyk w ramię, trzymane w uścisku przez drugą.

Shannon zakończył rozmowę i rozłączył się, zadowolony z obrotu sprawy. Wszystko szło po jego myśli, i oby nadal tak było. Czas wreszcie na serio zająć się tym, co ostatnio miało miejsce, szczególnie teraz, po dzisiejszych sensacjach, zasłyszanych u prawnika Vanji.
Co za ludzie, kurwa, robili kobietom podobne rzeczy? Wciąż nie mógł uwierzyć, że lekarze, zobowiązani ratować ludzkie życie, mogli bez pytania usuwać ciąże. Jakie w tym wszystkim miejsce zajmował Jerry? Wiedział? Nie wiedział? Wiedział i pozwolił na zabieg? Kazał go zrobić?
-Nie no, kurwa, ja już całkiem głupi jestem.- Sapnął, patrząc niecierpliwie na zmieniające się nad drzwiami windy cyfry, świadczące o tym, że dźwig wjeżdżał właśnie na górę. Zrezygnował z czekania, poprawił niewygodne torby z zakupami i ruszył w stronę schodów. Dwa pietra to niewiele, szybciej znajdzie się w pokoju, idąc pieszo, niż stojąc jak palant przed drzwiami windy. Tym bardziej, że dwie godziny wcześniej zostawił śpiącą Vanję a teraz niepokoił się, że dziewczyna mogła pod jego nieobecność się obudzić i stwierdzić, że dał nogę. Przeżyła szok, załamała się, mówiła o samobójstwie. To było samo w sobie straszne i przerażające, ale po pierwszym telefonie, wykonanym z pokoju, musiał pojechać na spotkanie, inaczej mógłby gadać do słuchawki do usranej śmierci.
Z niewygodnymi torbami stanął przed drzwiami pokoju i zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu karty magnetycznej. Znalazł ją wreszcie, wsunął w szczelinę czytnika i nogą pchnął drzwi, otwierające się opornie pod wpływem ciągnącego z pokoju przeciągu.
Wszedł do pokoju i zamarł, widząc stojącą przy oknie Van. Dziewczyna stała z pochyloną głową, z rozłożonymi szeroko rękami i dłońmi zaciśniętymi na futrynach. Nawet stąd, gdzie stał, słyszał jej nerwowy, urywany oddech, i przeraził się, myśląc o jednym: wrócił w ostatniej chwili.
Upuścił zakupy na podłogę i w dwóch krokach znalazł się przy niej. Odciągnął ją od okna, jedną ręką trzymając przy sobie a drugą zamykając rozwarte skrzydła okna, roztrzęsiony, jakby cudem uniknął nieszczęścia. Właściwie był pewien, że uniknął.
-Jezu, skrzacie, co ty chciałaś zrobić?- Chwycił ją w objęcia, z niepokojem patrząc w jej niezbyt przytomne oczy. Wyglądała, jakby straciła zupełnie kontakt ze światem. Niby zwracała na niego uwagę, ale miał wrażenie, że w ogóle go nie widzi.
Zwariowała, pomyślał. Nie wytrzymała i załamała się, zamknęła w sobie, wycofała. Nie dała dłużej rady, i nawet ja nie pomogłem. Miała dość.
-Odezwij się do mnie, Van.- Potrząsnął nią lekko.- Powiedz coś, skrzacie, proszę!- Błagał, wpadając w histeryczny ton.- Nie patrz na mnie w ten sposób, Jezu, bo się posikam ze strachu!
Vanja jeszcze przez sekundę czy dwie wpatrywała się w niego dziwnie, potem jej oczy zaczęły tracić nieprzytomny wyraz. Mrugnęła i odsunęła się od Shannona o krok.
-Dlaczego miałbyś popuścić w spodnie, Shannie?- Spytała. Normalnym tonem, nie jak ktoś, komu odbiła palma.
-Co ty chciałaś zrobić, dziewczyno? Wchodzę tu i co widzę? Wisisz w oknie, uczepiona rękami ścian, i nie kontaktujesz!- Z ulgi, że jednak nie odpłynęła na dobre, prawie zaczął krzyczeć.
-Przepraszam, zamyśliłam się. Coś mi się przypomniało.- Van uspokajająco pogładziła go po twarzy i schowała mu za ucho niesforny kosmyk włosów.- Nie było cię, miałeś zajęty telefon, po prostu patrzyłam przez okno. Myślałeś, że chciałam skoczyć?
-A co innego? Mówiłaś, że…- Machnął ręką, nie kończąc zdania.- Jezu, w życiu się tak nie przestraszyłem. Zobacz.- Przyłożył sobie jej dłoń do piersi, w której serce tłukło mu się, jak oszalałe.- Mało zawału nie dostałem. Jezu, powiedz mi, że nie chciałaś.
-Musisz chyba ograniczyć kawę, Shannie. I przydałoby się, żebyś sobie zmierzył ciśnienie.- Vanja odchyliła się w bok, patrząc na porzucone przy drzwiach torby.- Byłeś na zakupach?
-Tak.- Shannon powoli się uspokajał, ale w myślach obiecał sobie nie spuszczać Vanji z oka i nie zostawiać samej.- Kupiłem parę rzeczy: trochę ubrań, szczoteczki do zębów, bieliznę, kosmetyki, coś do czytania. Przedłużyłem rezerwację pokoju, zostaniemy tu jakiś czas.- Oznajmił, nim spytała, po co to wszystko kupował.
-Ale…
-Żadnego „ale”, skrzacie. Przeszłaś dziś piekło, płakałaś przez kilka godzin, teraz przestraszyłaś mnie tak, że omal się nie posrałem.- Shann podniósł torby i położył na łóżku, rozsypując zawartość jednej z nich: orzeszki w miodzie, chrupki serowe, solone pistacje... – Pomyślałem, że dobrze zrobi ci wypoczynek, poza tym nie chcę, żebyś w takim stanie rozmawiała z Jerrym. Musisz dojść do siebie po dzisiejszym.- Tłumaczył jej, jak dziecku, ale musiał, bo naprawdę martwił się o nią bardziej, niż o samego siebie. Na dodatek dręczyły go wyrzuty sumienia, spowodowane myślami, że mogła pozbyć się dziecka z własnej woli.- Mam nadzieję, że to, co ci kupiłem, będzie pasowało. Nie bardzo znam się na kobiecych rozmiarach.- Wskazał na jedną z toreb. Koniecznie chciał odwrócić jej uwagę od ponurych myśli.- Brałem to, co mi się podobało.
-Tak?- Vanji zaświeciły się oczy.- Rany, ciekawa jestem twojego gustu.- Dopadła torby i wyrzuciła z niej wszystko na podłogę. 
Pierwsze, co zauważyła, to kolory: dominował czarny, czyli ulubiony kolor Shanniego. Sam ubierał się głównie na czarno, wiec nie było dziwne, że wybrał właśnie tę barwę. Poza nią zobaczyła błękitną, szarą i brązową. Nic jasnego, żadnych czerwieni, żółci, zieleni, bieli…
Vanja po kolei odpakowywała z folii i oglądała kupione przez Shanna ubrania. Nie było ich wiele: trzy koszulki, jedna sukienka, prosta i przewiewna, na ramiączkach, dwie pary sięgających kolan legginsów. I bielizna: co prawda nie kupił jej biustonosza, ale pięć par koronkowych fig i komplet, składający się z przezroczystej koszulki i stringów, zupełnie ją rozbroiły. To ostatnie było tak fikuśne, że omal się nie roześmiała: ażurowa koronka okalała pokaźny dekolt i dół koszulki, a stringi składały się właściwie z samej koronki i kilku sznureczków.  Słodki Boże, on chciał zapewne, żeby mu się w tym pokazała.
Sama ubierała się o wiele skromniej, przynajmniej na co dzień. Patrząc z perspektywy Shannona: czy jej garderoba była zbyt mało kobieca? Czy w swoich zakrywających wiele ubraniach była dla niego mniej pociągająca, niż gdy założy coś z tego, co jej kupił?
Podniosła komplecik i przyglądała mu się z bliska, próbując wyobrazić sobie, jak mogłaby w czymś takim wyglądać.
-Podoba ci się?- Shannon wyrósł przy niej, oparł brodę o jej ramię i palcem trącił koronkowe stringi.
-Całkiem ładne.- Przyznała. To była najbardziej neutralna odpowiedź ze wszystkich, jakie mogła wymyślić.
-Powiedziałem, że potrzebuję dla swojej dziewczyny czegoś na noc, i dali mi to.- Zaczął chichotać, choć wewnątrz nie pozbył się obaw o Van. Tyle, że potrzebna jej była normalność, coś, co oderwie ją od myśli o tym, co jej się przydarzyło. O Jerrym.- Skrzacie, czy ja wyglądam na faceta, któremu tylko jedno w głowie?
-Nie bardziej, niż ja na samobójczynię.- Odpowiedziała lekkim tonem, ale i tak Shannona przeszedł dreszcz, wywołany jej słowami.
Otrząsnął się, odwrócił ją do siebie i popatrzył w trzeźwe całkowicie, lśniące jak zawsze oczy.
-Nie chcę więcej słyszeć o niczym, co jest związane z robieniem sobie krzywdy.- Powiedział poważnie.
-To ty zacząłeś ten temat, Shann.
-Tak. Dobrze, więc go kończę.
-Bardzo mądrze.- Van uśmiechnęła się lekko.- Od dziś słowo na "s" nie istnieje w naszym słowniku.
-Jakie słowo, skrzacie?- Shann udawał zdziwienie.- Masz na myśli "Shannon"?- Droczył się z nią specjalnie, chcąc przywrócić jej dobry humor.
-Ależ skąd! "Shannon" to bardzo ważne słowo, które szczerze uwielbiam.- Jej uśmiech stał się szerszy a oczy pojaśniały w sposób, który zawsze go rozczulał i jednocześnie podnosił na duchu.- A będzie jeszcze ważniejsze, jeśli jego żywy odpowiednik mnie nakarmi. Nie jadłam nic od śniadania i z wielką ochotą wezmę coś do ust.- Cmoknęła Shanniego w policzek.- Odświeżę się szybko i przebiorę.- Wstała, zgarniając z łóżka sukienkę.- Ciekawe, czy tu smacznie gotują.
-Raczej tak.- Shann patrzył za nią, znikającą w łazience, nie mogąc nic poradzić na przyjemne myśli, które pojawiły się w jego głowie, gdy wspomniała o tym, żeby ją nakarmił. W połączeniu z drugą częścią następnego zdania dawało to bardzo natrętne skojarzenia.- Serio nie myślisz tylko o jednym, chłopie?- Mruknął do siebie pod nosem, zrzucając przepoconą koszulkę, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy przez następne kilkanaście minut.
Hotelowa restauracja nie była duża, ale miała coś, co Shann przy pierwszej wizycie określił jako „schowki dla zakochanych”: dwuosobowe, odizolowane od reszty sali stoliki, ukryte za przepierzeniami.
 Ponieważ przyszli między porą obiadu a kolacji, większość miejsc była wolna, zabrał więc Vanję do kącika najbardziej oddalonego od wejścia. Kelner, który przyszedł wraz z nimi, zapalił lampkę, sygnalizującą, że ten „schowek” jest zajęty, przyjął zamówienie i znikł.
-Ciekawy wystrój, jak na zwykły hotelik.- Van nie kryła podziwu dla pomysłowości właścicieli budynku.
-Prawda? Ktoś pomyślał, że niektórzy chętnie posiedzieliby osobno i potrzymali się za ręce bez wgapiania się reszty gości. – Mówiąc, sięgnął po jej złożoną na blacie dłoń i zamknął w swoich, o wiele większych.
-Albo bez obawy, że ktoś nieproszony ich podejrzy.- Van przestała oglądać lożę i spojrzała na Shannona.- Dziękuję, że nie pozwoliłeś mi wrócić do domu. Chyba narobiłabym głupot, byłam…
-Myślałaś, że co zrobię, odstawię cię pod bok Jerrego i będę przypatrywał się, jak próbujesz wycisnąć z niego prawdę?- Przerwał jej.- Dzisiejszy dzień sporo zmienił, skrzacie. Można powiedzieć, że otworzył mi oczy. Wiesz, jak widziałem wszystko do tej pory?- Pochylił się nad stolikiem, mówiąc przyciszonym głosem.- Zakochałem się w żonie brata, z wzajemnością. Mamy romans. A romans to coś, z czym trzeba się kryć. Kryć trzeba się z czymś, co jest złe. Tylko, cholera, nie rozumiem, co złego niby jest w tym, co nas łączy?
-Nic, Shannie.
-Właśnie. Dlatego…- Urwał na moment, zbierając myśli. Chciał, żeby jego słowa zabrzmiały odpowiednio do tego, co czuł.- Ja już nie mam zamiaru stać w cieniu, skrzacie.
-Co rozumiesz przez stanie w cieniu?- Van oparła łokcie o blat stolika, wyraźnie poruszona jego słowami.
-Patrzenie z boku na to, co się dzieje. A dzieje się straszne gówno, nie sądzisz?
-Stałeś po mojej stronie od początku. Wcześniej, niż cokolwiek się zaczęło. Przeciwstawiałeś się Jaredowi, choć nie musiałeś. Co jeszcze chcesz zrobić?
Shannon puścił jej rękę i odchylił się w tył.
-Wszystko.- Stwierdził, zawierając w jednym słowie to, co zrobił i zaplanował za nich dwoje. Bez pytania Van o zdanie, z nadzieją, że zrozumie go, i nie opieprzy o zbytni pośpiech.
-Wszystko?- Dziewczyna powtórzyła za nim.- Czyli?
-Gdy spałaś, zadzwoniłem do Hudsona i powiedziałem, że nie wracasz do domu. Powiedziałem mu, w jakim jesteś stanie, i stwierdził, że mądrze postąpiłem, nie pozwalając ci widzieć się z Jerrym.- Mówiąc, patrzył jej w oczy, pilnie obserwują ich wyraz. Nie chciał, żeby się na niego wkurzyła, ale nie zamierzał ustąpić ze swojego stanowiska.- Poza tym powiedziałem też, że od dziś jesteś z Jerrym w separacji.
-Słucham?- Van drgnęła, jakby ktoś ukłuł ją szpilką, ale nie wyglądała na zbyt przejętą jego słowami.
-Musisz mu to potwierdzić sama, chyba mówił coś o podpisaniu jakiegoś papierka, nie pamiętam. W każdym razie, od teraz nie będziesz rozmawiać z tym popaprańcem, swoim mężem, inaczej, jak przy swoim prawniku.
-Tak sobie we dwóch ustaliliście, gdy spałam?
-Złościsz się?- Odpowiedział pytaniem.
Przez chwilę nie mogli rozmawiać: kelner przyniósł ich zamówienie, grillowane filety z kurczaka, sałatkę i butelkę schłodzonego białego wina. Czekając, aż je otworzy i naleje im do kieliszków, mierzyli się wzrokiem. Shann patrzył z nadzieją, że Van nie weźmie jego zabiegów za próbę manipulowania nią.
Ona, patrząc na niego, zastanawiała się, co zrobić. Shannon zaskoczył ją tym co zrobił, ale to zaskoczenie było miłe, nie niosło w sobie żadnych negatywnych odczuć. Zachował się odpowiednio do sytuacji, zdejmując z jej barków ciężar zmagania się z przeciwnościami, jakie stanęły na jej drodze. Sama przed sobą musiała przyznać, że obawiała się konfrontacji z Jaredem. Bała się, że da się ponieść emocjom i powie coś, czego potem będzie żałować. Na przykład przyzna się do romansu z Shanniem. Lub wyrzuci mężowi swoje podejrzenia, jakoby świadomie zażądał od lekarzy, by dokonali aborcji bez jej wiedzy.
 Prawnik przestrzegał przed zbyt wczesnym wyjawieniem Jaredowi, że są w posiadaniu dokumentów z kliniki. Pierwsze, co było konieczne, to zbadanie sprawy przez odpowiednie służby, które z sądowym nakazem w ręce sprawdzą wszelką dokumentację nie tylko jej, ale i innych pacjentek. Sprawa ruszyła sama z siebie, będąc poza decyzją Vanji. Nie mogła zabronić policji niczego, jeśli w grę wchodziła możliwość złamania przez lekarzy prawa. Miała głos jedynie w przypadku Jareda: mogła złożyć na niego doniesienie, mogła zrezygnować. Wszystko zależy od tego, co odkryje policja. Jeśli okaże się, że podobnych przypadków było więcej, uzna, iż jej nie był czymś innym, jak stałą procedurą, wykonywaną w klinice.
Jeśli jednak tylko ona została pozbawiona dziecka, Jared pożałuje, że sam nie został usunięty z macicy matki jako kilkutygodniowy płód.
Pozostawała jeszcze sprawa Constance: w chwili, gdy Van chciała rozwieść się z Jaredem, kobieta mogła okazać się sprzymierzeńcem. Od początku zależało jej, by Vanja zniknęła z życia jej syna, więc dowiadując się o rozwodzie, mogła wpłynąć na niego, by nie odmawiał żonie prawa do wolności. To było coś, nad czym trzeba będzie głębiej pomyśleć.
Kelner skończył swoje obrządki, życzył parze smacznego i znikł bezgłośnie za przepierzeniem.
-Nie złoszczę się.- Van wróciła do przerwanej rozmowy.- Wręcz przeciwnie, Shannie. Jestem wdzięczna za to, co dla mnie robisz. Tylko martwię się, że ryzykujesz…
-Czym? Tym, że Jerry się dowie? Wcześniej czy później musi.- Shann odkroił kawałek fileta i spróbował.- Mmm, pyszny. Mięciutki i soczysty, aż dziwne, że grill go nie wysuszył.
-Nie zmieniaj tematu, cwaniaku.- Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, ale zapach mięsa pobudził do pracy jej pusty żołądek, więc zabrała się za jedzenie.
-Nie zmieniam, skrzacie. Ale teraz zmienię: ślicznie ci w tej sukience.
-Dziękuję. Jest trochę śmiała, no i nie mogę nosić pod nią biustonosza, ale bardzo mi się podoba. Masz dobry gust, Miśku.- Uśmiechnęła się znad talerza, oblewając się lekkim rumieńcem.
-No raczej.- Zachichotał, instynktownie opuszczając wzrok na jej dekolt i widoczne w nim zaokrąglenia brązowych piersi. Wyobraźnia natychmiast podsunęła mu ich obraz, zupełnie nagich pod materiałem sukienki, z napiętymi brodawkami, czekającymi tylko, aż dotknie ich językiem.
Zrobi to, gdy tylko wrócą do pokoju i zostaną sami. I będzie robił to każdego dnia, który spędzą w hotelu, nie czując się przyciśniętym koniecznością pośpiechu, albo mając w głowie świadomość, że przebywają w domu, który przesiąkł zapachem i obecnością Jerrego. Tu, w hotelu, choć otoczeni innymi gośćmi, nie mieli nad sobą ducha Jareda, jak i wszechobecnej obawy, że mógł zjawić się wcześniej, zaskakując ich w bardzo wymownej sytuacji.
-Nie czujesz się teraz… wolna?- Spytał między kęsami.- Wiesz, swobodna, na luzie.
-Owszem, czuję się tak. Mimo tego, co się dziś stało, jest mi lżej z myślą, że nie muszę patrzeć na Jareda ani słuchać tego, co mówi. Martwię się tylko o ciebie, Shannie.
-Ty znów swoje?- Shann przewrócił oczami.- Jezu, skrzacie, jestem dorosłym facetem, nic mi nie będzie. Już mówiłem, że nie zostawię cię samej, więc nie wracaj do tego, bo pomyślę, że chcesz się mnie pozbyć.- Pogroził jej palcem.
-Ale twoja kariera…
-No proszę, jaka uparta.- Odstawił kieliszek i dotknął palcami dłoni Van.- A może ja już nie chcę tego ciągnąć? Zarobiłem sporo, zjeździłem świat, nie byłem chyba tylko w dupie Świętego Mikołaja. Boisz się, że brat wypierdoli mnie z zespołu? Nie zrobi tego. Nie przed trasą. Za wiele by go to kosztowało, skrzacie, choć mógłby znaleźć kogoś na moje miejsce w dwa dni. Srałby pod siebie z obawy, że zmiana perkusisty pociągnie za sobą nieprzychylne komentarze, utratę fanów, mniejszą liczbę sprzedanych płyt i biletów.- Shannon był pewien tego, co mówi.- Znam go, odkąd się urodził, prawda? Pracujemy razem od początku i wiem, że nawet rozwód i to, że odbiłem mu żonę, nie spowoduje, by wywalił mnie teraz z zespołu. Co innego później, po ostatnim koncercie. Spodziewam się, że zaraz po zejściu ze sceny każe mi spierdalać, ale wcześniej jestem praktycznie nietykalny.
-I mówisz o tym tak lekko?
-Mhm. Po prostu chcę jeszcze pożyć jak zwykły człowiek, posiedzieć na dupie, pokopać w ogródku, drzemać w fotelu z gazetą na twarzy, takie tam. I chcę to zrobić, zanim zacznę potykać się o własną torbę, pierdzieć przy każdym kichnięciu i zapominać, jak się nazywam.
-Shann!- Vanja parsknęła śmiechem, rozbawiona.- Ty jak coś powiesz…- Pokręciła głową, odganiając sprzed oczu wizję sporo starszego, łysiejącego Shanniego, ubranego w dresy, których krok zwisał mu między kolanami.

Drzwi windy zamknęły się za nimi z cichym sykiem i Shannon nacisnął przycisk drugiego piętra.
-Nie wierzę, że siedzieliśmy tam tyle czasu.- Vanja oparła się o ścianę.- Zupełnie straciłam kontakt ze światem, a ty?
-Też. Dobre towarzystwo robi swoje.- Mruknął, przysuwając się do niej.-Jak i dobre wino. Wywaliliśmy dwie flaszki, skrzacie.- Przejechał palcami po jej ramieniu, potem dotknął miękkich, gęstych włosów za uchem.- Pozwolisz im odrosnąć?- Szepnął.- Tak żałuję, że nie zdążyłem się nimi nacieszyć, gdy były długie. Wyglądasz pięknie, ale… brakuje mi ich.
-Wiesz, ile potrwa, nim znów takie będą? Kilka lat.
-Poczekam.- Pochylił się, chcąc pocałować dziewczynę, ale w tej samej chwili winda zatrzymała się na ich piętrze.
Wysiadając, minęli kilkoro młodych ludzi, wyglądających na studentów: trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Towarzystwo obejrzało się za nimi jednocześnie, jakby ich głowy zareagowały na wydany pilotem impuls.
-Ej, ten facet jest podobny do Shannona Leto.- Głośny szept jednego z chłopców poniósł się po korytarzu.
-Co ty, widziałem go, to nie on. Ten jest za niski.- Ktoś odpowiedział mu równie „cicho”, potem cała grupa zniknęła w windzie.
-Ohoho, słyszałaś? Jestem za niski na bycie sobą.- Shann ze śmiechem wpuścił Van do pokoju, znów powiesił na klamce wywieszkę „Nie przeszkadzać” i z zadowoleniem zamknął drzwi od wewnątrz na zasuwę.
-Chyba cię to nie uraziło?
-Jakoś nie.- Zrzucił buty i kopnął je pod ścianę, potem zdjął koszulkę, zostając w samych spodniach.- Toples.- Mrugnął do Vanji.- To, co podobno lubisz.
-W twoim wykonaniu to bardzo seksowny toples. Półnagi Misiek, kocham to.- Dziewczyna zasłoniła okno, odcinając się od przypominającego przeszłość widoku parku.- Depilowałeś się wcześniej, czy nagle zacząłeś porastać futrem?- Przejechała dłonią po piersi Shannona, pokrytej ciemnym zarostem.
-Goliłem klatę, bo fajnie to wygląda na scenie.- Przyznał, równocześnie uświadamiając sobie, jak dawno nie był z Vanją sam na sam. Od ich ostatniej schadzki minęło tyle czasu, że zdążył obrosnąć.- Podobam ci się taki, czy wolisz mnie w gładkiej wersji?
-Hm, niech pomyślę.- Van wspięła się na palce, zarzucając mu ręce na szyję.- Jeśli twoje futerko nie będzie mnie łaskotało, pozwolę ci je zatrzymać.- Otarła się o niego.- Idę pod prysznic.- Wymknęła się Shannonowi, nim zdążył ją objąć i zatrzymać. 
-To ma być zaproszenie?- Zawołał za nią, gdy zniknęła w łazience. Nacisnął klamkę: nic. Van zamknęła się od środka.- Hej, skrzacie, może umyję ci plecy?- Zaproponował.
-Poradzę sobie, ale dziękuję za dobre chęci.- Usłyszał w odpowiedzi, potem ze środka dobiegł dźwięk lejącej się do wanny wody. Chwilę po nim rozległ się szelest plastikowej zasłonki.
-Może jednak?- Shannon nie zrezygnował z namawiania na wspólną kąpiel, ale nie powodowała nim chęć igraszek w wodzie. Z nagła powrócił lęk o Vanję i natrętna myśl, że przez całe popołudnie udawała dobry nastrój i wesołość, nawet frywolność w żartach, trochę wypiła, a teraz została sama za zamkniętymi drzwiami i cholera wie, co mogło strzelić jej do głowy.
-Zaraz skończę, Miśku, to naprawdę szybki prysznic.- Odparła, przekrzykując szum wody.- Mógłbyś za ten czas prześcielić łóżko?
Shann oderwał się od drzwi łazienki, zgarnął z posłania leżące na nim ciuchy, rzucił je na jeden z foteli i odsunął do połowy cieniutką, letnią kołdrę, po czym wrócił na posterunek.
-Zrobione.- Zawołał. W tym samym momencie coś z łomotem upadło w środku, płosząc go.- Van? Co tam się dzieje?- Spytał, łapiąc za klamkę.- Van, wszystko w porządku?
-Tak, Miśku. To tylko butelka z balsamem do kąpieli. Nie pośliznęłam się i nie rozbiłam głowy.- Chwila ciszy.- Shann, czy ty podsłuchujesz pod drzwiami?
Shannon cofnął się o dwa kroki.
-Nie.- Skłamał.- Tylko się przestraszyłem.- Usiadł na łóżku i nasłuchiwał.
Szum wody ucichł, po chwili zasłonka nad wanną zaszeleściła po raz drugi, wreszcie drzwi otworzyły się i Van, owinięta ręcznikiem, z kroplami wody na ramionach, weszła do pokoju.
-Nie musisz się o mnie bać, Shannie. Mówiłam przecież, że nic sobie nie zrobię. Aż tak we mnie nie wierzysz?- Stanęła przed nim, wycierając rogiem ręcznika mokre przedramiona.
-No…- Shann poczuł się głupio.- Przepraszam.
-Wybaczam.- Pacnęła go palcem w czubek nosa.- Twoja troska o mnie jest słodka, choć przesadna. Powiedziałam przecież, że cię nie zostawię, w żaden sposób.- Oparła dłonie o jego uda, pochyliła się i z bliska spojrzała mu w oczy.- Nigdy nie zostawiłabym mężczyzny, którego kocham, jeśli on sam nie powiedziałby mi, że ma mnie dość. Masz mnie dość, Miśku?
-Jezu, nie, skąd!- Zaprotestował natychmiast, szczerze i z całego serca.- Nigdy nie będę miał.- Dodał.
-Więc problem rozwiązany.- Pocałowała go delikatnie.- Wiesz, jak się za tobą stęskniłam?- Szepnęła, siadając mu na kolanach.
-Pewnie nie mniej, niż ja za tobą, skrzacie.- Odpowiedział równie cicho, obejmując dłońmi jej pośladki, ukryte pod ręcznikiem. Ścisnął je, przyciągając Van bliżej siebie, potem puścił.- Cholera, muszę do łazienki. Daj mi pieć minutek i jestem twój.- Z przepraszającym uśmiechem zdjął dziewczynę z kolan, posadził na łóżku i poleciał zrobić z sobą porządek. Nawet nie domknął drzwi, zostawiając wąską szczelinę, dzięki czemu mógł słyszeć, co dzieje się w pokoju. Van krzątała się po nim, stukając czymś.
-Co robisz?- Zawołał, wystawiając głowę zza zasłonki w wannie.
-Sprzątam. Chowam ubrania.- Usłyszał jej rozbawiony ton.- A teraz zdejmuję ręcznik.- Dodała po chwili.- Właśnie wieszam go na oparciu fotela. Gaszę górne światło.- Relacjonowała, śmiejąc się przy tym. Powiedziała coś jeszcze, czego nie usłyszał.- Kładę się do łóżka.- Zawołała i przestała się odzywać.
Shann wrócił do pokoju chwilę później, zupełnie nagi. Van leżała na brzuchu, przykryta do połowy kołdrą, i grała w coś na telefonie.
-Wiesz, że Jared zablokował mi kartę w komórce?- Powiedziała, wyłączając grę. Odłożyła aparat na szafkę przy łóżku.- Jakoś mnie to nie dziwi, podobne pomysły do niego pasują.
-A mnie dziwi. Nigdy bym nie powiedział, że taki z niego złośliwy kutas. A teraz cicho, koniec rozmowy o Jerrym.- Shann uwalił się przy niej na boku, z miejsca łapiąc nastrój intymności. Bliskość dziewczyny, świadomość, że mają więcej swobody, niż kiedykolwiek, bijące od niej ciepło i aksamitna gładkość jej skóry, połączona z widokiem jej piersi, gdy leżała wsparta na łokciach: nie potrzebował niczego więcej.
Położył dłoń na dole pleców Van, tuż nad talią, dziwiąc się nie po raz pierwszy jej szczupłości. Miał wrażenie, że gdyby ścisnął dziewczynę mocniej, przygniótł sobą podczas seksu, złapał za mocno w objęcia, to mógłby ją połamać. Naprawdę była drobna jak dziewczynka, ale to nie działało na niego w ten sam sposób, co na Jerrego. Brat po prostu lubił małolaty.
Shannona poruszała filigranowość Vanji, połączona z jej seksownymi kształtami. Nie miała wyglądu dziecka: biuścik miała konkretny, tyłeczek też, na dodatek nie goliła się na zero, zostawiała trochę "grzywki" na wzgórku. Może był dziwny, ale jakoś bardziej mu to pasowało, niż gdyby była całkiem łysa.
-O czym myślisz?- Spytała cicho, patrząc na niego z ciekawością.
-O tym, że naprawdę cholernie się stęskniłem.- Mruknął.
-Sprawdzimy...- Dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle, obróciła na bok i sięgnęła ręką w dół, łaskocząc palcami brzuch Shannona. Mimowolnie wciągnął go, wstrzymując przy tym na sekundę oddech.
-Van...- Stęknął w momencie, gdy chwyciła w dłoń jego członka. Zrobiła to delikatnie i spodziewał się dotyku, a jednak zadrżał na całym ciele.
-Nie kłamałeś.- Puściła go, dla odmiany przysuwając się bliżej.
-W tych sprawach nigdy nie kłamię, skrzacie. Nie da się.- Wymamrotał niewyraźnie, zsuwając się niżej na posłaniu po to, żeby mieć jej piersi na wysokości twarzy. Wtulił się między nie, wdychając zapach skóry Vanji, zmieszany z aromatem balsamu.- Szaleję za tobą, kobieto.- Powiedział lekko ochrypniętym głosem.- Mógłbym cię zjeść, schrupać do ostatniej kosteczki.- Dla podkreślenia słów chwycił w zęby jej prawą brodawkę i trzymając tak, drażnił ją końcem języka.
Oddech Van przyspieszył natychmiast.
-Wolę, żebyś się ze mną kochał.- Jęknęła.
-Już?- Spytał, przerywając pieszczoty. Nigdy nie potrzebowała ich wiele, żeby się podniecić, i chwilami nawet miał wrażenie, że sama jego obecność działa na nią w ten sam sposób, co głaskanie czy pocałunki.
-Tak, Shannie.- Odrzuciła koldrę, znów kładąc się na brzuchu.
-Hej, masz majteczki?- Shann usiadł, przyglądając się nagim pośladkom Van, rozdzielonym u góry czarnym paskiem stringów. Dotąd widywał ją głównie w figach, mniej lub bardziej seksownych, ale widok plecionych sznureczków, otaczających jej biodra, a także czarnej koronki, majaczącej między lekko rozchylonymi udami, był o niebo lepszy. Dłoń, którą wsuwał jej między nogi, drżała, a palce gorączkowo przebiegły po przesiąkniętej wilgocią koronce.
Dziewczyna znów jęknęła, unosząc pośladki, wypięte teraz przepięknie, okrągłe, zapraszające.
-Zostań tak, skrzacie.- Shannon chwycił za sznureczki, łączące się na lędźwiach Van, i pociągnął w dół, ściągając jej stringi do połowy ud. Nie bawił się w rozbieranie jej do końca: to nie było potrzebne, w pozycji, jaką przyjęła, mogła nawet trzymać nogi razem, byle jej pupa była uniesiona tak, jak teraz.
Dźwignął się na rękach, zawisając nad nią, ze wzrokiem utkwionym między jej udami. Kilka razy poruszył biodrami, pocierając członkiem o wilgotne wejście, zanim pchnął mocniej, przyglądając się, jak penis zagłębia się powoli w ciasnym wnętrzu. Van poruszyła się, dociskając pośladki do jego brzucha, roztrzęsiona. Szeptała coś niezrozumiale z twarzą wtuloną w poduszkę i dłońmi zaciśniętymi na niej tak, że pojaśniały jej kostki palców.
Shann pochylił się nad ną tyle, na ile pozwalała mu jej uniesiona pupa.
-Wszystko dobrze, skrzacie?- Spytał z troską, obawiając się, że mógłby sprawić jej ból. Zawsze się tego bał, i zawsze rozwiewała jego lęki, aż do następnego razu.
-Tak, tak, Shannie, dobrze.- Wyszeptała gorączkowo, napierając znów na niego, jakby chciała go pospieszyć.
Poruszył się kilka razy, sapiąc głośno przy każdym pchnięciu bioder, zanim złapał tempo, które zdawało się sprawiać dziewczynie najwięcej przyjemności. Opuścił głowę tuż nad jej plecy, pokryte drobniutkimi kropelkami potu, i zlizał kilka z nich, zostawiając wilgotny ślad języka wzdłuż kręgosłupa.
Vanja wstrząsnęła się, potem zrobiła coś, co zaskoczyło, go, zdumiało, i cholernie mu się spodobało: uniosła się na łokciach i odwróciła do niego głowę, ani na moment nie opuszczając niżej pośladków. Wygięła plecy w łuk, w sposób, który wydawał się niemożliwy do zrobienia, jeśli nie miało się za sobą lat treningu... lub nie było w połowie czarną. Dziewczyna miała w sobie naturalną, wrodzoną giętkość, dziedziczoną po przodkach, i w tej chwili Shannon dziękował za to losowi.
Pocałowała go mocno, dysząc mu w usta, ugryzła delikatnie w język i puściła, po czym odwróciła się i pochyliła głowę.
-Chyba będę głośno, Shannie.- Jęknęła.
-Nie żałuj sobie, skrzacie.- Wymruczał, zajęty pieszczeniem jej karku. Czuł, że była blisko, poznawał to po nagłym zaciśnięciu jej ud i drżeniu, przechodzącym przez całe ciało.- Możesz nawet krzyczeć, skarbie.- Dodał, dla siebie zatrzymując myśl, że jeśli miałaby podczas orgazmu powtarzać jego imię, mogłaby robić to nawet przez megafon.- Kochasz mnie.- Nie tyle spytał, ile stwierdził, pewien jej uczuć.- Naprawdę mnie kochasz, to takie piękne.
-Nie inaczej.- Powiedziała, choć każde słowo było raczej wyjęczane, a przez to niesamowicie podniecająco brzmiało. Widok jej spoconych pleców, pochylonej głowy, drżenie ud, które mocno ściskał swoimi, do tego urywany oddech i głośne, niczym nie tłumione jęki sprawiły, że zgubił utrzymywany od dwóch minut rytm. Ruchy jego bioder stały się szybsze i chaotyczne, szum w uszach zagłuszył wydawane przez dziewczynę dźwięki, ale czuł jej orgazm i widział, jak opada na poduszkę, tracąc siły w rękach.
-Już prawie, skrzacie. Jeszcze sekunda.- Wychrypiał nad nią, zachwycony siłą przeżyć i ciepłym, łaskoczącym odczuciem, z jakim mięśnie jego pośladków napinały się tuż przed wytryskiem.- Już prawie dochodzę, skarbeczku, już, i to jak, Jezu!- Ostatnie słowo odbiło się echem od ścian pokoju.
Shann tkwił jeszcze przez chwilę w tej samej pozycji, z czołem opartym o plecy Van, i dyszał, stopniowo odzyskując panowanie nad ciałem. Potrząsnął głową, rozsiewając dokoła krople potu i rozsypując na twarzy zlepione nim włosy. Kolana drżały mu jak źrebakowi, gdy klękał, żeby położyć się obok równie jak on zmęczonej Van. Padł jak worek, przecierając czoło przedramieniem i uśmiechając się do patrzącej na niego dziewczyny.
-To był najlepszy seks, jaki miałem w życiu. Serio.- Powiedział, gdy tylko wyrównał oddech.- Jeszcze mnie mrowi na dole.
-Jesteś niesamowity, Shannie.- Usta dziewczyny rozciągnęły się w uśmiechu.- Nie mam nawet siły się ruszyć, chyba będę spać z tyłkiem pod sufitem.
-To mi przypomina, jak kiedyś szukałaś czegoś w szafce w kuchni i miałaś na sobie te spodenki. Pamiętasz?- Shann przywołał przed oczy obraz jej opiętego legginsami zadka, uniesionego w jego stronę jak nieme zaproszenie.- Miałem szczerą ochotę klepnąć cię tak serdecznie, od serca.- Zaczął się śmiać.- Pewnie zarobiłbym w czapę, aż bym się oblizał.
-Chyba raczej tak, o ile pamiętam, byliśmy wtedy odrobinkę pokłóceni.- Van wyprostowała powoli nogi, opadając na posłanie, potem przewróciła się na plecy, machinalnie naciągając na brzuch róg kołdry.- Ależ mi serce bije.- Przyłożyła dłoń do piersi.
-I pomyśleć, że...- Shann zaczął i urwał, nie kończąc. Chciał powiedzieć "miało nie być seksu, bo nie jestem w twoim typie", ale te słowa, wypowiedziane kiedyś przez Vanję, przypomniały mu, że były odpowiedzią na to, co rzucił w żartach. A także okoliczności, w jakich padły.
Niedawno Van wspomniała o tamtej rozmowie, potem wszystko wyleciało mu z głowy aż do teraz. Powiedziała, że pamięta, czyli nie brała tego tylko jako głupią zabawę w słowa.
Jezu.
Shann obrócił się na bok i przysunął do dziewczyny, obejmując ją ramieniem.
-Pamiętasz ten zdziczały sad, do którego kiedyś cię zabrałem?- Spytał.
-Tak. Piękne miejsce.- Van schowała mu za ucho opadające na policzek, czepiające się zarostu włosy.
-Kupiłem go dziś, dlatego musiałem wyjść, żeby podpisać umowę.- Wyjaśnił spokojnie, choć w środku trząsł się z przejęcia i zdenerwowania.
-Co zrobiłeś?- Podniosła głowę, patrząc z uwagą.
-Kupiłem ziemię, skrzacie. Zamierzam postawić na niej dom. Rozmawiałem z architektem, przygotuje kilka projektów. Jego firma już jutro ogrodzi teren i zacznie szykować go pod budowę.
-Więc postanowiłeś wyprowadzić się na swoje?
-Mhm. Nie od razu, zanim dom stanie, minie parę miesięcy. Akurat, jak skończymy trasę, będzie gotów.- Shann westchnął przeciągle.- Jest tylko jeden problem.- Mruknął, wodząc palcami po odkrytej części brzucha Van. Kreślił kółka, przyglądając się temu, jakby robił coś, co wymagało całej jego uwagi.
-Jaki, Miśku?
-Strasznie nie chciał bym mieszkać w domku sam. Nawet nie wiesz, jak bardzo bym nie chciał. Pomyślałem sobie, że skoro i tak jesteśmy razem, a ty się rozwodzisz, mogłabyś zamieszkać ze mną. Oczywiście, jeśli chcesz, skrzacie.- Wyrzucił z siebie jednym tchem, wciąż na nią nie patrząc. Palcem rysował wokół jej pępka ósemki, przypadkowo odsuwając nieco zakrywającą ją kołdrę, spod której wystawał teraz fragment czerwonawej blizny. Dotknął go, przejechał po nim opuszkiem, potem zakrył do końca i wrócił do ósemek.
-Uważam, że to bardzo miła propozycja, Shannie. Chętnie z tobą zamieszkam. Właściwie przecież już razem mieszkamy, prawda?- W głosie Van słychać było uśmiech, więc Shann podniósł wzrok. Rzeczywiście, uśmiechała się, patrząc rozjaśnionym oczami w sposób, który kochał.
-W sumie od dziś tak. Za parę dni wynajmę jakieś mieszkanie, agent od nieruchomości już mi czegoś szuka. Nam.- Shannon poprawił się szybko.
-Nam.- Dziewczyna powtórzyła za nim, jakby smakowała to słowo.- Więc "my" stało się faktem. To już nie jest tylko romans.
-Już nie.- Shann mrugnął do niej, robiąc minę zadowolonego kota.- Pomożesz mi wybrać projekt? Chcę, żeby domek ci się podobał, nie będę sam decydował.
-Mogę, ale co będzie, jeśli nasze gusta miną się o kilometr?
-Jakoś je pogodzimy. Zresztą, mnie się wszystko podoba, więc jeśli będziesz chciała urządzać coś po swojemu, to to zrobisz.- Machnął ręką, niechcący strącając z brzucha Van róg kołdry. W świetle lamp doskonale widział to, co dziewczyna starannie ukrywała przed jego wzrokiem: biegnące w poprzek ciała, nierówne linie o poszarpanych krawędziach, jaśniejsze niż reszta ciała, miejscami prawie różowe. Zdecydowanie nie były piękne, ale nie były też tak straszne, jak się spodziewał, widząc niechęć Van do ich obnażania.
Vanja spięła się, widział, jak zesztywniała, leżąc bez ruchu, z dłonią zaciśniętą w drobną pięść. Nie zakryła się, zwalczyła odruch ucieczki, i Shann był pewien, że sporo ją to kosztowało.
-Wracając do tematu: urządzisz po swojemu to, co ci będzie pasowało, dobrze?- Shann przestał przyglądać się bliznom i spojrzał jej w oczy, większe niż zwykle i przestraszone.- Rezerwuję dla siebie jedno pomieszczenie, w którym będę sobie nawalał w bębny. Co do reszty, obiecałem ci kiedyś, że będę grzecznym chłopcem, i nie cofam tego.- Pochylił się do jej ucha.- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale masz tam na boku coś, co jak cholera przypomina mi literę "s". Tylko za nic nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ja ci się tam podpisałem.
-Literę "s"?- Van podniosła się, w pierwszej chwili zaintrygowana tak, że zapomniała, o czym mowa.
-Mhm, tutaj.- Shannon przesunął palcem wzdłuż niedużej, wijącej się zygzakiem blizny na jej biodrze.- W cholerę mi się podoba, skrzacie.- Przygarnął ją do siebie, zmuszając tym samym, żeby się położyła.
-Chcę je zoperować. Brzydzę się nimi.- Wtuliła się w jego ciało, z miejsca stając się drobniejszą, niż była. Trzęsła się, co wziął za reakcję na to, że ją widział
-Jesteś pewna, że to konieczne? Przecież tylko ja będę je oglądał, a w jednej już się zakochałem. O ile wiem, nie da się usunąć blizn, nie robiąc nowych. To może już lepiej zostaw ten wzór, zamiast ryzykować, że zrobią ci tam coś w stylu sztuki nowoczesnej? Musiałbym mówić na ciebie Jackson Pollock, skrzacie.- Zaczął chichotać, widząc uśmiech na twarzy Vanji. Rozluźniła się już, za co dziękował Bogu, bo przez chwilę bał się, że zacznie się na niego złościć, albo uzna, że jego zachowanie jest udawane. Było szczere: widok blizn poruszył go tylko z jednego powodu. Świadczyły o nieszczęściu, jakie spotkało dziewczynę w przeszłości. Nie było w nich niczego ohydnego, niczego, co by go do Van zniechęcało. Widział je jako fragment jej ciała, to wszystko.
-Shannie?- Dziewczyna mruknęła leniwie, łaskocząc go oddechem w szyję.
-Mhm?
-Czy domek może być parterowy?
-Może. A czemu taki?- Zaciekawiło go, dlaczego o to pytała. Nie miała lęku wysokości, bez kłopotu wypatrywała z tarasów na wysokości kilku pięter, gdy byli gdzieś na mieście, na przykład w restauracji.
-Mniej okien do umycia. Po prostu mniej okien...
Shann zaśmiał się krótko, potem westchnął i spoważniał.
Pięknie było planować, tym bardziej, gdy robili to wspólnie. Wspaniale było mówić "my, nam", ale szczerze mówiąc, przed nimi jeszcze daleka droga do tego, o czym tak słodko rozmawiali. Mogło wydarzyć się wszystko, począwszy od tego, że Jerry zaprze się i nie będzie chciał dać Van rozwodu, przez co sprawa przeciągnie się o lata, skończywszy na tym, że dziewczyna znudzi się Shannonem, albo zwyczajnie się odkocha. Za kilka dni zamieszkają razem w wynajętym mieszkaniu, a tam będzie inaczej, niż w hotelu, czy nawet w domu Jerrego. Będą sami, obarczeni zwykłymi obowiązkami, do których dojdzie praca Shannona, jego wyjazdy, i to, co czekało Van w związku z incydentem w klinice. Wspólne życie nie polegało na tuleniu się, ćwierkaniu o miłości, i na seksie. Było bardziej przyziemne.
I właśnie ta przyziemna część życia najbardziej Shannona przerażała.

                                                                             *****

Cześć. Przedstawiam kolejny kawałek historii. Co prawda miałam zamiar coś jeszcze dopisać (Ciasto wie, co, bo Ciasto od dawna jest wtajemniczana i doradza mi, mając swój udział w każdym rozdziale ), ale postanowiłam odłożyć ten fragment na nastęny rozdział. Dlatego ten jest taki... słodki?
A tam, czasem trzeba dać bohaterom odpocząć od przykrości.
Tymczasem Jared knuje, planuje, kombinuje... Ale o tym też napiszę w następnym kawałku.
Pozdrawiam, czekam na komentarze. Pewnie zrąbiecie mnie za nadmiar tęczy :)
Yas.
Ps. Muszę się pochwalić swoją nową "dzidzią". Kicią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz