It`s not my way.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Do you trust your wife?

Constance nie wiedziała, co zrobić. Siedziała od dłuższej chwili, obracając w dłoniach telefon, i nie miała pojęcia, czy w obecnej sytuacji zawiadamianie Jerrego, że jego żona jest dziwką, będzie odpowiednie.
Wcześniej nie miała wątpliwości, że wysyłając mu zdjęcia, przyczyni się do opuszczenia przez tę Ruskę domu synów, a może nawet Stanów, jeśli Jerry da jej popalić i pokaże, jak należy rozprawić się z kimś takim, jak ona.
Potem, ochłonąwszy, Connie zaczęła myśleć też o Shannonie, który w całej tej sytuacji również mógł ucierpieć, a tego nie chciała. Była pewna, że migdalenie się z tą lafiryndą nie było jego pomysłem, a jej starszy syn, tak jak młodszy, padł ofiarą machinacji wyrafinowanej Ruski. Jerry, dowiadując się o ich uściskach, mógł posunąć się nawet do wyrzucenia brata z zespołu, a przecież chłopcy mieli już zaplanowane koncerty, jak i inne przedsięwzięcia.
Nie, zdecydowanie nie wolno zniszczyć ich współpracy. Zadaniem matki było pilnować, by jej dzieci nadal robiły to, co robią. Constance musi sama zająć się tą Ruską, odciągnąć ją od Shannona i sprawić, żeby Jerry ją porzucił. I nie pozwolić, by wstrętna ścierka oskubała go z pieniędzy, które zarabiał własnym potem. Musi znaleźć coś, co skompromituje tę dziwkę w oczach jej dzieci. Na przykład...
Nie było żadnego "na przykład". Nie miała nic, do czego mogłaby się przyczepić, poza, oczywiście, klejeniem się Ruski do Shanna. Musiała zaplanować to sobie wcześniej, skoro wyniosła się z pokoju męża i zajęła inny. Choć to było dobre, że nie sypiała z Jerrym. Złe natomiast było to, że miała zamiar wskoczyć do łóżka jego bratu. Ale nie da rady, nie pod okiem matki chłopców.
Connie była w kropce. Brakowało jej oręża przeciwko Vanji. Nie miała pojęcia, co to mogłoby być. Kochanek? Z tego, co wiedziała, od momentu zamieszkania z Jerrym ta Ruska nie kontaktowała się prawie z nikim. Mogła co prawda znaleźć sobie kochasia w tym swoim przytułku dla jej podobnych, ale od jakiegoś czasu prawie tam nie bywała. Nawet Jerry był z tego zadowolony, mówił matce, że po wielkich ambicjach jego żonka dała sobie spokój z jeżdżeniem do schroniska. Tak, najwyraźniej lepiej było leżeć brzuchem do góry i korzystać z pieniędzy męża.
Connie prychnęła z wyższością, choć musiała przyznać, że ta Ruska nie była głupia. Najwyraźniej doszła do wniosku, że nie ma sensu latać z tyłkiem wśród biedoty i lepiej zakręcić się przy wolnym i nie stroniącym od rozrywek Shannonie. Do tego on również miał trochę na koncie, mógł obsypywać dziwkę prezentami, których nie musiałaby zwracać. Biżuteria, drogie ubrania, mieszkanie, samochód, cokolwiek wymyśli, jej biedny, łatwowierny syn da tej Rusce, czego ta będzie chciała.
Zawsze taki był. Odkąd dorósł na tyle, by oglądać się za dziewczynami, zawsze wybierał nieodpowiednie. Jedna po drugiej pojawiały się i znikały, bogatsze o podarki od Shannona. Pewnie śmiały się z niego, o tak, ale to jego, tylko jego wina. Ile razy matka mówiła mu, że dziewczyna, którą wybrał, nie jest dla niego? Ile razy rozmawiała w tajemnicy z jego panienkami, tłumacząc im, że ich miejsce jest gdzie indziej, nie przy jej dziecku? Zresztą, obojętne, czy dotyczyło to dziewczyny starszego czy młodszego syna, Constance zawsze trwała na posterunku, czujna, i po cichu interweniowała w momencie, gdy to było konieczne. Zawsze z dobrym skutkiem: jej synowie, jak dotąd, ustrzegli się puszczalskich łowczyń majątków. Bo przecież o co innego mogło chodzić młodym dziewczynom, jak nie o prestiż i pieniądze?
A jednak Connie nie upilnowała Jerrego. Bez jej opieki, sam, dał się okręcić wokół palca tej Rusce. Musiała być z niej niezła szmata, skoro jako nastolatka umiała zawojować dorosłego mężczyznę. Skłoniła go do małżeństwa. Jak i w jaki sposób, tego Constance nie umiała sobie wyobrazić. Ważne, że po jej wypadku, z którego, niestety, wyszła cało, Jerry wstydził się swojej naiwności. Dlatego nie wspomniał, co zrobił. Nie przyznał się matce, że ma nieletnią żonę. Tylko po co ściągnął ją do siebie teraz? Nie pamiętała go, mógł dać sobie spokój, zostawić ją między jej podobnymi, i żyć, jak przedtem. Chyba, że ta kaleka, bezpłodna lafirynda od razu, widząc go po latach, użyła tej samej metody, co kiedyś, i od nowa ogłupiła Jerrego swoimi sztuczkami. To tylko mężczyzna, tak samo, jak Shannon. A nimi łatwo było manipulować, jeśli wiedziało się, jak to robić. Każda kobieta, mając w głowie co nieco, szybko nauczy się, jak omotać mężczyznę. Nawet Connie miała swój sposób na synów: wiedząc, że kochają ją, jak powinni, i korzystając z tego, że w zasadzie ciężar ich wychowania spoczywał na niej, umiała wzbudzić w nich poczucie winy. Wystarczyło, że poczuła się gorzej, nawet na pokaz, a już chłopcy, przerażeni wizją jej śmierci, ustępowali ze swoich stanowisk. Ale nie przy tej Rusce. Ona, nie wiedzieć czemu, sprawiała, że Jerry stał się krnąbrny. Dlatego trzeba się jej pozbyć. Bo inaczej, co Connie przeczuwała, jej dzieci ucierpią, oddadzą dziwce wszystko i jeszcze podziękują za to, że mogli to zrobić. Mężczyźni byli tacy ślepi, tacy ślepi...
Constance westchnęła przeciągle, żałośnie, skarżąc się w ten sposób na ciężki los matki. Zdanej tylko na siebie, bo przecież na nikogo nie mogła liczyć. Kiedyś, gdy szukała jeszcze rad u przyjaciół, ci mówili jej: przystopuj, kochana. Daj chłopcom się sparzyć, niech sami przekonają się, że powinni byli cię słuchać.
Albo, co gorsza, radzili, by przestała ingerować w życie dorosłych synów, pozwalając im ułożyć je sobie po swojemu. Ale gdyby to zrobiła, obaj byliby teraz niczym, nikim, straciliby to, co zdobyli ciężką pracą. Dlatego, mając na uwadze przede wszystkim dobro dzieci, szczególnie Jerrego, który był wrażliwszy, delikatniejszy, bardziej uczuciowy, puszczała mimo uszu słowa innych i robiła swoje, po prostu nie pytając więcej nikogo o zdanie.
Teraz jednak, siedząc w gościnnym pokoju na parterze, z telefonem w ręce, czuła się zagubiona. Nie miała punktu zaczepienia, dźwigni, którą mogłaby podważyć stabilne oparcie Ruski, argumentu, przemawiającego za jej wyrzuceniem z domu.
Pogodziła się z decyzją, by nie mówić nic Jerremu. Chłopak i tak miał na głowie więcej, niż reszta grupy, zapracowywał się, nie miał nawet czasu porządnie zjeść, przez co schudł niemiłosiernie. A ta Ruska, zamiast starać się zaspokoić jego potrzeby, karmić go zdrowym, pożywnym jedzeniem, gotowała jakieś ruskie paskudztwa i wciskała je w Shannona, powoli zmieniając go w kluchę. Już miał pierwsze zapasy tłuszczu na brzuchu i biodrach, nim się spostrzeże, dorobi się sadła. Co wtedy? Jako matka, Connie będzie musiała zająć się jego dietą, zmusić do ćwiczeń, może nawet przegłodzi chłopca. Ale to wtedy, gdy pozbędzie się znienawidzonej synowej.
Kobieta popatrzyła na wyświetlacz telefonu, potem przeszukała menu i galerię zdjęć, znajdując wreszcie te, które zrobiła po południu. Z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami przyglądała się im kolejno, wreszcie zatrzymała się na ostatnim, zrobionym z maksymalnego zbliżenia. Z samoudręczeniem analizowała je, dokładnie zapamiętując każdy, najdrobniejszy szczegół: to, jak jej syn obejmował dłońmi twarz tej Ruski, to, jak ona trzymała go w ramionach, to, jak ich usta dotykały się, kończąc lub zaczynając pocałunek. Widok był tak obrzydliwy, że Connie poczuła, jak jej żołądek kurczy się nieprzyjemnie.
Rzuciła aparat na poduszkę a sama podeszła do okna i zapatrzyła się na ciemny o tej porze ogród. Podziwiając tańczące cienie palm, uśmiechała się pod nosem, wyobrażając sobie, jak wściekła musi być teraz ta Ruska, nie mogąc wleźć dziś Shannonowi do łóżka.
-Twoje plany już się sypią, lafiryndo, tylko jeszcze o tym nie wiesz.- Connie wyszeptała te słowa słodkim, pełnym jadu głosem.- Weszłaś w drogę nie tej matce, z którą powinnaś zadrzeć. Nie dam ci skrzywdzić chłopców.

Shannon stanął przed lustrem, z uwagą studiując swoje odbicie. Przejechał wzrokiem w dół ciała, dokładnie analizując każdy jego fragment: od ramion, silnych i umięśnionych, przez pierś, brzuch, biodra, po uda. Miał szczupłe nogi, to fakt, ale przez to, że był niski, wydawały się do niego nie pasować.
Wrócił wzrokiem w górę, do wyższych partii ciała, i stropił się, widząc to, o czym wspomniała przy kolacji matka. Lekki tłuszczyk zalegał tam, gdzie nie powinno go być, czyli na brzuchu.
"Tyjesz, synu, robisz się podobny do prosiaczka. a przy twoim wzroście każdy dodatkowy kilogram jest przekleństwem."
Przekleństwem była matka, która w podobny sposób wytykała mu przez całe życie wszystko, co nie było zgodne z jej normami i poglądami. Od tego, że jest za niski, by nosić większość ciuchów, które lubił, przez jego styl życia, po każdą, dosłownie każdą dziewczynę, jaką kiedykolwiek miał. Nie czepiała się tylko "chwilówek".
Gdyby mówił to ktoś inny, zlałby równo na każde słowo, ale krytykowała go matka, kobieta, którą od zawsze kochał, często wbrew sobie, i nawet wtedy, gdy wkurwiała go jak nikt inny. Czasem zastanawiał się, co takiego jej zrobił, że nie umiała pojąć jego chęci do bycia sobą.
Shannon obrócił się bokiem do lustra: tak, teraz dokładnie widział swoje minimalnie zaokrąglone kształty. Kłuły go w oczy, jakby nagle zmienił się w tłuściocha z fałdami na brzuchu.
Tak właśnie działały na niego krytyczne uwagi matki: wyolbrzymiał nie istniejący problem, który znajdowała w jego wyglądzie, na dodatek wiedząc, że tak naprawdę nie ma nic, do czego mogłaby się przyczepić. Ile lat walczył z nią, nim dała spokój jego kolczykom? Ile razy nazwała go pedałem? Nie dosłownie, ale jej przytyki, że powinien przestać udawać przed matką heteryka i powiedzieć wprost, że woli mężczyzn, były niewiele lepsze.
Zarost... Kolejna rzecz, która ją drażniła. Nie golił się, maskując niewielki brak symetrii twarzy zarostem, który lubił on, a którego nienawidziła Connie. W jej opinii postarzał go okrutnie, dodając jak nic dwadzieścia lat do tych, które miał naprawdę. Im dłuższą brodę zapuścił, tym więcej narzekała. W apogeum konfliktu posunął się do tego, że nie golił się i nie przystrzygał zarostu przez kilka miesięcy, w rezultacie dochowując się imponującej, długaśnej brody. Tak, wtedy rzeczywiście wyglądał jak dziad, ale gdy skrócił brodę, zostawiając kilka milimetrów włosków, matka odczepiła się od niego. Od tamtej pory utrzymywał tę samą długość zarostu, bo najnormalniej w świecie lubił go mieć. Czuł się z nim bardziej męsko, jakby nadrabiał tym samym centymetry, których poskąpiła mu natura.
Wciąż patrząc w lustro wciągnął brzuch, pochylając się trochę w przód: niedobrze. Choć wyglądał szczuplej, miał za to parę zmarszczek nad pępkiem. Bardzo niedobrze. To znaczyło, że jego skóra zaczyna się starzeć, a co za tym idzie, cała reszta ciała. Tracił jędrność. Chyba czas pójść za radą matki i zacząć ćwiczyć coś innego, niż mięśnie szczęki, przeżuwającej kolejny tłusty posiłek. I może niegłupim pomysłem będzie kupno jakiegoś balsamu do ciała? Czegoś konkretnego, co odżywi skórę.
Przysunął się do lustra i przyjrzał z bliska swojej twarzy: na szczęście na niej nie było jeszcze widać zmarszczek, poza tymi, które pojawiały się, gdy mrużył oczy lub gdy się uśmiechał. Nie były na tyle głębokie, by nie znikać, gdy patrzył normalnie, bez krzywienia się. Ale... ostatnio, będąc poza domem, uśmiechał się o wiele rzadziej, niż kiedyś.
"Starzejesz się, Shann, nie uważasz, że powinieneś przestać zachowywać się, jak nastolatek? W twoim wieku należna jest powaga, zawstydzasz mnie, robiąc z siebie błazna wszędzie, gdzie się pokażesz".
Choć matka powiedziała to dawno, Shannon dotąd słyszał jej słowa. Wracały do niego zawsze, gdy miał ochotę się powygłupiać. Jerry też narzekał, że jego brat pajacuje. Ale Shann lubił się pośmiać, pobawić, zrelaksować czymś niepoważnym. Potrzebował tego.
-Jezu, skrzacie, kiedy my ostatnio w coś graliśmy?- Mruknął do siebie, przypominając sobie o schowanej gdzieś w szafie konsoli. Oparł dłonie o powierzchnię lustra i pokręcił głową, rozsypując w nieładzie przydługie włosy. Najczęściej ściągał je gumką z tyłu głowy, ale po czymś takim wieczorem bolała go skóra na potylicy, więc puszczał pasma luzem, co rusz chowając je za uszy i odrzucając z czoła.
Usłyszał hałas za plecami i obejrzał się: Vanja właśnie odkładała na półkę nad umywalką pudełko z jego kremem do rąk. Ubrana w koszulkę nocną siedziała w jego pokoju, odkąd matka poszła spać.
-Podziwiasz swoją urodę, Miśku?- Spytała, uśmiechając się.
-Żeby ją podziwiać, musiałbym ją mieć.- Stwierdził krytycznie, wciąż nastawiony sceptycznie do własnego wyglądu.
-A nie masz?- Dziewczyna stanęła obok niego, potem przemknęła pod jego wyciągniętą ręką, nie musząc nawet wiele się schylać, i wcisnęła się między niego i lustro.- Widziałam twoje zdjęcia z młodości i wiesz, co ci powiem?- Chwyciła Shannona za kark, zmuszając go, by schylił się tak, żeby mieć oczy na tej samej wysokości, co ona.- Dwadzieścia lat temu Jay był od ciebie przystojniejszy. Teraz jest odwrotnie: on powoli zmienia się w karykaturę mężczyzny, mając dziecięce rysy i pierwsze zmarszczki, a ty wyglądasz jak dwieście procent faceta.
-A tam, patrzysz na mnie przez pryzmat zakochania, więc wydaję ci się ładniejszy, niż jestem.- Zripostował, choć poczuł się przyjemnie.
-Podważasz mój dobry gust, Shannie?- Uniosła jedną brew.
-Gdzież bym śmiał!- Udał przestraszonego, powoli rozluźniając się i zapominając przynajmniej częściowo o krytyce ze strony matki.
-No, ja myślę.- Dziewczyna puściła go, pozwalając mu się wyprostować.- Zabolało cię to, prawda? To co powiedziała Constance.- Dodała ciszej, z troską w głosie.- Nie rozumiem, jak ona może wypuścić z ust podobne słowa, szczególnie mówiąc do własnego syna.
-Przywykłem, zawsze tak było.- Shann wzruszył lekceważąco ramionami.
-Nieprawda. Nie przywykłeś.- Vanja objęła go w pasie i zaczęła bawić się gumką jego spodenek.- To przez nią uważasz, że jesteś gorszy, niż w rzeczywistości. Sam zobacz: wystarczyło jedno zdanie a ty już wystajesz tutaj i szukasz czegoś, czego nie ma.
-Naprawdę przytyłem, z tym matka ma rację.- Shann, jak zwykle, przychylił się do krytyki własnej osoby.
-Ty? Gdzie, bo nie zauważyłam.- Vanja uszczypnęła go w bok.- Zobacz, nawet nie ma czego chwycić w palce.- W jej ton wkradło się nieco złości.- Co zamierzasz, Shannie, pójść w ślady Jareda i głodzić się, dokąd nie zaczniesz przypominać worka kości?
Shann nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. Owszem, przeszło mu przez myśl, żeby przez kilka dni odpuścić sobie posiłki i zapychać brzuch owocami lub samymi sokami, ale nie miał zamiaru przyznać się do tego Vanji.
-Shannie, nie chcę, żeby złośliwe gadanie matki wpływało na twoje zachowanie i zdrowe nawyki. Jesteś najnormalniejszym, świetnie wyglądającym facetem, bez grama niepotrzebnego ciała. I chcę, żebyś zapamiętał jedno: jeśli zaczniesz się odchudzać, żeby przypodobać się mamie, dorosły, dojrzały człowieku, to przestanę się do ciebie odzywać.
-Znaczy co, zerwiesz?
-Tego nie powiedziałam.- Dziewczyna pokręciła głową.
-Ale tak pomyślałaś.- Shann od razu zrozumiał, o co chodzi.
-Wiem, co pomyślałam, Shannie.
-Nawet byś się nie przyznała. Nigdy się nie przyznajecie.- Shannon ostrożnie uwolnił się z jej objęć i cofnął o parę kroków, wkurzony.- Zerwałabyś z pierwszego lepszego głupiego powodu, ważne, żeby tylko ten powód mieć. I oczywiście, to byłaby moja wina. Jak zwykle.- Mówiąc gestykulował rękami, co jeszcze bardziej go nakręciło.- Tak się zaczyna, prawda? Czepianie się o byle co, żebym wiedział, jak jest. Żebym czasami nie pomyślał, że trafiło mi się, jak ślepej kurze ziarno. Bo Shann miałby za dobrze.- Sypał zarzutami, starając się nie podnosić głosu.- Kiedy powiesz, że pomyliłaś się co do mnie i wzięłaś litość dla kurdupla za coś innego?- Spytał ostro.- Zerwiesz ze mną bo co, bo będę za chudy? Bo będę miał za długie włosy? Bo pierdzę przez sen? A może znajdziesz jakiś inny argument, coś nowego, co dodam do bogatej kolekcji powodów, dla których dziewczyny mnie rzucają, albo idą z kimś do łóżka i potem się o tym dowiaduję?
Vanja nie przerywała mu, wpatrzona w jego twarz ze zmarszczonymi brwiami. Słuchała, jakby słyszała go po raz pierwszy w życiu. I po części tak było: choć już wcześniej wspominał coś o tym, że i tak go zostawi, nawet dziś mówił, że boi się tego, nie przypuszczała, jak głęboko ten lęk w nim tkwi. Podejrzewała, że za fasadą wesołego faceta skrywa się nieco niepewny siebie, prawdziwy Shannie, ale do głowy jej nie przyszło, jak bardzo poprzednie niepowodzenia nadszarpnęły jego wiarą w powodzenie związku. Często mówił o sobie źle, wymieniał to, co uważał za swoje wady, zaprzeczał, gdy ona wymieniała cechy, które w nim lubiła.
Jedyne, co w tej chwili przyszło jej do głowy to "biedny Shannie". Współczuła mu, szczerze i z całego serca. Przykro było słyszeć, że ten dobry, ciepły i uczuciowy człowiek ma siebie za nic i tylko czeka na kolejny cios od życia.
Jak zachowywały się w takich sytuacjach jego poprzednie dziewczyny? Pewnie zaprzeczały, na co odpowiadał, jak przypuszczała Vanja, odwracając sens ich słów. Być może zarzucał im, tak jak jej, że myślą coś innego, niż mówią. To było prawie jak wpieranie, że kłamią mu prosto w oczy.
Czy jej poprzedniczki zaczynały się z nim kłócić? Bardzo prawdopodobne. Bezsilność w próbach wyjaśnienia Shanniemu, jak bardzo się myli, szybko mogła doprowadzić do silnego wzburzenia, a co za tym idzie, do awantury. Łatwo wtedy powiedzieć coś, co tylko potwierdziłoby jego tok myślenia. A tymczasem trzeba podejść do problemu na spokojnie, nie dając się ponieść emocjom, choć Van musiała przyznać, że najchętniej potrząsnęłaby Shanniem porządnie i wrzasnęła, żeby się zamknął i przestał gadać głupoty. Oczywiście, to tylko pogorszyłoby sprawę. Niemal słyszała to, co zapewne by powiedział: o tak, skrzacie, świetnie, masz powód, żeby na mnie krzyczeć, żeby się kłócić, jak zawsze...
"Nie. Nie zawsze, Shannonie Leto. Nie tym razem. Nie ze mną."
Podeszła do niego, chwyciła za rozpędzone w gestykulacji ręce i unieruchomiła je w swoich drobnych dłoniach. Shann patrzył na nią ciemnymi ze zdenerwowania oczami. Nie wiedziała, czego się spodziewał, dokąd nie uniosła ręki, chcąc dotknąć jego policzka. Szarpnął się w tył, mrużąc oczy.
"Boże, Shannie, byłeś pewien, że cię uderzę? Słodki Boże..."
Już wiedziała, jak z nim postępować.
-Nie zniechęcisz mnie do siebie, kochany.- Powiedziała cicho, patrząc na niego z całą czułością, na jaką było ją stać.- Do tego potrzebowałbyś wiele czasu i czegoś gorszego, niż zarzuty, że się tobą bawię.- Łagodnie pogładziła go po twarzy, z zadowoleniem widząc jego zdumienie.- Musiałbyś bardzo mnie skrzywdzić, żebym chciała od ciebie odejść. Bardzo. Nawet nie wiem, czym. Musiałbyś być taki, jak Jared.
-Nie jestem...
-Wiem, że nie jesteś.- Przerwała mu delikatnie.- Właśnie dlatego chcę z tobą być.- Sięgnęła do czegoś, co właśnie stanęło jej przed oczami: obraz siedzącego przy stole Shanniego, rozanielonego, wpatrzonego w nią z zachwytem po tym, jak uraczyła go porządnym posiłkiem i butelką piwa..- Pamiętasz pierwszy obiad, jaki ugotowałam w tym domu? To, co po nim powiedziałeś?
Shann pokręcił głową: nie pamiętał.
-Cóż, spróbuj sobie przypomnieć, i nie pytaj, bo nic ci nie podpowiem. W każdym razie, Miśku, ja pamiętam.- Wspięła się na palce.- Mogę u ciebie spać? Rano pójdę do siebie, zanim twoja matka coś zauważy.- Spytała szeptem, patrząc mu w oczy.
-Chcesz u mnie zostać?- Shann zdziwił się po raz kolejny: nie dość, że nie naskoczyła na niego za to, co powiedział, to jeszcze zachowywała się, jakby w ogóle nic nie mówił. A przecież dziewczyny zawsze zaczynały spierać się z nim, czasem nawet płakały, krzycząc na niego, że jest głupi. Jak się po czasie okazywało, nie był, i miał rację.- Ale dlaczego...- Nie miał pojęcia, jak zapytać o to, co go nurtowało.
-Dlatego, Shannie.- Wzięła jego dłoń i przyłożyła sobie do piersi, przyciskając ją tak, że od razu poczuł silne, równe bicie jej serca.- Siedzisz tam, głęboko, biały mężczyzno, i prędzej dam sobie rękę uciąć, niż pozwolę, żebyś to zepsuł swoim pesymizmem. Ja też się boję, Shannie, trzęsę się ze strachu, że zostawisz biedną, kaleką, czarną dziewczynę dla młodszej i zdrowej, do tego białej. Ale się nie poddam.
-Jezu, skrzacie. Czuję się teraz jak ostatnia łajza.- Shann opuścił wzrok, nie mając siły znieść jej spojrzenia. Był jednocześnie ogłupiały, zawstydzony, i szczęśliwy. Gdzieś tam, w zakamarkach jego duszy, obudziła się nadzieja, że tym razem będzie inaczej, lepiej. O ile ktoś inny nie wpieprzy się między nich, nie zawróci tej drobince w głowie.- Strasznie mi głupio.- Przyznał, czerwieniąc się po uszy.
-Nie tylko ty czegoś się boisz, Shannie. Lęk przed porzuceniem jest częścią każdego związku. Przynajmniej jedna jego połowa wciąż o tym myśli.- Dziewczyna cofnęła się i oparła plecami o lustro.- Muszę ci się do czegoś przyznać: jestem zazdrosna. Trafiało mnie, gdy pozwalałeś obściskiwać się wielbicielkom podczas urodzin. Chciało mi się wyć, płakać ze złości, miałam ochotę wytargać te młode, piszczące fanki za włosy i powiedzieć im, żeby trzymały się od ciebie z daleka. Dlatego, że...
-Jestem twój.- Shann dokończył za nią.
-Właśnie. Jesteś mój. Cieszę się, że to rozumiesz.- Van uśmiechęła się do niego tak, że zmiękło mu serce.
-I pewnie chcesz, żebym myślał o tym, a nie o zerwaniu.- Dodał, żeby podtrzymać rozmowę.
-Jasne, że chcę, biały mężczyzno.- Dziewczyna oderwała się od ściany, podeszła, wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą do pokoju, gasząc po drodze światło w łazience.- A teraz zabieram cię do łóżka, i będziesz bardzo, bardzo grzeczny.
-Żadnego kochania się?- Spytał.
-Żadnego kochania się.- Potwierdziła.- Nie wtedy, gdy w domu jest twoja matka. Uwierz, że nie umiałabym rozluźnić się ani na moment, wiedząc, że ona śpi na dole.
-Mhm, chyba też bym nie mógł. Ta kobieta działa na mnie jak kubeł zimnej wody.- Shann wsunął się pod przykrycie po "swojej" stronie łóżka. Nie zdejmował spodenek. Mając świadomość, że od matki dzieli go jedynie sufit i kawałek korytarza, czuł się nagi nawet w bieliźnie.
Ułożył się na poduszce z jedną ręką pod głową i prawym ramieniem wysuniętym w bok, czekając, aż Vanja wpasuje się w jego ciało. Gdy tylko się położyła, objął ją i przykrył po szyję. Miał śmieszne przeświadczenie, że będąc drobną, marznie szybciej, niż inni ludzie.
-Van?- Spytał po paru minutach milczenia.
-Hmm?- Mruknęła półprzytomnie.
-Co ja ci wtedy powiedziałem? Wiesz, przy obiedzie.
-Musisz sam sobie przypomnieć. Nic ci nie podpowiem.- Poprawiła się i przerzuciła przez niego nogę.
-Jezu, skrzacie, nie zasnę, będę się głowił, co to było.
-Konstruktywne zajęcie.- Wymamrotała niewyraźnie, uśmiechając się do siebie. Niech ma czym zająć myśli, zamiast martwić się, że coś między nimi pójdzie nie tak. Może sobie przypomni, może nie. Jeśli nie, kiedyś mu powie, co wtedy mówił. Jeśli sam na to wpadnie, cóż, reszta w jego rękach.

Wszystko było zrobione. Dopięte, skończone, dograne. Sprawa z NASA została pomyślnie zamknięta. Najwyższy czas. Teraz Jared mógł znów skupić się na tym, co ostatnio zaniedbał, zajęty pracą. Co prawda przed nim jeszcze ostatnie poprawki w montażu teledysku, ale poza nimi nie miał wiele do zrobienia.
Na pierwszy plan wróciło to, co działo się w jego życiu osobistym. Sprawiająca ciągłe kłopoty żona. Wkurzająca teraz bardziej, niż kiedykolwiek, wyniosła, udająca, że nie dociera do niej nic z tego, co Jared powiedział jej dwa tygodnie wcześniej, przed wyprawą do Houston, i co powtarzał od tamtej pory ze dwa razy. Nie wróciła do ich sypialni, choć grzecznie wyjaśnił jej, że lepiej będzie, jeśli to zrobi. Była jego żoną, do cholery, a zdawała się nie rozumieć, jakie obowiązki się z tym łączą. Miała je w dupie. Ale też nic dziwnego: kto miał ją nauczyć, jak powinna zachowywać się żona? Może jej matka, niezła kurwa, obracająca klientów za ścianą pokoju córuni?
Nie, nie matka. Raczej kuzynki i reszta rodziny z ruskiej wiochy. Ta suka mieszkała tam na tyle długo, by przyswoić sobie pewne rzeczy. Był tam parę dni, widział, że kobiety z jej rodziny wiedzą, gdzie jest ich miejsce. Dlaczego ona nie mogła iść w ich ślady?
Odpowiedź nasuwała się sama: nie mogła, bo od początku, odkąd znalazł ją i przywlókł do domu, uparła się robić mu na złość. Odgrywała się za to, że kiedyś ją porzucił? A co miał zrobić, zostać i patrzeć, jak dogorywa?
Jared wstrząsnął się na samo wspomnienie jej pokaleczonego ciała, przykrytego białym prześcieradłem. Był pewien, że dzień po tym, jak wyjechał do LA, zimna płachta zakryła ją całą, zasłoniła poszarzałą, stygnącą powoli twarz.
Kurwa, gdyby tak się stało, teraz nie miał by żadnych kłopotów, a tak...
Ile nieprzyjemności spotkało go, odkąd Van pojawiła się po raz drugi w jego życiu? Najpierw kłótnie z matką, która ostatnio zachowywała się dziwnie, jak nie ona. Potem kłótnie z Shannem, mającym pretensje o chuj wie co, i uważającym siebie za samozwańczego obrońcę tej małej suki. Przed czym chciał jej bronić, chyba przed nią samą.
Potem była sprawa z ciążą. Jared przebolał już fakt, że mały Jay został spłukany w kanał. Lepsze to, niż wychowywać kalekę. Ale nie zapomniał Vanji bezmyślności, z jaką naraziła dzieciaka na bycie warzywem, przez co zmusiła męża do podjęcia stosownej w takiej sytuacji decyzji. I dobrze jej, że z żalu płakała po nocach. Bardzo dobrze.
Jej praca... Pierdzielone wydawanie obiadków w stołówce, albo żebranie o datki u bogatych właścicieli hurtowni. Wszystko to robiła, chwaląc się na prawo i lewo, czyją jest żoną. O tak, wtedy było to dla niej wygodne, świecić jego nazwiskiem. Szkoda, że zapominała o tym, gdy wracała do domu. Szczególnie teraz świadomość, że jej zasranym obowiązkiem jest dzielić z mężem nie tylko dzień, w ogóle do niej nie docierała. Co z tego, że jadali wspólnie, skoro po kolacji ta suka albo szła posiedzieć na patio, albo oglądała coś w telewizji, zawsze w towarzystwie Shannona, a potem zamykała się w swoim pokoju.
Zajęty pracą, Jared nie miał czasu na uporządkowanie spraw osobistych. Teraz wszystko się zmieni i wróci do normy. Miał dość znoszenia babskich fochów, a Vanja jawnie ignorowała go, odkąd wrócił i mógł spędzać w domu więcej czasu.
Zszedł na dół, prosto do kuchni, w której jego żona urzędowała od dobrej godziny, robiąc wczesny obiad. Zastał ją, zajętą mieszaniem w rondlu czegoś, co wyglądało jak zebrane z kilku różnych dań resztki. Gdy tylko zajrzał do garnka, wiedział, że nie tknie tego świństwa.
-Musimy porozmawiać.- Odezwał się, stając obok niej.
-Tak?- Zdziwiła się uprzejmie, unosząc brwi.- Mamy jakiś wspólny temat?
-Nie udawaj głupszej, niż jesteś, Van.- Warknął.- Mam dosyć powtarzania ci, żebyś skończyła odpierdalać szopki.
-Jeśli masz dosyć, przestań powtarzać.- Stwierdziła.- Nie zmienię zdania, Jay, i nie wrócę do ciebie, taki dorosły, mądry, ba, genialny człowiek, za jakiego się uważasz, nie powinien mieć problemów ze zrozumieniem prostego przekazu.
-Jeśli ktoś ma tu problemy ze zrozumieniem czegokolwiek, to na pewno nie ja.- Odparował ze złością.- Nie zapominaj, kochanie, co ci na ten temat powiedziałem. Twoje zachowanie odbiega od normy, i zaczynam szczerze martwić się, czy nie powinnaś...
-Ty i szczere zmartwienie?- Van parsknęła śmiechem, poważniejąc szybciej, niż zdążył mrugnąć.- Radzę ci, Jay, żebyś przestał grozić mi psychiatrą, a domyślam się, że o tym miałeś zamiar mówić.- Wycelowała w niego palec.- Myślisz, że tylko ty masz język i umiesz dowiedzieć się tego, co cię interesuje? No więc: nie. Nie tylko ty. Popytałam w paru miejscach i wiem, że żadne przepisy nie dają ci nade mną takiej władzy, byś mógł zmusić mnie do poddania się badaniom, nie mając do tego racjonalnych podstaw. A to, że chcę zakończyć nasze, pożal się Boże, małżeństwo, nie jest żadnym powodem. Żadnym. Nie robię niczego, co skłaniałoby cię do podejrzeń, że z moją głową jest źle. Nie jestem katatoniczką, nie miewam napadów agresji, nie rozmawiam z wymyślonymi przyjaciółmi. Jestem normalna, więc, z łaski swojej, wsadź sobie swoje groźby tam, gdzie chcesz, żeby ci włażono.
-Nie dam ci rozwodu.- Jared zacisnął pięści, walcząc z chęcią strzelenia żony prosto między oczy i patrzenia, jak wykłada się na podłodze jak długa. Zamiast ją uderzyć, złapał za jej wątłe ramię, wbijając palce w delikatne ciało.- Radzę ci, nie próbuj ze mną walczyć, bo możesz gorzko tego pożałować.
-Puść mnie.- Vanja wyrwała mu się i odskoczyła w tył,  masując obolałe ramię.- Co ty mi możesz zrobić? Nie jestem sławna, żeby bać się o opinię. Nie jestem bogata, żeby martwić się utratą majątku. Jak sam kiedyś stwierdziłeś, jestem nikim, zwykłą dziewczyną, i co najwyżej znów nią będę. To raczej ty powinieneś trząść się ze strachu, bo masz do stracenia o wiele więcej, niż ja. Co zrobisz, jeśli pójdę do mediów i powiem, jaki z ciebie drań?
-Nie zrobisz tego.- Jared  próbował uśmiechem zamaskować nagły lęk przed utratą wypracowanej przez lata opinii. Ta suka mogła mu nabruździć, choćby tym, że włamał się do jej laptopa. Nie wiedział, czy miała na to dowody, a nie mając pewności, nie chciał ryzykować. Co do reszty spraw, mógł łatwo zbić jej pomówienia twierdzeniem, że żona próbuje mścić się na nim za wymyślone krzywdy.- Nie jesteś taka.
-Skąd, do diabła, możesz wiedzieć, jaka jestem? Czy ty mnie w ogóle znasz?- Dziewczyna podniosła głos.- Próbowałeś choć raz przez te miesiące rozmawiać ze mną o czymś, co nie dotyczyło ciebie? Interesowałeś się tym, co myślę, co czuję? Czego chcę? Ile razy mówiłam ci o czymś, co było dla mnie ważne, przestawałeś słuchać, albo twierdziłeś, że to czy tamto nie wchodzi w rachubę, bo kłóci się z twoim wizerunkiem. Miałam być tylko dodatkiem do ciebie, jednym z przedmiotów, które zaspokajają twoje potrzeby. A teraz dziwisz się, że się na to nie zgadzam?
-Wiesz, ile dziewczyn dałoby wszystko, żeby znaleźć się na twoim miejscu?
-Wiesz, jak bardzo mnie to obchodzi?- Odparła z lekceważeniem.- Z chęcią zwolnię posadę żony Jareda Leto na rzecz pierwszej chętnej do jej objęcia. Przyprowadź jakąś dziewczynę, a z radością będę życzyć jej powodzenia. Oczywiście, musi być pełnoletnia, i na tyle głupia lub ślepa, żeby nie widzieć twoich wad.- Ominęła męża i zdjęła rondel z kuchenki, nim danie zaczęło się przypalać.- Więc jak, masz kogoś na moje miejsce?
Jared, zupełnie mimowolnie, przejrzał w myślach listę swoich byłych dziewczyn i tymczasowych kochanek, potem połapał się, co robi, i zgrzytnął bezgłośnie zębami, wściekły o to, że dał się tak łatwo zaskoczyć.
-Nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek kobieta mogła mi ciebie zastąpić.- Powiedział łagodnie, chcąc ostudzić trochę emocje. Poza tym, mimo wszystko, Van pod pewnymi względami była wyjątkowa. Głównie fizycznie, ale czy to ważne?
Vanja przez długą chwilę patrzyła na niego z miną, wyrażającą całkowite niezrozumienie. Nie mieściło jej się w głowie, jak mógł powiedzieć coś podobnego po tym, jak jej groził. Do czego ten człowiek był zdolny się posunąć, żeby nie przegrać? Przecież nie zależało mu na niej ani trochę, widziała to wyraźnie. Jeśli o coś walczył, to na pewno nie o nią, jako osobę. Więc o co? O seks zabawkę? Tym dla niego była? Kawałkiem ciała, nie mającym do powiedzenia nic, co by go interesowało?
Żałosne, jak nisko upadła, tracąc przy mężu resztki człowieczeństwa, jednocześnie cudownie, że umiała to dostrzec i znaleźć w sobie siłę, by to zmienić. A jeszcze cudowniej, że miała dla kogo to robić.
-Wychodzę.- Oznajmiła lodowatym tonem.- Mam coś do załatwienia.
-Lecisz szlifować bruki z bezdomnymi?- Jared nie mógł powstrzymać się przed złośliwym komentarzem.
-Sugerujesz mi coś?- Zatrzymała się w pół drogi do schodów i zawróciła, stając o krok przed nim.
-Zastanawiam się tylko, czy twój pęd do wolności nie ma czasem genetycznych podstaw. Wiesz, twoja matka...
Głośne plaśnięcie jej dłoni o jego policzek rozeszło się echem po całej kuchni, ale było niczym w porównaniu z piekącym bólem i nagłym odrętwieniem w lewej połowie twarzy. Nie spodziewał się, że Vanja podniesie na niego rękę, i z zaskoczeniem dotknął uderzonego miejsca, czując, jak puchnie mu pod palcami.
-Nigdy więcej nie waż się powiedzieć o mnie czegoś podobnego.- Dziewczyna wbijała w niego płonący wzrok.- Nigdy, Jay, albo zmienię twoje żałosne życie w gówno, i będziesz błagał mnie, żebym dała ci spokój.
Śmieszne, ale jej uwierzył.

Constance wyszła z budynku, z zadowoleniem stając w plamie słonecznego światła: w środku czuła ciągły, nieprzyjemny chłód, drążący jej ciało do kości, jakby ktoś przesadził z klimatyzacją, chcąc zmrozić atmosferę. Zawsze, przebywając w lekarskich gabinetach, miała podobne wrażenie. To chyba wina jej nadmiernej wrażliwości, nie inaczej. Cierpiała, będąc zmuszoną poddawać się badaniom okresowym, cierpiała, wieku temu chodząc do lekarzy z chłopcami, cierpiała nawet wtedy, gdy wchodziła do apteki. Marzła od środka.
Ale tym razem przyświecał jej ważny cel, dlatego też nie ociągała się z przyjazdem do kliniki pod pretekstem sprawdzenia swojego zdrowia. O tak, miała powód, by się tu znaleźć. Nawet dwa powody. Pierwszym były jej nerwy, poważnie nadszarpnięte świadomością, że jej starszy syn wpakował się w kłopoty. Drugim była chęć dowiedzenia się czegoś więcej o tym, co stało się podczas operacji Vanji. I tuż po niej.
Sprawa z ciążą synowej dręczyła Connie od chwili, gdy zobaczyła tę Ruskę, obściskującą Shannona. Wszystko po kolei zaczęło układać się w głowie matki, zsyłając na nią pytanie: czyje dziecko nosiła ta dziwka? Który z synów Constance przyczynił się do jego poczęcia? A może ta czarna lafirynda sama nie wiedziała, z kim je ma? Może nawet ojcem był ktoś inny, spoza rodziny Leto? Tylko Bóg wiedział, z kim szlajała się żona Jerrego i co robiła, będąc poza domem.
Connie spacerkiem ruszyła na parking, gdzie zostawiła samochód, widząc z daleka jego lśniące piękno. Wsiadła, zapięła pas i westchnęła z zadowoleniem.
Dobrze jest mieć znajomości w różnych miejscach. Jeszcze lepiej, jeśli umie się je wykorzystać, utrzymując jednocześnie dyskrecję. Wystarczył jeden telefon, kilka dni temu, wspomnienie, że jest coś, co ją trapi, i o czym chce porozmawiać przy kolacji. Wystaczyło jedno prywatne spotkanie, trochę wylanych nad dziećmi łez, by usłyszeć kojące słowa "Proszę dać mi trochę czasu, zobaczę, co da się zrobić".
A dziś, po tygodniu, dowiedziała się tego, czego chciała. Człowiek, z którym rozmawiała, i który jej się przysłużył, nie był w klinice nikim specjalnym, ot, zwykły lekarz z izby przyjęć, ale miał dostęp do systemu i mógł wydobyć z archiwum potrzebne dane. Uległ czarowi Connie, jej rozpacz przemówiła do jego poczucia przyzwoitości, a stwierdzenie, że jest gotowa zapłacić za informacje, przekonało go, jak ważną sprawą jest dla niej wyjaśnienie tego, co działo się z Vanją.
Teraz Constance miała to, czego szukała. Potwierdzenia swoich podejrzeń.
-Biedny Jerry.- Jęknęła cicho, bolejąc nad synem, który przeżył stratę dziecka bardziej, niż to okazywał. To dlatego tak wtedy schudł, dlatego stracił apetyt i chęci do życia. Dlatego w nowym filmie wyglądał tak straszliwie źle, że na jego widok jej matczyne serce zapłakało.
Wszystko przez tę czarną lafiryndę. Wcale nie poroniła samoistnie, jak twierdziła, i jak wmówiła Jerremu. Ta dziwka CHCIAŁA poronić, pozbyć się tego, co w niej rosło. Lekarz, który przejrzał jej dane w systemie, powiedział Connie o środku poronnym, podanym Vanji w dwa dni po operacji. I o tym, że ten drobny szczegół pominięto w wypisie.
Wyjaśnienie było jedno: ta Ruska dogadała się jakoś z lekarzem, który się nią opiekował, i wyprosiła u niego podanie leków, po których poroniła. Doktorek ukrył ten fakt, jedyny ślad jego działalności pozostał w komputerze. Ale, dzięki niech będą Bogu i wszystkim świętym w niebie, za parę dni kopia akt trafi do rąk Constance. Będzie ją to kosztowało parę tysięcy dolarów, ale czym jest ta drobna kwota w chwili, gdy kobieta dostanie do ręki dowód na mordercze skłonności Vanji i jej dziwkarskie prowadzenie się? Co powie Jerry, gdy matka da mu do przeczytania kartę żony, wyjaśniając, czego ta szmata się dopuściła?
-Kilka dni, to tylko kilka dni, a potem zabawa, jakiej świat nie widział.- Constance zanuciła pod nosem do melodii jednej z piosenek syna. Uśmiechając się, wyjęła z torebki dwa identyczne telefony, wpadając nagle na następny genialny pomysł: zanim oświeci Jerrego, da mu do myślenia.
Zawsze nosiła przy sobie dwa aparaty: jednego używała, drugi był "na wszelki wypadek", w razie, gdyby w pierwszym zabrakło baterii, lub gdyby się zepsuł. Wtedy mogła przełożyć kartę do sprawnego, nie tracąc ani na chwilę możliwości kontaktowania się ze światem. W obu aparatach miała wszystkie ważne numery, w zapasowym miała skopiowane z głównego wiadomości i zdjęcia. Miała nawet dodatkową kartę, używaną do tej pory raz czy dwa, tylko po to, żeby nie tracić numeru. Przecież mogło zdarzyć się, że upuści "swój" telefon do umywalki, czy też, dzwoniąc gdzieś na ulicy, zostanie okradziona. Cóż, była przygotowana na taką ewentualność.
Jerry, jak reszta rodziny i jej znajomych, nie miał pojęcia o zapobiegliwości Connie. Teraz okazało się to prawdziwym zrządzeniem losu, które zamierzała wykorzystać.
Kobieta, wciąż podśpiewując, szybko napisała krótką wiadomość i wysłała ją do syna. Chwilę czekała na potwierdzenie od operatora, że SMS został pomyślnie dostarczony, potem wyłączyła zapasowy telefon i schowała go do bocznej, zamykanej na zamek kieszeni torebki.
-Pierwszy dołek wykopany, ruska lafiryndo, i przykryty tak, że go nie zobaczysz. Mam nadzieję, że upadek będzie bolesny.- Zaśpiewała, ciesząc się z własnej przebiegłości.

Pusty dom był cichy jak grobowiec, słychać było w nim tylko szum urządzeń elektrycznych i kroki przemierzającego kolejne pomieszczenia Jareda. Jego trampki piszczały na posadzce holu, potem stłumił je wyłożony w korytarzu chodnik.
Jay był w domu sam. Shannon pojechał na umówioną wizytę u stomatologa, Vanja wybyła gdzieś, nie informując męża dokąd ani na ile wychodzi. Ostatnio miała sporo "swoich spraw" do załatwienia, zupełnie, jakby nagle dostała kopa w dupę i zaczęła zajmować się cholera wie czym. Latała pewnie do zakichanego przytułku, gdzie z głupkowatym uśmiechem karmiła gównem tłumy swoich bezdomnych ziomków. Jak mogła cieszyć się tym, co robiła, Jared nie wiedział. Co takiego mogło być w wąchaniu śmierdzących moczem i wódką, zarośniętych meneli?
Zaśmiał się, wpadając na myśl, że mając w pamięci matkę-alkoholiczkę, Vanja mogła czuć się między zapijaczonym motłochem, jak w domu. O tak, to było bardzo, kurwa, możliwe. W końcu natura ciągnie wilka do lasu, prawda? Kto wie, czy jego żonka sama nie popija wieczorami, zamknięta w swoim pieprzonym pokoju na cztery spusty. Mogła doić z butelki, jak dzidziuś, a mając w żyłach krew narodu, który w piciu nie miał równych sobie, do rana trzeźwiała i nic nie wskazywało na jej pociąg do alkoholu. Może to był prawdziwy powód, dla którego uciekła z sypialni męża? Może jej wypady na miasto wiązały się nie tyle z pracą, ile ze spotkaniami w klubie AA? W końcu wracała do domu trzeźwa.
-Świetnie. Nie dość, że suka, to na dodatek pijaczka.- Jared skrzywił się z niesmakiem, pewien, że nie myli się co do żony.
W kuchni przygotował sobie coś do jedzenia: wychodząc w południe, jego żoneczka nie zainteresowała się, czy będzie miał ochotę na jej kolejne ruskie specjały. Przygotowała coś, co wyglądało jak zapieczona w piekarniku, złożona na pół pizza z masą mięsa i warzyw w środku, ale on nie miał zamiaru tego próbować. Shann pewnie będzie zachwycony, jak zawsze. Żarł wszystko: Jared przypomniał sobie podgrzewane w mikrofalówce resztki z restauracji, które jego brat uznał za smaczne. Pozbawiony gustu kulinarnego Shannon nie wybrzydzałby pewnie nawet nad tym, co serwowano w przytułku: podobną do pomyj, rozmemłaną paćkę z ziemniaków, tarte buraki i mięso, pochodzące jak nic z niepewnego źródła.
Z kanapką w jednej i puszką korzennego piwa z drugiej ręce Jared wrócił na górę, rzucając przelotne spojrzenie na drzwi pokoju Vanji. Trzymając kanapkę w zębach przekręcił klamkę: oczywiście, zamknięte. Ta suka nosiła przy sobie klucz, pilnując tego, co trzymała w swoim królestwie, cokolwiek to było. Bała się, że Jay przeniesie jej szmaty z powrotem do siebie? Już mu na tym nie zależało tak bardzo, jak wcześniej. Po ostatniej kłótni i po tym, jak ośmieliła się go uderzyć, zrezygnował z prób poprawy ich wzajemnych relacji. Co nie znaczyło, że miał zamiar pozwolić jej odejść. Chciał przeczekać jakiś czas, pozwolić jej ochłonąć, zapomnieć o paru rzeczach i stracić czujność. Wtedy znów uderzy, nawiąże do porzuconego na trochę tematu. Tym bardziej, że niebawem rozpoczną koncerty, a on nie miał zamiaru zostawiać żoneczki samej w domu. Miała jechać z nim, jak było zaplanowane od dawna, więc będzie musiał znaleźć sposób na jej oswojenie.
Ha, może pozwoli jej pić, jeśli będzie tego potrzebowała? Zgodzi się, żeby zaspokajała nałóg w zamian za to, że ona zaspokoi jego? Pijana będzie bardziej uległa.
Jay usiadł na łóżku u siebie, wcześniej zrzucając na podłogę leżące na posłaniu ubrania. Nie chciało mu się sprzątać każdego dnia, nie musiał. Zabierał się do porządków raz na tydzień, ograniczając w ten sposób wysiłek do niezbędnego minimum.
Coś stuknęło głucho, upadając na podłogę razem ze spodniami i pomiętą, przepoconą koszulą. Telefon.
Jared podniósł go szybko, bojąc się, że sfatygowany aparat ucierpiał podczas upadku, ale na szczęście działał. Z westchnieniem ulgi przejrzał wiadomości, których nazbierało się całkiem sporo od rana, kiedy to sprawdzał je ostatnio.
Przypomnienie o spotkaniu w sprawie kolejnego wywiadu. Do kosza.
Przypomnienie o konieczności ostatnich poprawek w montażu teledysku. Do kosza.
Wiadomość od Shannona, zaraz po wizycie u dentysty wybierającego się na ryby. Do kosza.
Kilka mało ważnych pytań od znajomych: co robisz, jakie masz plany na weekend, może wpadniesz, robimy grilla... Do kosza.
SMS od nieznanego nadawcy. Podobne trafiały się czasami, gdy numer Jareda jakimś cudem trafił w ręce kogoś, kto nie powinien go mieć: fanki, dziewczyny, którą spotkał przypadkiem w klubie i zamienił z nią parę słów, znajomej znajomych, męczącą ich tak długo, aż zdradzili jej, jak skontaktować się z idolem.
Jay otworzył wiadomość, przygotowany na kolejne pytania w stylu "Czy to numer Jareda Leto?", ale zamiast spodziewanej treści zobaczył coś, co go zmroziło.
"Ufasz swojej żonie? Wierzysz, że jest ci wierna?"

                                                                   *****

Proszę, oto kolejny rozdział. Nie jest zbyt długi, ale gdybyście mieli pojęcie, ile głowiłam się nad nim, chcąc wybrnąć z pomysłu wkręcenia w akcję matki "chłopców"... Myślę, że udało mi się znaleźć dobre wyjście z tej nieco zagmatwanej sytuacji.
Jak widać, Jared wrócił, choć trochę się od niego odzwyczaiłam. 
Jezu, poważnie zaczynam się bać, że pogubię się w tym, co piszę, i chyba przed następnym rozdziałem będę musiała przeczytać kilka poprzednich.
Czytelników, ciekawych, co Shann powiedział Vanji, odsyłam do rozdziału "Brothers", w którym szybko znajdą zapamiętane przez dziewczynę słowa.
Jak zwykle pozdrawiam wszystkich, życzę miłej lektury oraz udanej, słonecznej majówki.
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz