It`s not my way.

sobota, 23 lutego 2013

Mistake.

Jared przyglądał się Vanji, siedzącej z opuszczoną głową przed toaletką. Nie widziała go, nie wiedziała nawet, że on ją widzi: stał za uchylonymi drzwiami łazienki.
Wrócił przed chwilą z planu, zmęczony i niedospany, i najbardziej miał ochotę wziąć prysznic, a potem walnąć się do łóżka i spać dwanaście godzin. Mimo to stał i patrzył, jak jego żona ogląda własne dłonie, jakby znalazła najciekawszy na świecie obiekt do podziwiania.
Nie po raz pierwszy łapał ją na podobnym zachowaniu gdy nie miała pojęcia, że jest obserwowana. Czasem wpadał do domu w połowie dnia i natykał się na Vanję zamyśloną, poważną, wpatrzoną w okno, czy bezmyślnie przerzucającą kanały w telewizji.
Coś jej było, ale nie mówiła, co. Na pewno nie była w ciąży: na drugi dzień po imprezie kupił dwa różne testy i asystował Vanji przy ich robieniu. Nie chciał, żeby wykołowała go, na przykład fałszując ich wynik. Nie miał czasu na pieluchy. Zresztą, wytłumaczył jej to dobitnie i wydawała się nie mieć żadnych obiekcji. Spokojnie, bez żalu i pretensji powiedziała: Dobrze, Jay, rozumiem.
To mu się podobało. Ta zgodność i uległość wobec jego stylu życia, dostosowanie się do niego.
Van nie miała wyjścia, musiała ulec. Musiała pojąć, że będąc z kimś takim jak Jared jej rolą jest towarzyszyć mężowi tam, gdzie się udaje, pomagać mu, być obok w razie, gdyby jej potrzebował. Czyli przez cały czas, gdy będzie w trasie. Ciąża pokrzyżowałaby jego plany: Vanja musiałaby zostać w domu, albo co gorsza, pod ścisłą opieką lekarzy, a on powinien jej towarzyszyć jako dobry mąż. Tyle, że nie wyobrażał sobie czegoś równie głupiego, jak odwołanie koncertów z powodu dzieciaka.
Jared wrócił do pokoju, pogrzebał w kieszeni rzuconej na łóżko kurtki i wyjął z niej drobny upominek, kupiony w drodze do domu: szczęściem przypomniał sobie, jaki dziś dzień, i wykorzystał swoje wpływy, dzięki czemu ktoś pofatygował się i otworzył dla niego sklep.
Przyjrzał się drobiazgowi jeszcze raz, upewniając się, że nie jest zbyt krzykliwy jak na gust Van. Nie był: cieniutki, drobny łańcuszek nie miał żadnych dodatków, nawet najmniejszych, był tak prosty, aż śmieszny. Coś takiego powinno jej się spodobać, może nie będzie grymasić jak przy wcześniej kupowanej biżuterii.
Krzywo spojrzał w stronę szuflady w komodzie, miejsca, w którym Vanja schowała dwie pary kolczyków, kolię i szeroką bransoletę, wykładaną granatami. Na jej drobniutkim nadgarstku błyskotka wyglądała pięknie i okazale, ale Van nie nosiła jej, tłumacząc się niewygodą. Matka w jednym miała rację: żona Jareda nie znała się ani na modzie, ani na dobrym smaku. W kwestii ubierania się można była nazwać ją prostaczką. Na szczęście mają przed sobą masę czasu na to, żeby nauczyć Vanję wielu rzeczy.
Jared schował łańcuszek w dłoni, wydymając lekceważąco usta nad jego bylejakością, i wszedł do łazienki już z szerokim, choć zmęczonym uśmiechem.
-Przybyłem.- Oznajmił od progu.- Wybacz, że nie dzwoniłem, miałem masę pracy, ledwie żyję.
Vanja spojrzała w lustro na jego odbicie, wyraźnie spłoszona, ale po sekundzie czy dwóch rozpromieniła się i uśmiechnęła.
-Wreszcie. Umierałam z nudów, Jay-Jay.
Podszedł do niej z tyłu, pochylił się i pocałował ją na powitanie w ucho.
-To już nie potrwa długo, jeszcze kilka dni i koniec zdjęć. Znów będę spędzał tu więcej czasu.- Mówiąc, sięgnął w przód, rozłożył łańcuszek i zapiął go na jej szyi.- Podoba ci się?- Spytał od razu.
-Jest śliczny.- Vanja oglądała podarek z zachwytem.- Dziękuję, Jay.- Z wdzięczności objęła go ramionami i uściskała.
-Nie ma za co, Kruszynko.- Wyswobodził się i ruszył pod prysznic, w drodze zrzucając z siebie ubranie.- Jesteś ostatnio taka cicha i smutna, że przykro patrzeć. Co się stało?- Stanął twarzą do niej pod strumieniem gorącej wody.- To przeze mnie?
-Jay, od ponad tygodnia siedzę tu sama. Wstaję, jem śniadanie, sprzątam, wołam taksówkę i jadę na zakupy, jem coś na mieście, wracam i znów jestem sama. Nie mam nawet do kogo się odezwać. Dziwisz się, że jestem przygnębiona?- Vanja chwyciła szczotkę i zaczęła czesać włosy, teraz krótsze o ponad połowę i wycieniowane w modny sposób, dzięki czemu wyglądała o wiele ładniej, niż z niesfornymi, długimi do pośladków lokami, które zaczęły mu się kojarzyć z przerośniętą sierścią na łbie charta afgańskiego. Namówił ją na zmianę fryzury, nakłonił do odwiedzin w drogim salonie kosmetycznym, zafundował jej nawet drogi zabieg laserowego usuwania zarostu z tych miejsc, w których drażniły go pojawiające się co rusz, kłujące odrosty. Zaczęła wyglądać jak kobieta cywilizowana.
-Jeszcze kilka dni. I wybacz, że nie zabieram cię z sobą, ale tam panuje taki ruch i zamęt, że tylko byś przeszkadzała.- Posłał jej długie spojrzenie spod rzęs.- Później ci wszystko wynagrodzę, obiecuję. Więc nie bocz się, bo przez to ponuractwo nawet Shann trzyma się od ciebie z daleka.
Vanja drgnęła i upuściła szczotkę, ale złapała ją, nim zdążyła upaść na podłogę.
-Skurcz w dłoni.- Uśmiechnęła się nerwowo.- Umyć ci plecy?- Zaoferowała.
-Możesz, nie odmówię.- Jared odwrócił się tyłem.
Z zamkniętymi oczami delektował się łagodnym masażem ramion, barków, pleców, potem lędźwi i górnej części pośladków. Przyjemne odczucia zaczęły go usypiać: odpływał powoli, pod powiekami widząc obrazy z minionego dnia, słysząc rozmowy, które toczono, muzykę. Ocknął się dopiero wtedy, gdy Vanja sięgnęła dłonią do jego podbrzusza.
-Zostaw, jestem padnięty, nie mam siły.- Odtrącił jej rękę, spłukał z siebie pianę i zakręcił wodę.- Naprawdę, kochanie, nie jestem dziś w nastroju.- Złapał ręcznik, wytarł się i poszedł do łóżka, z westchnieniem ulgi kładąc się w czystej, świeżej pościeli. Od razu zamknął oczy.
-Jest dopiero jedenasta, Jay.
-Dobrze. Wstałem o szóstej, jutro wstaję o piątej.- Wymamrotał.- Odeśpię, jak skończymy nagrywać. I nie tylko odeśpię.- Uchylił powieki, uśmiechając się znacząco.
Vanja stała na tle okna: jej szlafrok prześwitywał, dokładnie ukazując wszystkie krągłości i, niestety, szczupłość lewego uda, mającego na zawsze pozostać chudszym od prawego.
Przebiegł wzrokiem w górę.
-Albo chodź tu.- Zmienił zdanie.- Coś tam jednak z siebie wykrzeszę, drobiazgu.- Podniósł okrycie, robiąc jej miejsce po swojej lewej stronie.- Rzadko zdarza się inicjatywa z twojej strony, nie zmarnuję tej okazji.
-Bo zawsze ty jesteś pierwszy i nie dajesz mi szans.- Wsunęła się na posłanie bez ociągania i bez szlafroka, który wylądował na podłodze, nim Jared skończył mówić.
Aż musiał się uśmiechnąć, widząc pośpiech, z jakim rwała się po swoją porcję przyjemności.
Właśnie ta gotowość z jej strony podnieciła go bardziej, niż jej ciało. Odsunął od siebie senność.
-Na brzuch, Van. Połóż się na brzuchu.- Po dwóch czy trzech minutach przerwał pieszczoty, w myślach dziękując Bogu za to, że Vanji często wystarczało ich właśnie tyle. A przynajmniej nie narzekała, że chce więcej.
Odsunął się trochę, złapał ją za biodro, krzywiąc się nieznacznie gdy pod dłonią poczuł nierówne blizny, i szybko pociągnął ją twarzą do posłania.
-Unieś tyłek.- Wysapał, gramoląc się na Vanję, która posłusznie rozsunęła przed nim uda i podniosła wyżej okrąglutkie pośladki. Lubił ostatnio robić to w ten sposób: mógł patrzeć na żonę z góry, z wysokości wyprostowanych rąk, i widzieć więcej, niż normalnie, gdy zakrywała się w obawie pokazania szpecących pozostałości po wypadku. Czasem, dla większego podniecenia, kazał jej klęczeć, po czym łagodnie ale stanowczo spychał jej głowę coraz niżej, dokąd nie oparła policzka o poduszkę, pozostając z uniesionym wysoko zadem. Uwielbiał to, ale kończył wtedy zbyt szybko, więc tę atrakcję zostawiał sobie na szczególne chwile.
Tym razem ograniczył się do patrzenia między uniesione pośladki, o które jego brzuch uderzał coraz szybciej, powodując ich lekkie drżenie. Patrzył na nie także wtedy, gdy szczytował, zostawiając na nich mlecznobiałe ślady swojej działalności. Sapiąc, roztarł je dłonią na cały tyłek Van, i padł na poduszkę, dysząc jak miech.
-Jesteś taka seksowna, że zwlókłbym się z marów, żeby jeszcze raz cię przelecieć.- Zdobył się na szczery komplement.- Zawsze tak było, zawsze działałaś na mnie jak żadna inna.
-Oby nie tak, żebyś chciał dopaść mnie, gdybym to ja leżała na marach.- Dziewczyna roześmiała się, ale twarz miała poważną.- Dziwnie mogłoby to wyglądać: Leto, czule żegnający się z umierającą żoną. Ostatni numerek przed...
-Zamknij się.- Jared usiadł, nie wiedząc nawet, dlaczego jej żart tak go zdenerwował. Może dlatego, że przywołał obraz sprzed lat, gdy Van, z połamanymi kośćmi i nieprzytomna, leżała w szpitalu.
-...ostatecznym rozstaniem.- Dokończyła, gdy przestał mówić.- Śpij, idę na dół, zgłodniałam.- Nałożyła szlafrok.
-Ubierz coś pod spód.- Jared położył się z powrotem i przykrył po szyję.
-Po co? Przecież Shannon i tak obchodzi mnie z daleka, odkąd stałam się chodzącym obrazem przygnębienia.- Vanja lekceważąco wzruszyła ramionami i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Była rozczarowana. Oparła się plecami o ścianę w korytarzu i westchnęła, opuszczając głowę.
-Szczęśliwych Walentynek, Jay.- Szepnęła do siebie.
Dotknęła palcami łańcuszka: to była pierwsza kupiona przez Jaya rzecz, która naprawdę jej się spodobała. Nie zniosłaby następnego krzykliwie przesadzonego czegoś, co dostawała od męża przy jakiejś tam okazji, a potem chowała, nie chcąc założyć na siebie ani raz. Była drobną kobietą, jak powiedział Shannie: miniaturową, nie pasowały do niej ociekające bogactwem, wielkie błyskotki, w jakich lubował się Jared.
Sam nie nosił nawet obrączki: miał ją co prawda, ale trzymał w szufladzie przy łóżku, tej samej, która służyła mu za schowek na prezerwatywy. Odpowiednie miejsce dla symbolu ich związku, nieprawdaż? W rzadkich chwilach, gdy upominała go, że lepiej się zabezpieczyć, niż ryzykować, sięgał do szuflady po opakowanie z prezerwatywą i za każdym razem, gdy to robił, jego żona słyszała stukot metalu, luźno obijającego się o drewniane powierzchnie. I zawsze wtedy cieszyła się, że nie jest i nie będzie w ciąży. Prawdopodobnie nigdy, ale o tym Jayowi nie powiedziała. On miał przed nią sporo tajemnic, ona miała tę jedną: zabieg, któremu poddano ją w klinice, gdy czyszczono wnętrze jej brzucha po straconej ciąży, spowodował powstanie nowych blizn w macicy, dostatecznie już okaleczonej w wypadku. Jak powiedział lekarz, który opiekował się nią od kilku lat, teraz jej szanse na dziecko spadły poniżej dziesięciu procent. A to sprawiało, że teoretycznie była bezpłodna. Jednak nie powiedziała o tym mężowi, z przewrotnej, czystej chęci zrobienia mu na złość. Kazała mu myśleć, główkować, bać się. To była jej forma zemsty za to, że jego największą bolączką było nie spłodzić z nią dziecka. Nie zrobiłby tego, choćby chciał, ale nie musi o tym wiedzieć.
Idąc do kuchni Vanja skrzywiła usta w gorzkim uśmiechu. Nie była głodna, ale chciało jej się pić, poza tym wolała poczekać, aż Jay zaśnie, i dopiero wtedy położyć się spać. Potraktował ją tego wieczoru zdawkowo, byle jak, i czuła się urażona. Smutna. Jednym wieczorem, dla kochających się ludzi będącym ponoć bardzo specjalnym, zmazał wszystkie poprzednie dni. Przekreślił wszystko: swoją czułość, opiekuńczość, delikatność, z jakimi odnosił się do niej od prawie miesiąca. Zawiódł tak samo, jak Shannon.
Na wspomnienie sceny, jaką zastała na imprezie, Vanja poczuła piekące łzy w kącikach oczu, i szybko zagryzła wargi, do bólu, nie chcąc pozwolić sobie na rozczulanie się po raz kolejny. Samotność w wielkim domu była chwilami ponad jej siły, dlatego zdarzało się, że siedząc w czterech ścianach płakała z byle powodu. Nikt tego nie widział, nikt o tym nie wiedział.
Głównie wylewała łzy na wspomnienie poniżającego lekceważenia, z jakim Shannon ją potraktował. Jakby była nikim, jakąś przypadkową osobą, która przyłapała go w dwuznacznej sytuacji. Kimś, komu każe się wynosić, wrzeszcząc na niego ze złością o to, że przerywa rozkoszne zajęcie.
"Coś się zmieniło, skrzacie".
Kolejny kłamca w rodzinie Leto, kolejny aktor, grający swoją rolę w sposób zasługujący na nagrodę. A ona, głupia, czarna Ruska, prawie dała mu się omotać i zachwycała się delikatnością, która wydawała się być u Shanniego czymś wrodzonym.
Nie znała obu braci tak dobrze, jak wydawało jej się, że zna. Jay kręcił, nakazywał, zakazywał, uważał, że zawsze ma rację i postępował tak, jakby nikt nie miał prawa kwestionować jego decyzji. Szczególnie ona.
Shannon może i uważał ją za zabawną, może nawet w ich kontakty wkradła się prawdziwa przyjaźń, ale reszta, cała ta niespodziewana czułość, z jaką odnosił się do Van od jej wyjścia z kliniki, nie mogły być czymś więcej, jak wystudiowaną grą.
Tak naprawdę przecież nie miała pojęcia, czy ich zwykłą zabawą nie jest dzielenie się kobietą, jak robili w przypadku Jenny, która przeszła z łóżka Jaya do łóżka Shanniego. Może Vanja, z racji bycia żoną jednego z nich, stała się szczególną, bardziej pożądaną ofiarą ich zabaw? Taką, z którą należy obchodzić się nieco inaczej, by na koniec przybić sobie braterską "piątkę" i święcić zwycięstwo nad  zasadami, którym Vanja hołdowała? Czy to dlatego Shannie był przeciwieństwem Jaya? Chciał ogłupić ją, kazać o sobie myśleć, uśpić jej czujność, a potem wykorzystać to, zaliczyć ufającą mu dziewczynę i pochwalić się jej mężowi, że to zrobił?
Zbyt wiele pytań, zbyt wiele wątpliwości. I wszystko w otoczce emocji, które Vanja czuła tak w stosunku do męża, jak do jego brata. Różnych, ale nie mniej ważnych.
Napiła się i przeszła spacerem po parterze domu, nie świecąc nigdzie świateł. Przechadzała się, zatrzymując przy oknach i patrząc na śpiący ogród, kołysane lekkim wiatrem gałęzie drzew i korony palm, bezbarwne o tej porze nocy kwiaty. Wszystko, co ją otaczało, należało również do niej, ale czy naprawdę tego chciała? O nic nie prosiła, dostała to jak wciskany przez akwizytora gratis, tak naprawdę okazujący się czymś, co kosztowało więcej, niż było warte.
Spacerując zapędziła się do pokoju muzycznego i przystanęła na środku, patrząc na rozstawione tu i tam instrumenty. Ruszyła na obchód: przejechała palcami po klawiszach pianina, nie naciskając żadnego, potem dotknęła strun gitar, skórzanej tapicerki stołka, na którym Jay siadał, żeby zagrać, na koniec przesunęła opuszkami po jednym z talerzy perkusji. Podniosła leżące na bębnie pałeczki, zważyła je w dłoni, odłożyła na miejsce. Sięgnęła po przewieszony przez stelaż ręcznik, teraz suchy, zapomniany.
-Uwierz albo nie, ale nie jesteś w tym domu jedyną rzeczą, którą po użyciu odstawia się na bok, żeby wyschła.- Westchnęła, przemawiając do puszystego kawałka materiału. Potem, poddając się impulsowi, podniosła go do twarzy i zaczerpnęła powietrza, od razu wyczuwając pozostawioną na ręczniku ostrą woń męskiego potu.
Ostrą, ale nie nieprzyjemną, przesiąkniętą zapachem dobrze dobranych kosmetyków.
Rzuciła ręcznik na podłogę: czas wracać na górę. Jay pewnie od dawna śpi, a nim ona wstanie, jego nie będzie już w domu.

Shannon przebiegł wzrokiem zaciemniony odcinek korytarza, ciągnącego się przez całą długość mniejszej hali. W większej kręcili ujęcia do teledysku, w drugiej urządzono coś w rodzaju zaplecza z miejscami, gdzie można było usiąść, odpocząć, zjeść coś. Albo po prostu posiedzieć i pogadać.
Każdy z nich trzech miał swoją osobną kwaterę, mały pokój socjalny przerobiony chwilowo na garderobę. Jego własna była prawie na końcu korytarza po lewej, tuż za samotnią Tomo. Jerry, nie wiedzieć czemu, kazał swoją urządzić po przeciwnej stronie hali, z dala od innych. Stwierdził, że potrzebuje spokoju, a dobiegające zza ścian rozmowy nie pozwalają mu się skupić nad pomysłami. Jak zawsze Księciunio musiał pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi.
Shann zrezygnował z pójścia do siebie i zdrzemnięcia się, zamiast tego poszedł do sali, zastępującej kuchnię i jadalnię. Czuł zapach przywiezionej na zamówienie chińszczyzny i zaczął być głodny.
W salce było kilkanaście osób z obsługi planu i kilkoro dzieciaków, wybranych przez Jerrego do zdjęć. Głównie małolaty przed dwudziestką, obdarzone takim czy innym talentem.
Zgarnął pierwszy lepszy pojemnik, opisany jako wołowina po kantońsku, i zajął miejsce między dwoma dziewczątkami, zawzięcie o czymś rozmawiającymi nad pustym krzesłem. Że też nie przyszło im do głów, żeby usiąść obok siebie, pomyślał.
Zamilkły, czerwieniąc się po uszy.
-Smacznego.- Powiedział i zajął się jedzeniem. Nie było takie złe, ale zaczynał tęsknić za dobrym, domowym obiadem Vanji. Zjadłby... pierogów.
Vanja. Przedmiot jego rozmyślań od chwili, gdy wytrzeźwiał po tamtej imprezie i zrozumiał, co się stało. W jaki beznadziejnej znalazł się sytuacji. Na spokojnie przypomniał sobie dokładnie każdy szczegół zajścia: to, jak patrzyła na niego z wyrazem kompletnego zaskoczenia i niesmaku. To, jak jej twarz poszarzała i ściągnęła się, jakby widok zajętej nim dziwki sprawił jej fizyczny ból. To cholerne, nieme pytanie "dlaczego?" w czarnych, wielkich oczach.
Najgorszy jednak by widok łez, które pojawiły się w nich, gdy kazał jej wynosić się z łazienki. Wyglądała jak skrzywdzone dziecko, które nie rozumie, co złego zrobiło i za co zostaje ukarane w tak okrutny sposób.
Shannon był zawstydzony, ale też wściekły na Vanję i na siebie. W domu pokazał się dopiero dwa dni po wszystkim, na chwilę, i pojechał na plan. Cieszył się, że nie musi widzieć Vanji, bo nie miał pojęcia, co zrobić czy powiedzieć. Bał się, że wybuchnie, słysząc choć jedno słowo pretensji z jej strony. Mogła być zła, że potraktował ją opryskliwie i nakrzyczał, ale nie o to, że się zabawił.
Więc dlaczego, do kurwy nędzy, czuł się jak ostatnia ściera, jakby zdradził zaufanie Vanji, ją samą?
Nic między nimi nie było. Parę, jak to określiła, wygłupów. Poza tym nic. Nic a nic.
Szkoda, prawda? Chciałbyś, żeby było, i to w chuj dużo.
Cichy głosik w głowie miał rację: chciałby. Od pierwszego, przypadkowego pocałunku w klinice Shannon często układał w myślach scenariusze tego, co mogłoby być, gdyby Vanja nie była związana z Jerrym tym cholernym pieprzonym papierem, który był dla Shanna niczym wysoki mur. Gdyby nie ślub, nie pierdoliłby się i zakręcił przy niej na poważnie, ale nie mógł, choćby chciał. Mimo wszystko nie był typem faceta, który dla dupy zrobi świństwo własnemu bratu, choćby ten wkurzał go swoim zachowaniem na każdym niemal kroku.
Shannon westchnął cicho, od razu zdając sobie sprawę z własnego błędnego rozumowania. Tu wcale nie chodziło o dupę. Próbował to sobie wmawiać przez ostatnie kilka dni, ale wiedział, że dupa była ostatnim powodem.
Vanja przyciągała go osobowością, tym, że była do niego tak podobna, jednocześnie bardzo się od niego różniąc. Tym, że umiała śmiać się z tego, co go bawiło, cieszyć się z drobiazgów, i tak jak on kochała rozmawiać, ukrywając w wypowiedziach wiele podtekstów. Pod wieloma względami rozumieli się doskonale, i to było powodem, dla którego nie mógł przestać marzyć.
Ktoś powiedział kiedyś, że za marzenia się nie płaci: gówno prawda. W niektórych sytuacjach cena za nie jest nawet zbyt wysoka. Niekiedy płaci się za marzenia własnym spokojem.
Siedząca po jego lewej stronie dziewczynka sięgnęła po butelkę z sokiem i przypadkowo strąciła na podłogę widelec, który zaczepił się o rękaw jej sweterka.
-Przepraszam.- Wyszeptała, oblewając się rumieńcem i schyliła się, by podnieść sztuciec. Sweterek zjechał jej wzdłuż ręki, odsłaniając ramiączko stanika i...
Shannon zakrztusił się kęsem wołowiny i rozkaszlał, aż łzy pojawiły się w jego oczach. Mimo to nie odrywał wzroku od granatowych sińców, widocznych na ramieniu nastolatki. Dobrze znanych, widywanych często, do obrzydzenia, u kogoś innego. U Vanji.
Jezu, kurwa, niech to mi się tylko śni, ja pierdolę. Ile ta mała może mieć lat, siedemnaście?- Pomyślał, patrząc załzawionymi oczami na twarz dziewczyny. Zakryła już ramię, zabierając sprzed twarzy Shannona obrzydliwy, niespodziewany widok.
"Ja pierdolę, jak ten chory sukinsyn może robić coś podobnego własnej żonie? Kurwa, zabiję tego popaprańca, chwycę za cienką szyję i uduszę gołymi rękami, i niech mnie, kurwa, zamkną, ale zrobię to, przysięgam, że go zatłukę."
Myśli przelatywały Shannonowi przez głowę, chaotyczne i poplątane, pełne oburzenia, wstrętu do brata, litości dla Vanji, wszystkiego naraz w najróżniejszych proporcjach.
Potem ochłonął, powoli uspokajając się, choć ze zdenerwowania nie był w stanie zjeść ani kęsa więcej i wyrzucił połowę porcji do kosza. Roztrzęsiony poszedł pomyśleć w swojej garderobie i zamknął się w niej na zasuwę. Wyciszył nawet telefon, chcąc mieć spokój przez najbliższe pół godziny, i położył się na wąskiej kanapie, patrząc w sufit.
Jerry pierdolił na boku.
Nie po raz pierwszy to robił, nigdy nie był na tyle uczciwy wobec swoich dziewczyn, żeby utrzymać kutasa w spodniach, gdy miał okazję dopaść kolejnej dziury. Ale teraz sytuacja była inna, miał w domu żonę. To powinno zobowiązywać, a jednak Jerry nie miał najmniejszych skrupułów i dymał  młode laski.
Pewnie dlatego nie chciał zabierać Vanji na plan. Mogłaby coś podsłuchać, zobaczyć, skojarzyć szepczące za jej plecami nastolatki z niezdrowym pociągiem męża do jej samej, gdy była od nich młodsza.
"Pierdolony pedofil! Kurwa, myślałem, że skrzat to wyjątek, że ten palant po prostu był zakochany, ale nie.
Jezu, jak można tak pomylić się w opinii o kimś z najbliższej rodziny? Pomylić się po raz kolejny w ciągu kilku miesięcy. Nie znać własnego brata."
Jerry był lepszym aktorem, niż ktokolwiek mógł podejrzewać, ale był też głupcem, jeśli nie dopilnował, by nie zdradzić się czymś tak banalnym, jak kilka siniaków na ramieniu przypadkowej kochanki.
Ile nastolatek zaliczył ten dupek w ciągu ostatnich dziesięciu lat? Dwudziestu, odkąd zostawił żonę.
Sto? Dwieście? Tysiąc dziewczynek, jak te dwie, chichoczące i być może wymieniające uwagi na temat Jaredowego kutasa, setki nastolatek, które były od niego o więcej niż połowę młodsze?
Shannon zmówił cichą modlitwę za to, by jego brat dla żadnej z nieletnich, które w swoim życiu zaliczył, nie był pierwszym. Nie zasługiwał na podobny zaszczyt, a one nie zrobiły nic złego, były za młode na grzechy, za które karą miałoby być rozdziewiczanie przez Jareda.
Jezu, jak Vanja się dowie, będzie niewesoło. Shannon widział, choć prawie nie bywał w domu i wpadał tam tylko na noc, ale widział, jak cieszyła się z powrotu męża i jak łaziła za nim, nie mogąc przestać mówić. Potem słyszał, że rozmawiali u siebie, śmiali się, później... Zatykał uszy poduszką albo zakładał słuchawki i włączał muzykę, zagłuszając stękanie Jerrego.
"Nie mogę jej powiedzieć,- pomyślał.- Kurwa, nie mogę po tym, jak zareagowała na mnie na imprezie. Albo mi nie uwierzy, albo pomyśli, że mówię brednie, żeby się wybielić. Jerry i tak się wyprze, zrobi ze mnie kłamcę, zakręci Vanję tak, że nie będzie wiedziała, jak się nazywa. Lub, co jeszcze gorsze, Van mi uwierzy i dojdzie do wniosku, że  powiedziałem jej o tym przez złośliwość, chcąc zemścić się za to, że mnie unika."
Shannon wstał, przeszedł się po pomieszczeniu, przemierzając je tam i z powrotem nerwowym krokiem.
Musi milczeć i obserwować sytuację. Dogadać się jakoś z Vanją, wyjaśnić, co stało się w tamtej łazience, poznać powody jej obecnego zachowania. Potem, mając to za sobą, może w jakiś sposób dać jej do zrozumienia, że Jerry nie jest wobec niej w porządku. Ale nigdy nie powie jej wprost.
A jeśli Vanja zapyta go, czy wiedział?
-Pieprzyć, będę się o to martwił, jak do tego dojdzie.
Zgarnął z wieszaka kurtkę i wybiegł z garderoby, prawie od razu natykając się na Tomo.
-Jadłeś chińskie?- Spytał, zatrzymując się na moment.
-Nie.- Tomo wyglądał na zdziwionego pytaniem.
-Więc nie jedz.- Shann klepnął go w ramię.- Muszę lecieć do domu, zażyć coś i się położyć, flaki mi się przewracają. Powiedz Jerremu, że mam coś z żołądkiem.- Skrzywił się, udając chorego, i wyleciał z hali jak z procy. Nie był w stanie stanąć przed bratem i spojrzeć na niego bez chęci skręcenia mu karku. Jeszcze nie. Prześpi się z tym, pomyśli, ale i tak był pewien, że Jerry nigdy nie będzie już dla niego tym samym, młodszym bratem. To trochę bolało.
Dla uprawdopodobnienia swojego kłamstwa o chorobie, w drodze do domu kupił pierwszy lepszy środek przeciw niestrawności.
W środku było cicho, pusto, nie było słychać nic, najcichszego hałasu, robionego przez żywą istotę. Jedynymi odgłosami były te, które wydawały pracujące sprzęty i urządzenia elektryczne. Być może Vanja pojechała gdzieś, na przykład na zakupy albo pospacerować po mieście? To drugie mogla robić, jeśli nie towarzyszył jej mąż, za którym wlokły się po chwili sznurem śliniące się fanki, piszcząc i zaczepiając go mimo tego, że nie był sam.
Shannon zrzucił buty, powiesił kurtkę i powlókł się przez hol, przeglądając po drodze wiadomości w telefonie. Po tym, jak go wyciszył, dostał trzy SMS-y i miał dwa nieodebrane połączenia od Jerrego.
Niech spierdala, pomyślał. Nie miał ochoty z nim rozmawiać.
Wszedł do połowy schodów, czytając wiadomości, i zatrzymał się, gdy w polu widzenia zobaczył czyjeś stopy, spoczywające na stopniu. Podniósł wzrok: Vanja siedziała na schodach, z rękami obejmującymi kolana, i patrzyła na niego beznamiętnie. Jak zwykle. Pozbawione emocji, wyprane, puste spojrzenie, którym obdarzała go przy każdym spotkaniu, a nie było ich ostatnio tak wiele.
-Myślałem, że nie ma cię w domu, tak tu cicho.- Shannon mimo wszystko zdobył się na uśmiech i parę spokojnych słów.
-Wolałbyś, żeby mnie nie było, prawda? Jak chcesz mogę zniknąć, powiedz tylko magiczne słowo: SPIEPRZAJ.- Podniosła się, wyminęła go i zeszła na dół.
-Przestań, nie bądź wredna.- Shann zawrócił, czując lekkie ukłucie złości.- Byłem pijany.
-Jasne, że byłeś, musiałeś trzymać się ściany, żeby nie zwalić się tej młodej dziwce na głowę.- Sarkazm aż kapał z jej słów.
-Możemy spokojnie porozmawiać, skrzacie?- Odezwał się, chcąc stłumić konflikt w zarodku.- Chyba mamy sobie coś do powiedzenia.
-A o czym ty chcesz ze mną rozmawiać?- Dziewczyna obejrzała się na niego z kpiącym uśmiechem, błąkającym się na ustach.- Nie moja sprawa, z kim się zadajesz, jesteśmy tylko znajomymi. O przepraszam, jesteśmy rodziną.
-A ja myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.- Shannon poprawił ją, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
-Tak? Przyjaciel nie zachowałby się w taki sposób.- Pospieszyła do kuchni, którą chyba uważała za swoje królestwo albo miejsce, gdzie mogła czuć się górą.
-Co dokładnie masz na myśli?- Shann szedł za nią krok w krok.- To, że wyrzuciłem cię za drzwi, czy to, że chciałem spuścić sobie z krzyża?
-Możesz sobie spuszczać, aż się w tym utopisz.- Vanja wyjęła z lodówki butelkę wody, odkręciła ją i zaczęła pić.- Ani myślę robić ci z tego powodu wyrzuty.- Wyrzuciła pusty plastik do przeznaczonego dla niego kosza.
-I tak trzymaj, bo pod tym względem używasz życia więcej, niż ja. Przynajmniej ostatnio.- Odsunął ją na bok, wyjął z lodówki piwo, wypił duszkiem ponad połowę i beknął cicho.- Uszy więdną od słuchania tego, co dobiega zza waszych drzwi.
-Nie życzę sobie, żebyś nas podsłuchiwał!- Vanja oblała się rumieńcem wstydu i złości.
-To się tak nie drzyjcie!- Shannon też poczerwieniał, górując nad nią, z błyskiem wściekłości w oczach.- Wyjecie tak, że mam ochotę wejść, zwlec z ciebie Jerrego i założyć wam kneble!
-Ja nie wyję!- Vanja wrzasnęła naprawdę głośno, co zabrzmiało śmiesznie w kontekście jej zapewnień, że zachowuje się cicho.- Jeśli ktoś w tym domu wyje, to ty i twoje "wcale nie młodziutkie" laski!
-Zawsze są pełnoletnie! Poza tym kiedy ostatnio widziałaś tu jakąś dupę?- Shannon odchylił głowę, zdziwiony.- Jeśli uszło to twojej uwadze, od dawna nie sprowadzam tu nikogo. Jay tak zasłonił ci świat, że niczego nie zauważasz?
-Pełnoletnie, o tak, pewnie nie dłużej, niż od tygodnia.- Ironicznej wypowiedzi towarzyszył szyderczy śmiech.- I bądź pewien, że doskonale zauważyłam przyssaną do twojego podbrzusza dziwkę.- Vanja zmrużyła oczy, mówiąc zadziornym tonem.
-Nie patrz tak, nie masz prawa być zazdrosna.
-Że co?- Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.- Miałabym być zazdrosna? Ciebie całkiem pokręciło?
-A kto patrzył takim wzrokiem, jakby dostał w twarz? Ja?- Shannon zaczął tracić cierpliwość i opanowanie, zbliżając się do tego, czego się najbardziej obawiał. Lada chwila powie o jedno słowo za dużo, a wtedy ciężko mu będzie wyjaśnić Vanji powody swojego zdenerwowania. Przecież nie powie jej: jestem podminowany, bo twój Jay-Jay rżnie małolaty, aż wióry lecą.
-Stałeś prawie nagi, byłam zaskoczona!- Van znów zaczęła podnosić głos.
-A co, spodziewałaś się, że dam sobie robić laskę przez spodnie? Co ja jestem, Houdini?- Prychnął.- I prawie popłakałaś się przez to, że zobaczyłaś kawałek mojego tyłka? Tak cię to wzruszyło? Może bałaś się, że zakocham się w tej kurewce?- Zasypywał ją pytaniami, słysząc, jak bardzo są ironiczne, i nakazując sobie zamknąć japę.
-Już widziałam twój tyłek, nic nadzwyczajnego.- Van wydęła lekceważąco pełne wargi.- Wcale nie chciałam się rozpłakać, nie wymyślaj.
-Nie chciałaś? To tylko oczy ci się spociły, tak?- Ton Vanji udzielił się Shannonowi zupełnie bez jego wiedzy, i teraz oboje warczeli na siebie z ironią, stojąc na wprost jak zaciekli przeciwnicy na ringu, czekający na pierwszy gong.
-Kazałeś mi spieprzać, Shann!- Krzyknęła, wbijając mu palec między żebra. Boleśnie.
-A co, miałaś zamiar się przyłączyć?- Spytał kpiąco. W głowie rozległ mu się brzęczyk alarmu: jeszcze moment, jeszcze kilka zdań i przekroczy granicę, za którą jakikolwiek normalny kontakt z Vanją będzie niemożliwy. Już naderwane nici ich przyjaźni zerwą się bezpowrotnie.
Jezu, jak strasznie tego nie chciał, ale złość na Jerrego przyćmiła mu rozum a krzyki Vanji nie pomagały się opanować. Wkurzał się na nią, bo była ślepa, nie widziała nic złego w zachowaniu męża, w jego agresji wobec siebie. Nie umiała wyczuć, że ten popapraniec robi ją w konia.
-Przed chwilą piłam wodę, chcesz, żebym ją teraz zwróciła?
Shannon na krótki moment zaniemówił: pytanie Van było przykre, naprawdę przykre. Niesprawiedliwe. Bolesne dla faceta, który czasami pozwalał sobie na fantazjowanie o kimś, kto teraz rzucał mu w twarz takie słowa.
-Perspektywa dotykania mnie tak cię brzydzi?- Odpowiedział pytaniem, wypowiadając je cicho, o wiele ciszej, niż wcześniejsze zdania.
Dziewczyna milczała, ani na moment nie spuszczając z niego czujnego wzroku.
Shann odstawił piwo na szafkę, bez uprzedzenia złapał Vanję w pasie i posadził na blacie: stanął tuż przed nią, lekko pochylony w przód, z rękami opartymi po obu jej bokach.
-Powiedz mi to prosto w twarz. Powiedz, że brzydzisz się mnie po tym głupim incydencie. Nie krępuj się. Wolę wiedzieć, niż myśleć, że coś jeszcze da się uratować.- Poprosił spokojnie. Złość wyparowała z niego gdzieś, rozpuściła się w powietrzu, zniknęła. Teraz czuł się zrezygnowany.
Vanja patrzyła na niego bez słowa przez długie kilkanaście sekund, mierzyła go wzrokiem, wpatrywała się w jego oczy. Potem opuściła głowę, tak nagle i niespodziewanie, że Shann sapnął, zaskoczony.
-Nie będę kłamać.- Odezwała się wreszcie.- Nie wiem, co musiałbyś mi zrobić, żebym zaczęła czuć do ciebie obrzydzenie.- Podniosła na niego wzrok.- Ale to nie znaczy, że znów będzie tak, jak ostatnio.
-Nie rozumiem.- Shannon był autentycznie zdumiony. Zamrugał, prostując się.
-Oczywiście, że nie rozumiesz.- Vanja odepchnęła go i zgrabnie zeskoczyła na podłogę. Od operacji nie miała najmniejszych problemów z poruszaniem się, z czego powoli sama zaczęła zdawać sobie sprawę i przestała być przesadnie ostrożna przy każdym ruchu. Spojrzała na ogłupiałą minę Shanniego.- Widzę, że muszę ci to wytłumaczyć: wszystko, co się zmieniło, wraca do starego porządku. Możemy sobie żartować, śmiać się z Jaya, jeśli zrobi coś zabawnego, możemy grać na konsoli, ćwiczyć rzucanie przynęty i robić masę innych, rozrywkowych rzeczy.- Mówiąc, obchodziła go dokoła, wodząc paznokciem po jego ramionach i plecach.- Ale nie będziesz mnie dotykał, obłapywał. Nie będziesz mówił niczego, co wykraczałoby poza ramy rodzinnych kontaktów. Nie będziesz patrzył mi w oczy w sposób, w jaki robiłeś to przedtem.- Zatrzymała się przed nim. Nadal był otumaniony, a teraz na dodatek wyglądał na wstrząśniętego. Zbladł, albo światło za oknem zmieniło się, przez co jego twarz nabrała szarawej barwy.- Ani mnie nie przytulisz, ani nie dasz mi buzi.
-I to tylko dlatego, że wypiłem i... Jezu, skrzacie!- Shann nie wierzył w to, co słyszał.- Jezu, przecież nawet nie dałem jej dokończyć!- Doszedł do siebie i poczuł zalewającą go falę bolesnego żalu.
-To już nie moja sprawa. Nie wymagam od ciebie takich poświęceń. Przecież byliśmy, a może nadal jesteśmy, tylko przyjaciółmi. Nie musisz tkwić w celibacie przez to, że kilka razy się pocałowaliśmy. W gruncie rzeczy to przecież nic nie znaczyło, prawda?- Mówiła dalej, choć teraz z jej ust częściej padały kłamstwa, niż szczere słowa. Dla niej znaczyło, i to więcej, niż sztuczne gesty miłości ze strony Jaya. Ale, jak przypuszczała, te, w które wierzyła, też nie były tym, za co je brała.
Głupia, naiwna czarna Ruska.
Zostawiła zaskoczonego Shannona i poszła po telefon, żeby wezwać sobie taksówkę. Musiała wyjść, ochłonąć, zająć się czymś innym, niż myślenie o kłótni z Shanniem. Nie chciała teraz na niego patrzeć, słyszeć go, nawet wiedzieć, że jest razem z nią pod jednym dachem.
Ubrała się do wyjścia i zeszła na dół: z głębi domu dobiegło ją bezładne, pozbawione melodyki i rytmu, wściekłe walenie w bębny.

"Możemy żartować, śmiać się, robić te wszystkie rozrywkowe rzeczy. Nic ponad to."
Jezu, dlaczego? Za co? Za głupi kontakt z dziwką? Za to, że na widok Vanji, wtulonej w Jerrego jak w największe cudo na świecie, tańczącej z nim, rozmarzonej, Shannona krew zalała i stracił zdolność do racjonalnego myślenia? Za to, że był pijacko zazdrosny i widząc dziwkę, zajętą w łazience poprawianiem makijażu, pozwolił jej się sobą zająć?
To nawet nie wyszło od niego, nie podjął żadnej inicjatywy, po prostu nie bronił się, gdy zaczęła swoje. Zaprotestował tylko, gdy chciała, żeby ją przeleciał. Nie zrobiłby tego, choćby to jemu mieli zapłacić, bo obiecał sobie, że nie przeleci żadnej, żadnej dziewczyny. Nie robił tego już od tygodni, i to tylko dla Vanji. Nawet mimo jej regularnych kontaktów seksualnych z mężem, czegoś, co doprowadzało Shannona do białej gorączki i wielu nieprzespanych godzin każdej nocy, której słyszał stękanie Jerrego.
Czyli prawie co dzień.
A teraz okazało się, że wszystko było niepotrzebne i głupie. Vanja odepchnęła go, kazała trzymać się z daleka, i od tamtej pory traktowała go gorzej, niż wtedy, gdy wprowadziła się do ich domu.
Nie było długich rozmów, zwierzeń, pytań z jej strony. Nie było nic, poza boleśnie obojętnej wymiany zdań przy kolacji, jedzonej wspólnie, we troje.
Shannon czuł mdłości, słysząc słodkie słówka, jakie Jerry słał Vanji i widząc, jak ona je odbiera: z uśmiechem, zadowoleniem, wpatrując się w męża jak w obraz. W kłamliwego, skurwysyńskiego Jaya, nie mającego żadnych oporów przed robieniem ją w chuja.
Shann w każdej chwili mógł jej o tym powiedzieć, ale milczał. Bał się, że Vanja weźmie jego słowa za próbę odpłacenia się za odtrącenie, i że wyjawiając wielki sekret brata tylko jeszcze bardziej sobie zaszkodzi.
Skręcało go, gdy para obejmowała się, niby przypadkiem stając blisko siebie lub po prostu idąc razem na górę. Potem...
-Shann, obudź się.- Jerry trącił go w rękę, sięgając przez stół.
-Co?- Shannon zamrugał, wracając do świata. Spojrzał na swoją porcję sałatki z kurczaka, prawie nietkniętą, rozgrzebaną na talerzu, i odechciało mu się jeść. Nie wiadomo dlaczego, ale widok kolorowej potrawy skojarzył mu się z leżącymi na chodniku wymiocinami. Odsunął talerz daleko od siebie.
-Pytałem, czy dobrze się czujesz. Od paru dni jesteś dziwny. Nie łamie cię w kościach?- Jerry wyglądał na zatroskanego.
-Dobrze. W miarę dobrze.- Stwierdził, popijając zimną wodę z cytryną.- Jak ktoś, kto oberwał w łeb i nie może pozbierać myśli. Chyba za dużo ostatnio pracowałem, może jak pośpię dłużej to mi przejdzie.- Wzruszył ramionami.
Przejdzie... Akurat. Zamiast mijać, przygnębienie coraz bardziej mu ciążyło, stopniowo przygniatając go swoim brzemieniem. Czuł się totalnie rozbity, stłuczony na drobne kawałeczki i poskładany byle jak, bez ładu i porządku. Wszystko go bolało, choć nie fizycznie. Ból usadowił się w głębi duszy Shannona i stamtąd wypuszczał jadowite kolce, kłujące w najmniej spodziewanych momentach. Wtedy, gdy słyszał śmiech Vanji, rozbawionej czymś oglądanym w telewizji. Albo gdy zbiegała po schodach, uciekając przed goniącym ją Jerrym, krzycząc z udawanym oburzeniem, że nie odda mu telefonu, bo jest od niego uzależniony.
Zabolało nawet w chwili, gdy Van wróciła z centrum, odmieniona, odmłodzona nową, króciutką fryzurką, odsłaniającą jej twarz i czoło, w nowych ciuchach, które z poważnej, statecznej kobiety zrobiły równie poważną, ale bardziej godną uwagi dziewczynę-kumpla. W nowym wcieleniu, ubranym w dżinsy, koszulkę z nadrukiem Triady, czarną ramoneskę i sznurowane buty, wyglądała nieziemsko pięknie, aż miał ochotę złapać ją, podnieść na ręce i powiedzieć, że...
Spytała go, jak mu się teraz podoba, a on nie umiał zdobyć się na nic, poza krótkim "ujdzie". Miał ochotę dać sobie w pysk na widok jej szczerze zawiedzionej miny.
Ehh...
-Możesz sobie spać, nie będziesz mi teraz potrzebny.- Jared machnął ręką.- Sam skończę z tym, co zostało do dopieszczenia. Lepiej, żebyś nie chorował przed trasą, musimy wcześniej pokazać się ludziom, udzielić paru wywiadów.
-Tak tak, wiem. Bicie piany.- Shannon poczuł się lepiej, zajmując się tematem ich pracy.- Widziałem, że sporo ostatnio zagadujesz w sieci.
-Jak zwykle. Ktoś musi się tym zająć, zresztą nie narzekam, lubię mieć kontakt z fanami.
Shannon zmierzył go wzrokiem, przypominając sobie widok posiniaczonego ramienia dziewczynki, obok której siedział w prowizorycznej jadalni.
-W to nie wątpię. Uwielbiasz mieć bliski kontakt z fankami.- Powiedział wolno, patrząc gdzieś w bok.- Zawsze rajcowały cię te małolatki, gubiące majtki na twój widok.
-Coś sugerujesz?- Jared spiął się wyraźnie, zadając pytanie chłodnym, wrogim tonem.
-Stwierdzam jedynie, że lubisz być w centrum uwagi i to cię podnieca. Zero sugestii, braciszku.
Jared wrócił do kolacji, ale łypał co chwila na Shannona, który teraz dla odmiany wybierał z sałatki kawałki mięsa i zjadał je bez pośpiechu, z kpiącym uśmiechem na ustach.
Vanja przenosiła wzrok z jednego na drugiego, nie odzywając się, ale obserwując ich uważnie. Nie podobało jej się napięcie, jakie nagle miedzy nimi zapanowało. I co miały znaczyć słowa Shannona? Pił do tego, że Jay związał się z nią, gdy miała naście lat? Chyba tak. Na pewno tak.
Jared skończył posiłek i zaczął po sobie sprzątać, nucąc pod nosem kawałek z nowej płyty. Shann wodził za nim wzrokiem, w myślach nie mogąc nadziwić się jego tupetowi: że też ta zakłamana świnia miała w sobie na tyle bezczelności, by śpiewać sobie wesoło po tym, jak brat dał mu do zrozumienia, że być może coś podejrzewa.
-Ostatnio ktoś podesłał mi link do ciekawej strony.- Odezwał się beztrosko.- To jakieś forum, na którym fanki wymieniają się uwagami o swoich idolach.
-Tak?- Vanja wyraźnie się zainteresowała.- W sensie, że jakimi uwagami? Tym, co o nich myślą?
-To też.- Shann omijał ją wzrokiem. Ostatnio miał spory problem z patrzeniem jej w oczy.- Poczytałem trochę, z nudów, i trafiłem na dział z wyznaniami ze spotkań sam na sam. Wiedziałaś, że Axl Rose ma krzywego? Bo ja właśnie tam się o tym dowiedziałem.
Vanja zaczęła chichotać.
-A co piszą tam o tobie, Shannie?
-Sama poszukaj, jak jesteś ciekawa.- Wydął usta.
Jared, zaniepokojony tematem rozmowy, wyjął z koszyka na owoce jabłko i zaczął je obierać, chcąc mieć powód do dalszego siedzenia w kuchni bez zwracania na siebie ich uwagi. Stał plecami do stołu, z wściekłością słuchając debilnego bełkotu brata. Zaniepokoił się w chwili, gdy Shann wypomniał mu zainteresowanie fankami, a teraz umocnił się w przekonaniu, że brat chyba coś wie. Albo blefuje, co bardziej prawdopodobne. Niejednokrotnie wytykał Jaredowi zbyt młode dziewczyny, odwiedzające jego garderobę jeszcze podczas poprzedniej trasy. Ale to, kurwa, nie jego sprawa, więc niech zamknie gębę!
-Musisz podesłać mi link na Twitterze. Wiesz, że niedawno zrobiłam sobie tam profil? Obserwuję was obu, i nawet o tym nie wiecie.- Vanja śmiała się, mówiąc o czymś, od czego Jaredowi zrobiło się lodowato zimno. Znając niechęć żony do wszelkiego typu komunikatorów, forów, portali społecznościowych, wreszcie to, że kiedyś nie miała nawet laptopa i siłą rzeczy nie znała możliwości internetu, nie brał pod uwagę, że to może się zmienić.
-Jaki masz nick?- Spytał znad obieranego jabłka, nie odwracając się nawet.
-Nie powiem. To moja słodka tajemnica. Często do ciebie piszę, ale jeszcze mi nie odpowiedziałeś. Brzydal z ciebie, Jay-Jay.
-Skoro to tajemnica, jak Shann ma ci przesłać link do forum dla debili? Poza tym, Van, po jaką cholerę masz tracić czas na czytanie plotek? Myślałem, że kto jak kto, ale ty jesteś za poważna na takie rzeczy.- Jared, zaciskając dłoń na nożyku tak mocno, aż pobielały mu palce, starał się odsunąć zainteresowanie Van od tego, co proponował jej Shannon. Sam wiele razy natknął się na wzmianki o swoich erotycznych podbojach i wolał, żeby jego żona tego nie czytała.- Przecież to czysta fantazja napalonych dzieciaków, szkoda na to czasu.
-Boisz się, że...- Shannon wtrącił się, nim Vanja zdążyła odpowiedzieć.
Jared nie dał mu dokończyć: nie chcąc robić awantury, choć miał szczerą ochotę trzepnąć brata w ucho, aż zobaczy wszystkie gwiazdy, i nie chcąc zwracać uwagi Vanji na swoją przesadną niechęć do wszelkich plotek, zrobił jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy: zamknął oczy i przejechał ostrzem noża przez kciuk, rozcinając go głęboko. Krew natychmiast trysnęła z rany i ochlapała jabłko, ściekając po nim i po dłoni Jareda.
-Kurwa mać! Rozciąłem palec!- Krzyknął, dając upust wściekłości.- Van, przynieś coś, muszę zatamować krwawienie. Szybko!
Powstałe zamieszanie zepchnęło temat forum na margines. Vanja, troskliwie jak na żonę przystało, zajęła się skaleczeniem Jareda, dzięki czemu Shannon przestał dla niej istnieć.
Wycofał się, widząc, że lepiej dać spokój, niż uparcie drążyć temat, robiąc z siebie idiotę.
Przez krótką chwilę Vanja była nim zainteresowana, teraz na powrót zmienił się dla niej w powietrze, jakby nagle stał się przezroczysty.
-Jay, trzeba z tym jechać do chirurga, inaczej zostanie ci spora blizna. Ciąłeś się prawie do kości.- Dziewczyna zacisnęła brzegi rany, sprawnie owinęła kciuk kawałkiem bandaża i czystą ścierką. Mimo to po chwili na materiale pojawiła się czerwona plamka i rosła z każdą sekundą.- Musiałeś uszkodzić jakieś naczynie.
-Jedynym uszkodzonym naczyniem u Jerrego jest jego pusty czajnik.- Shannon nie mógł odmówić sobie drobnej złośliwości pod adresem brata.
-Mógłbyś się z łaski swojej nie odzywać w podobny sposób? Co ci odbiło, Shannie? Masz jakiś problem? Zachowujesz się jak dojrzewający chłopiec z rozchwianą gospodarką hormonalną.- Van naskoczyła na niego, mówiąc z nieukrywaną złością.- Raz siedzisz w kącie i słowa nie powiesz, za chwilę rzucasz czymś u siebie w pokoju albo nawalasz w bębny tak, że uszy puchną, a teraz czepiasz się i jesteś złośliwy. Jeśli tak drażni cię to, co robię i co robi Jay, to pójdź za radą matki i zamieszkaj gdzie indziej. Uwierz mi, wszystkim nam będzie o wiele łatwiej.
Shannon otworzył usta, chcąc odpowiedzieć coś w podobnym tonie, ale wtedy dotarło do niego to, co powiedziała Vanja.
W jednej chwili zrezygnował ze wszystkiego: z chęci zwrócenia jej uwagi na krętactwa Jerrego, z prób zwrócenia jej uwagi na siebie... najchętniej w ogóle przestałby w tym momencie oddychać.
Zrobił w ich stronę dwa kroki i zatrzymał się, patrząc dziewczynie prosto w twarz po raz pierwszy od chwili, gdy zażądała, żeby tego nie robił. Trzymał się na dystans przez prawie tydzień, nie wspominał o ich "wygłupach", robił to, co na nim wymogła. I po co? Po to, żeby teraz usłyszeć: lepiej się stąd wynieś, przeszkadzasz?
-Jesteś ostatnią osobą, po której mógłbym spodziewać się, że zechce mnie stąd wyrzucić, skrzacie.- Powiedział, pilnując się, by jego słowa nie zabrzmiały podejrzanie i nie dały Jerremu podstaw do uważania brata za adoratora żony. Nie chciał robić jej problemów. Jezu, wszystkim, tylko nie jej.- Usłyszeć to z ust kogoś, kto sam siebie określa jako przyjaciel: bezcenne. Kurwa, skrzacie, co ja ci zrobiłem złego?- Wyszedł z kuchni, nie słuchając, jak Vanja go woła, i pobiegł na górę, pokonując po trzy stopnie naraz.
Chwilę później ktoś zapukał do drzwi jego pokoju.
-Shannie? Shann, możesz zawieźć nas do lekarza? Jay nie może prowadzić a ja nie umiem.- Głos Van był przytłumiony, ale słychać w nim było nutę pokory i strachu.
Nie zareagował. Stał oparty plecami o drzwi i prosił w myślach, żeby sobie poszła.
-Shannie, przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.- Usłyszał, tym razem ciszej.- Zdenerwowałam się, Jay strasznie krwawi.
Ja też, skrzacie, ale w inny sposób,- pomyślał. Szkoda, że tego nie widzisz.
Wciąż milczał.
-Shannie, proszę.
Odsunął się od drzwi, uchylił je na kilka centymetrów i spojrzał na Vanję, patrzącą na niego wielkimi, przestraszonymi oczami. Widział w nich swoje odbicie, jakby patrzył w czarne, wypolerowane do połysku powierzchnie kryształu.
-Nie jestem w stanie usiąść teraz za kółkiem.- Uniósł dłonie, pokazując, jak drżą.- Nie czuję się dobrze. I nie chcę czuć się gorzej, a przy tobie będę.- Zamknął drzwi delikatnie, żeby nie wydały najcichszego dźwięku.
Po niespełna minucie usłyszał szybkie kroki na schodach. Kwadrans później przed domem zatrzymał się samochód, potem odjechał.

Vanja była roztargniona, z ledwością skupiała uwagę na tym, co działo się z Jayem. Owszem, była świadoma tego, co z nim robią: tego, że podają mu środek przeciwbólowy, robią zastrzyk przecietężcowy, szykują do zszycia rany. Była wszystkiego świadoma, a jednocześnie była gdzieś obok, patrzyła na całą akcję z perspektywy ducha. Odpowiadała na pytania, nie wiedząc, co mówi, ale chyba odpowiadała z sensem, bo nikt nie patrzył na nią dziwnie.
Przez cały czas Vanja miała w głowie tylko jedno: porozmawiać z Shanniem. Zabrać go gdzieś, gdzie będą sami, gdzie nie zjawi się Jay, gotów wszystko popsuć, usiąść bok w bok i powiedzieć sobie szczerze wszystko, co leży na sercu.
Od poprzedniej z nim rozmowy, w trakcie której zażyczyła sobie, by zostawił ją w spokoju, pewna, że Shann tylko udawał zauroczonego nią, Vanja trzymała się twardo w roli obojętnej, chłodnej i niedostępnej żony swojego męża. Nie było to łatwe: kilka sporadycznych, fascynujących incydentów ze starszym Leto, choć zamiarem mających pozostać jedynie zabawą dwójki przyjaciół, kazało jej wątpić w sens małżeństwa z Jayem. Nawet, jeśli coś do niego czuła, nie było to tak silne, jak początkowo myślała.
Jay nie umiał jej zdaniem odnaleźć się w nowej, spadłej na niego nagle roli męża kobiety, którą wybrał dla siebie lata wcześniej. Próbował, starał się, i szybko tracił tak zapał, jak nerwy. Szczególnie to drugie: o ile pamiętała, zawsze był nerwowym, łatwo się irytującym chłopakiem.
Ale kiedyś naprawdę ją kochał, i tego była pewna. Teraz tamto uczucie tliło się w nim, czasami wybuchało jasnym płomieniem, potem znów przygasało. Wciąż ją kochał, na swój dziwny sposób okazywał jej to każdego dnia. Jednak większą rolę dla Jaya grał seks, którego prawie nigdy nie miał dość. Aż dziwne, że mężczyzna w jego wieku mógł pochwalić się taką sprawnością, ciągłą gotowością do aktu, i taką żywiołowością, jaką charakteryzował się Jay. Wystarczyło, że powiedziała coś dwuznacznego, pokazała kawałek nagiej skóry, dotknęła go, a już jej chciał. Nawet, jeśli ona nie chciała jego.
Coraz częściej miewała wątpliwości, czy naprawdę nie powinna wziąć pod uwagę rozwodu. Nie chciała pieniędzy Jaya, tylko wolności. Przywykła do niej. Tak jak Jared, została rzucona w sam środek czegoś, co było dla niej obce. Musiała z dnia na dzień przywyknąć do myśli, że w jej życiu jest ktoś, z kim musi się liczyć, i kto musi liczyć się z nią.
Zaraz... To ona musiała liczyć się ze zdaniem bogatego, sławnego męża. On jej opinię brał pod uwagę wtedy, gdy szło o coś, co dla niego nie miało znaczenia: kolor nowych zasłon w sypialni, wielkość ręczników do pokoju gościnnego, gatunek kwiatów, które posadzą na klombie przy domu. Ale nie pytał jej o zdanie, gdy chodziło o coś, dotyczącego ich obojga. W takich przypadkach informował ją, że podjął pewną decyzję a jej rolą jest przyjąć ją i dostosować się.
Może po czasie, po roku czy dwóch, staliby się dobraną parą, umiejącą rozwiązywać problemy w odpowiedni sposób, rozmawiając, zamiast się kłócić. Może potrzebowali na to więcej, niż kilka miesięcy, a tyle dopiero są z sobą, odkąd dowiedziała się, że Jared Leto z jej przeszłości nie był wymyślony.
Może. Gdyby nie Shannie.
Wrócili od lekarza taksówką: Jay przez całą drogę milczał, wpatrzony w okno po swojej stronie. Był zły, naburmuszony, miał minę, która mówiła "nie podchodź do mnie". W domu natychmiast poszedł na górę, przebrał się w spodenki i położył do łóżka. Potem zażądał herbaty. Nie poprosił o nią, ale zażądał.
Tak, pomyślała Vanja, chłopczyk ma kuku i trzeba będzie spełniać jego kaprysy.
Robiąc przeklętą herbatę cały czas rozważała, co powiedzieć Shanniemu. Słyszała, że jest u siebie: zza drzwi jego pokoju dobiegała smętna, nastrojowa muzyka, pasująca bardziej na pogrzeb, niż jako tło do rozmyślań.
-Muszę z nim...- Szepnęła do siebie i urwała: w holu rozległ się dzwonek telefonu, natrętny i głośny, którego dźwięk skojarzył się dziewczynie z brzękiem tłuczonego szkła. Staromodny aparat z kablem był ostatnim wymysłem Jaya, wątpliwą jej zdaniem ozdobą, stojącą na stoliku w kącie.
Z westchnieniem poszła odebrać, zanim hałas rozerwie jej uszy.
-Słucham, Vanja Le...
-Tu Constance. Chcę rozmawiać z synem. Z Jerrym. Doszły mnie słuchy, że jest ranny, miał wypadek.- Głos teściowej był jeszcze gorszy, niż dzwonek telefonu: rozkazujący, pozbawiony emocji poza wyższością, wymagający.
Zupełnie, jak głos Jaya, przeszło Vanji przez myśl.
-Dobry wieczór. Jay odpoczywa na górze, sądzę, że nie będzie chciał zejść a jego telefon się rozładował.
-Proszę, byś poszła po niego, jestem jego matką i martwię się o jego zdrowie, ten biedak wypruwa sobie żyły, żeby utrzymać dom, więc...- Connie, swoim zwyczajem, nie przyjmowała do wiadomości słów Vanji, jakby ta mówiła w obcym języku lub plotła coś bez sensu.
Dziewczyna zacisnęła dłoń na słuchawce.
-Stan pani syna jest stabilny, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Lekarze sądzą, że wyjdzie z tego, choć może przez jakiś czas cierpieć na szok pourazowy. W tej chwili jest mu potrzebny spokój i cisza, powinien leżeć i dawać działać naturze. Przez kilka dni nie powinien przyjmować gości, proszę czekać na wiadomość, w której jego osobista pielęgniarka poinformuje panią o możliwości widzenia się z pacjentem. I niech się pani modli, by zranienie palca przy obieraniu jabłka nie wpłynęło znacząco na jego psychikę. Do widzenia.- Trzasnęła słuchawką w widełki z taką siłą, że prawie strąciła aparat na podłogę. nie zdążyła zrobić kroku, gdy dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny: wściekła szarpnęła za sznur, wyrywając go ze ściany. Telefon umilkł.
Zaniosła herbatę Jayowi, siedzącemu na środku łóżka ze stertą poduszek za plecami. Lewą, zranioną dłoń trzymał na udach, w prawej dzierżył pilot od telewizora i przerzucał kanały.
-Zaraz wrócę.- Wyszła, nim spytał, dokąd idzie. Boso przeszła korytarz, zatrzymała się przed drzwiami pokoju Shannona i zapukała. Muzyka ucichła, drzwi uchyliły się odrobinę i w szczelinie między nimi a framuga pojawiło się jedno brązowe oko.
-Pakuję się.- Shann oznajmił to spokojnym, beznamiętnym tonem.
-Shannie, musimy porozmawiać.- Vanja przestąpiła z nogi na nogę.- Proszę. Zaszło okropne nieporozumienie.
-Wiem. Ale bez obaw, nie będziesz miała powodów do zdenerwowania.- Chciał zamknąć drzwi: Vanja wyciągnęła rękę i przytrzymała je.
-Shannie, pomyliłam się w ocenie sytuacji, chcę to naprawić. Musimy porozmawiać.- Nalegała, przestraszona, że nie będzie chciał zamienić z nią słowa po tym, co powiedziała przed wyjazdem do chirurga.
-Myślę, że oboje się pomyliliśmy a jedyną rzeczą, jaką powinnaś naprawić, jest twoje pokręcone małżeństwo.- Delikatnie odsunął jej rękę: w chwili, gdy dotknął palcami grzbietu jej dłoni, zawahał się na sekundę czy dwie.
-Van! Telefon!- Z głębi korytarza dobiegł krzyk Jaya.
-Nie teraz, proszę.- Dziewczyna, uparcie trzymająca krawędź drzwi, miała ochotę się rozpłakać: czuła, że jeśli teraz nie pomówi z Shanniem, nie będzie miała następnej okazji, by to zrobić.
-Idź, poczekam.- Shannon nie miał sumienia tak po prostu kazać jej odejść.- No już, skrzacie.
Vanja pobiegła do sypialni: jej telefon, rzucony na szafkę przy łóżku, nieustannie wygrywał melodię i wibrował, wydając buczący dźwięk.
-Wreszcie.- Jared burknął na nią, nadal w niezbyt dobrym humorze. Przez nią i brata musiał skaleczyć się w palec, i zrobił to o wiele mocniej, niż zamierzał. Zawsze coś, zawsze jego mała żona zmusza go do robienia rzeczy, których robić nie chciał.
Patrzył spod oka, jak Vanja odbiera i słucha tego, co wylewa się z aparatu wprost od jej ucha. Widział, jak jej oczy robią się wielkie i przestraszone, potem wypełniają się łzami. Nie powiedziała słowa, choć poruszała ustami jak ryba wyjęta z wody. Usiadła na posłaniu: jej ręka, trzymająca telefon, opadła bezwładnie na prześcieradło.
-Co się stało, Van?- Jared poruszył się niespokojnie w miejscu, widząc, jak Van blednie, a właściwie szarzeje na twarzy.
-Moi dziadkowie, Jay.- Chwyciła go za zdrową dłoń i ścisnęła mocno, do bólu.- Mieli wypadek. Dziadek nie żyje, babcia jest w szpitalu. Muszę do niej jechać.

                                                                        *****

Kolejny kawałek opowieści za mną. Co prawda miałam zakończyć ten rozdział w momencie, gdy Van pojawia się w Rosji, ale zrezygnowałam.

Jeśli ktoś lubi moje opowiadanie i chce w jakiś sposób dać temu wyraz, a nie chce/nie potrafi napisać komentarza, może zagłosować na mnie (Yasvt) w ankiecie pod tym adresem:
 http://sonda.hanzo.pl/sondy,181695,gpVI.html
Z góry dziękuję za każdy głos :)
Pozdrawiam.
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz