It`s not my way.

niedziela, 17 lutego 2013

Get out.

Jared nerwowo bębnił palcami w oparcie fotela, od czasu do czasu zerkając na wyświetlacz telefonu: sekundy wlokły się jak stado ślimaków. Choć minęło dwadzieścia minut, odkąd Van zniknęła za drzwiami gabinetu lekarza, Jay miał wrażenie, że ślęczy w poczekalni od paru godzin. Ile może trwać zrobienie jednego zastrzyku? To nie zabieg, do którego trzeba pacjentkę przygotować, uśpić, odkazić pomieszczenie. To tylko ukłucie w ramię czy gdzieś.
Kurwa, sam zrobiłby to szybciej.
Po pieciu minutach Vanja wreszcie wyszła, dzierżąc w dłoni plik wyników badań, robionych jej przez ostatnie trzy tygodnie.
-I co?- Jared zerwał się z miejsca.
-Tak sobie, Jay.- Skrzywiła się, machając mu przed nosem szeleszczącymi kartkami. Odsunął jej rękę.
-Czyli...?
-Nie dostałam zastrzyku.- Popatrzyła na niego poważnie.- W moim wieku to nie jest wskazane, Jay, mogą wystąpić efekty uboczne. Nie chciałam ryzykować odtruwania, jeśli na przykład miałabym problemy z krążeniem. Poza tym...
-Przecież jesteś zdrowa, tak?- Wziął ją pod rękę i pociągnął za sobą, spiesząc się.- Więc, do cholery, dlaczego nie możesz brać hormonów i zabezpieczać się jak każda normalna kobieta?
-Bo od wypadku nie jestem normalną kobietą?- W głosie Van pojawił się wyrzut.
Mijająca ich pielęgniarka spojrzała z zaciekawieniem, więc Jared jeszcze przyspieszył kroku, wkurzony jak mało kiedy.
Vanja musiała wyczuwać jego zdenerwowanie, ani słowem nie skarżyła się na narzucone przez niego tempo marszu, truchtała jedynie, ściskając jego przedramię i oddychając szybko.
-Zmienisz lekarza i zobaczymy.
Wyszli na parking: Jared otworzył przed nią drzwiczki i obszedł wóz, nie fatygując, się, by za nią zamknać.
-Niczego nie będę zmieniać, chodzę do niego, odkąd wróciłam do Stanów. A wyniki nie zmienią się tylko dlatego, że na badania skieruje mnie ktoś inny.- Wsiadając usłyszał stanowczą odpowiedź, popartą wymalowanym w oczach Van uporem.
Zapięła pasy i wpatrzyła się w przednią szybę, mnąc w dłoni otrzymane w przychodni wydruki. Przez otwarte drzwi po jej stronie wpadał do wnętrza chłodny wiatr: Jared przeklął w myślach, wysiadł, obszedł maskę, zamknął drzwiczki i wrócił za kierownicę.
Włączył silnik i natychmiast podkręcił ogrzewanie.
-Dobrze, Van, teraz na spokojnie powiedz, dlaczego nie możesz.- Spytał, nakazując sobie mówić łagodnym tonem, choć w środku nosiło go jak po kilku filiżankach mocnej kawy. Ruszył z parkingu, włączając się do ruchu.
-Bo mogę dostać zawału, udaru, moja krew może zgęstnieć, doprowadzajac do zakrzepicy... wybierz sobie, co tylko chcesz.- Odwróciła do niego twarz.- Bo mam prawie trzydzieści sześć lat, a w tym wieku ryzykownie jest zaczynać z antykoncepcją hormonalną, jeśli ma się za sobą takie przejścia i kłopoty zdrowotne, jak ja. Bo po wypadku wycięto mi lewy jajnik, rozerwany odłamkiem kości, i działam tylko na pół gwizdka. Wystarczy?- Wyrzuciła z siebie ze złością.
-Tak, wystarczy.- Jay zacisnął palce na kierownicy.
Więc nici z odstawienia kondomów, na które ostatnio prawie nie mógł już patrzeć. Miał do wyboru albo nadal ich używać, albo trenować refleks, albo ryzykować, że świętej pamięci mały Jay szybko zyska następcę.
-Może spirala?- Wpadł na inny pomysł, robiąc kilka skrętów i wymijając wolniejszych kierowców.
-Odpada, mam zrosty po wypadku.- Poprawiła się i schowała wydruki do torebki.- Jay, dlaczego tak ci na tym zależy?
-Bo chciałbym, jak każdy normalny facet, móc rżnąć własną żonę BEZ gumki i móc spuszczać się w jej brzuchu BEZ obaw, że zajdzie w ciażę w najmniej odpowiednim momencie. Szczególnie to drugie. Mam przed sobą kurwesko ciężki rok.- Warknął, w trzech zdaniach zawierając całą swoją złość na Vanję, jej kalectwo, i na rzucający mu kłody pod nogi świat w ogóle.
-Jesteś wulgarny.- Vanja odwróciła się od niego, woląc patrzeć na mijane wystawy sklepów i przechodzących chodnikiem ludzi, niż na mężczyznę, który był tak zmienny, że potrafił ją tym przerażać.
-Jestem szczery.
-Cieszę się, że jesteś, choć wolałabym, żebyś wyrażał się przy tym delikatniej.- Zamknęła oczy, nie mając ochoty widzieć czegokolwiek: ani Jaya, ani wnętrza jego... ich lukusowego wozu, ani rozświetlonych ulic, kolorowych neonów. Czasem ciemność pod powiekami była lepsza, niż wszystkie otaczające ją obrazy.
Milczeli oboje przez kilka minut, zatopieni we własnych myślach. Van czuła kołysanie samochodu na zakrętach, nagłe zrywy, gdy Jay ruszał na światłach, łagodne hamowanie, gdy zwalniał. Nawet za kierownicą zachowywał się dwojako, dziwnie, na przemian spokojnie i nerwowo. Tak, jak pamiętała go sprzed dwudziestu lat. Wtedy brał, teraz, jak zapewniał, nie zbliżał się nawet do skręta. Oby to była prawda.
-Jeśli ci to nie odpowiada, Jay...- Zaczęła i urwała, nie kończąc. Słowa "jest coś takiego, jak rozwód" nie chciały przejść jej przez gardło. Mimo wszystko nie umiała zaproponować mu najprostszego wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Sytuacji trudnej, bo po kilkunastu latach rozłąki ciężko było im sprostać wzajemnym oczekiwaniom. Więcej w tym wszystkim było wspomnień, niż rzeczywistości. A we wspomnieniach więcej było dla niej białych plam, niż prawdziwych obrazów z przeszłości.
Gdzieś tam tliła się w niej jeszcze nadzieja, że łącząca ich kiedyś więź wzmocni się, zwracając im stracone lata.
-Jeśli mi nie odpowiada, to?
-To nic. Już nic, Jay.- Westchnęła.
-Zaczęłaś, więc skończ.- Nalegał.
-Nie musisz żyć z kimś takim, jak ja, masz wybór.- Zdobyła się na powiedzenie togo, czego się bała.- Jay, przez to, co dzieje się ze mną od wypadku, cud, że w ogóle udało mi się zajść w ciążę.- Popatrzyła na niego, zajętego prowadzeniem.
Miał zaciętą, skupioną twarz.
-Mam nieregularne cykle, owulacje raz na dwa, trzy miesiące, w różnych terminach. Lekarz powiedział, że jeśli chciałabym mieć dziecko, musielibyśmy nie wychodzić z łóżka przez pół roku.- Vanja przekazywała słowa ginekologa sucho, jakby zdawała raport z czegoś, co dotyczy kogoś obcego, nie jej samej.
-Nawet o tym nie myśl.- Jared uniósł ostrzegawczo dłoń, uprzedzając jej ewentulane protesty.- Mówiłem już, że mam od cholery pracy. Trasa, płyta. A to tylko połowa wszystkiego, co na mnie czeka. Będziemy poza domem przez kilka miesięcy Van.
-Będziemy?
-Tak, będziemy. Nie myślisz chyba, że zostawię cię samą?- Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy od wyjścia z przychodni.- Objedziemy kawał świata, zobaczysz miejsca, które znasz tylko z telewizji.
-Nie wiem, czy chcę je zobaczyć.- Mina Vanji była dosyć sceptyczna.- Podobno w trasie nie macie za wiele czasu na zwiedzanie.
-Obiecuję, że znajdę go dla ciebie, Kruszynko. Musiałbym być ostatnim dupkiem, żeby nie mieć czasu dla własnej żony.- Znów się uśmiechnął.- Może nie zawsze będzie tak, jak się spodziewasz, ale będę się starał. Serio serio.- Dodał wesołym tonem, choć okazywana radość była jedynie na pokaz.- Będziemy sypiać w najlepszych hotelach, jadać w najlepszych restauracjach...
-Zatrzymaj się, Jay. Chcę wysiąść.- Vanja sięgnęła do zapięcia pasa.- Duszę się tu.
-Zwariowałaś?- Zwolnił, patrząc na nią ze zdumieniem.- Powiedziałem coś złego?
-Nie, Jay, ty zawsze mówisz tylko i wyłącznie dobre rzeczy. To ze mną jest coś nie w porządku.- Szarpała się z pasem, w którego zapięcie wplątało się pasmo jej loków.- Nie umiem być taka jak dziewczyny, które znasz, nie bawią mnie bankiety, gale, sztywne uśmiechy, fałszywa sympatia. Nigdy się do tego nie przekonam.- Syknęła z bólu, wyrywając sobie trochę włosów.- Nie dorastam do poziomu, jakiego po mnie oczekujesz, nie daję ci takiej satysfakcji, jaką byś chciał, żebym dawała. Nie umiałam nawet utrzymać w brzuchu twojego dziecka.- Oswobodziła się wreszcie: złapała w garść torebkę i chwyciła za klamkę, czekając, aż Jared zatrzyma się na światłach.
-Trzeba było mnie słuchać!- Jay podniósł głos: poczuł zalewającą go wściekłość o to, że zwlekała z wizytą u lekarza, zganiając dolegliwości na wymyślone nerwobóle.- Sama jesteś sobie winna: nic mi nie jest, zaraz przejdzie, wszystko w porządku.- Powtarzał to, co słyszał od niej tyle razy, parodiując przy tym jej rosyjski akcent.- I przeszło ci, a jak, po skurwysynie przeszło, razem z małym Jayem! Tak ci przeszło, że miał być pokręconym, kalekim czymś, więc lepiej, że go nie ma, o tak, lepiej, że go nie ma! To przez ciebie kazałem... Kurwa, wszystko przez ciebie!- Jared wyrzucał z siebie słowa, pełne pretensji, żalu i złości.
Gdzieś w głowie słyszał ciche wołanie sumienia, każącego mu zamknąć się, a jeszcze lepiej zrobić czy powiedzieć coś, co wymaże wszystkie zarzuty, jakimi obsypywał żonę. Ale ból, nagły i niespodziewany, fizyczne cierpienie, spowodowane widokiem płaskiego, pustego brzucha Van, szybko stłumiło cały rozsądek.
Wcisnął blokadę zamków i wrócił na środkowy pas, przyspieszając.
-Nie myślałem o dzieciaku, ale jeśli już był, to mógł być. I byłby, gdybyś nie była upartą, głupią suką, która wie lepiej!- Krzyknął, waląc dłońmi o kierownicę: samochód zatańczył na drodze, skręcił niebezpiecznie w lewo i prawie otarł się bokiem o inny, który natychmiast uciekł w bok. Głośne trąbienie innych kierowców otrzeźwiło Jareda: uspokoił się w jednej chwili, tracąc natychmiast całą złość.- Wybacz, musiałem to z siebie wyrzucić.- Dodał, łagodniejąc.- Jeśli chciałaś zaproponować mi rozwód, to od razu mówię: nie. Pieprzyć wszystko, będzimy sami, we dwoje, ale razem.
Spojrzał na Van: siedziała skamieniała, patrząc na niego z otwartymi ustami i szokiem wypisanym na twarzy.
Nie wyglądało na to, że ma ochotę się rozpłakać, i dobrze, bo nie miał chęci wysłuchiwać jej lamentów. Przynajmniej nie w drodze. Później, w domu, niech sobie popłacze, jeśli musi. Tam, w zaciszu własnej sypialni, z radością będzie ją pocieszał... Na samą myśl poczuł lekkie podniecenie i uśmiechnął się pod nosem: tak, niech płacze. Lubił, gdy jego kobieta zmieniała się w kruchą, bezbronną istotkę. Wtedy była taka, jak dawniej: doskonała.

Stuk, stuk, stuk... Piłeczka odbijała się od ściany i wracała do Shannona, który posyłał ją z powrotem niedbałym, lekkim ruchem ręki, trzymającej paletkę. Nie przepadał za tego typu zabawą, ale raz, że nudził się potwornie, dwa, że biegając za uciekającą piłką tracił parę kalorii. Lepsze to, niż przesiadywanie przed monitorem z padem w rękach. Choć nie przyznał się do tego nawet Van, uwaga matki, że zaczął tyć, trochę go zabolała. Do tego stopnia, że ograniczył wielkość zjadanych na obiad porcji, zmniejszając je o jedną trzecią. Nie chciał być grubym kurduplem, tym bardziej mając przed sobą zdjęcia do nowego teledysku. Jerry już zaczął przygotowania, zbierał pomysły, rozmawiał z ludźmi. Zapowiadało się duże przedsięwzięcie, jak zwykle z rozmachem, hukiem, robieniem wielkiego szumu medialnego.
Jerry miał łeb na karku: nim skończą zdjęcia, połowa fanów będzie płakać z chęci zobaczenia rezultatu, podjarana tym, czym będzie karmił ich młodszy Leto: fotkami, obietnicami, uwagami na temat tego, co robi. Co ON robi. Reszta stała w cieniu Księciunia, i taki układ bardzo Shannowi odpowiadał.
Znudzony odbijaniem złapał piłeczkę i odwrócił się na pięcie.
-Jezu!- Prawie krzyknął, niemal włażąc na Vanję, która stała kilkanaście centymetrów za nim.- Co z tobą, skrzacie, życie ci niemiłe? Mogłem cię zdeptać.
-Shannie, widziałeś gdzieś pomarańczową teczkę? Taką plastikową, na dokumenty. Nie mogę jej znaleźć a pilnie jej potrzebuję.- Vanja nawet się nie uśmiechnęła. W ogóle wyglądała na zatroskaną i zdrowo czymś przejętą.
 Z miejsca zaświeciło mu się w głowie światełko alarmowe.
-Nie widziałem. Co w niej było?- Rzucił paletkę i piłeczkę pod ścianę.
-Mój wypis z kliniki, wyniki badań, lista leków, które mi podawano, opis urazu i przebiegu leczenia, wszystko. Wiem, że miałam ją jeszcze kilka dni temu, a teraz nigdzie nie mogę jej znaleźć.- Rozłożyła bezradnie ręce.
-Dobrze, po kolei: gdzie i kiedy ostatnio ją widziałaś?- Shannon przejął dowodzenie.
-W kuchni, cztery dni temu. Miałam wizytę u swojego lekarza, chciałam zabrać wypis i położyłam teczkę na szafce, ale Jay tak mnie poganiał, że o niej zapomniałam.- Van zmarszczyła brwi, przypominając sobie to, co tamtego dnia robiła.- Potem...- Przez jej twarz przemknął ponury cień i odwróciła wzrok.- Teczka zniknęła, nigdzie jej nie ma. Myślałam, że któryś z was gdzieś ją przełożył, ale Jay mówi, że nie widział jej na oczy...
-Więc pytasz mnie.- Shann dokończył za nią.- Nie, skrzacie, nie widziałam, ale mogę pomóc ci jej szukać.
-Już szukałam, przy okazji zrobiłam generalne porządki w swoich i Jaya szafach, w kuchni, nawet w schowku na miotły. Może sama wyrzuciłam ją przez przypadek?- Zdobyła się na nieśmiałe przypuszczenie.
-Ty?- Shannon uszczypnął ją pieszczotliwie w policzek.- Jesteś najbardziej rzeczową osobą, jaką znam, skrzacie. Musiałabyś być ostro zakręcona, żeby zrobić coś podobnego.
Spojrzała na niego figlarnie, z błyskiem w oku.
-A myślisz, że jak paradujesz po domu w opuszczonych na biodra dresach, do tego bez koszulki, to łatwo jest się na czymś skupić?- Mówiąc, uśmiechała się z rozbawieniem.- Nie dalej jak wczoraj prawie przypaliłam sobie kolację, bo wszedłeś do kuchni półnagi, ze słuchawkami w uszach, i stałeś przy otwartej lodówce, kiwając się do muzyki.
-Muszę w takim razie nosić się z umiarem, inaczej przypalisz wodę na herbatę.
-Matko, przypomniałeś mi, miałam sparzyć pomidory do sałatki.- Zawróciła w miejscu z przestrachem w oczach i wybiegła z holu.
Shannon ze śmiechem poszedł za nią, ciekaw, czy- i jeśli, to jak bardzo- uda mu się ją zdekoncentrować. Co prawda miał na sobie koszulkę, ale bez rękawów, i oczywiście ubrał po domu dresy. Były o niebo wygodniejsze, niż dżinsy.
Van wyjmowała już sparzone pomidory z wrzątku i układała je na talerzu.
-Do czego ta sałatka?- Shann pochylił się nad stojącą na blacie miską, wypełnioną w jednej trzeciej zieleniną i kostkami fety. Dbał przy tym, by opierając się dłonią o szafkę napiąć odrobinę mięśnie ramienia, lśniącego w tej chwili od potu, wyciśniętego bieganiem za piłeczką.
-Jay przywiezie steki i świeże pieczywo, zachciało mu się odmiany.- Vanja zerknęła na Shannona znad obieranego pomidora.- Powiedział, żebym zrobiła sobie wolne od garów i przygotowała sałatkę, a on zadba o resztę.
-Jaki troskliwy.- Shann oparł się łokciami na wprost Van i pochylił w jej stronę tak, by dzieliło ich od siebie tylko kilkanaście centymetrów.
-Prawda? Szkoda, że nie jest taki przez cały czas, tylko wtedy, gdy coś zbroi. Albo gdy znów trochę go poniesie.- Dziewczyna uśmiechnęła się z zażenowaniem i odchyliła bluzkę, pokazując ciemne siniaki, zdobiące jej lewe ramię.- W sumie mi to nawet tak bardzo nie przeszkadza, zawsze taki był.
Shannon dotknął ostrożnie paskudnych, prawie czarnych śladów. Przesunął po nich palcami, delikatnie, bojąc się, że gdy naciśnie je mocniej, Van krzyknie z bólu. Już nie było mu do śmiechu.
-Nie podoba mi się, skrzacie, że podchodzisz do tego jak do czegoś normalnego.- Stwierdził, tracąc ochotę do żartów. Odsłonił jej prawe ramię i syknął: tu też miała ślady, z tym, że na jednym z nich widać było zadrapanie w kształcie półksiężyca. Najwyraźniej jej delikatny mężuś nie przyciął paznokci.- Dlaczego widząc coś takiego mam ochotę strzelić go w pusty łeb?
-A daj spokój, to tylko wygląda źle. Wiesz, jak jest, w takich chwilach człowiek może się zapomnieć i dopiero potem widzi, co narobił.- Van uparcie lekceważyła jawne objawy seksualnej agresji Jareda.- Tobie nigdy nie zdarzyło się zrobić nic podobnego?
Shannon zostawił w spokoju jej ramiona, zniesmaczony ich wyglądem.
Nie, nie zdarzyło mu się ani podrapać, ani nabić siniaków żadnej z jego panienek. Nawet nie pieprzył ich za mocno, jeśli same o to nie prosiły. To po prostu nie było w jego stylu.
Wydął lekko usta, widząc zamyślenie na twarzy Van. Znów odpływała gdzieś, gdzie on nie miał dostępu. Ostatnio zdarzało jej się to częściej, niż wcześniej: coś gryzło ją, miała problem, ale nie nalegał, by podzieliła się z nim tym, co ją gnębi. Wiedział, że jeśli będzie chciała, sama do niego przyjdzie.
A jednak przykro było widzieć ją, uosobienie pogody ducha i radości życia, jak marszczy brwi, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, wyraźnie zmartwioną. Ta mała nie powinna mieć problemów, z którymi musi się borykać. Gdyby to zależało od Shannona, jej życie wyglądałoby pięknie, ale był prawie bezsilny.
Kurwa, chciałby zabrać ją stąd, z daleka od Jerrego i jego zbyt silnych uścisków, a wszystko, co mógł zrobić, ograniczało się do błaznowania. Mógł ją tylko rozśmieszać, dzięki czemu choć na trochę zapomniałaby o swoim popapranym mężusiu.
Usiadł jednym pośladkiem na blacie, machając nogą, zgiął rękę, zwieszając dłoń jak śniętą rybę i odezwał się wysokim głosem.
-Musisz wiedzieć, kochana, że mężczyźni to samo zło!- Zaczął.- Są owłosieni, śmierdzący, nie mają za grosz wyczucia. I nie rozumieją kobiet, o tak, w ogóle nie wiedzą, o co chodzi z kobietami. Myślą, że mają o nich jakieś pojęcie, ale to błądzenie w mroku z zawiązanymi oczami.- Kontynuował, z zadowoleniem patrząc na roześmianą Vanję.- A jak całują... Pchają te swoje języki wprost do gardła, jakby chcieli sprawdzić nimi zawartość żołądka. Ohyda, mówię ci, kochana, ohyda!- Wymyślał, szukając w pamięci zasłyszanych gdzieś tekstów na temat paskudnego zachowania mężczyzn.- I seks... W ich wykonaniu to kilka pospiesznych ruchów biodrami, czy źle mówię, kochana? Kopulują jak zwierzęta, taka jest prawda, a człowieka tylko po tym tyłek boli.- Przewrócił oczami.- I widzisz, kochana, jak ja muszę siedzieć? Widzisz?- Dopytywał się, z trudem zachowując powagę.
Vanja śmiała się na cały głos, z odrzuconą w tył głową i falą cholernie długich, cholernie czarnych włosów, sięgających już za biodra. Dzięki nim, bujnym, kręcącym się w luźnych splotach, wyglądała na jeszcze drobniejszą, choć Shannon, patrząc na nią, zaczynał myśleć, że jego przyjaciółka należy do tych niedużych, proporcjonalnie zbudowanych ludzi, którzy nie są po prostu niscy, a miniaturowi. Pomniejszona wersja człowieka, mająca wszystko w mniejszym rozmiarze. Nawet pozornie bujne piersi Van tak naprawdę nie były wielkie, Shannon na oko określił ich rozmiar na C, może C+. Wydawały się większe, bo reszta ciała dziewczyny była nieduża.
Przez głowę Shannona przeleciało jak meteor pytanie: czy TAM też była drobniejsza, niż przeciętna kobieta?
Odepchnął od siebie tę myśl: cóż, to nie jego biznes.
Zeskoczył z blatu, kończąc swój genialny występ w roli obolałego na dupie geja.
-Pomóc ci z sałatką?- Zaoferował.
-Mhm, możesz ją mieszać.- Vanja wskazała głową przezroczyste, plastikowe sztućce do sałatek.- Staraj się nie wysypać.- Dodała, widząc z jakim zapałem Shannon zaczął przewracać zawartość miski.
-Nie bój, skrzacie, wszystko mam pod kontrolą. Nie jestem głąbem, mamusia nie znalazła mnie w kapuście.
-A twój tatko nie rżał i nie tupał kopytkami.- Van przypomniała mu to, co powiedział matce podczas przemiłej rodzinnej kolacji przed świętami.
-Nawet jeśli, to biorąc pod uwagę mój wzrost, musiał być kucem.- Shannon podłapał znów nastrój do żartów. Jak zwykle zresztą przy Vanji: miał ochotę śmiać się, gadać głupoty, pieprzyć jak potłuczony po to, żeby dać jej powód do śmiechu.
-Wcale nie jesteś taki niski, Shannie.- Van zmierzyła go wzrokiem z góry na dół i z powrotem.
-Metr siedemdziesiąt. Jak na faceta to niewiele.- Sprostował z uśmiechem.
-A i tak stojąc przed tobą muszę zadzierać głowę. Mam metr czterdzieści trzy.- Z pomidorem w jednej i nożykiem w drugiej ręce przysunęła się do Shannona i spojrzała w górę.- Widzisz? I kto tu jest niski?
-Dobrze, że są na świecie takie skrzaty, przynajmniej tacy jak ja mają okazję pochylić się, żeby cmoknąć dziewczynę. Często to ja musiałem stawać na palcach.- Zaśmiał się, choć czuł zażenowanie, mówiąc o czymś tak osobistym i odrobinę bolesnym. Nie obnosił się ze swoimi kompleksami, ale czuł się źle w towarzystwie osób wysokich, szczególnie kobiet. Tym bardziej, że większość z nich nosiła niebotyczne obcasy, przez co nieraz miał wrażenie, że mają ochotę napluć mu na głowę tylko dlatego, iż mogą to zrobić, podczas gdy on niczego nie zauważy.
Z drugiej strony, czasami zabawnie było stanąć przed dziewczyną i mieć przed oczami jej cycki.
Shannon parsknął krótko, rozbawiony tym ostatnim.
-Może masz ochotę się pochylić?- Vanja przekrzywiła głowę, patrząc na niego z zaciekawieniem.
-Kusisz?
-A muszę?- Poruszyła lekko brwiami.- Możesz skorzystać z okazji i cmoknąć skrzata.
-Nie mów mi, że mogę skorzystać, bo się rozpędzę.- Shann z zawadiacką miną schylił się w pocałował ją w policzek. Potem w kącik ust.
-Jeśli się rozpędzisz powiem słowo na "J".- Mówiąc, Vanja łaskotała jego wargi swoimi: niesamowite odczucie spowodowało, że Shannona przeszedł dreszcz. Czuł, że jego ukryte pod koszulką sutki kurczą się, jakby dotknął ich kostkami lodu.
-A co, jeśli nie dam ci nic powiedzieć?- Pocałował ją lekko.- Na przykład w taki właśnie sposób?- Zrobił to jeszcze raz, teraz nieco dłużej. Nawet nie próbowała się odsunąć, odwrócić głowę.
Włoski na karku Shannona stanęły dęba jak słupy wysokiego napięcia, w uszach słyszał szum własnej krwi.
-W taki sposób doprowadzisz do tego, że zaniemówię na dobre.- Czuł, że Vanja uśmiecha się delikatnie.
Jęknął w duchu, całując ją trzeci, ostatni raz, i wyprostował się, zarumieniony jak gówniarz na pierwszej randce.
-Nie uważasz, że mamy nie po kolei w głowach?- Spytał, wracając do mieszania sałatki. Vanja zabrała się do krojenia w kostkę obranych pomidorów i wrzucała je do miski małymi porcjami. Zastanawiała się nad czymś przez chwilę.
-Bo ja wiem? Może odrobinę, ale ludzie, którzy się przyjaźnią robią nieraz zwariowane rzeczy. Dziewczyny na przykład uczą się całować z najlepszymi przyjaciółkami.- Stwierdziła, wzruszając ramionami.
-Mówisz tak z własnego doświadczenia?
-Mhm. Ale obie byłyśmy do bani, jak to trzynastolatki. Dopiero Jay... Ehhh. - Westchnęła z rozmarzeniem.
-Leciałaś w ślinę z dziewczyną? Aż szkoda mi, że tego nie widziałem.- Shannon zachichotał, próbując wyobrazić sobie Vanję obściskującą się z koleżanką, ale nie bardzo mu to wychodziło.
-Lubisz patrzeć na takie coś?- Van zerknęła na niego ciekawie.
-Szczerze? Raz miałem dwie dupy w łóżku, nie zaprzeczę. Przyjaciółki, które dzieliły się wszystkim, nawet facetami. Leżałem sobie jak król i czekałem na akcję.- Shann przyznał się bez oporów do śmiałego doświadczenia z przeszłości.
-I?
-I zasnąłem. Znudziło mi się po pięciu minutach. -Wyszczerzył się w uśmiechu.- Kumple, jak się dowiedzieli, nie dali mi żyć, od tej pory mówili na mnie "Pizdeczka". Uwierz mi, to nic przyjemnego: zasuwam do jakiejś laski, która mi się podoba, czaruję, strzelam oczami, a tu nagle zza pleców słyszę: cześć, Pizdeczka, idziesz na browar? Dobrze, że się znów przeprowadziliśmy, bo bym miał przesrane.-  Śmiejąc się pomachał do brata, wchodzącego właśnie do kuchni z dwoma torbami.- Jerry, pamiętasz Pizdeczkę?
-No ba, jakbym miał zapomnieć?- Jay odłożył torby na stół, przywitał się z Vanją krótkim uściskiem i zdjął kurtkę.- Jeść! Wy macie steki, ja rybę.- Znikł w holu.
-Jezu, w ogóle nie słyszałem, jak podjeżdżał.- Shannon szepnął do Van konspiracyjnie.- Pięć minut wcześniej...
-I byśmy mieli przechlapane.- Dziewczyna zbladła.- Shannie, te wygłupy mogą być niebezpieczne.
-Wygłupy?- Zdziwił się, słysząc to określenie.- Myślałem, że...- Brakło mu słów.
-I dobrze myślałeś, przepraszam.- Dziewczyna objęła go jedną ręką, szybko, mocno, gorąco, i zaraz puściła.- Naprawdę Shannie, to nie są tylko wygłupy.- Zabrała się za nakrywanie do stołu.

Muzyka dudniła w całym pomieszczeniu, odbijała się od ścian, wracała, wzmocniona echem, i wpadała w uszy, zagłuszając większość rozmów. Ci, którzy nie uciekli na zewnątrz, na deszcz, albo nie rozpierzchli się po całym domu, przekrzykiwali się, robiąc jeszcze większy harmider.
Część gości, około dwudziestu osób, bawiła się na środku potężnego salonu, w którym wszystkie sofy, stoły i fotele upchnięto pod ścianami, robiąc miejsce do tańca.
Wszyscy byli już zdrowo podpici: dziewczyny nie tyle tańczyły, ile owijały się wokół swoich partnerów, ci znów nie mieli żadnych oporów przed obmacywaniem młodych, seksownych ciał na oczach innych. Nawet ci, który stali lub siedzieli gdzieś, woląc sączyć wódkę albo drinki niż tańczyć, też nie zachowywali się powściągliwie.
Przyciśnięta do boku Jaya Vanja obserwowała imprezę z mieszanymi uczuciami. Znała większość osób, które gościły w domu jednego z producentów muzycznych, znajomego Jareda. Lubiła kilka z nich, z resztą ledwie zamieniła kilka słów i raczej nie była zachwycona tym, co sobą reprezentowali.
Dała się namówić na przyjście tylko dlatego, że Jay chciał się tu pokazać. Stwierdził, iż potrzebuje kontaktów z pewnymi ludźmi również poza sferą zawodową, więc nie oponowała, gdy oznajmił, że idą się zabawić. Ale nie spodziewała się, że skromna, domowa impreza okaże się tak naprawdę zlotem prawie setki osób, wśród których byli i narkomani, i alkoholicy, nawet zwykłe dziwki, bardziej rozebrane, niż ubrane.
Ona, w swoim skromnym komplecie, złożonym z szarych długich spodni i bladokremowej, wydekoltowanej bluzki, wyglądała na ich tle jak uboga krewna z prowincji. Nawet upięte wysoko włosy, opadające na plecy w lśniących kaskadach, nie poprawiały jej samopoczucia.
Nie chodziło o to, że była gorzej ubrana, ale o to, że podobne rozrywki były dla niej obce, złe, męczące. Pozwoliła sobie wypić kilka słabych drinków, pilnując swojej szklanki jak świętego Graala w obawie, że ktoś wrzuci do niej jakieś świństwo. Vanja sporo słyszała o dziewczynach, które w podobnych miejscach straciły czujność a potem budziły się w cudzych pokojach, zgwałcone. Nawet przychodząc na imprezę z Jaredem nie ufała ludziom, wśród których miała przebywać. Jeszcze będąc wolontariuszką spotkała nastolatkę, która inicjację seksualną przeszła z własnym wujem, wprowadzona przez niego prochami w stan nieświadomości.
-Casting!- Jared krzyknął do kogoś, kto stał metr od niego, aż Van skuliła się w sobie, ogłuszona.- Pojutrze zaczynam castingi!
Odsunęła się trochę i spojrzała na zbudowany z desek podest dla DJ, na którym Shannon, ze słuchawkami na uszach, w najlepsze serwował gościom muzykę. Bawił się doskonale, z daleka widać było jego zęby, co rusz lśniące w posyłanym komuś uśmiechu, nawet wyraz spełnienia na twarzy, jakby robił coś, o czym marzył i wreszcie udało mu się to osiągnąć.
Vanja musiała sama przed sobą przyznać, że podziwia jego prostą, łatwą receptę na życie: nie przejmować się, nie chcieć za wiele, czerpać z każdego dnia tyle, ile się da. I bawić się, bawić, dokąd ma się na to siły. Był w tym chłopięco rozbrajający, zarażający radością, choć...
W przeciwieństwie do wielu, nawet do Jareda, udało jej się poznać drugą, ukrytą naturę Shanniego, i ta zauroczyła ją, pochłonęła, skazała na częste zastanawianie się, dlaczego los popchnął ją w ramiona jego brata. Dlaczego dwadzieścia lat temu nie mogła poznać właśnie Shannona? To, jaki był starszy z braci, dawało Vanji pewność, że gdyby spotkała na swojej drodze właśnie jego, nigdy nie stałaby się kobietą, mając piętnaście lat. Nie przeżyłaby tylu upokarzających chwil, jak choćby jej pierwszy raz: pamiętała już wiele, a to wspomnienie było jednym z boleśniejszych, jakie miała.
Nigdy nie miałaby wypadku i nie zostałaby kaleką.
Oczywiście, że nie, Shannon nawet nie spojrzałby na taką gówniarę, pomyślała, uśmiechając się do niego w chwili, gdy popatrzył w jej stronę. On, w przeciwieństwie od Jaya, nie czuł pociągu do nastoletnich dziewczynek.
Pomachała Shanniemu: odpowiedział tym samym, po czym przesłał jej całusa. Zaraz jednak znikł jej z oczu, zasłonięty przez kogoś, kto zatrzymał się przed Jaredem i schylił, coś do niego mówiąc. Gdy po paru minutach męski zadek przestał zasłaniać Vanji widok, Shannona już nie było na podeście a jego miejsce zajmował ten, który został wynajęty do zabawiania gości.
Muzyka przycichła i zmieniła się na spokojniejszą: pary na parkiecie przylgnęły do siebie jeszcze bardziej, ktoś przygasił światło, zostawiając tylko kilka włączonych lamp, rozstawionych  pod ścianami. Zrobiło się przyjemniej, niż gdy w salonie panował techno łomot.
Van poczuła, że Jared wyjmuje z jej dłoni prawie pustą szklankę.
-Chodź, Kruszynko, poprzytulamy się trochę.- Pociągnął ją między tańczących, nie czekając na odpowiedź.
-Jay, nie umiem...- Chciała zaprotestować, ale złapał ją w objęcia, przycisnął do siebie i nie miała wyjścia, musiała zrobić to samo.
-Widzisz, to wcale nie jest trudne. - Jay szeptał jej do ucha, lekko głaszcząc ją po plecach. W jego oddechu czuć było alkohol, ale nie wypił dużo, jedynie tyle, żeby rozluźnić się i dobrze bawić.- Zamknij oczy i pomyśl, że jesteśmy sami, zakochani po uszy, i nic poza tym nas nie obchodzi.
Van uśmiechnęła się, oparła głowę o jego tors i posłusznie opuściła powieki, wczuwając się w nastrój chwili.
Przyjemnie było podporządkować się ruchom Jareda, pozwolić się prowadzić, łagodnie kołysać w rytm spokojnej muzyki. Pachniał sobą, odrobinę spocony w panującej w salonie duchocie, i markową wodą kolońską. Miła, męska mieszanka woni, od której Vanji zaczęło kręcić się w głowie. Pod dłońmi czuła jego ciało, wciąż jeszcze zbyt szczupłe, ale silne, umięśnione: bardzo lubiła kiedyś dotykać go, badać każdy kawałek jego pleców, ramion.
 Van poruszyła głową i przyłożyła ucho do gładkiego materiału koszuli Jaya: słyszała bicie jego serca, mieszające się z dobiegającą zewsząd muzyką. Równy, silny rytm, jedno uderzenie za drugim.
Oby nigdy nie ucichły, pomyślała, czując dotyk ciepłych ust na skroni. Przylgnęły tam i zostały do chwili, aż muzyka zmieniła się znów w coś, czego rytmu nawet nie umiała wychwycić.
-Dziękuję, Van.- Jared uśmiechnął się ciepło, odprowadzając ją na "ich" sofkę.
-To ja dziękuję, Jay. To było piękne.- Objęła dłońmi jego twarz, pocałowała go mocno i puściła.- Wiesz, gdzie jest toaleta?
-W korytarzu.- Wskazał dłonią ciemne przejście po ich lewej stronie.- Iść z tobą?
-Nie, trafię. Pewnie po czekającej przed drzwiami kolejce dziewczyn. Zapewnij mi za to coś do picia.- Poprosiła, odchodząc.
Lawirując między gośćmi weszła w pusty, ciemny korytarz, ciągnący się w głąb olbrzymiego domu. W przeciwieństwie do salonu, tu nie było nikogo a kilka par drzwi po obu jej stronach było zamknięte. Nigdzie też nie widziała nic, co pomogłoby jej znaleźć odpowiednie pomieszczenie. Jeśli Jay się nie pomylił, gdzieś tu była łazienka, ale ani jedna osoba nie stała pod ścianą, czekając na swoją kolej. Dziwne, bo Van spodziewała się natrafić na stadko tokujących dwudziestek, piszczących do siebie za każdym razem, gdy któraś się odezwie i opisze "boooskie ciałko" tego czy innego mężczyzny.
Idąc Vanja nuciła pod nosem piosenkę, do której tańczyła z Jayem po raz pierwszy od dwudziestu lat, i uśmiechała się, mając nadzieję, że jej mąż nie zmieni się znów w humorzastego, nieprzyjemnego chwilami mężczyznę. Ostatnio był bardziej czuły, delikatniejszy i zaczęła podejrzewać, że Shannie maczał w tym palce: może powiedział bratu coś, co go otrzeźwiło? Jeśli tak, powinna mu podziękować.
Doszła do końca korytarza i zawróciła, patrząc w stronę, z której przyszła: dobrze, więc teraz musi zdecydować, czy iść do Jaya i prosić o pomoc, czy zdać się na przypadek i otwierać po kolei wszystkie drzwi, aż znajdzie łazienkę. Wybrała drugie wyjście.
Trzecie drzwi po lewej były niedomknięte i cieniutka jak włos smuga światła padała przez szparę na dywan w korytarzu. Vanja, rozmarzona, nie zauważyła tego, idąc od strony salonu. Cóż, najwyraźniej minęła łazienkę, w której ktoś zostawił włączone oświetlenie i uchylone na milimetry drzwi.
Z obawy, że ktoś będzie w środku, zapukała cichutko: żadnej odpowiedzi, choć mogłaby jej nie usłyszeć: muzyka w salonie znów stała się głośniejsza. Pewnie Shannie dorwał się do konsoli.
Pchnęła drzwi i zajrzała do środka, oddychając z ulgą: znalazła to, czego szukała.
Zamykając za sobą usłyszała dziwny dźwięk, coś jak stłumione sapnięcie, dobiegające z kąta za jej plecami.
-Przepraszam, myślałam, że nikogo tu...- Zaczęła tłumaczyć się, odwracając w stronę, z której kogoś usłyszała, i zamilkła, zaszokowana tym, co działo się pod ścianą łazienki.- Matko...- Jęknęła mimowolnie, otwierając szeroko oczy.
Widok Shannona, stojącego w lekkim rozkroku, z opuszczonymi do kolan spodniami, widok jednej z dziwek, kucającej przed nim z podciągniętą do pasa spódnicą i dłonią, myszkującą między jej własnymi nogami, widok głowy młodej kurwy, poruszającej się w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył... cała scena, wyglądająca jak żywcem wyjęta z marnego filmu pornograficznego, sprawiła, że Vanja poczuła mdłości. Wypite drinki podeszły jej do gardła: z trudem udało jej się opanować i wziąć kilka drżących, płytkich oddechów. Nudności zastąpiło poczucie krzywdy, prawdziwy, szczery ból, niespodziewany i przez to jeszcze gorszy do zniesienia.
Shannon odwrócił głowę, popatrzył na nią zaskoczony i zaczerwienił się.
-Wyjdź stąd.- Warknął, ledwie cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. Był podpity, czoło miał spocone, oczy dziwne, zamglone, jakby nie wiedział, co się dzieje, albo miał gdzieś to, że Vanja stoi przy drzwiach i patrzy na niego. Opierał się dłońmi o ścianę, być może zachowując dzięki temu równowagę.
-Shannie? -Vanja zdobyła się na nieśmiałe, pełne niedowierzania pytanie. Ból, który czuła, powoli zagłuszała złość na niego i na dziwkę, której głowa wciąż poruszała się w tym samym, leniwym rytmie : w przód i w tył, w przód i w tył...
-WYJDŹ STĄD, SPIEPRZAJ, WYNOŚ SIĘ!- Shannon wrzasnął na Vanję, zagłuszając nawet łomot muzyki, dobiegającej z salonu.
Dziwka oderwała się na chwilę od jego podbrzusza.
-To twoja dupa, Shann?- Spytała lekceważąco.
-Nie. Żona Jerrego.- Odpowiadając odwrócił się do niej i spojrzał w dół.
Vanja w jednej chwili odzyskała zdolność ruchu: odwróciła się na pięcie, szarpnęła za klamkę i wypadła na korytarz, zamykając za sobą drzwi z siłą, o której istnienie nawet siebie nie podejrzewała.
Była wściekła, zawiedziona, zraniona, oszukana, wściekła, rozczarowana, pogubiona. Wściekła.
Na Jaya, który zabrał ją w to obrzydliwe miejsce. Wściekła na Shannona. Wściekła na siebie.
Przez kilka minut stała w ciemnym korytarzu, walcząc z chęcią powrotu do łazienki i natrzaskania Shanna po twarzy, potem uspokoiła się. Nie, nie będzie robić scen, ośmieszać się, dawać komukolwiek powodów do plotek. I tak kurewka pewnie roztrąbi, co się stało, chyba że Shannon zapłaci jej, żeby trzymała buzię na kłódkę. Buzię... Van skrzywiła się nieprzyjemnie i ruszyła do salonu.
Znalazła Jareda zajętego rozmową z jakimś mężczyzną.
-Jay chcę wracać do domu.- Powiedziała, nachylając się do jego ucha.
Popatrzył na nią badawczo.
-Coś się stało, Vanju? Jesteś blada.- Poderwał się z miejsca, zaniepokojony. Przeprosił rozmówcę gestem dłoni i objął żonę.- Źle się czujesz?
-Tak. Jest mi niedobrze, chciałabym móc położyć się do łóżka. Proszę.- Dodała płaczliwie, z trudem panując nad łzami.- Chyba nie powinnam pić tylu drinków, nie jestem przyzwyczajona.
-Chodź, wyjdziemy na zewnątrz i wezwę taksówkę.- Nie kłopocząc się tłumaczeniem komuś, że opuszczają imprezę, pociągnął Vanję do wyjścia.- Mam tylko nadzieję, że to drinki, a nie coś innego.- Powiedział, wybierając numer.
Chłodne powietrze otrzeźwiło Vanję: stanęła pewnie na nogach, oddychając głęboko i próbując pozbyć się sprzed oczu natrętnego obrazu Shannona, krzyczącego na nią, że ma spieprzać.
-Masz nadzieję, że to nie co, Jay?
-Że znów nie jesteś w ciąży.- Uśmiechnął się i zaczął rozmawiać przez telefon.

                                                               *****

Hurra, skończyłam :) To mój urodzinowy rozdziałek, mam nadzieję, że trochę zaskakujący pod koniec.
A teraz, że tak brzydko powiem, posłużę się szantażem: następny napiszę dopiero wtedy, gdy pod tym pojawi się 10 (słownie: dziesięć) komentarzy od różnych czytelników. 10, nie licząc moich odpowiedzi. Nie widząc opinii większości czytelników łapię coś, co można określić jako niemoc twórcza, po prostu odechciewa mi się pisać. Tracąc zapał mogę zamieszczać rozdziały raz na miesiąc, a i to pewnie byłoby często :)
Pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz