It`s not my way.

sobota, 22 czerwca 2013

Epilog.

Niczego w życiu nie można być pewnym. Niczego. Jednego dnia masz wszystko, a przynajmniej wydaje ci się, że to masz, a następnego budzisz się i stwierdzasz, że to straciłeś. Było z tobą przez chwilę, i nie umiałeś tego docenić. Lekceważyłeś.
Brałeś od innych tyle, ile chcieli ci dać, a potem wyciągałeś więcej, w zamian nie dając nic. Byłeś pewien, że wszystko ci się należy, bo jesteś od nich lepszy, mądrzejszy, bardziej cwany.
Myślaleś, że wszystko ujdzie ci na sucho, bo zawsze uchodziło. To inni płacili za ciebie, i często płacili cenę, na jaką nie było ich stać. Nieśli cię przez życie na swoich grzbietach, a ty nie widziałeś, jak jest im ciężko. Po co miałeś patrzeć w dół, skoro pragnąłeś jedynie piąć się wyżej?
Powiedz, nadal jesteś z siebie dumny?

Jared odsunął się od okna, z którego miał widok na panoramę Los Angeles. Miejsce, które od 365 dni było dla niego niedostępne. Mógł na nie patrzeć, ale nie mógł wyjść nawet na korytarz apartamentowca, w którym mieszkał.
Z początku był zobojętniały na to, co się z nim działo. Ograniczony chorobą zamknął się w sobie, odizolował od świata, oddając ogrom tego, co istniało dokoła, za maleńki wycinek, będący nim samym. Starał się zrozumieć, co się stało. Dlaczego ciało, dotąd zawsze posłuszne, żywe, zamieniło się w drżący ochłap mięsa, nad którym nie panował. Dlaczego musi od nowa uczyć się, jak go używać, jak radzić sobie z częściowym kalectwem, które nigdy nie minie.
Nienawidził ludzi, przez których został uwięziony w niesprawnej skorupie. Chciał, żeby to oni cierpieli, zabrali od niego ból, zdjęli z jego twarzy grymas, w jakim zastygła jej lewa połowa, unieśli w uśmiechu opadły kącik ust i oddali napięcie zwiotczałym mięśniom policzka.
Potem, równo rok temu, usłyszał, że jest winny. Choć słowa te padły w odniesieniu do jednej sprawy z jego życia, on odebrał je tak, jakby dotyczyły całego. I uwierzył w nie, przyjął za prawdę, nie potrafiąc już myśleć tak, jak kiedyś. Płakał jak dziecko, gdy wieźli go w miejsce odosobnienia, skazanago na rok aresztu domowego. Opierał się z całych sił, gdy wpychano go do windy, wleczono korytarzem i wciagano przez drzwi do skromnego apartamentu w jednym z wieżowców w centrum. Zamknięto go samego, postawiono za drzwimi strażnika i... zapomniano.
Wyrok sądu, choć nie skierował Jareda do jednego z więzień, był dla niego okrutny. Pozbawiono go telewizji, radia, telefonu. Skazano na długie godziny samotności, podczas których biedny, skołatany umysł nawiedzały tysiące myśli. Po czasie pojawiły się też sny, w których widział rzeczy, jakie naprawdę nie miały nigdy miejsca. Nastoletnią Vanję, stojącą w otwartym oknie, z włosami rozwiewanymi przez łagodny wietrzyk. Odwracała się przez ramię, uśmiechała i mówiła "Nie chcę z tobą żyć, Jay", a potem, nim zdążył podejść, powłócząc niesprawną lewą nogą, i złapać ją, rozkładała szeroko ręcę i robiła krok w pustkę drugiego piętra. We śnie słyszał głuchy odgłos, z jakim jej drobne ciało uderzało w płyty chodnika, i krzyki zbiegających się ludzi, ale gdy podchodził do okna i patrzył w dół, nikogo nie było. Widział tylko wyschniętą, brązową plamę krwi w miejscu, w którym upadła. Budził się z krzykiem, z mokrą od łez twarzą, roztrzęsiony, i do rana bał się zasnąć.
Potem dołączył do tego inny sen, i w tym nie było Vanji. W nowym śnie Jared spotykał chłopca, kilkulatka o śniadej cerze, jego rysach i czarnych oczach matki. Chłopczyk stawał przed nim, zadzierał głowę i mówił "Przyjdziesz do mnie, tatusiu? Boję się być tu sam". Jared chciał pocieszyć go, ale nie mógł wydobyć słowa z zaciśniętego gardła, a gdy próbował objąć dziecko, ono rozwiewało się w jego ramionach, jakby było duchem.
Po kilku tygodniach powtarzającego się snu zrozumiał, o co prosił go mały Jay. Czego od niego chciał. Pojął, w jaki sposób zrobić to, czego chłopiec żądał, i raz na zawsze pozbyć się nawiedzających go snów. Chciał to zrobić, podjął decyzję, tę samą, którą lata temu podjęła jego młodziutka żona. Chciał zrobić to samo, co ona, będąc przekonanym, że tylko to da mu możliwość uciszenia sumienia. Tylko ten sposób, żaden inny. Żadna inna śmierć.
Nie pozwolono mu. Ktoś, kto siedział za drzwiami, poczuł przeciąg i wszedł w odpowiedniej chwili, by przeszkodzić Jaredowi i ściągnąć go z balkonu, na którym stał, uśmiechając się, gotów na spotkanie z synkiem. Wezwano lekarza, podano oszalałemu z wściekłości Jaredowi środki uspokajające i uśpiono. Potem przeniesiono do innego mieszkania. Tu nie mógł otworzyć okien ani rozbić wzmocnionych, pancernych szyb. Mógł co najwyżej bić głową w szkło, klnąc na całego zapobiegliwych ludzi.
Mimo to sen z małym Jayem już nie wrócił, tak samo, jak ten z Vanją.
Ostatnie tygodnie odosobnienia Jared spędził na próbach rozliczenia się z własnym życiem, podsumowaniu go, na uciszaniu sumienia, które wskazywało mu kolejne błędy i egoistyczne posunięcia z przeszłości. Myślał o wszystkim chłodno, analitycznie, jak zawsze, ale tym razem nie skupiał się na obliczaniu, co będzie z tego miał, i jak wyciągnąć więcej. Podejmował decyzje. Przekazywał je odpowiednim osobom, prosząc o widzenie z tymi, które były mu w danej sprawie niezbędne, i krok po kroku realizował swój plan.
Sprzedał dom, samochody, pozbył się większości dóbr, których nie potrzebował. Nie chciał już niczego i nikogo, wiedząc dobrze, że nikt nie chce jego. Nawet matka, która odwiedziła go tylko trzy razy a potem wyjechała, nie mogąc znieść ciagłego prześladowania mediów.
Jared westchnął, obrzucając wzrokiem pokój, w którym spędził kilka miesięcy i który znał lepiej, niż swój dawny dom. Zaprzyjaźnił się z każdą rysą na suficie, pęknięciem w blacie stolika, przy którym jadał przynoszone mu trzy razy dziennie posiłki, nie czując nawet ich smaku. Żegnał się ze swoim więzieniem, nie wiedząc, co czeka go za jego murami. Bał się.
Ktoś miał zabrać go stąd i odwieźć do nowego mieszkania, już nie w centrum, dokładnie za dziesięć minut. Jared nie wiedział, kto i gdzie go zabierze, ani strażnik, ani nikt inny nie chciał powiedzieć mu słowa. Dowiedział się jedynie, że wszystko jest załatwione i żeby się nie martwił.
Jared się martwił, i był przerażony, pogubiony. Nie wiedział, jak poradzi sobie sam w świecie, który nagle stał się dla niego wrogi. Jego kara się skończyła, ale chciał, żeby nadal trwała, był gotów prosić, żeby nie zabierano go stąd, gdzie czuł się bezpieczny i pozbawiony konieczności walki z przeciwnościami i własną słabością. Tu o niego dbano, karmiono go, i choć był oderwany od świata, nie wiedząc, co dzieje się dokoła, przywykł, że tak jest lepiej.
A może by tak kupić to mieszkanie, zostać w nim, zamawiać posiłki przez telefon, i żyć nadal tak, jak przez ostatni rok? Nie narażać się na nieprzyjemności, na pytania ze strony mediów, które zapewne rzucą się na niego, gdy tylko wyjdzie z budynku, nie musieć widzieć niechęci w oczach tych, którzy kiedyś go kochali, ani słyszeć, jak się z niego śmieją.
Za późno. Drzwi za jego plecami otworzyły się, wydając przy tym nieprzyjemny, trzeszczący odgłos.
-Jesteś gotów?- Znajomy głos zbliżał się z tyłu, zaskakując.
-Shannon?- Jared odwrócił się do brata, zdumiony.- Myślałem, że...
-Że o tobie zapomniałem?- Shann objął go i uścisnął mocno, niemal zgniatając w ramionach.- Chciałbyś, co?- Roześmiał się.- Dobrze wyglądasz, przytyłeś.- Stwierdził, obrzucając wzrokiem postać młodszego Leto. Nie chciał jednak mówić o tym, co wyczytał w jego twarzy: o rezygnacji, poddaniu się, o czającym się w oczach strachu.- Zbieraj tyłek, jedziemy do domu.- Klepnął Jerrego w prawe ramię, głupio obawiając się dotknąć drugiego, zwieszonego dziwnie, jakby bezwładnego, choć wiedział, że nadal jest sprawne.
-Nie chcę.- Usta Jareda wydęły się w wyrazie uporu, jak u małego dziecka.- Nigdzie nie pójdę. Przyślij mi tu mojego prawnika, chcę kupić to mieszkanie i...
-Jerry, przestań pierdolić. Niczego nie kupisz. Mam wyciągnąć cię stąd na siłę?- Shannon podparł się pod boki, napinając silne mięśnie na obu rękach.- Jeśli będę musiał, to wiedz, że nie masz ze mną szans. Przerzucę cię sobie przez ramię i wyniosę stąd jak panienkę. Chcesz, żeby ludzie na dole widzieli, jak niosę cię na rękach?
-Ludzie?- Jared skulił się w sobie, zdając sobie sprawę, jak bardzo przywykł do samotności. Perspektywa wyjścia na świat nagle stała się jeszcze bardziej przerażająca.
-Ludzie.- Shannon zarzucił na ramię torbę, w którą brat spakował swoje rzeczy.- Ruszaj.- Popchnął Jerrego delikatni w stronę otwartych drzwi.- Zaparkowałem pod budynkiem, nikogo po drodze nie spotkamy.- Dodał, widząc powiększone strachem oczy brata.
Straszne, co stało się z nim w ciągu ostatniego roku. To nie był człowiek, którego znał, z którym kiedyś pracował i mieszkał. To był... cień. Zagubiony chłopiec, chowający się w kątach i odwracający buzię za każdym razem, gdy ktoś na niego spojrzy. Shannona bolało, że musiał zostawić go na rok, widując tylko sporadycznie, ale lekarz, który opiekował się Jerrym po wylewie, wymógł na nim pozostawienie brata jego własnym myślom. To była część kary i terapia w jednym.
Idąc z tyłu patrzył, jak Jerry przemierza kawałek korytarza od drzwi pokoju do windy. Nie szedł żwawo, wlókł się ocieżale, lekko szurając po podłodze lewą stopą, jakby nie mógł unieść jej o parę centymetrów wyżej. Chodzi prawie tak, jak Van przed operacją, pomyślał.
W windzie Jared wcisnął się w róg i wbił wzrok w ścianę, nie odzywając się. Zastanawiał się, dokąd zawiezie go Shann. Wiedział, że przygotowano mu lokum, ale nie wiedział, gdzie.
Zerknął na buty Shanna, potem rzucił szybkie spojrzenie na jego twarz, zamyśloną i zatroskaną, i poczuł straszliwą tęsknotę za nim, okraszoną bolesną świadomością, że stracił go bezpowrotnie. Domyślał się, że brat, spełniwszy swój obowiązek, znów zostawi go i zniknie w swoim świecie, dzielonym z Vanją.
Nie widział jej od ponad roku, najpierw dlatego, że nie chciał, potem dlatego, że on nie chciała. Od brata wiedział, że dziewczyna przypomniała sobie wszystko. A także to, że jej wypadek był tak naprawdę próbą ucieczki od niego. Długo trwało, nim uporał się z ciężarem winy za to, co jej zrobił.
Winda zatrzymała się w podziemiach wieżowca i Shannon pociagnął Jareda do stojącego nieopodal samochodu. Młodszy Leto bez oporu wsiadł do środka i zapiął pas, nadal się nie odzywając. Wciąż się bał, ale pogodził się z tym, że musi poddać się losowi. Nie mial nawet sił walczyć i nie widział sensu w buntowaniu się przeciw czemukolwiek.
-Mam nadzieję, że to ci się spodoba.- Usłyszał, gdy wyjeżdżali z parkingu na rozsłonecznioną ulicę.
-Ahh...- Westchnął, widząc spory tłum, rozstępujący się przed maską wozu. Dziesiątki młodych twarzy, roześmianych i skadnujących jego imię, gdy przejeżdżał obok nich.
-Stęsknili się.- Shann minął grupę i przyspieszył.- Co prawda wiedzą, że już nie zaśpiewasz, ale nie zapomnieli.
Tłum został z tyłu, zbyt szybko dla Jareda, który chciał jeszcze raz usłyszeć, jak go wołają. Mimo wszystko ktoś jeszcze go kochał.
Zamknął oczy, czując zawroty głowy od zmieniających się wciąż obrazów. Wolał nie patrzeć, odwykły od widoku czegoś innego, niż ściany pokoju i dachy okolicznych budynków. Poddał się łagodnemu kołysaniu pojazdu, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że za kierownicą siedzi Shannon, który zawsze był drogowym piratem.
-Prowadzisz jak baba.- Mruknął, uśmiechając się do siebie.
-Van skutecznie oduczyła mnie szaleć. Albo prowadziłem spokojnie, albo spałem sam. Nie lubię spać sam.- Roześmali się obaj, jeszcze nieśmiało i trochę sztucznie, ale pierwsze lody zostały złamane.
-Co tam u niej?- Jared zdecydował się zapytać.
-Zobaczysz.- Odpowiedź zabrzmiała tajemniczo.
-Spotka się ze mną?
-Coś w tym stylu. Od razu ci powiem, że to jej decyzja, ja niczego jej nie wpierałem ani o nic nie prosiłem. To ona wyszła z propozycją, a znając ją i to, co przeszła, wiem, ile ją to kosztowało.- Ton Shannona był poważny.- Wiem, że zrobiła to głównie dla mnie, choć nigdy o tobie nie rozmawialiśmy, dokąd sama nie zaczęła tematu.
Jared nie odpowiedział. Czuł się podle ze świadomością, że jego była żona, teraz żona jego brata, spotka się z nim tylko dlatego, żeby zrobić przyjemność kochanemu mężczyźnie. Jak bardzo musiała gardzić Jaredem i jak bardzo go nienawidzić, skoro nawet nie chciała o nim rozmawiać?
Samochód przyspieszył wyraźnie i Jared domyślał się, że są na autostradzie, potem skręcili, jadąc powolutku, aż wreszcie zatrzymali się i silnik umilkł.
-Jesteśmy na miejscu, staruszku. W domu. Wysiądziesz, czy mam ci pomóc?
-Daj mi chwilę.- Jared ścisnął dłońmi fotel pod sobą, bojąc się zobaczyć, gdzie jest. Słyszał śpiew ptaków i szum drzew.
Wyobraźnia podsunęła mu jasny i przejrzysty obraz tego, co się działo: trzymano w tajemnicy miejsce, w którym miał mieszkać, bo tym miejscem miał być zapewne jeden z domów opieki dla majętnych, osamotnionych ludzkich wraków. A on był wrakiem, więc miał dołączyć do innych, składowanych na wysypisku za miastem. Za towarzystwo będzie miał byłych alkoholików, starców, byłych narkomanów, ludzi, którzy zawsze byli sami, lub od których odwróciła się rodzina, tak, jak od niego odwróciła się matka.
-Jerry, nie chcę cię ponaglać, ale nie masz chyba zamiaru spać tu, w samochodzie? Zwlekaj dupę i chodź.- Drzwi po jego stronie otworzyły się, Shannon rozpiął mu pas i złapał go za rękę, wyciągając bez ceregieli na podjazd.- Możesz otworzyć oczy, to nie przyjęcie-niespodzianka, choć parę osób czeka, żeby cię powitać. Wiesz, że Tomo będzie tatą? Za dwa miesiace mają mu się urodzić bliźniaki.- Shann nawijał, prowadząc Jareda w stronę niedużego parterowego domku, otoczonego pełnymi owoców drzewami. Dopiero widząc je, Jared poczuł wszechobecny, słodki zapach jabłek.
-Nie wiedziałem. Nie mogłem... miałem...- Zająknął się.- Gdzie jesteśmy?
-W domu. Z tej strony nie widać, ale z tyłu jest dobudówka z osobnym wejściem. Są drzwi, łączące ją z naszą częścią, żebyś nie musiał obchodzić domu dokoła, jak teraz.- Shannon zatrzymał się przy rogu i odwrócił do idącego za nim Jareda.- Słuchaj, wiem, że na początku będzie trudno, szczególnie Van. I chyba tobie, bo... wiesz. Byłeś z nią wcześniej, a teraz jest ze mną, i będziesz to widział. No i jest jeszcze Sarah.- Westchnął.- Jakoś sobie z tym poradzimy, co?
-Sarah? Kto to?- Jared próbował ułożyć sobie w głowie wszystko, co usłyszał, ale to było trudne. I nie mogło być prawdziwe. Nie mógł przecież mieszkać tutaj, z nimi. Z Vanją. Na jej miejscu nigdy by się na to nie zgodził.
-Sarah Tatiana Leto, twoja bratanica. Ma cztery miesiące. Nie chciałem ci wcześniej mówić, bo wiesz... Po tym wszystkim mógłbyś różnie to odebrać. Ale teraz chyba ci lepiej, co?- Shann spojrzał na niego ostrożnie, czując się głupio, a zarazem złoszcząc się na siebie o to, że tak ciężko mu rozmawiać z Jerrym bez sztucznego, wysilonego luzu.
-Masz córkę?- Jared otworzył usta ze zdumienia.
-Jakoś się udało, ale to naprawdę cud. Przez pół ciąży Van leżała plackiem a i tak mała urodziła się pięć tygodni przez czasem. Ale szybko rośnie.- Shannon rozjaśnił się cały, promieniując szczęściem.- Chodź, musisz ją zobaczyć.- Złapał brata za rękę i pociagnął z sobą na tył domku, do niewielkiej, mieszczącej jeden pokój i łazienkę dobudówki.
Obok niej, w cieniu jabłoni, stała Vanja. Spięta, z wypisaną na twarzy niepewnością i z rezerwą w oczach. Wyglądała, jakby miała zamiar uciec, ale po chwili podeszła bliżej, zatrzymując się po kilku krokach.
Jared widział chłód, który pojawił się w jej spojrzeniu, i zrobiło mu się słabo. Ona wciąż go nienawidziła.
-Cześć.- Powiedział cicho, wyciągając do niej rękę. Nie poruszyła się, drgnęła jedynie, jakby zamierzał ją uderzyć. Stojący za nim Shannon wycofał się dyskretnie i znikł w drzwiach dobudówki.
-Cześć, Jared.- Głos Van brzmiał obco. Cała jej postura świadczyła o tym, że prowadzi wewnętrzną walkę z niechęcią, którą czuła do byłego męża.- Chcę, żebyś wiedział, że jesteś tu tylko ze względu na Shanniego. I dlatego, że jesteśmy twoją rodziną. Może po czasie będę umiała z tobą rozmawiać, ale teraz jest na to za wcześnie. Przykro mi. Mimo to, witaj w domu.- Wyminęła go i przeszła obok, nawet na niego nie patrząc.
-Dziękuję, Van.- Odezwał się, gdy go mijała.
Nie odpowiedziała. Odeszła, zostawiając go samego.
Jared odetchnął głęboko, stojąc przez chwilę z opuszczoną głową, potem podniósł ją i rozejrzał się, omiatając wzrokiem całą okolicę. Podobało mu się tu. Czuł spływający na niego spokój tego miejsca a zapach jabłek tworzył atmosferę, jaką trudno by znaleźć w bogatej posiadłości, w której mieszkał kiedyś.
Wiedział, że będzie dobrze. Wierzył w to i obiecał sobie, że zrobi wszystko, by na powrót stać się częścią tego, co Van nazwała jego rodziną.
Uśmiechnął się delikatnie, i po raz pierwszy od ponad roku zaczął nucić, czując, że naprawdę jest w domu.
I fell apart, but got back up again
And then I fell apart, but got back up again
And then I fell apart, but got back up again...


                                                                             ****

To już jest koniec...
Dziękuję wszystkim, którzy wytrwali tu do ostatnich chwil. Dziękuję za wszystkie komentarze, jakie zostawiliście pod rozdziałami. Każdy z nich w jakiś sposób miał wpływ na to, co działo się w opowiadaniu.
Ciacho :) Ty miałaś na tę historię szczególny wpływ. Podpowiadałaś, doradzałaś, więc jesteś częścią tego wszystkiego.
Dziękuję też tym czytelnikom, którzy pozostali anonimowi i milczący. 

Blog pozostanie dostępny dla każdego, kto będzie chciał do niego zajrzeć.
Jeśli ktoś będzie chciał skopiować sobie jakiś jego fragment, czy nawet całość, ma moje pozwolenie. Jeśli ktoś zechce zamieścić gdzieś jakiś cytat z bloga, może to zrobić. O ile, oczywiście, nie podpisze się pod nim jako autor :)
Jeszcze raz dziękuję Wam za to, że tu byliście. 
Yas.

Ps.
Blog, w formie pliku PDF, jest już dostępny w darmowym transferze pod linkiem 
E-book do pobrania.

6 komentarzy:

  1. Hej :)
    Chciałam tylko poinformować, że nominowałam Cię
    do Liebster Blog Awards :)
    info jest tutaj: http://weirdos-daydream.blogspot.com/2014/01/liebster-blog-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Dopiero teraz odkryłam twoje opowiadanie. Jest cudowne, tak jak i to drugie. Poryczałam się jak bóbr :D Masz wielki talent do pisania. Czyta się bardzo przyjemnie, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. naprawde przyjemnie sie czyta:) przeczytalam to w pare dni :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyno nie przestawaj pisać, masz swój styl :) zajrzyj do mnie, żadne opowiadania, ale..wyrzucam z siebie to co w danej chwili chodzi mi po głowie, na www.my--so-called-life.blog.onet.pl , dopiero zaczynam i zazdroszczę Twojego talentu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzałam. Spodobało mi się, bo potrafisz opisać emocje i własne myśli w sposób, którego darmo szukać na wielu blogach, czy nawet na TT. Tam, w większości przypadków, ujęto by Twoje przemyślenia krótko: życie jest zje..ne.
      Puściłam link do Twojego bloga w eter z nadzieją, że nie tylko ja znajdę w nim głębię, którą starasz się przekazać.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Gdy dowiedziałam się, że masz drugi blog musiałam go przeczytać. Bardzo podoba mi się Twój styl, kreacja postaci, to jak ukazałaś końcową przemianę Jay'a, czytając nie można się 'oderwać' od tego opowiadania. Masz wspaniały talent. Przykro mi, że to już koniec, ale był to mile spędzony czas, cała wręcz zanurzyłam się w tej historii, tracąc poczucie czasu. Życzę sukcesów i dużo czasu na pisanie xx

    OdpowiedzUsuń