It`s not my way.

sobota, 15 czerwca 2013

Ticket to hell.

Zamykające się za plecami Vanji drzwi wydały głuchy odgłos, odbijający się echem po przestronnym, urządzonym surowo holu. Dziewczyna drgnęła odruchowo, jakby dźwięk oznajmiał, że właśnie przekroczyła granicę między światem normalnym, i tym z koszmarów. Nic co prawda nie wskazywało, by znalazła się w piekle, ale czuła się, jakby tam trafiła.
Nawet Shannie nie wiedział, jak bardzo bała się czekających ją badań, testów, pytań, wszystkiego, co przygotowali dla niej lekarze w Beau Monde. Wiedziała, że jest zdrowa i normalna, ale wewnątrz niej tkwiła obawa, że się myli. To takie proste, nie zauważać u siebie najmniejszych objawów nadciągającego szaleństwa. Takie zwykłe. Żaden obłąkany nie uważa siebie za takiego. Myśli, że jest w porządku, a ci, którzy zarzucają mu odstępstwa od normy, mylą się w swoich ocenach.
A jeśli to ona błądziła, a Jay miał rację? Może jej szaleństwo objawiało się głównie w jego obecności, jakby je katalizował?
-Proszę za mną.- Głos pielęgniarza, który pojawił się przy niej, jak spod ziemi, przegonił na moment ponure myśli.
Ruszyła za mężczyzną, ciągnąc za sobą walizeczkę, której kółka skrzypiały miarowo na lśniącej czystością marmurowej posadzce.
-Dokąd idziemy?- Van miała kłopot z dotrzymaniem pielęgniarzowi kroku. Mężczyzna był wysoki, barczysty, jakby żywcem wyjęty z thrillera, w którym podobni jemu dręczyli biednych, osamotnionych pacjentów.
„Boże, dlaczego muszę myśleć o takich rzeczach? To tylko obserwacja, nic innego. Tylko trzy dni, nie dożywocie.”
Mimo tych myśli wizja, w której siedzi zamknięta w celi z maleńkim okienkiem w metalowych drzwiach, nie chciała jej opuścić.
-Pytałam, dokąd idziemy.- Złapała pielęgniarza za rękaw służbowego stroju.
Odwrócił się do niej z zadziwiająco przyjaznym uśmiechem, patrząc pytająco, więc powtórzyła po raz trzeci.
-Do dyrektora.- Wskazał na wprost nich.- Proszę wybaczyć, od urodzenia niedosłyszę, czytam z ruchu ust.
-Nie wiedziałam.- Van odpowiedziała uśmiechem, zdziwiona poprawną, jak na głuchego, dykcją pielęgniarza.
-Mogła pani nie wiedzieć.- Zatrzymał się przed trzecimi z kolei drzwiami, zapukał i otworzył, po czym przepuścił Vanję i został w holu.
Dziewczyna obejrzała szybko wysoki, jasny gabinet, z mahoniowym biurkiem, ustawionym między dwoma sięgającymi sufitu oknami, z jedną ścianą w całości zakrytą pełnymi książek półkami, i drugą, zawieszoną sporą ilością dyplomów i wyróżnień, między którymi tu i tam wciśnięto zdjęcie kogoś sławnego, pozującego z uśmiechem przy boku jasnowłosej kobiety po czterdziestce.
Dopiero potem spojrzała na nią samą, domyślając się od razu, że ma przed sobą panią dyrektor.
-Dzień dobry.- Przywitała się, czując się nieco niepewnie pod bacznym, czujnym wzrokiem blondynki.
-Witaj…- Kobieta zajrzała do leżących na biurku dokumentów.- Vanju. Usiądź, proszę.- Wskazała sporych rozmiarów fotel, stojący samotnie przed biurkiem.
Van usiadła, prawie znikając w przepastnym wnętrzu mebla. Pomyślała nawet, że jego wybór nie był przypadkowy i już na początku dawał poznać przybyszom, jak mali stają się w trybach medycznej machiny ośrodka.
-Dostałam kopię nakazu sądowego, uzasadniającego powód twojego pobytu u nas. Podobno pobiłaś męża.- Blondynka splotła palce i podparła nimi brodę, patrząc na Vanję zaciekawionym wzrokiem.- Często zdarzają ci się takie napady agresji?
-W ciągu całego życia ten był drugi.- Van postawiła na całkowitą szczerość. Nie miała pojęcia, czy wcześniej nie przeprowadzono rozmowy z Jaredem, dlatego nie miała zamiaru kryć niczego, począwszy od chwili, gdy przebudziła się po wypadku.- Obydwa dotyczyły Jaya, przy pierwszym dostał w twarz za insynuacje, jakobym wychodząc z domu bez niego, miała zamiar szukać przygodnych kochanków.
-Interesujące, ale o szczegółach porozmawiasz z lekarzem. Ja przedstawię ci pokrótce zasady, do których należy się u nas stosować. – Kobieta opuściła dłonie na biurko.- Ponieważ skierowano cię tu z nakazu sądu, będziesz traktowana inaczej, niż zwykli pacjenci. Możesz swobodnie poruszać się po dostępnej części ośrodka, personel oprowadzi cię i pokaże, gdzie jest wyjście do parku. Oczywiście, mamy tu coś takiego, jak ciszę nocną, trwającą od dziewiątej wieczór do ósmej rano, i stałe godziny podawanych w salonie dziennym posiłków, ale jeśli chcesz, możesz jadać sama, w swoim pokoju.- Dyrektorka machnęła lekko dłonią.- Ustalono, jakie badania są w twoim przypadku konieczne, lekarz udzieli ci wszystkich informacji. Masz jakieś pytania?
-Czy mogę mieć przy sobie komórkę?
-Jak najbardziej, o ile nie będziesz zamawiać pizzy.- Blondynka roześmiała się, choć objaw radości czy też wesołości nie obejmował jej oczu. Vanja miała wrażenie, że przez cały czas jest oceniana, klasyfikowana i prześwietlana. To nie było przyjemne uczucie, budziło potrzebę ciągłej samokontroli i pilnowania każdego swojego słowa. To zaś mogło być łatwe do zauważenia dla kogoś, kto znał ludzką psychikę i mechanizm zachowań lepiej, niż inni.
-Nie jestem tu z własnej woli, dlatego cieszę się, że mój kontakt ze światem nie będzie ograniczony do końca.
-Kochanie, większość naszych podopiecznych nie jest tu z własnej woli, i zostają na dłużej, niż trzy dni.- Kobieta wstała zza biurka.- Pozwól, że zaprowadzę cię do gabinetu lekarza, który się tobą zajmie.- Ruszyła przodem.- Ach, jeszcze jedno.- Zatrzymała się w drzwiach.- Będziesz musiała pozwolić na przejrzenie zawartości swojego bagażu i torebki. Mamy ścisłe, rygorystyczne przepisy, zabraniające pacjentom posiadania przedmiotów pewnego rodzaju. Nie wolno mieć żadnych lekarstw, o ile nie są niezbędne dla zdrowia i zapisane przez specjalistę. Pacjenci nie mogą mieć niczego ostrego, niczego, co można stłuc i użyć jako broń, niczego, co można połknąć i doprowadzić do zadławienia się. Żadnych kosmetyków, środków chemicznych, źródeł ognia…- Wyliczała, idąc na ukos przez hol.
-To z obawy, że ktoś mógłby popełnić samobójstwo?- Van dogoniła ją w połowie drogi.- Przecież, gdyby ktoś chciał to zrobić, mógłby powiesić się na prześcieradle, połknąć język, przegryźć sobie nadgarstki., rozbić skroń o kant szafki…
-Sporo wiesz na ten temat.- Dyrektorka spojrzała na nią z uwagą.
-Dużo czytam, oglądam telewizję, więc mimowolnie przyswajam pewne wiadomości. Nie ma w tym chyba niczego dziwnego?
-Samo w sobie nie jest to dziwne, ale przedmiot twojej wiedzy jest zastanawiający.
-Wiem też, że samiec pewnego gatunku pająka podczas kopulacji ucieka, odrywając sobie penisa, który pozostaje w ciele samicy i pompuje w nią nasienie. Jednak, mimo tej wiedzy, nie jestem entomologiem.
Blondynka przez chwilę patrzyła na Vanję z konsternacją, potem zaczęła się śmiać.
-Punkt dla ciebie.- Powiedziała, uspokajając się.- Większość osób po takim stwierdzeniu zaczyna tłumaczyć się swoją miłością do życia, odnosząc skutek przeciwny do zamierzonego, ty wybrnęłaś obronną ręką. Nie znaczy to, że zdałaś pierwszy test, mówię jedynie, że twoja odpowiedź, pierwsze, co przyszło ci na myśl, stawia cię w dobrym świetle. Przynajmniej, jeśli chodzi o tendencje do
samookaleczeń.- Zatrzymała się na początku krótkiego korytarzyka w rogu holu. Drzwi na jego końcu były otwarte a w progu stał średniego wzrostu mężczyzna w eleganckim garniturze. Miał około trzydziestu pięciu lat, opaloną, bardzo męską i przystojną twarz, ciemnoblond włosy, przystrzyżone w modny, młodzieńczy sposób. Uśmiechał się, prezentując doskonałe, piękne zęby z maleńką przerwą między górnymi jedynkami. Oczy, których barwa oscylowała między niebieską a zieloną, utkwił w Van, bez pośpiechu lustrując ją z góry na dół i z powrotem.
-Jeremy, to twoja podopieczna, Vanja Leto. Oddaję ją w twoje ręce.- Dyrektorka rozkwitła, jakby padł na nią promień słońca.- Po rozmowie wezwij mnie, zaprowadzę naszą awanturnicę do jej pokoju.- Odeszła, jak się wydawało, z ociąganiem.
Van ukrywała zdziwienie, słuchając określeń „podopieczna” i „nasza awanturnica”. Zaskoczyły ją, nie spodziewała się, że w miejscu takim, jak to, będą mówić o niej, jak o dziecku, lub kimś bardzo, bardzo ważnym, z kim trzeba się szczególnie liczyć. Do tego bez trudu zauważyła, że przełożona jest zauroczona swoim podwładnym, choć nie mogła stwierdzić, czy on był nią zainteresowany. Może mieli romans?
Ta myśl była jak otrzeźwienie i pozwoliła Vanji zobaczyć ich, jako ludzi. Wcześniej, przygotowana na Bóg wie co, demonizowała personel ośrodka, odbierała mu zwykłe cechy, robiąc z niego bezuczuciowe trybiki w maszynie. Teraz zrozumiała, że nie różnią się od niej niczym, poza wykonywanym zawodem i tym, że od ich oceny zależała jej przyszłość.
Tylko dlaczego byli tak przesadnie grzeczni? Dlatego, że ich „podopiecznymi” byli ludzie ze świecznika, czy dlatego, że wiedzieli już, co powiedziała reporterom?
Porzuciła rozmyślania i zrobiła krok w stronę lekarza.
-Dzień dobry.- Wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją, delikatnie i zarazem stanowczo.
-Jeremiah Walker. Proszę mówić mi po imieniu: Jeremy. W naszym ośrodku zwykliśmy zwracać się do wszystkich na „ty”. To pomaga zmniejszyć dystans między pacjentem i lekarzem.- Wprowadził Van do gabinetu, zostawiając otwarte szeroko drzwi i wskazał jej proste, wyścielane krzesło, by usiadła. Sam zajął miejsce na drugim, ustawionym obok biurka, skąd miał widok na całą postać gościa.
Van skrzyżowała nogi w kostkach, czując się dziwnie pod obstrzałem nieokreślonej barwy oczu, przyglądających się jej dokładnie, jakby mierzyły parametry jej ciała.
-Podobno będzie pan… będziesz moim lekarzem?- Dziewczyna splotła palce i złożyła dłonie na leżącej na kolanach torebce.
-Tak, to ja będę przeprowadzał z tobą rozmowy i robił testy. Moją specjalizacją są psychozy, nerwice i pokrewne im zachowania, ale diagnozuję też inne schorzenia.
-Co spodziewa…sz się znaleźć u mnie?- Vanja zmuszała się do mówienia mu po imieniu. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet znajomymi, i wymuszona forma rozmowy trochę ją drażniła. Nie chciała jednak oponować w obawie, że wziąłby jej protest jako próby wywyższania się.
Oczywiście, natychmiast pojawiła się myśl, że jej wahanie w mówieniu do lekarza po imieniu jest dokładnie analizowane. Że wszystko, co powie lub zrobi, zostanie natychmiast dokładnie obejrzane, powtórzone w głowie, prześwietlone i zaklasyfikowane pod jedną z wielu możliwych chorób.
-Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko zależy od wyników badań. Jako pierwsze postaramy się wykluczyć urazy mózgu, szczególnie skupiając się na możliwej dysfunkcji kory czołowej i skroniowej. Ich uszkodzenia są częstym powodem zachowań agresywnych. Jeśli wykluczymy przyczyny fizyczne, zajmiemy się badaniem twojej przeszłości, skupiając się na relacjach rodzinnych i zachowaniach, które niejako zakodowały się w tobie od urodzenia. Może istnieć szereg powodów, wpływających na twoje zachowanie w sytuacjach stresowych. Agresja to jeden z objawów nie radzenia sobie z własnymi emocjami, może też być oznaką zaburzeń psychicznych, lub jednym z pierwszych symptomów poważnej choroby umysłowej.
-Nie jestem agresywna.- Vanja wtrąciła się, gdy tylko umilkł.
-Zaatakowałaś męża, złamałaś mu nos. Dla każdego, nawet laika, jest to zachowanie agresywne.
-Zostałam sprowokowana. Jared wiedział, że zareaguję w ten sposób, dążył do tego. On chciał, żebym się tu znalazła.- Dziewczyna chciała usprawiedliwić się, wytłumaczyć, wyjaśnić co stało się w domu Constance. Ale by to zrobić, musiałaby cofnąć się w opowieści do chwili, gdy ponownie spotkała Jareda, a nawet do początków ich znajomości.
-To dosyć dziwne stwierdzenie. Dlaczego miałby chcieć, żebyś znalazła się w podobnym miejscu?
-Bo zamierzam się z nim rozwieść, a on nie chce mi na to pozwolić. Bo jestem związana z jego bratem, czego nie może mi wybaczyć. Bo w razie rozwodu jego wizerunek w mediach ucierpi, co dla Jareda jest niezwykle bolesne. I wreszcie, dlatego, że uważa mnie za swoją własność. Kiedyś powiedział mi, cytuję: "żadna cipa nie odeszła ode mnie, dokąd jej na to nie pozwoliłem". Jestem dla niego po prostu kolejną panienką, z tą różnicą, że w jego mniemaniu należę do jego inwentarza. Nie kocha mnie, chyba nawet mnie nienawidzi, ale nie zamierza przegrać. Perspektywa pozbawienia mnie zdolności prawnych jest dla niego bardzo kusząca, a gdyby okazało się, że wymagam leczenia, odizolowałby mnie od Shannona, w ogóle od świata, i cieszył się, że jest górą.
-To bardzo poważne zarzuty.- Jeremy słuchał z zainteresowaniem, w myślach układając poszczególne informacje w całość. Nie mógł jeszcze postawić diagnozy, nawet wstępnej, miał za mało informacji, lecz przypuszczał, że w grę mogło wchodzić wiele czynników.- Porozmawiamy o tym jutro, dzisiejszy dzień zajmą ci badania neurologiczne, oraz testy na obecność narkotyków i leków psychotropowych.- Podniósł słuchawkę stojącego na biurku telefonu, nacisnął przycisk i powiedział jedno słowo: skończyłem.- Spotkamy się jutro po śniadaniu, o dziesiątej, tu, w moim gabinecie, i rozpoczniemy testy. Na początek zadam ci szereg pytań, w większości będących, że tak powiem, schematem podobnych badań.- Nim skończył mówić, w gabinecie pojawiła się dyrektorka, od progu uśmiechając się do niego zalotnie. Co prawda nie odezwała się do niego słowem, ale wychodząc z Vanją obejrzała się przez ramię, posyłając mu delikatny pocałunek. Odpowiedział tym samym, myśląc, że nikt prócz niego nie wie, jak namiętna i szalona w łóżku jest stateczna pani dyrektor.
Gdy tylko został sam, skupił się na sprawie, nad którą miał pracować przez następne kilka dni. Dwa przeznaczy na rozmowy z pacjentką, potem dokładnie zapozna się z wynikami jej tomografii, wykresami fal mózgowych, a nawet składem jej krwi. Zaintrygowało go to, co usłyszał od Mulatki, szczególnie jej stwierdzeniami na temat męża.
Doskonale wiedział, kim jest Jared Leto, kim jest jego brat, czym się zajmują. Od chwili, gdy powiadomiono go, że będzie przeprowadzał badania Vanji, czyli od ubiegłego popołudnia, zaczerpnął informacji o niej, przeglądając Internet w poszukiwaniu najmniejszych nawet plotek. Dowiedział się, że dziewczyna pojawiła się w życiu Jareda nagle, z dnia na dzień, jakieś pół roku temu, może trochę wcześniej. Jej pochodzenie było interesujące, choć media nie znały zbyt wielu szczegółów: podobno urodziła się w Stanach, potem, wraz z matką Rosjanką, wyjechała do jej rodzinnych stron, skąd ponownie wróciła do Stanów kilka lat temu. Jej mąż podał do wiadomości, że znali się przed jej wyjazdem, potem stracili kontakt, i spotkali się dopiero niedawno. Według jego słów, dawna sympatia przerodziła się w głębokie uczucie, które przypieczętowali cichym ślubem. To kłóciło się z jej słowami, jakoby mąż jej nienawidził. W tym przypadku naprawdę mogło okazać się, że jego sympatia z młodości cierpi na dolegliwości, związane z urazem sprzed lat.
Lub z tym, że mówi prawdę. Ani ona, ani jej mąż nie byliby pierwszymi na świecie osobami, żałującymi podjętego pod wpływem emocji kroku, jakim było zawarcie małżeństwa. Sam ożenił się po trzech miesiącach znajomości z kobietą o pięć lat starszą, by rozwieść się z nią niecałe pół roku później. To, co wydawało się miłością życia, okazało się jedną wielką pomyłką. Znając podobne przypadki z własnego doświadczenia, mógł zrozumieć swoją pacjentkę.
Osobną sprawą był wypadek, któremu Vanja uległa, będąc nastolatką. I o tym media niewiele wiedziały: praktycznie, prócz informacji, że dziewczynka omal nie umarła, a potem cierpiała na amnezję, nie znalazł niczego. Gdyby choć miał pojecie, gdzie mieszkała w tamtych latach, mógłby obdzwonić tamtejsze szpitale i dowiedzieć się więcej.
A jeśli, mimo wszystko, drobna kobieta cierpi na coś, co wpływa na jej psychikę?
W głowie psychiatry pojawił się pierwszy, na razie ledwie zarysowany i, przynajmniej chwilowo potencjalny, obraz sytuacji: wypadek, poza śpiączką i amnezją, spowodował trwały uraz tkanki mózgowej Vanji, uraz, który przez lata nie dawał żadnych objawów. Najprawdopodobniej był to powoli rosnący krwiak, lub nawet guz, który uciskał zdrową tkankę, powodując zaburzenia w przewodzeniu impulsów elektrycznych w mózgu, co w rezultacie sprawiło, że chora zaczęła zachowywać się agresywnie.
Jeremy zaczął wertować otrzymane rankiem kopie zeznań Jareda Leto i jego matki, a także przybyłych na miejsce zajścia policjantów i personelu ratownictwa medycznego. Czytał dokładnie każde zdanie, mówiące o zachowaniu jego pacjentki. Zgodnie z tym, co napisano w aktach, w chwili przybycia policji Vanja znajdowała się w stanie, w którym nie można było nawiązać z nią kontaktu. Zobojętniała na to, co działo się dokoła, płakała, wydając się nie słyszeć i nie widzieć niczego, co miało miejsce w jej bezpośrednim otoczeniu. Według policjantów, którzy zabrali ją na posterunek, w chwili ich przybycia leżała na sofce i płakała, przy czym podczas aresztowania musieli pomóc jej stanąć na nogi, bo sama nie miała na to siły.
To nie pasowało do zespołu reakcji, charakterystycznych dla osób agresywnych. Opis jej zachowania bardziej pasował do ofiary przemocy, niż jej sprawcy.
Istniało prawdopodobieństwo, że wpadła w szok, widząc, czego się dopuściła. To znów kłóciło się z tym, co widział i słyszał podczas rozmowy. Była niepewna, przestraszona, ale odzywała się i odpowiadała spokojnie i sensownie. Już pierwszy kontakt z nią kazał lekarzowi nabrać pewności, że jego chwilowa pacjentka nie należy do osób, które łatwo ulegają emocjom i poddają się impulsom.
Gdyby miał postawić na jedną z opcji, dałby tysiąc dolarów przeciw jednemu, że Vanja musiała doświadczyć czegoś, co nią wstrząsnęło, i że tym czymś nie był widok krwi męża.

                                                                         ***
"Wstrząsająca prawda o Jaredzie Leto."
"Dlaczego Shannon odchodzi z zespołu?"
"Czy Jared Leto okłamywał swoich fanów?"
"Kim naprawdę jest Vanja Tomashenko-Leto?"
"Rozpad zespołu z powodu kobiety."
"Jared Leto ożenił się z piętnastolatką."
"Prawdziwa twarz idola."
Kolejne tytuły na pierwszych stronach gazet były coraz bardziej napastliwe. Tak samo, jak treść artykułów, w których przytaczano słowa Van.
Powiedziała im wszystko. Ta pierdolona suka wyjawiła każdy szczegół, który starał się utrzymywać w tajemnicy.
Dlaczego nie zdechła wtedy, pod oknem, albo po tym, jak kazał odłączyć ją od maszyn? Dlaczego?
Jared machnął wściekle ręką, strącając na podłogę dostarczone przez Emmę gazety. Sam nie mógł ruszyć się z domu, obleganego od świtu przez prasę, telewizję i fanów. Za bramą było czarno od ludzi, których nie ubywało, choć było już południe. Wstał wcześnie, obudzony telefonem od Tomo, chcącego wiedzieć, co się dzieje i dlaczego ludzie panikują, że ich trasa koncertowa nie dojdzie do skutku.
Teraz siedział na wprost niego i Emmy, i nie wiedział, co powiedzieć. Był wściekły, to nie ulegało wątpliwości. Jednocześnie był też przestraszony nagonką, jaką na niego urządzono. To nie mogło skończyć się dobrze, jak powoli zaczął zdawać sobie sprawę. Shannon odszedł. Skoro pisano o tym w gazetach, jego rozstanie z zespołem musiało być definitywne i pewne.
-To wszystko przez nią.- Powiedział, patrząc to na Tomo, to na Emmę. Oboje wpatrywali się w niego, jak para katów, która czekała, by ściąc mu głowę.- Chce mnie pogrążyć, zniszczyć, na dodatek wymyśliła sobie, że kazałem usunąć jej ciążę. Odjebało jej, jak dowiedziała się, że poroniła.- Mówił, cedząc słowa jedno po drugim w obawie, że inaczej straci nad sobą kontrolę i wybuchnie.- Myśłicie, że kazałem ją zamknąć w wariatkowie bez powodu?
-Jared, nie obraź się, ale w świetle tego, co powiedziała prasie, tak. Nawet ja nie wiedziałam, że ożeniłeś się z nią dwadzieścia lat temu.- Emma odchyliła się w tył, jakby chciała odsunąć się od człowieka, z którym przepracowała szmat czasu. Zgarbiony nad blatem, blady, z włosami w nieładzie i z przyklejonym plastrami opatrunkiem na spuchniętym nosie, wyglądał obco. BYŁ obcy.
-No i co z tego?- Rzucił zaczepnie.- Czy to ważne, kiedy się z nią ożeniłem? Kogo to, kurwa, obchodzi?
-Mnie. Nie powiedziałeś mi prawdy, a powinienieś był to zrobić. Potwierdzałam to, co mówiłeś na temat swojego związku z Vanją. Wyszłam na idiotkę.- Emma zacisnęła dłonie w pięści.- Jared, zanim tu przyjechałam, rozmawiałam z prawnikiem twojej żony. Powiedział, że jesteś podejrzany o nagabywanie do nielegalnej aborcji. Pokazał mi dokumenty, na podstawie których policja wszczęła śledztwo. Jak dotąd nie zostałeś wezwany na przesłuchanie, ale to tylko kwestia czasu.
-Jakie dokumenty?- Jared poczuł nieprzyjemne ściskanie w dołku.
-Wydruki z komputera kliniki. Ich treść nie zgadza się z wypisem, jaki dostała Vanja, i zawiera nazwę środka poronnego, który dostała.
-Pewnie poprosiła, żeby...
-Jared!- Emma krzyknęła, nie dając mu dokończyć.-Przesłuchano jej lekarza.- Powiedziała spokojniej, nie odrywając wzroku od swojego wieloletniego współpracownika.- Przyznał się do wszystkiego.- Pochyliła się do przodu.- Jared, jesteś skończony, przykro mi.- Dodała łagodnym, pełnym współczucia tonem. Potem wstała, zgarniając z blatu kluczyki od wozu, stojącego na podjeździe.- Przykro mi też dlatego, że nie mogę dłużej pracować z człowiekiem, mającym podwójną moralność. Gdybyś od początku mówił prawdę w sprawie Vanji, mogłabym ci pomóc, a tak-jestem bezsilna.- Westchnęła.- To moje wypowiedzenie, wraz ze zrzeczeniem się wynagrodzenia za ostatni miesiąc i odprawy.- Delikatnie położyła przed Jaredem dwustronicowy dokument, przygotowany z samego rana przez jej adwokata.
-Tomo?- Jared, ledwie potrafiący oddychać z powodu szoku, popatrzył bezradnie na przyjaciela.- Chyba nie pozwolisz jej tak po prostu rzucić pracę? Tomo?
Tomo wzruszył ramionami, unikając patrzenia mu w oczy.
-Vicky chce, żebym przeczekał z boku, dokąd to wszystko nie ucichnie. Jest... bardzo stanowcza.- Wymamrotał pod nosem, ale jego słowa i tak było słychać bardzo wyraźnie.- Nie chcę, żeby wyjechała do rodziny sama. Mamy bilety na jutrzejszy lot. Spędzimy w Chorwacji parę tygodni, potem, gdy ty wyjaśnisz swoje sprawy, wrócę i porozmawiamy.- Wreszcie spojrzał na Jareda i na widok wyrazu jego twarzy coś ścisnęło go w środku. Przyjaciel był blady, prawie ziemisty, miał ogromne cienie pod oczami i z trudem łapał powietrze, otwierając i zamykając posiniałe usta jak wyrzucona na brzeg ryba.- Jared, dobrze się czujesz?- Zerwał się z krzesła i podbiegł do duszącego się Leto.- Jerry, kurwa, co z tobą?- Potrząsnął nim i złapał, gdy Jay zaczął osuwać się w bok.- Emma, dzwoń po karetkę, on chyba ma atak serca.
Jared słyszał wszystko, ale nie mógł zareagować. Dusił się, nie mógł złapać oddechu, choć jego płuca domagały się tlenu tak bardzo, że przed oczami latały mu już mroczki. Był przerażony, ale racjonalna część jego umysłu podpowiadała, że to nie serce, bo gdyby miał zawał, czułby ból. A jego nie bolało nic, prócz świadomości, że wszyscy odwrócili się do niego plecami. Najpierw brat, potem matka, która zaraz po złożeniu zeznań zniknęła z miasta i wyłączyła telefon. Teraz Emma i Tomo, dwójka, której ufał "od zawsze".
Wszystko przez tę czarną sukę.

Vanja siedziała sztywno z tyłu należącej do ośrodka furgonetki, wcisnięta między worki z brudną pościelą, wiezioną do pralni. Czuła się jak uciekająca z więzienia bohaterka kryminału, za którą lada chwila ruszy pościg, złożony z podstarzałych funkcjonariuszy i rozszczekanych psów gończych.
Prawda jednak była o wiele prostsza i odrobinę śmieszna: wywożono ją w stercie prania, gdyż teren przed ośrodkiem od ponad doby okupowały zmieniające się co jakiś czas grupki reporterów. Gdyby wyszła tak, jak weszła, głównym wejściem, trafiłaby prosto w ich ręce i pod mikrofony. Zadawano by jej pytania, na które jeszcze nie chciała odpowiadać. Jechano by za nią do wynajętego przez Shanniego mieszkania i oboje pozbawionoby spokoju, a po tym, co przeszła w ciągu dwóch zaledwie dni, potrzebowała odpoczynku bardziej, niż wszystkich innych rzeczy. Marzyła o wciśnięciu się w bezpieczne, silne ramiona Shanniego i spędzeniu tam najbliższego roku. Dwóch lat. Całego życia.
Droga do miejsca, w którym miał na nią czekać, dłużyła jej się niemiłosiernie. Skazywała na myśli, których nie chciała. Na przypominanie sobie okropnych scen, które pojawiły się w jej głowie po trzech seansach hipnozy, mającej odblokować jej pamięć. Zabieg się udał, ale odebrał Vanji resztę wiary w to, co wmawiała sobie, nie pamiętając. Świadomość tego, co stało się dwadzieścia lat temu, bolała. Wiedza, że ludzie, których kochała, doprowadzili do jej tragedii, była najgorszą z możliwych. Vanja musiała jednak przyjąć ją do wiadomości, zrozumieć, pogodzić się z nią.
Ale jak pogodzić się z tym, że jej matka poszła do łóżka z jej mężem? Nawet powody, dla których to zrobiła, chcąc chronić córkę przed człowiekiem, który okazał się być inny, niż myślała, nie usprawiedliwiały tego czynu. To, że uwodząc młodego Jareda, Katja chciała udowodnić Vanji, jakim padalcem jest chłopak, za którym szalała.
Tak naprawdę Jareda nie trzeba było uwodzić. Matka Van wiedziała, że zdradzał żonę na każdym kroku, z każdą chętną, i opowiadał o tym kumplom, mówiąc przy tym, jak naiwna i głupia jest "ta mała czarnulka", z którą się ożenił.
Tak, mała czarnulka była ślepa i głucha na to, co mówiła o nim matka. Nie przyjmowała do wiadomości żadnych faktów, twierdziła, że Katja mówi to wszystko, bo jest zazdrosna. Wiedziała, że Jared podoba się wszystkim dziewczynom, że spojrzeniem niebieskich oczu potrafi rozpuścić każde serce, i stworzyła własną bajkę, w której każda plotka o zdradach Jaya była zmyślona. Żyła we własnym, pięknym świecie, pod błękitnym niebem, starając się nie pamiętać niczego, co choć odrobinę skalałoby obraz sielanki. Kłótnie z mężem, wybuchające po każdej nowej plotce o kolejnej jego podrywce, zmieniała w spory o jego nieodpowiedzialność i brak pracy. Wierzyła, że właśnie to było powodem awantur. Wbiła sobie to do głowy tak mocno, że nawet teraz ciężko jej było przyjąć prawdę.
Psychiatra powiedział, że prawdopodobnie dlatego jej umysł wyparł wspomnienia o Jaredzie i wybrał amnezję, chcąc chronić się przed nadmiarem emocji. Młody mózg znalazł najprostszą drogę, pozwalającą Vanji wieść spokojne życie: odebrał jej wszystko, co było związane z powodem jej cierpień. Wmówił, że miała nieszczęśliwy wypadek w szkole. Oczyścił jej matkę z części odpowiedzialności, dzięki czemu dziewczynka mogła nadal ją kochać. Jedynie podświadomość, ta uparta, przekorna istota, przechowała cień wspomnień i podsuwała je Vanji we śnie. Powtarzające się przez lata koszmary, w ktorych matka dziewczyny krzyczała jej coś bezgłośnie w twarz, połączone z silnym lękiem, podpowiadały, ale nie wyjaśniały przeszłych wydarzeń. Umysł wciąż pilnował, by prawda nie została ujawniona zbyt wcześnie i nie zniszczyła dopiero tworzącej się odporności na szokujące wieści, jakie w sobie ukrywał.
Ponowne spotkanie z Jaredem niejako przygotowało Vanję na powrót wspomnień. Ujawniały się po trochu, pojawiały niespodziewanie, uczyły, jak powinna sobie z nimi radzić. Zabiły skutecznie uczucia, które pojawiły się na początku, zanim pierwsze kłamstwo Jareda wyszło na jaw. Uodparniały, dzięki czemu teraz, po powrocie wszystkich, nie rozpadła się na milion kawałeczków, stając tym samym pretendentką do zajęcia na stałe jednej z izolatek ośrodka. Nie przeszła załamania, nie zamknęła się w sobie, i choć prawda okazała się dla niej gorsza, niż wszystko, po części ją znała.
Dźwięk odsuwanych bocznych drzwi furgonetki oderwał Vanję od rozmyślań.
-Jesteśmy na miejscu, może pani wysiąść.- Kierowca zajrzał między worki z praniem. Pomógł drobniutkiej kobiecie wyjść na zewnątrz i zasunął drzwi.- Ktoś tu miał na panią czekać?
-Tak. Ktoś czeka. Dziękuję.- Van uśmiechnęła się przelotnie do mężczyzny i pospieszyła w stronę stojącego kawałek dalej samochodu. Nim do niego dotarła, prawie biegła. Szarpnięciem otworzyła drzwi po stronie pasażera i szybko wsiadła, zatrzaskując je za sobą i tym samym odcinając się od świata.
Drzemiący z głową na kierownicy Shannon poderwał się, jakby oblano go wrzątkiem. Spojrzał przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, nie wiedząc, co go obudziło. W alejce, w której czekał, nie było nikogo. Spojrzał w lusterko boczne i... wrzasnął, gdy coś dotknęło jego uda.
-Spokojnie, Shannie, to tylko ja.- Łagodny, ukochany głos przywrócił mu świadomość.
-Jezu, skrzacie.- Obrócił się do Vanji i natychmiast ją do siebie przyciągnął.- Chyba popuściłem parę kropelek.- Trzymał dziewczynę przez chwilę bardzo blisko, wdychając jej zapach, dokąd nie nabrał pewności, że ona naprawdę tu jest. Czuł jej dłonie, gładzące go po plecach, ciepłe i rzeczywiste, i wierzył, że już nie śpi.- Śniło mi się, że zamiast ciebie przyszedł jakiś facet i powiedział, że jesteś szalona jak marcowy kot i zamknęli cię na dobre.
-Muszę cię rozczarować: wszystko ze mną w porządku.- Vanja zaśmiała się, szczęśliwa, że nareszcie ma przy sobie człowieka, dzięki któremu znalazła w sobie niespożyte pokłady sił życiowych. Odsunęła się, patrząc mu w twarz.- Jedźmy do domu, to jedyne miejsce, w którym chcę się teraz znaleźć.
Shannon bez ociągania ruszył z alejki na tyłach jednego z magazynów, choć szczerze miał ochotę znów złapać Van w objęcia i nie puszczać przez długie godziny. Nie widział jej tylko dwa dni, a miał wrażenie, jakby nie było jej wieki.
-Co ci robili? Przez telefon niewiele zrozumiałem poza tym, że zaglądali ci do głowy.- Zagaił.
-No tak. Przedwczoraj miałam tomografię i inne badania. Niczego nie wykazały, fizycznie jestem zdrowa, oczywiście poza tym, co zostało mi po wypadku. Wczoraj...- Vanja urwała, poważniejąc.- Pamiętasz, jak mówiłam o tym, że chyba spróbuję poddać się hipnozie?
-Mhm, pamiętam. Chyba powiedziałem wtedy, żebyś dała sobie spokój, bo może lepiej czegoś nie pamiętać, niż się tym gryźć.- Odparł i spojrzał na nią z błyskiem zrozumienia w oczach.- Zrobiłaś to jednak, dobrze myślę?
-To nie wyszło ode mnie. Rozmawiałam z lekarzem o swoich koszmarach, w ogóle o wszystkim co działo się ze mną od wybudzenia ze śpiączki, i to on zaproponował terapię hipnozą. Stwierdził, że albo do śmierci będę dręczona snami, których nie rozumiem, albo dowiem się, jaki jest powód ich pojawiania się, i wreszcie uporządkuję sobie życie. Powiedział, że dzięki hipnozie będę mogła uwolnić się od demonów przeszłości, oczyścić umysł i zacząć od nowa.- Westchnęła, patrząc w okno, na przesuwający się za nim widok "ich" dzielnicy.- Chyba częściowo miał rację, wszystko wygląda teraz dla mnie inaczej. Jakbym opuściła jeden świat, i znalazła się w innym, prawie identycznym. Lepszym i gorszym jednocześnie. Wiem o sobie więcej, choć jedną rzecz wolałabym na powrót zakopać w pamięci.- Obróciła głowę, tracąc sprzed oczu rozświetloną słońcem ulicę, gdy Shann skręcił na parking pod budynkiem, w którym wynajmowali mieszkanie.
-Co takiego, skrzacie?- Spytał ostrożnie, widząc mrok w jej oczach, gdy popatrzyła na niego smutno.
-Później wszystko ci opowiem.- Uśmiechnęła się.- Miałam całą noc na to, żeby pogodzić się z tym, co się wtedy stało. Nie, żeby wybaczyć, ale żeby móc z tym żyć.- Sięgnęła do klamki, gdy wóz zatrzymał się na jednym z miejsc.
-Jerry jest w szpitalu.- Usłyszała ciche słowa Shannona i zatrzymała się, z jedną nogą na zewnątrz.
-Ale nie przez ciebie, prawda?- Pochyliła się, zaglądając do samochodu.- Nie pobiłeś go, powiedz, że nie.
-Nie. Miał wylew.- Shannon opuścił wzrok na ściskające kierownicę dłonie.- Podobno wykończył go stres, niedożywienie i ciągłe napięcie, w jakim ostatnio żył.- Wyjaśnił.- Dobrze, że Emma i Tomo u niego byli, bo pewnie by się udusił. Chciałem go odwiedzić, ale lekarze nikogo do niego nie wpuszczają.- Podniósł głowę, patrząc na dziewczynę z udręką w oczach.- Wiem, że się do tego przyczyniłem, skrzacie, i kurewsko mnie to gryzie.
Vanja wsiadła z powrotem.
-Wylew?- Powtórzyła, zaskoczona.- Przecież on ma dopiero czterdzieści jeden lat!
-A jednak. Może gdybym z nim pogadał wtedy, jak poszłaś na te badania, to byłoby inaczej. Ale udawałem, że go nie znam i odjechałem. Zlałem na niego, skrzacie, a teraz on leży w szpitalu, i nie wiem, co z nim będzie.- Z bezsilności zaczął bić pięściami w kierownicę z taką siłą, że rozciął sobie skórę na boku dłoni, zostawiając kilka krwawych śladów. Przestał równie nagle, jak zaczął, i pozwolił rękom opaść bezwładnie w dół.
-Jest tak źle?- Van dotknęła jego policzka i odwróciła do siebie jego twarz, patrząc z troską. Jej własne problemy odsunęły się na bok, teraz najważniejsze było, by Shannon nie wpadł w samonapędzające się poczucie winy przez to, że jej posłuchał i nie wdał się w dyskusję z bratem.
-Emma dzwoniła, mówiła, że Jerry jest przytomny, ale nie chciała powiedzieć mi nic więcej. Podobno lekarze robią mu badania. Tomo miał lecieć do Chorwacji, ale zrezygnował i został tutaj, żeby być blisko w razie, gdyby…- Głos Shannona załamał się na ostatnim słowie. Nie mógł nic poradzić na łzy, które pokazały się w jego oczach i pociekły w dół, mocząc wypielęgnowany zarost.
-Może Emma sama niczego dokładnie nie wie, dlatego nic nie mówiła.- Van starał się pocieszyć kochanka , wiedziała jednak, że cokolwiek powie, i tak nie umniejszy to jego bólu, a przynajmniej nie zagłuszy go do końca.- Shannie, Jay sam ponosi odpowiedzialność za swój stan.- Powiedziała łagodnie, wpatrując się uważnie w piękne, brązowe oczy mężczyzny.- Dwadzieścia lat życia w kłamstwie przyniosło swój efekt. To, że przez ostatnie miesiące wciąż bał się, że się wydadzą, musiało go wykańczać. Przykro mi, że jego życie jest być może w niebezpieczeństwie, ale uwierz, że sam zgotował sobie to, co go spotkało. Okłamywał mnie, ciebie, waszą matkę, wszystkich, których znał, a nawet miliony ludzi, udając kogoś, kim nie był. Moje słowa mogą zabrzmieć okrutnie, ale nie jest mi go żal. Nie po tym, co teraz wiem.- Ciągnęła, obawiając się przy tym, że mówi o wszystkim zbyt wcześnie, nie dając Shanniemu szansy na ochłonięcie i uspokojenie się. Z drugiej strony, w miarę upływu czasu mógł wbić sobie do głowy, że ponosi odpowiedzialność za chorobę brata, a tego nie chciała.- Shannie, ja nie miałam wypadku. Chciałam się zabić.

Trzaśnięcie zamykanych drzwi odbija się echem od ścian skromnego pokoju, niczym wystrzał z pistoletu, powodując, że ciałem stojącej na środku pomieszczenia dziewczynki wstrząsa dreszcz, jakby spodziewała się bólu uderzającego w nią pocisku. Patrzy przez chwilę na pomalowane kolorowymi farbami deski, za którymi znikł jej mąż, i dopiero słysząc jego głos zza okna, z dołu, wołający imię kogoś z jego licznych znajomych, pozwala sobie na łzy. Teraz nikt jej nie widzi, nie śmieje się, gdy siada skulona w kącie, podciągając pod brodę kolana, wtula w nie twarz i płacze. Nikt nie mówi, żeby przestała się mazać i poszła lepiej zrobić coś do żarcia. Nikt nie próbuje zaciągnąć jej do łóżka, jakby to był jedyny sposób, by ją pocieszyć. Jest sama, i chce, by to już nigdy się nie zmieniło. Żeby on już nie wrócił, żeby nigdy więcej nie musiała na niego patrzeć ani słuchać, że był pijany, że nie chciał, że to ostatni raz.
Płacząc, dziewczynka czuje ból, fizyczny ból spowodowany zdradą, jakiej się dopuścił, i jakiej dopuściła się jej matka. Widzi przed oczami jej twarz, wykrzywioną w tryumfalnym uśmiechu, słyszy słowa „Mówiłam ci, że twój mąż to łachudra, teraz masz na to dowód!”
Najbardziej jednak boli ją to, co usłyszała z ust Jaya, gdy spytała, czy to prawda. Czy jej matka i on…
„A czego się spodziewałaś? Jesteś głupia i dziecinna, nadajesz się tylko do tego, żeby cię rżnąć.”
-Jak mogłeś, Jay-Jay?- Szept Vanji ledwie dociera do jej uszu, gdy wstaje po czasie, nie mając więcej łez do wylania. Czuje się pusta, jak skorupa, z której radość życia wyciekła do ostatniej kropli.
Oparta plecami o ścianę patrzy na umazaną słodko-kwaśnym sosem szybę i wiszące na jednej z plam resztki makaronu sojowego, dowód złości Jaya. Widok bałaganu drażni jej poczucie estetyki, będące być może zaprzeczeniem braku dbałości o czystość, tak zwykłego dla jej matki. Dziewczynka z opuszczonymi ramionami idzie do maleńkiej łazienki i wyjmuje z szafki pod umywalką płyn do mycia szyb, zabiera też rolkę papierowych ręczników i wraca do pokoju. Przysuwa do okna jedno z dwóch krzeseł i wchodzi na nie.

Butelka z płynem stoi na parapecie, obok niej ręczniki, ale dziewczynka nie sięga po nie. Wpatruje się w pojedynczą nitkę niemal bezbarwnego makaronu i myśli, że jej życie, cała przyszłość, będzie równie pozbawione koloru. Zastanawia się, kiedy to ona, a nie martwe przedmioty, stanie się obiektem ataku męża. Wie, że ta chwila nastąpi wcześniej czy później i dotyka palcami swoich włosów, pamiętając, jak Jay trzymał je, owinięte wokół pięści, i ciągnął w tył, sprawiając jej ból. Myśli o słowach matki, nazywającej Jaya szmatą, o powtarzanych setki razy prośbach, żeby zostawiła męża i wróciła do domu rodziców. Teraz nie ma dokąd wrócić. Matka, kierując się wykrzywionym przez umysł poczuciem lojalności wobec córki, dopuściła się największej z możliwych zdrady. Nie była lepsza, niż ten, którego uwiodła. Van wie, że już nigdy nie będzie umiała kochać kobiety, która wydała ją na świat. Kobiety, która poszła do łóżka z jej mężem. Matki-kurwy.
Myśląc o tym, patrzy na kołyszące się na wietrze gałęzie drzew w parku. Na zniszczone, połamane huśtawki, które w najbliższym czasie mają zostać zastąpione nowymi tylko po to, żeby ktoś znów mógł je zdewastować. Tak, jak matka i Jay zdewastowali jej życie i pokazali, że nie warto mieć nadziei.
Nigdy nie będzie lepiej. Marzenia, plany, wszystko gaśnie w niej z chwilą, gdy dociera do niej ta smutna prawda.
Dziewczynka odrywa przyklejony do szyby kłębek makaronowych nitek i rzuca go przed siebie, pochylając się, by śledzić jego lot w dół. Gdzieś w połowie drogi traci swój cel z oczu, wie jednak, że spadł tam, dokąd go posłała, i leży gdzieś na chodniku, dwa piętra niżej. Zazdrości mu tego, że jest jedynie martwym kawałkiem materii. Zazdrości braku zmartwień, obojętności na świat, braku myślenia. Wie, że ona, teraz jeszcze dziecko, do pełnoletniości będzie skazana na to, co działo się obecnie. Wie, że być może nim osiągnie wiek, pozwalający jej rozwieść się z mężem, stanie się jedną z tysięcy dziewczyn, zbyt szybko chcących posmakować dorosłości. Prawdopodobnie bitą, prawdopodobnie obarczoną przypadkowo spłodzonym dzieckiem, może dwoma. Parodią dziewczyny, którą widzi, gdy marzy.
Wie, że jest zbyt młoda, by od tego uciec, i czuje dla siebie litość, bo życie, którego właśnie doświadcza, było jej wyborem. Nienawidzi siebie, nienawidzi matki, nienawidzi Jaya. Nienawidzi nawet ojca, obojętnego na wszystko i martwiącego się tylko o to, żeby dobrze się zabawić.
W tej chwili chce tylko jednego: przestać czuć ból, rozsadzający serce. Chce tego bardziej, niż chciała wyjść za przystojnego, mówiącego piękne słowa, odprowadzanego głodnymi spojrzeniami innych dziewczyn Jaya. Wiedząc, że poznała jego prawdziwą, okrutną twarz, w którą będzie zmuszona patrzeć każdego dnia, i mając pewność, że albo zgodzi się nadal to znosić, albo stanie się niczym, jak sojowy makaron, wybiera. Chce być kawałkiem martwej materii.
Patrzy w dół, na pustą o tej godzinie ulicę, potem klęka na parapecie, potrącając kolanem płyn do szyb. Odsuwa butelkę na bok, umazanymi w sosie palcami drugiej ręki znacząc ślad na szybie, chwyta dłońmi krawędzie okiennego wykuszu i wychyla się w przód, powoli i niepewnie, aż jej środek ciężkości przemieszcza się poza skraj zewnętrznego parapetu.
Nie patrzy, bojąc się widoku wychodzącego jej na powitanie spękanego chodnika, ale słyszy w uszach szum wiatru i własnej krwi. Uśmiecha się, wiedząc, że zaraz umrze, tym samym naprawiając błąd, który popełniła zaledwie kilka tygodni wcześniej. Tuż przed tym, jak uderza bezwładnie o krawędź daszku nad bramą kamienicy, śmieje się w duchu i myśli: właśnie się z tobą rozwodzę, Jay-Jay.


                                                                      ***
Szpitalny korytarz był prawie pusty, jeśli nie liczyć pojawiającego się i znikającego szybko personelu. Białe tenisówki pielęgniarek nie wydawały na wyścielającej podłogę wykładzinie żadnego dźwięku, podobne zjawom kobiety wyłaniały się z jednych drzwi, przemieszczały do następnych i rozpływały w powietrzu.
-Nie wiem, czy chcę go widzieć, Shannie.- Vanja odchyliła głowę w tył, opierając ją o ścianę za sobą.
-Możesz zostać, pójdę sam. Może nawet tak by było lepiej, niż jakby miał widzieć nas razem.- Shannon poklepał łagodnie jej dłoń, spoczywającą na jego udzie.- Jeszcze mu się pogorszy.
-Nic mu nie będzie, Miśku, wylew ledwie go musnął. Chodzi mi bardziej o mnie. Nie wiem, czy po tym, co teraz pamiętam, chcę jeszcze raz spojrzeć mu w twarz.
-Chyba musisz to po prostu sprawdzić. Zobaczyć, jak zareagujesz. Wiesz, w razie, gdybyś miała zamiar się na niego rzucić, ogłuszę cię jakoś, przerzucę przez ramię i wyniosę tutaj.- Shann posłał jej kuksańca w bok, starając się tym samym rozładować napiętą atmosferę.- Ale może nie będziesz aż tak zła, w końcu bez proszenia podpisał ci rozwód.- Uśmiechnął się do przypominającej gotową wybuchnąć bombę Vanji.
Sam też był zdenerwowany i nie wiedział, czego się spodziewać, co zobaczy, wchodząc po raz pierwszy do pokoju, w którym jego brat powoli dochodził do siebie. Nie odwiedzał go wcześniej: potrzebował czasu, by uporządkować w sobie wszystkie sprzeczne emocje, a także życie osobiste, zburzone nagłymi, następującymi po sobie szybko wydarzeniami. Szczęściem choroba Jerrego okazała się niegroźna, choć w efekcie zakończyła definitywnie karierę młodszego z braci. Stała się też doskonałym wytłumaczeniem nagłego zakończenia działalności zespołu, który istniał na muzycznym rynku od tak dawna, że był starszy, niż większość jego fanek. W mediach wciąż słychać było echa niedawnych wydarzeń, ludzie wciąż chcieli wiedzieć więcej, ale nie było już nic do wyjaśniania. Świat dowiedział się, że stan zdrowia Jareda Leto nie pozwala mu na dalszą pracę, że muzyk wymaga kilkumiesięcznej rehabilitacji, mającej pomóc mu w pozbyciu się lekkiego niedowładu lewej części ciała. I to było wszystko. Tajemnicą pozostał jego udział w aferze Cedar Sinai. Tak, jak sprawy z przeszłości, to, co uwolniła pamięć Vanji.
-Może pan wejść, ale proszę nie męczyć pacjenta. Wciąż wymaga spokoju i odpoczynku.- W drzwiach obok Vanji pojawił się lekarz w rażącym bielą fartuchu.- Daję panu pięć minut, dłuższa wizyta mogłaby okazać się dla pacjenta zbyt męcząca.
-I to ma być to wasze „nic mu nie jest, wyjdzie z tego”?- Shannon poderwał się z miejsca, wyładowując nerwy w niepotrzebnych pretensjach.- Trzy miesiące czekałem, żeby zobaczyć brata, i dostaję pięć minut?
-Proszę się nie unosić. O ile mi wiadomo, to państwo są osobami, na które pacjent reaguje najbardziej emocjonalnie, dlatego należy rozpocząć od krótkich wizyt, pozwalając mu przywyknąć do waszego towarzystwa.- Lekarz spojrzał na siedzącą wciąż Vanję.- Pani jest, jak się domyślam, żoną?
-Byłą żoną.- Dziewczyna podniosła się niechętnie.
-Pacjent nie chce, by pani go odwiedzała. Zażyczył sobie tego kategorycznie. Przykro mi, ale jestem zmuszony…
-A mi wcale nie jest przykro, wręcz przeciwnie. Sama nie mam ochoty go widzieć.- Dziewczyna usiadła z powrotem, nie kryjąc ulgi.- Idź, Shannie, poczekam.

                                                                         ****

A Wy poczekacie na następny kawałek, który zarazem będzie ostatnim. 
Ten rozdział był dla mnie trudny do napisania, szczególnie fragment z retrospekcją Vanji. Wiedziałam, co chcę napisać, ale nie wiedziałam, jak. 
Mimo to mam nadzieję, że nikogo nie rozczarowałam treścią rozdziału, i że udało mi się w nim sporo wyjaśnić.
Pozdrawiam :) 
Yas.

Ps. Niedawno zaczęłam drugi marsowy blog, coś zupełnie odmiennego, niż ten. Adres w zakładce po prawej, tam, gdzie spis treści i cała reszta stron. Zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz