It`s not my way.

niedziela, 2 czerwca 2013

Three days.

Jared siedział zgarbiony przed biurkiem przesłuchującego go gliniarza, ze wzrokiem wbitym w wytarte miejscami linoleum pokoju, w którym składał zeznania. Mówił cicho, starając się jak najmniej poruszać ustami, byle nie skrzywić nastawionej przegrody nosowej.
-Chciałem się z nią zobaczyć, to wszystko. Wiedziałem, że ma być u matki, dlatego się tam zjawiłem.- Wyjaśniał, ostrożnie dobierając słowa. Mógł mówić powoli, zrzucając winę za rozwlekłe tłumaczenia na swój stan. Dostał co prawda silne środki przeciwbólowe i nie czuł nic, ale policjant nie musiał o tym wiedzieć.- Ukryłem się, podejrzewałem, że gdyby mnie zobaczyła, chciałaby uciec, żeby uniknąć rozmowy. Nie miałem pojęcia, czego chce od matki, i nic mnie to nie obchodziło, ale gdy wspomniała, że wniosła pozew o rozwód, poczułem, że ziemia usuwa mi się spod stóp, i wyszedłem, żeby spytać, dlaczego mi to robi. Musiałem ją zatrzymać, ale przysięgam, nie używałem siły, po prostu objąłem ją… I mówiłem do niej cicho, błagałem, żeby przemyślała wszystko i dała nam szansę. A ona trochę się wyrywała, tylko trochę, myślałem, że udaje opór. Nie krzyczała, była spokojna, nabrałem przekonania, że jednak cieszy się z tego, że mnie widzi. Chciałem z nią porozmawiać, po raz setny poprosić, żeby do mnie wróciła, puściłem ją więc, i wtedy mnie uderzyła. To było tak niespodziewane, że instynktownie ją odepchnąłem, bałem się, że ponowi atak, ale ona zaczęła płakać. Leżała na sofie i wyła, to znaczy, płakała okropnie, nie wiem, dlaczego.- Westchnął boleśnie.- Wie pan, od kilku miesięcy zachowywała się dziwnie. Nie słyszała, co do niej mówię, wpatrywała się w ściany, uciekała z sypialni i siedziała na schodach na półpiętrze. Tak bez powodu. Miewała koszmary, mówiła, że ma je od tamtego wypadku.
-Wspominał pan o amnezji.- Policjant przerwał Jaredowi, wtrącając się.
-Tak, Van cierpi na amnezję. Gdy ją znalazłem nie pamiętała, że jest moją żoną. Musiałem powoli ją ze wszystkim oswajać, przypominać. Nadal nie pamięta wielu rzeczy.- Dodał, podnosząc wzrok.
-Cóż.- Funkcjonariusz spojrzał na niego uważnie.- W podobnych sytuacjach można wmówić takiej osobie wszystko.
Jared zacisnął schowane pod biurkiem dłonie w pięści, utrzymując na twarzy wyraz całkowitego spokoju, połączonego z żalem.
-Po co miałbym to robić? Kocham swoją żonę.
-Najwyraźniej ona pana o wiele mniej.- W tonie mężczyzny pojawiła się nutka kpiny, gdy spojrzał na opatrunek na twarzy zbolałego celebryty.- Pańska matka potwierdziła, że został pan zaatakowany znienacka, bez uprzedzenia, i bez powodu. W świetle tego, czy mam rozumieć, że wnosi pan formalną skargę?
-Słucham?
-Pytam, czy oskarża pan żonę o pobicie. Czy mam traktować pańskie zeznania jako początek procedury, mającej na celu…
-Mój prawnik już się tym zajął.- Jared wyprostował się na krześle, wkurzony coraz mniej ukrywanym lekceważeniem ze strony gliniarza.
-Potrzebuje pan prawnika, żeby oskarżyć żonę o to, że dała panu po nosie?
-Moja żona rzuciła się na mnie, jak wściekła osa. Jest pogubiona, agresywna, i może być niebezpieczna, potrzebuje opieki lekarza, nie nadzoru policji.- Leto wstał, krzywiąc się malowniczo na wyimaginowany ból twarzy.- Kto wie, co mogłaby jeszcze zrobić? Nie chciał bym, żeby w napadzie szału kogoś poraniła i miała z tego powodu kłopoty, dlatego mój prawnik wystąpił do sądu o nakaz, który skieruje moją żonę na badania psychiatryczne.
-Nakaz?- Brwi policjanta wygięły się w łuki, przez co wyglądał, jakby na jego czole ktoś narysował mazakiem przelatującą mewę.
Jared omal nie roześmiał się, w ostatniej chwili markując kaszel.
-Prosiłem ją wielokrotnie, żeby porozmawiała z kimś, kto mógłby jej pomóc. Namawiałem na wizytę u psychologa, bałem się, że wypadek mógł uszkodzić jej mózg, i teraz efekty urazu zaczynają być widoczne. Ale Van nie chciała słuchać. Jeśli ma uraz, ryzykuje nie tylko zdrowiem psychicznym, ale też życiem. A ja nie chcę, żeby coś jej się stało. Nie widziałem jej przez całe lata, i nie chcę jej teraz stracić. Nawet, gdybym musiał wystosować nakaz, który każe jej się leczyć.
-Słyszałem o podobnych przypadkach.- Policjant wstał i wyszedł zza biurka, wyciągając do Jareda rękę.- Życzę powodzenia.
-Dziękuję, przyda mi się.- Jared uścisnął mu dłoń, uśmiechając się blado samymi kącikami ust.
Gdy tylko wyszedł, funkcjonariusz wrócił za biurko i przejrzał dokładnie swoje notatki. Potem chwycił za słuchawkę służbowego telefonu i wybrał jeden z numerów wewnętrznych komisariatu. Chwilę czekał, nim z drugiej strony odezwał się znudzony głos kolegi.
-Leto nie złożył skargi.- Powiedział od razu, wertując notatki jeszcze raz. Słuchał przez chwilę, potem pokręcił głową.- Nie, nie wybaczył jej wspaniałomyślnie. Mam wrażenie, że ten facet prędzej by się zesrał, niż puścił coś żonie w niepamięć.- Znów słuchał odpowiedzi, czytając fragment zeznania Jareda.- Tak, odeszła, zaraz…- Przerzucił kartkę wstecz.- Niecałe dwa tygodnie temu. Z jego bratem. Nie, wręcz przeciwnie, on nie chce rozwodu, tylko jej badań psychiatrycznych. Tak, wysłał swojego prawnika do sądu, żeby dostać nakaz, który zobowiąże ją do poddania się testom i ewentualnemu leczeniu, jeśli łapiduchy coś wynajdą.- Znów milczał, słuchając przyjaciela. Kiwał głową, choć tamten nie mógł tego widzieć.- Słuchaj, weź zeznania matki Leto i przyjdź z tym do mnie. Tak, chcę je dokładnie porównać. Szkoda, że ta mała milczy i nie chce nić mówić. Wiem, że to nie sprawa kryminalna i że nie ma skargi - nie ma dochodzenia. Potraktuj to jako moje prywatne hobby.- Zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę, po czym wrócił do czytania zeznań Leto.

Vanja siedziała sztywno, ściskając w dłoniach leżącą na kolanach torebkę i wodząc wzrokiem za przechadzającym się po gabinecie oficerze śledczym.
Mężczyzna przez ponad godzinę próbował wydobyć z niej choćby słowo na temat zajścia w domu Constance, ale dziewczyna uparcie milczała. Gdy przywieziono ją na komisariat, wydawała się nie wiedzieć, co się dzieje, jednak szybko doszła do siebie, przestała płakać i odmówiła składania jakichkolwiek zeznań, dokąd nie będzie przy niej jej prawnika. Zbywała milczeniem każde pytanie o Jareda, siedziała z zaciśniętymi w wyrazie uporu ustami i wzrokiem wbitym w ścianę.
Przez cały ten czas wypowiedziała trzy zdania. W pierwszym poprosiła, żeby zadzwonić do Petera Hudsona i poinformować go, co się stało . W drugim poprosiła o coś do picia. W trzecim, jedynym, które dotyczyło sprawy, stwierdziła, że jej mąż kłamie. Potem nie odezwała się już słowem.
Oficer widywał w ciągu swojej kariery policyjnej wiele różnych spraw, w tym setki takich, jak ta, czyli konfliktów między małżonkami, w których jedno miało dość drugiego, drugie zaś nie zamierzało ustąpić. Rzadziej za to miał okazję widzieć sprawy, w których kobieta używała przemocy wobec męża. Teraz miał przed sobą nie tyle kobietę, co kobietkę, niższą, niż jego trzynastoletni syn, drobną, szczupłą, i wyglądającą tak niewinnie, że bardziej się nie dało. Z doświadczenia wiedział, że sugerowanie się wyglądem jest bardzo złudne i może skrzywić perspektywę, z jaką podchodzi się do rozwiązywanej sprawy, więc odsunął od siebie emocje i skupił się na faktach. A te wyglądały na jednoznaczne: dwie osoby, poszkodowany i świadek, zeznały, że podejrzana zaatakowała męża bez żadnego znaku, że zamierza to zrobić. Złamała mu nos, co mogło zaowocować trwałym uszkodzeniem narządu i koniecznością ingerencji chirurga, który naprawiłby ewentualne szkody. W takiej sytuacji kobieta mogłaby odpowiadać za uszkodzenie ciała, i choć w jej przypadku nie mogło być mowy o jakimkolwiek ograniczeniu wolności, i tak mogła mieć sporo kłopotów. Byłaby notowana, w policyjnej kartotece widniałyby jej odciski palców, a to dla osoby o jej pozycji nie było niczym dobrym. Nawet bez tego miała pewne, że w przyszłości, jeśli jej mężowi cokolwiek się stanie, ktoś go napadnie, pobije, albo okradnie, ona będzie jedną z pierwszych podejrzanych i zostanie przesłuchana w pierwszej kolejności. To była zwykła procedura w przypadkach przemocy domowej, a tak właśnie zakwalifikowano sprawę, którą przesłuchujący całą trójkę funkcjonariusze nazywali między sobą „Rudolf”. Zrobione przez policyjnego fotografa zdjęcia Jareda Leto, ze spuchniętym, skrzywionym nosem o barwie, której nie powstydziłby się bajkowy renifer, same podsunęły im pomysł na nazwę.
Po półtorej godzinie na biurku oficera zadzwonił telefon z wiadomością, że mąż podejrzanej nie wniósł oskarżenia. To nie było dla funkcjonariusza niczym zdumiewającym: większość awantur domowych z użyciem przemocy kończyła się w ten sposób, choć najczęściej to żona, bojąc się zemsty męża, wycofywała skargę.
Śledczy odłożył słuchawkę i spojrzał na milczącą kobietę.
-Jest pani wolna.- Oznajmił.
-Słucham?- Vanja podniosła na niego wzrok, w którym widać było bezbrzeżne zdumienie.
-Mąż nie złożył skargi, może pani wracać do domu.- Machnął ręką w stronę drzwi.
-Nie rozumiem. Jak to: nie złożył skargi?- Van wstała, wciąż zdziwiona obrotem sprawy. Spodziewała się, że zostanie na komisariacie przez długie godziny a na koniec dowie się, że Jay oskarża ją o napaść. To, że tego nie zrobił, zaskoczyło ją bardziej, niż gdyby zobaczyła śnieg w LA w środku lata.
-Incydenty rodzinne, o ile nie niosą z sobą poważnych konsekwencji, nie są ścigane z urzędu i jeśli strona poszkodowana nie wniesie oskarżenia, są umarzane. Tak właśnie jest w pani przypadku: mąż odstąpił od oskarżeń, więc wszystko rozeszło się po kościach.
-To pan tak myśli.- Kobieta wydęła kształtne usta. Jej twarz, poprzednio wyrażająca obojętność i rezerwę, nagle nabrała wyrazu, a oczy rozbłysły życiem.- Czy mogę…?- Wyjęła z torebki telefon komórkowy.
-Oczywiście. Jeśli chce pani wezwać taksówkę, może pani poczekać tu na jej przyjazd.
-Chętnie.- Van wybrała numer Shannona i przykryła mikrofon dłonią, czekając na połączenie.- Nie wierzę, żeby Jay tak po prostu dał za wygraną. Znam go. On coś knuje, prawdopodobnie nawet dzisiejsze zajście jest częścią jego planu.- Powiedziała i odsłoniła mikrofon.- Shannie? Możesz przyjechać po mnie…- Spojrzała pytająco na oficera. Ten szybko podał jej adres. Powtórzyła go, potem słuchała przez chwilę.- Shann, wyjaśnię ci wszystko później, dobrze? Przyjedź po mnie, a jak dotrzesz, zadzwoń.- Rozłączyła się.
Oficer przyglądał jej się przez chwilę, próbując dopasować ją do jednego z typów kobiet. Nie rozmawiał z nią długo, zamienili ledwie kilka zdań, ale sposób, w jaki mówiła-pomijając jej śpiewny akcent-znamionował sporą inteligencję. Wydawała się należeć od osób opanowanych, nie dających rządzić sobą impulsom, nie pasowała do niej agresja, która stała się przyczyną jej zatrzymania. Ale pozory mogły mylić. Jeśli naprawdę była inteligentna, z łatwością mogła grać i zaskarbiać sobie sympatię ludzi, ukrywając przed nimi prawdziwą naturę. Policyjne archiwa pękały w szwach od akt morderców i sadystów, na pierwszy rzut oka wydających się być ludźmi sympatycznymi i godnymi zaufania. Wśród nich było sporo kobiet, nawet pielęgniarki, z uśmiechem wstrzykujące swoim ofiarom śmiertelną dawkę leków, lub matki, dodające do mieszanki dla niemowląt zabójczego glikolu.
-Czy jest tu gdzieś automat z kawą?- Spytała, odrywając go od rozmyślań.
-Tak, na końcu korytarza, w lewo.- Wskazał kciukiem kierunek. Gdy wyszła, stanął w otwartych drzwiach, patrząc, jak wyjmuje z torebki portmonetkę, wygrzebuje z niej drobne, potem wybiera bez wahania pozycję z listy i wyjmuje z maszyny kubek parującego napoju. Zachowywała się pewnie, jak osoba, która wie, co robi. Wróciła do gabinetu i usiadła tam, gdzie przedtem, popijając latte.
-Wyszłam za mąż, mając piętnaście lat.- Powiedziała nagle, zaskakując tym śledczego. Nie spodziewał się, że coś powie, a tym bardziej, że oznajmi coś takiego.- Domyślam się, że prawo pozwala na zawarcie małżeństwa w takim wieku, o ile rodzice osoby niepełnoletniej wyrażą zgodę. Moi rodzice podpisali odpowiedni dokument.- Odstawiła kubek na biurko.- Niedługo potem miałam poważny wypadek, byłam w śpiączce, po przebudzeniu nie pamiętałam wielu rzeczy. Mąż zostawił mnie, gdy leżałam nieprzytomna, i wyjechał, nie interesując się przez dwadzieścia lat, czy w ogóle przeżyłam.- Wbiła wzrok w oczy policjanta.- Odeszłam od niego, jesteśmy w separacji. Lada dzień do sądu wpłynie złożony przeze mnie pozew rozwodowy. Jay nie chce zgodzić się na rozstanie, sądzę, że głównym tego powodem jest jego obawa o utratę wizerunku, jaki sobie wypracował. Odkąd do siebie wróciliśmy, karmił przyjaciół bajką o zaginionej żonie, którą matka wywiozła za granicę, nie mówiąc jej, że ma męża. Gdyby teraz bajka okazała się fałszem, Jay mógłby ucierpieć, a to jest dla niego gorsze, niż wszystko, co można sobie wyobrazić.- Wzięła kilka łyków kawy i chwyciła kubek w obie dłonie.- Moim zdaniem on wie, że naszego małżeństwa nic już nie może uratować, dlatego stara się zrobić szum wokół grożącego nam rozstania. Zrobić z siebie ofiarę i wzbudzić współczucie fanów.
-Dlaczego mi to pani mówi?- Oficer wykorzystał jej milczenie, by zadać nurtujące go pytanie.
-Dlatego, że teraz mogę to zrobić.- Vanja uśmiechnęła się do niego, emanując spokojem i pewnością siebie, której wczesniej nie okazywała.
Jej telefon rozdzwonił się nagle: sięgnęła po niego szybko, z wyraźną ulgą.
-Shannie?- Jej twarz rozjaśniła się wyraźnie.- Już schodzę.- Wyłączyła aparat, wzięła kawę i wyciągnęła do śledczego rękę.- Do widzenia, jeśli tak mogę powiedzieć, woląc nie być zmuszoną znów się tu pojawiać.
-Do widzenia.- Uścisnął drobną dłoń, dziwiąc się w myślach, że było w niej tyle siły, by złamać nos dorosłemu mężczyźnie.- Proszę poczekać.- Odezwał się pod wpływem impulsu i sięgnął do szuflady biurka, wyjmując z niej swoją wizytówkę. Podał ją Vanji.- Gdyby miała pani jakieś pytania, proszę dzwonić.
-Dziękuję, choć mam nadzieję, że nie będę musiała korzystać z pomocy policji.- Kobieta schowała kartonik do torebki, jeszcze raz uśmiechnęła się na pożegnanie i wyszła.
Oficer pospieszył do okna, rozglądając się w poszukiwaniu kogoś, kto miał na nią czekać. Szybko zauważył drogi, luksusowy samochód, zaparkowany przed budynkiem, i niskiego mężczyznę, nerwowo chodzącego tam i z powrotem, dokąd nie pojawiła się przy nim była podejrzana.
Śledczy z żywą ciekawością obserwował, jak kobieta wita się z mężczyzną, całując go w policzek i obejmując wolną ręką w pasie. Facet również ją objął, co świadczyło o bliskości łączących ich stosunków.
Niewiele wiedział na temat jej życia osobistego, dostał jej sprawę, bo akurat był wolny, i nie znał praktycznie żadnych szczegółów poza tym, że była żoną Jareda Leto, i że go pobiła. Znał tego całego Leto ze słyszenia... Tych Leto. Dwóch, albo trzech, nie miał pewności. Raczej dwóch. Jared Leto i... Shannon? Tak, Shannon. I zapewne był to właśnie ten Shann, po którego zadzwoniła podejrzana, i który teraz trzymał ją w uścisku, pijąc jej kawę.
-No to pięknie.- Mruknął, odchodząc od okna.


Vanja przytuliła się do boku Shannona, podała mu kubek z resztką kawy i oparła czoło o jego ramię.
-Co ty zrobiłaś, dziewczyno?- Powiedział, nie oczekując odpowiedzi.- Co ty najlepszego zrobiłaś, Van?
-Chciałam dobrze, Shannie.- Spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.- Skąd wiesz, co zrobiłam?
-Od Petera. Dzwonił do mnie dopiero co. Prosił, żebyśmy przyjechali.- Shann wpatrzył się w stojący niedaleko nich samochód z zaciemnionymi szybami. Choć wóz nie był znajomy, coś podpowiadało mu, że w środku siedzi jego brat i pilnie przygląda się temu, co dzieje się przed posterunkiem.- Sam nie może ruszyć tyłka, ma klienta.- Objął Vanję ramieniem, przesuwając wzrokiem po okolicy, by nie zdradzić swojego zainteresowania zaciemnionym pojazdem. Nie chodziło mu o demonstrowanie przed widownią tego, co czuł do swojej dziewczyny. To nigdy nie miała być pokazówka. Po prostu, tak jak powiedział Vanji, nie zamierzał się z niczym kryć.  Nie miał już nic do stracenia, prócz siebie samego.
-Skąd on wie?
-Od prawnika Jerrego.- Potrząsnął głową, rozsypując puszczone luzem włosy.- Jedźmy, zanim Hudson zniesie jajko. Jak z nim rozmawiałem, wyglądał na nieźle wkurzonego.- Pociągnął Van do samochodu.- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że chcesz jechać do matki?
-Shann, nie chcę teraz o tym rozmawiać.- Wsiadła sztywno, mocno zatrzaskując za sobą drzwi.
-Ale ja chcę. Myślę, że należy mi się jakieś wyjaśnienie.- Włączył się do ruchu, patrząc kątem oka w lusterko wsteczne: jak się spodziewał, anonimowy wóz ruszył za nimi.
-Skoro nalegasz.- Vanja westchnęła bezsilnie.- Chciałam z nią porozmawiać. Myślałam, że skoro od początku zależało jej, żebym odeszła od Jaya, z ulgą przyjmie to, że chcę się z nim rozwieść. Chciałam, żeby wpłynęła na jego decyzję, namówiła go, żeby ustąpił i nie robił mi problemów.
-I nie mogłaś mi o tym powiedzieć?
-Shannie, twoja matka zażądała, żebym zostawiła cię w spokoju.- Van dotknęła jego kolana, najpierw przelotnie, potem ścisnęła je palcami.- Dała mi do zrozumienia, że moje miejsce gdzie indziej, nie przy twoim boku.
-Ona zawsze mówi coś, co dowali innym.- Stwierdził, potem zmarszczył brwi.- Zaraz. Matka powiedziała ci, że masz ze mną zerwać?
-Gdyby mogła, wysłałaby mnie do piekła. Odniosłam wrażenie, że chciałaby zatrzymać was obu tylko dla siebie.- Dziewczyna odchyliła głowę w tył, przymykając oczy.- Nie miałam pojęcia, że Jay tam jest i wszystko słyszy. Powiedziałam jej, że wiem, czego dopuścił się w klinice, ale ona zarzuciła mi, że to ja byłam sprawczynią całego zajścia. Powiedziałam, że jeśli Jay nie da mi rozwodu, poinformuję media o jego brudnych sekrecikach. Wtedy się zjawił. Zmaterializował się jak duch, i zaczął się ze mnie śmiać. Stwierdził, że w sprawie śmierci dziecka niczego mu nie udowodnię.- Uniosła powieki, patrząc z ukosa na słuchającego z uwagą Shannona.- Złapał mnie, żebym nie wyszła, co chciałam zrobić, i zaczął wypytywać o ciebie, o nas, w sposób, od którego robiło mi się niedobrze. Szeptał mi do ucha, dotykał mnie, i był przy tym podniecony. Ocierał się o mnie. Dogryzał mi. Dziwisz się, że go uderzyłam? – Nie wspomniała słowem o tym, co Jared mówił na temat jej problemów z zajściem w ciążę. Obawiała się, że słysząc to, Shann mógł zareagować bardziej nerwowo, niż ona. Wolała oszczędzić mu podobnych przeżyć.
-Nie.- Przyznał po chwili.- Sam bym to zrobił, przyjebałbym Jerremu tak, że nos wyskoczyłby mu po przeciwnej stronie czaszki.  Ale to nie zmienia faktu, że zrobiłaś mnie w jajo. Byłem pewien, że poszłaś połazić po sklepach, bo tak mi napisałaś.- Puścił kierownicę, podniósł ręce i zrobił palcami gest, mający naśladować cudzysłów.- „Shannie, idę na zakupy, nie wiem, ile mi to zajmie.”- Chwycił za kółko, nim wóz zjechał z ich pasa.- Więc Shannie uwierzył, bo i czemu miałby nie ufać swojej dziewczynie? Zawsze ufał. Każdej. I potem dostawał po dupie.
-Shann, to nie tak.
-A jak, Van?- Skręcił ostro, wymijając jakiegoś wlokącego się swoim pickupem staruszka.- Myślałem, że wszystko jest w najlepszym porządku, a tu nagle jeb! Jakieś tajemnice. Od tego się zawsze zaczyna. Przechodziłem to kilka razy, więc mam w tym temacie trochę praktyki…
-Shann, do diabła, przeszłam dziś piekło, czy musisz dokładać mi jeszcze swoimi bezpodstawnymi  wymysłami?- Przerwała mu, prawie krzycząc.- Jeśli masz robić mi wyrzuty i wymyślać od nowa, że szukam pretekstu do zakończenia naszego związku, to lepiej po prostu zamilcz. Nie potrzebuję twoich pretensji, tym bardziej, że nie mają racji bytu. Przyszło ci może do głowy, że gdybym chciała zerwać, nie bawiłabym się w żadne gierki?- Wbiła w jego nogę palce tak mocno, że poczuła pod nimi napinające się mięśnie uda.- Nie chcę więcej słyszeć, że twoje byłe dziewczyny robiły to czy tamto. Jest takie powiedzenie: ja nie jestem „wszystkie” i nie mam na imię „każda”.- Zamilkła na sekundę czy dwie, pozwalając mu przyswoić sobie jej słowa.- Miałeś nieprzyjemne przeżycia, i ja to rozumiem. Ale ja też doświadczyłam paru przykrości, a jednak nie mówię, że będziesz postępował wobec mnie tak samo, jak Jay. Ufam, że nie będziesz, bo wierzę, że jesteś inny, choć mogłabym czepiać się ciebie, bo to twój brat i możecie być podobni. Więc skończ robić mi wtręty o tym, jak to się zawsze zaczyna, i czym się kończy.- Puściła jego nogę.- Chyba, że sypiąc pretensjami, chcesz mnie do siebie zniechęcić.- Sięgnęła po jego własną broń, dając mu jej zasmakować.- Może nie chcesz powiedzieć mi tego prosto w oczy, ale perspektywa życia z kaleką przestała ci się podobać? Jeśli tak, podpowiem ci szybszą metodę na pozbycie się mnie: zacznij, na wzór Jareda, wyśmiewać moje kobiece problemy. Masz świetne poczucie humoru i cięte powiedzonka, więc może zażartuj sobie z tego, że nie mam i nie będę mieć dzieci?- Przypomniała sobie słowa męża, po raz setny, odkąd je tego dnia usłyszała, i jej głos załamał się, brzmiąc piskliwie..- Albo powiedz, jak on, że w przypadku takich szmat bezpłodność jest genialnym pomysłem natury. Że kurwy nie powinny się rozmnażać, dlatego ja już nie mogę.- Jej opanowanie diabli wzięli: zakryła twarz dłońmi i oddychała głośno, próbując powstrzymać się przed wybuchnięciem płaczem. Wszystko, co czuła, słuchając obrzydliwego szeptu Jareda, wróciło do niej z podwójną siłą.
Jeśli dotąd trzymała się jakoś, to tylko dlatego, że nie mogła pozwolić sobie na histerię, pokazać, jak bardzo zabolały ją słowa męża i to, że teściowa zdradziła przed nim jej przybycie. Wiedziała, że w domu, w czterech ścianach i przy mężczyźnie, któremu ufała, pozwoli sobie na chwilę słabości.
Swoimi pretensjami Shannon rozbił cieniutką skorupę, jaką otoczyła się po aresztowaniu. Teraz była jak odarty ze skóry nagi nerw, odbierający każdy najmniejszy dotyk jako torturę, a powracające wspomnienie chichotu Jareda rozdzierało ją na strzępy. Wyśmiewał jej największą słabość, źródło kompleksów i obaw, że straci miłość Shanniego, będąc tylko namiastką kobiety.
Gdyby mogła, zwinęłaby się w ciasny kłębek i wypłakała cały smutek i ból, ale wnętrze samochodu i zapięty pas nie pozwalały jej nawet o tym marzyć. Podciągnęła odrobinę kolana, pochylając się w przód, mając świadomość, że przez wyjawienie Shannonowi, jak można ją zranić, obnażyła się przed nim w największy możliwy sposób.
Czuła, że samochód zwalnia, skręca w prawo i po chwili się zatrzymuje, słyszała dźwięk klamry pasa, potem jej własny został rozpięty. Silne ramię objęło ją i przyciągnęło na środek pojazdu, do Shannona.
-Przepraszam.- Powiedział, tuląc ją i głaszcząc po plecach.- Przepraszam, przepraszam, Jezu, przepraszam.- Mówił gorączkowo, czując się jak ostatni dupek, bo w chwili, gdy potrzebowała wsparcia, on robił jej wyrzuty o coś, co mogło w ogóle nie istnieć. Zawiódł, i doskonale o tym wiedział. Ta mała walczyła o siebie, łapiąc się każdego sposobu, działała, jak potrafiła, a on nie umiał tego dostrzec. Siedział w swoim bajorku i taplał się w nim, nie potrafiąc zobaczyć niczego, co znajdowało się poza jego brzegami.
Co z tego, że budował dla nich dom. Co z tego, że planował im przyszłość, skoro w tak ważnej chwili nie umiał zrozumieć, z jakimi przeciwnościami boryka się jego kobieta? Byli razem, ale w strategicznym momencie pokazał jej, że tak naprawdę jest sama, bo on nie jest w stanie myśleć o niczym innym, jak o sobie.
Jezu, jak musiała się poczuć, słuchając go, skoro zwątpiła i pomyślała, że on jej tak naprawdę nie chce? Krzyczała na niego, po raz pierwszy od Bóg wie, jak dawna, ona, spokojna, delikatna dziewczyna, osoba, która miała w sobie więcej cierpliwości, niż święci w niebie.
Niedawno widział, że nawet ona potrafi się załamać, i nie wyciągnął z tego żadnych wniosków.
-Tak mi strasznie wstyd, Vanju.- Odezwał się cicho, przyznając się bez oporów do własnych emocji. Nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć, jakie słowa oddałyby to, co czuł.- Dałem dupy jak skończony idiota.- Stwierdził samokrytycznie, mając siebie właśnie za idiotę. To była dla niego nauczka, lekcja, której nigdy nie zapomni, i która wyryje się w jego umyśle na zawsze.
Dziewczyna przylgnęła do niego z całej siły, wczepiona palcami w jego ramiona tak mocno, że prawdopodobnie będzie miał na nich ślady jej paznokci, ale nic go to nie obchodziło.
-Czy on naprawdę mówił takie rzeczy?- Spytał, zmieniając temat. W połowie nie chciał wierzyć, że brat byłby zdolny posunąć się do podobnego okrucieństwa, w połowie wierzył, że nie sprawiłoby mu to problemu. Zbyt wiele dowiedział się o nim w ciągu ostatniego tygodnia, by mieć poważne wątpliwości.
Nie odpowiedziała, ale czuł, że kiwnęła głową.
-I powiedział, że niczego mu nie udowodnisz, tak?
Znów kiwnęła.
-Skurwiel.- Shann poprawił się w niewygodnej pozycji, jaką przyjął, siedząc prawie na środku, między siedzeniem kierowcy i pasażera.- Wszystko będzie dobrze, skrzacie. Obiecuję. Jeśli Jerry zbliży się do ciebie na krok, uduszę go gołymi rękami. Ścisnę jego wątłą szyjkę i będę patrzył, jak wytrzeszcza oczy, próbując złapać oddech.- Powiedział, zalany nagle falą zimnej, obcej mu dotąd nienawiści do brata.
-Nie warto, Shannie.- Van odsunęła się od niego. Miała zaczerwienione oczy, ale nie płakała.- Jeśli go tkniesz, skończysz tak samo, jak ja. Narobisz sobie kłopotów.- Pociągnęła nosem.- Chcę, żebyś dał mi słowo, że nic mu nie zrobisz. Proszę.- Zdobyła się na coś podobnego do uśmiechu, ledwie wyginającego kąciki jej ust, i w ogóle nie będącego widocznym w pełnych mroku oczach.
-Muszę bronić swojej kobiety.
-Nie w ten sposób, Shannie. Tak mi nie pomożesz, ani mnie nie obronisz.
Shann rozejrzał się, szukając natchnienia we wszystkim dokoła, i  zamarł, widząc śledzący ich samochód, stojący niecałe trzy metry dalej.
-Poczekaj chwilkę, skarbie.- Wyswobodził się z uścisku Van i wysiadł, stanowczym krokiem idąc w stronę obcego pojazdu. Nim jego kierowca, kimkolwiek był, zdążył zareagować, Shannon już otwierał szarpnięciem drzwi. Złapał nie spodziewającego się tego mężczyznę, właściwie chłopaka, jak zauważył, i wywlókł go na zewnątrz. Poza nim w samochodzie nie było nikogo.
-Gdzie mój brat?- Spytał, puszczając ramię młodzieńca. Ten odskoczył od razu w tył, masując obolałą rękę.
-A skąd ja mogę wiedzieć?- Rzucił z oburzeniem.
-To po co za nami jedziesz?- Shannon strzepnął z bluzy chłopaka jakiś pyłek i poprawił mu ją pod szyją, robiąc to machinalnie w poczuciu winy za atak.
-Jestem reporterem, pracuję dla…
-Pismak?
-Doszły mnie wieści, że Jared Leto doznał kontuzji, zaatakowany przez…
-Gówno mnie obchodzi, co cię doszło.- Shann przerwał mu w pół słowa. Zmrużył oczy, widząc w zaistniałej sytuacji maleńki uśmiech losu, i postanowił go wykorzystać.- Jared Leto jest w trakcie rozwodu. Dostał w dziób, bo nie umie się z tym pogodzić i robi swojej żonie świństwa. To ona wnosi o rozwód, bo ma go dość. Możesz to napisać w swoim artykule.- Zostawił zaskoczonego chłopaka i wrócił do Vanji.
-Czy to pana oficjalne stanowisko w tej sprawie?- Młodzieniec dogonił go, gdy wsiadał do samochodu.- Czy jest pan związany z żoną Jareda Leto…
-Słuchaj, mały.- Shann zasłonił sobą wnętrze wozu, widoczne w otwartych drzwiach.- Dostałeś swoje, więc spływaj. Pewnie będziesz pierwszym, który ma wiadomości z pewnego źródła, więc doceń to i ulotnij się stąd, zanim stracę cierpliwość.
-Mogę powołać się na…
-Możesz napisać, że o rozwodzie wiesz ode mnie. Piśnij słowo więcej, a podam cię do sądu.- Shann wsiadł do wozu i szybko zatrzasnął za sobą drzwi.

Prawnik wertował dokument, dostarczony do jego rąk ledwie pół godziny wcześniej przez posłańca. Siedział, zaciskając zęby, żeby nie huknąć na swoją klientkę, siedzącą w fotelu przy oknie. Jej kochanek chodził po gabinecie, jak lew po klatce, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, i co chwila klął pod nosem.
-Zapoznałem się z nakazem.- Hudson przerwał milcznie, podnosząc wzrok na wpatrzoną przed siebie kobietę.- Zobowiązuje panią do stawienia się jutro w południe w Beau Monde, gdzie podda się pani trzydniowej obserwacji, połączonej z badaniami i testami, mającymi na celu ustalić powody agresji i napadu na męża, a także wykluczyć możliwe urazy mózgu, mogące zncząco wpływać na pani psychikę.- Zdusił chęć powiedzenia klientce, że swoim głupim zachowaniem ukręciła na siebie bat.- Co prawda Beau Monde jest znana jako klinika odwykowa, ale posiada odpowiedni sprzęt a także niewielki oddział psychiatryczny, zatrudnia też najlepszych lekarzy.
-Kurwa mać!- Shann nie powstrzymał się przed okazaniem złości w najprostszy sposób.
-Czego mogę się spodziewać po takim czymś?- Van zadała pytanie cicho, ale głos miała spokojny i opanowany, jak ona sama.
-Trudno mi określić, jaki właściwie jest cel pani męża.- Prawnik odpowiedział ostrożnie, nie chcąc jej przestraszyć, ale i tak musiał powiedzieć wszystko. Była jego klientką i ukrywanie przed nią możliwych konsekwencji mijało się w takiej sytuacji z celem.- Podejrzewam, że pan Leto może pokusić się o próbę ubezwłasnowolnienia pani, jeśli obserwacja i badania wykażą pewne odchylenia od normy.
-Wtedy mogłabym zapomnieć o rozwodzie, prawda?- Vanja wyciągnęła słuszny wniosek.
-Szczerze mówiąc, tak. Jako osoba pozbawiona prawa do decydowania o sobie, nie mogłaby pani złożyć pozwu.
-Poza tym Jay mógłby zamknąć mnie gdzieś, gdzie Shannie nie miałby szans mnie widywać?
-Obawiam się, że istnieje taka możliwość.- Hudson przytaknął, nie mając innego wyjścia.- Ale nie mówmy o tym, jeszcze za wcześnie na pisanie czarnych scenariuszy. Skoro mąż pani mógł wystąpić o nakaz, ja mogę wystąpić o jego wycofanie. Zrobię to jeszcze dziś, dzięki czemu nie będzie pani musiała jutro...
-Nie.- Van przerwała mu zdecydowanie.- Pojadę tam i poddam się badaniom. Jeśli tego nie zrobię, Jay powie, że coś ukrywam, i nie ustąpi, dokąd nie osiągnie celu.
-Jezu, skrzacie, nie możesz tam jechać!- Shann w jednej chwili znalazł się przy niej. Kucnął, biorąc ją za rękę, zdrowo przestraszony jej decyzją.- Nie pozwolę ci na to, zapomnij. Peter pójdzie do sędziego i złoży odwołanie, a Jerry niech się ugryzie w dupę. Nie dawaj mu satysfakcji i nie pozwól wygrać.
-Shannie, to, że poddam się badaniom nie znaczy, że twój brat będzie górą. Zrobię to, żeby pokazać mu, że się nie boję. Nie wiem, czy ci mówiłam, ale dziesiątki razy przechodziłam różnego rodzaju testy, po wypadku. Nie wykazały żadnych odchyleń, niczego, co kazałoby podejrzewać, że z moją glową jest coś nie w porządku.- Uśmiechnęła się do niego uspokajająco.- Nie rozumiesz, że dzisiejsze zdarzenie było prowokacją? Jay to zaplanował. Oboje to zaplanowali.
-Skąd wiesz?
-Domyśliłam się. Głównie dzięki temu, co mówił po przyjeździe policji. O tym, że wiele razy powtarzał, jaka ze mnie wariatka. Poza tym, Shann, on stał i czekał, aż go uderzę. Gdyby się tego nie spodziewał, próbowałby się zasłonić. A on tego nie zrobił. Stał z opuszczonymi rękami, czy trzeba więcej, żeby dojść do wniosku, że całe zajście było wyreżyserowane?- Przyciągnęła do siebie głowę Shannona i pocałowała go delikatnie, nie przejmując się obecnością prawnika.- Dobrze więc, zagram w teatrzyku Jareda, jeśli tak mu na tym zależy. Ale to nie on będzie pisał mi rolę. Wstąpił na ścieżkę wojenną, Miśku, czas więc pokazać mu, że ja też potrafię ukąsić.- Odsunęła Shannona i wstała, pogodzona z sytuacją, spokojna, pewna siebie.- Czy wiadomo już coś na temat zajścia w klinice? Są jakieś wieści?- Zwróciła się do Hudsona.
-Wysłana tam grupa zabezpieczyła dyski z danymi i zajęła się ich sprawdzaniem. Z tego, co dotąd wiadomo, nie znaleźli jeszcze żadnego innego przypadku, w którym jakaś kobieta zostałaby poddana aborcji bez wyrażenia na nią pisemnej zgody. Ale sprawdzono dopiero ułamek tego, co jest do sprawdzenia.
-Niczego nie znajdą, jestem pewna.- Van klepnęła Shannona w ramię.- Jay powiedział, że nie mam na niego haka, więc jasne dla mnie jest, że byłam jedynym przypadkiem. Policja powinna raczej przycisnąć lekarza, który się mną zajmował. Chciałabym usłyszeć od niego, z jakich powodów pozwolił sobie decydować o czymś, o czym nie powinien.- Podeszła do biurka prawnika i wzięła z niego sądowy nakaz. Schowała papier do torebki, ostrożnie, żeby go nie pognieść.- Trzy dni od jutra... Więc widzimy się w sobotę, dobrze?- Wyciągnęła rękę do Hudsona, który uścisnął jej dłoń i potrząsnął nią lekko.
-W sobotę. Mam nadzieję, że do tego czasu będę miał wiecej informacji na temat pani przypadku. Przekażę policji to, co mi pani powiedziała.- Pożegnał się, z ponurą miną patrząc, jak drobna kobieta i jej niewiele większy partner znikają za drzwiami.

-Boję się.- Shann siedział za kierownicą, wciąż ją trzymając, choć samochód stał na podjeździe kliniki od dobrych paru minut. Czuł się tak, jakby odwiózł Vanję na egzekucję.
-Nie masz czego. To tylko trzy dni, kochanie, zobaczysz, szybko zleci.- Van przytuliła się do niego mocno.- Ja porozmawiam z lekarzami, ty za ten czas zajmiesz się planami budowy domku. Będę dzwonić do ciebie wieczorami.
-O ile ci na to pozwolą.- Mruknął.
-Jeśli nie, to będę miała o czym opowiadać po powrocie.- Musnęła palcem jego usta.- Głowa do góry, Shannie.- Obejrzała się przez ramię, przesuwając wzrokiem po grupce stojących przed wejściem do kliniki osób.- Pamiętasz, co mówić, gdyby prasa o coś cię pytała?
-Mhm. Potwierdzać to, co powiesz, i nie dodawać nic od siebie.- Burknął i westchnął zaraz potem.- Kurwa, mam ochotę zawrócić i zabrać cię stąd, skrzacie. I to pownienem zrobić: wywieźć cię w pizdu, kupić bilety na lot do tej cholernej Sludianki, zabrać wszystko, kupić dom tam, a nie tutaj.- Wybuchł nagle. Napięcie, które czuł od wczoraj, stało się nie do wytrzymania.
-O tak, a ja zawsze musiałabym uciekać przed Jaredem, bo założę się, że nie dałby mi spokoju.- Van pogładziła uspokajająco drżącą dłoń Shannona.- Nie dostałabym rozwodu, i chyba byłabym w jakiś sposób narażona na to, że zostanę aresztowana i odstawiona do wariatkowa, gdy tylko postawię stopę tu, w Stanach. W końcu złamałabym nakaz sądu, za to grozi jakaś kara.
-I co z tego? To byśmy tu nie przyjeżdżali i tyle.- Argumenty Shannona były dziecinne, sam o tym wiedział, ale czepiał się wszystkiego, co mogło odwrócić bieg zdarzeń. Bał się, panikował na myśl o tym, że skoro Jerry umiał nakręcić łapiduchów, żeby pozbawili Van ciąży, zrobi to samo z psychiatrami a ci, grzecznie i według jego oczekiwań, zrobią z dziewczyny psychiczną.- Kurwa, a jeśli on zapłacił im, żeby cię udupili?- Rzucił, mając na myśli brata.
-Jeśli tak, to nie zrobią tego po moim wystąpieniu.- Vanja wskazała kciukiem grupkę, w której znajdował się młody reporter, śledzący ich dzień wcześniej.- Będą się bali, bo jasno zaznaczę, że w razie czego mój prawnik zażąda powtórnych badań w innym ośrodku.- Powiedziała z uśmiechem.- Chodź, Miśku, mam tylko pięć minut do wyznaczonego przez sędziego czasu.- Sięgnęła do klamki, ale zawahała się na sekundę.- Shann, pamiętasz, co mi obiecałeś odnośnie Jareda?- Spytała.
-Tak. Że go nie tknę. Żaluję, że to obiecałem.- Odparł, wysiadając.
-On tu jest.- Kiwnęła głową w stronę stojącej nieopodal, samotnej postaci w bluzie z naciągniętym na głowę kapturem, zasłaniającym dokładnie twarz. Mimo to widziała jasną plamę opatrunku na jego nosie.- Pamiętaj: robiąc coś głupiego tylko mi zaszkodzisz.
-Wybacz, ale chyba nie mógłbym zrobić nic głupszego, niż sama zrobiłaś.- Shannon nie mógł nie powiedzieć jej tego, co myślał, ale nie słyszała: podchodziła właśnie do oczekującej na nią grupki, ciągnąc za sobą niewielką walizeczkę z potrzebnymi na krótki pobyt rzeczami.
-Dzień dobry.- Przywitał się, uśmiechając się delikatnie i patrząc pewnie na każdego po kolei. Odpowiedzieli niemal chórem, co wywołało ich wesołość. Pięciu mężczyzn, co najmniej o głowę wyższych od Vanji, otaczało ją jak hieny ofiarę. Tyle, że ofiara stała kilkanaście metrów dalej, i wcale nie wiedziała, że właśnie rozpoczyna się polowanie.
-Nazywam się Vanja Tomashenko-Leto, i jak zapewne jest wam wiadomo, jestem żoną Jareda Leto.- Zaczęła mówić. Od razu w jej stronę wysunęło się pięć dłoni, trzymających dyktafony.- Chciałabym pokrótce wyjaśnić powody, dla których zostałam wezwana w to miejsce. Chcę też sprostować kilka niedomówień i przekłamań, do jakich doszło kilka miesięcy temu w mojej sprawie.- Nabrała powietrza, patrząc ponad wyciągniętą ręka jednego z mężczyzn na Shannona, który przepchnął się obok niego i stanął przy boku Vanji.- Jesienią w mediach pojawiły się informacje, jakobym była dawną znajomą Jareda, która wyjechała z kraju, i wróciła po kilkunastu latach, odnawiając kontakt. Nie jest to prawda. Fakty są takie, że dwadzieścia lat temu Jared ożenił się ze mną, wówczas piętnastoletnią dziewczynką, za zgodą moich rodziców. Faktem jest, że niedługo potem uległam poważnemu wypadkowi, którego efektem był częściowy zanik pamięci. Nikt jednak nie wie, że Jared porzucił mnie, gdy leżałam nieprzytomna w szpitalu, i uciekł. Nie przyznał się rodzinie, że jest żonaty, co potwierdzić może jego brat.- Uśmiechnęła się do Shanniego, który kiwną potakująco głową.- Prawdą jest, że wraz z matką wyjechałam do Rosji, gdzie mieszkałam do niedawna, ale kłamstwem jest, że Jared usiłował mnie znaleźć. Nie interesował się moim losem. Mój prawnik, Peter Hudson, pozwolił sobie sprawdzić, czy mój mąż prowadził jakiekolwiek poszukiwania, i z całą pewnością mogę stwierdzić, że takowych nie było.- Dziewczyna dotknęła dłoni Shannona i chwycił ją mocno, szukając u niego otuchy.- Amnezja, o której wspominałam, obejmowała dwa lata przed wypadkiem. Nie pamiętałam, że mam męża. Matka ukryła przede mną ten fakt z sobie tylko znanych powodów. Niestety, moi rodzice nie żyją, więc nie mogę spytać ich, dlaczego nic mi nie powiedzieli.- Opuściła na moment głowę, potem podniosła ją, patrząc jasnym, trzeźwym wzrokiem.- Kilka miesięcy temu spotkałam Jareda. Wciąż nie wiedziałam, kim dla niego jestem, nie miałam wielu wspomnień, choć czułam, że go znam z przeszłości. Odnowiliśmy kontakty, ale o małżeństwie dowiedziałam się zupełnie przypadkiem, gdyż mój światły mąż nadal trzymał je przede mną w tajemnicy. To dało mi do myślenia i było pierwszym sygnałem, że dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. O następnym przykrym incydencie nie mogę was w tej chwili poinformować, sprawa jest badana przez policję i nie wolno mi zdradzać żadnych związanych z nią szczegółów. Wolno mi tylko powiedzieć, że jeśli podejrzenia odnośnie winy Jareda potwierdzą się, sprawa znajdzie swój finał w sądzie, gdzie Jared będzie odpowiadał za nakłanianie osoby trzeciej do popełnienia przestępstwa.- Kąciki jej ust uniosły się ledwie dostrzegalnie, gdy przez grupkę przeszedł szmer zdziwionych szeptów.- W świetle tych i innych, mniej ważnych wydarzeń, postanowiłam odejść od męża i wystąpić o rozwód. To wywołało jego wściekłość, w efekcie której znalazłam się tutaj, zmuszona poddać się badaniom psychiatrycznym. Wczorajsze zajście nie było niczym innym, jak dobrze przygotowaną pułapką, w którą dałam się złapać. Uderzyłam Jareda z powodów, o których nie chcę mówić, sprowokowana tylko po to, by mógł zarzucić mi brak samokontroli i chorobę psychiczną. Najwyraźniej mój mąż doszedł do wniosku, że tylko osoba niepoczytalna mogłaby chcieć go porzucić.- Jej słowa wywołały śmiech, i o to jej właśnie chodziło. Chciała pokazać, że nie boi się pobytu w klinice i cała sytuacja jest dla niej śmiesznym nieporozumieniem.- Osobną sprawą jest udział w tym wszystkim Shannona, i chcąc zapobiec plotkom, muszę przyznać, że natychmiast po uzyskaniu rozwodu mamy zamiar zamieszkać razem. Ukrywanie, że łączy nas silna więź, nie byłoby uczciwe wobec nikogo, tym bardziej, że Shann rozważa zakończenie kariery w założonym wraz z bratem zespole i prawdopodobnie nie pokaże się w majacej się niedługo rozpocząć trasie.- Puściła jego dłoń.- Jest południe, zgodnie z nakazem sądu o tej godzinie mam stawić się w klinice, dlatego muszę panów pożegnać i zrobić to, co na mnie wymuszono.- Objęła Shannona, który natychmiast zrobił to samo, uścisnął ją mocno i puścił, pozwalając odejść.
-Do zobaczenia w piątek, Shannie.- Uśmiechnęła się do niego smutno.
-Do piątku, skrzacie.- Shann nawet nie silił się na uśmiech. Był zbyt przygnębiony, żeby udało mu się choćby skrzywić, dlatego gdy tylko za Vanją zamknęły się drzwi kliniki, odwrócił się na pięcie i ruszył do samochodu. Reporterzy rozpierzchnęli się jak stadko wróbli, i nim Shann dotarł do wozu, odjeżdżali, spiesząc się do swoich zakichanych biurek i komputerków.
Kątem oka Shann widział postać, zbliżającą się do niego i zatrzymującą w bezpiecznej odległości, i siłą musiał narzucać sobie spokój, walcząc z chęcią podejścia do brata i strzelenia go w pysk, przewrócenia go na chodnik i skopania bez litości za to, co zrobił Vanji.
-Shannon.- Jared, szczęściem nie zauważony przez nikogo i nie zaczepiany, stanął za wozem brata i zawołał go.- Z kim ona rozmawiała? Co to było, konferencja prasowa? Co im powiedziała?- Zaczął się dopytywać, ale Shannon w ogóle nie reagował.- Shann, musimy porozmawiać.- Zrobił dwa kroki, chcąc zatrzymać go, nim odjedzie. Brat nadal nie zwracał na niego uwagi, ignorował go, jakby w ogóle nie słyszał. Jakby Jared zmienił się w powietrze.- Shannon, kurwa, cofnąłem twój urlop, musimy pogadać o trasie!- Podniósł głos, podchodząc jeszcze bliżej, wreszcie stanął prawie przy drzwiach po stronie kierowcy.
Shannon nie patrzył na niego. Grzebał w portfelu, najwyraźniej czegoś w nim szukając, potem wyjął z jednej z przegródek złożony kilka razy kawałek papieru i niedbalym ruchem wyrzucił go przez okno, prosto pod stopy Jareda. Odjechał bez słowa.
Jared stał, wpatrując się w wyświechtaną karteczkę, opierającą się jednym rogiem o czubek jego prawego buta. Nawet nie musiał zgadywać, jaka treść jest na niej zapisana. A właściwie połowa treści: w jego portfelu spoczywała bezpiecznie druga połowa kartki, złożona w identyczny sposób i przechowywana od lat, jak największy skarb. W zasadzie była czymś w rodzaju skarbu: kiedyś, jako młodzi chłopcy, we dwóch zapisali na niej świeżo wymyśloną nazwę, jaką nadali założonemu przez nich zespołowi. Potem podzielili świstek na dwie równe połowy i nosili przy sobie, jako symbol rodzinnego projektu i braterskich więzi. Tylko oni wiedzieli o istnieniu kartki. A teraz część Shannona leżała na podjeździe, dając poznać, że starszy z nich porzucił to, co wspólnie stworzyli.
-Shann, kurwa, nie możesz...- Jared odprowadził wzrokiem znikający za zakrętem wóz brata, potem spojrzał na zamknięte drzwi kliniki, w której kazał poddać swoją żonę dokładnym badaniom. Po raz pierwszy poczuł lęk, nie wiedząc, dlaczego i w jakim celu ta mała suka rozmawiała z prasą. Nie miała na niego nic, a jednak w środku Jared poczuł lodowaty, wpełzający po kręgosłupie strach o to, co mogła przynieść przyszłość. Cichy, szepczący głos mówił "będzisz żałował, że nie puściłeś tej suki, gdy chciała zerwać łańcuch".
Schylił się, podniósł karteczkę i schował ją do kieszeni. Musi oddać ją bratu, nim będzie za późno.

                                                                          *****

No hej :) Oddaję w Wasze ręce kolajny kawałek opowiadania. Zaplanowałam sobie go na dziś, i trzymam się danej sobie obietnicy.
Fragment nie jest zbyt długi, ale chyba trochę wyjaśnia. W następnym oczywiście pojawi się Van, w skrócie opiszę, co przeżywała w ciągu trzech dni odosobnienia. Będzie też więcej Jareda, któemu nagle zacznie palić się pod tyłkiem, i który będzie musiał odpowiadać na masę niewygodnych pytań, a także usłyszy pod swoim adresem parę niemiłych słów.
Pozdrawiam i życzę pięknej pogody na czas IF. I klepnijcie ode mnie Shannona w ten jego słodki zadek ;)
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz