It`s not my way.

niedziela, 26 maja 2013

I told, she is mad.

Constance zatrzymała samochód na podjeździe przed domem synów i wysiadła, cała roztrzęsiona, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Jerry zadzwonił do niej godzinę temu i poprosił, nie, nie poprosił, zażądał, by matka przyjechała do niego jak najszybciej.
Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to, że jakimś cudem dowiedział się, kto jest nadawcą wiadomości o romansie jego żony. Praktycznie nie powinien móc tego sprawdzić, bo poza krótkimi momentami, gdy pisała następnego SMSa i wysyłała go, aparat był wyłączony, a karta była zwykła, na doładowania, całkowicie anonimowa.
Mimo to bała się, idąc powoli w stronę szeroko otwartych drzwi domu, zdziwiona na dodatek panującą wszędzie ciszą. Nie grała muzyka, nikt się nie śmiał, nikt nic nie mówił. Słychać było tylko chrzęst żwiru pod podeszwami jej modnych pantofli…
Constance przystanęła, nadstawiając uszu. Nie, jednak coś jeszcze burzyło ciszę. Dziwne łomoty, dochodzące gdzieś z innej strony budynku. Jakieś trzaski, czasem głuche dudnienie, którego nie umiała dopasować do niczego znanego. Zaciekawiona cofnęła się sprzed drzwi i ruszyła w lewo, w stronę, z której dziwne dźwięki dobiegały wyraźniej. Przeszła ogrodową ścieżką między ozdobnymi krzewami, ominęła rozrosłą, choć niską palmę, i wyszła za róg domu. Zrobiła z rozpędu jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymała się w miejscu, ryjąc obcasami ślad w wyschniętej ziemi, z otwartymi w głupim wyrazie ustami patrząc na to, co działo się przed jej oczami.
Na trawie, w bezładnej stercie, piętrzyły się przedmioty, których z początku nie rozpoznawała. Deski, szmaty, szkło, wszystko pomieszane. Dopiero potem Connie zdała sobie sprawę, co tak naprawdę widzi, i ze strachu zjeżyły jej się włosy na karku: tym, na co patrzyła, były roztrzaskane meble, pamiątki i ubrania, w których rozpoznała rzeczy starszego syna. Na jej oczach do pokaźnego stosu dołączył następny szklany bibelot, roztrzaskując się z hałasem na szczątkach komody, rzucony z okna na piętrze przez nieszczęśnika Jareda, znikającego właśnie w otwartym na oścież oknie pokoju brata.
-Jerry?- Constance odzyskała zdolność ruchu i głos.- Jerry?!- Wrzasnęła, biorąc odwrót, i popędziła do domu tak szybko, jak pozwalały jej na to nowo kupione i nierozchodzone jeszcze czółenka.- Jerry, dziecko, co się stało, co ty robisz!- Krzyczała, wpadając do holu, w którym czekał już na nią młodszy syn.
-Wyprowadzam Shannona.- Oznajmił spokojnie.
-Ale jak to…
-Tak to.- Jared machnął ręką w stronę kuchni.- Muszę się czegoś napić.- Poszedł, nie oglądając się za siebie.
Constance ruszyła za nim, cała w nerwach, od których prawie dostawała zawrotów głowy.
-Jerry, synku, co się stało?- Spytała, chcąc rozeznać się w sytuacji. Domyślała się, że Jared WIE, to było jedyne wytłumaczenie na to, co robił z rzeczami brata. Choć była oburzona, że winił Shannona za coś, co jak nic było sprawką tej Ruski, nie chciała zdradzać, że i ona ma pojęcie o romansie.
Jared wyjął z lodówki butelkę wódki, zdjął z suszarki szklankę i nalał sobie do połowy, po czym wziął porządnego łyka i skrzywił się, jakby pił sok z cytryny.
-Co się stało?- Powtórzył jej pytanie.- To, że mój szanowny braciszek i moja kochana żonka od czterech dni nie pokazują się w domu. Znikli razem jak zdmuchnięci.- Jared podniósł dłoń wnętrzem do góry i chuchnął na nią, jakby posyłał w powietrze drobinkę kurzu.- Przypadek? Nie sądzę.- Opuścił rękę na stół, zaciskając ją w pięść.- Co jeszcze się stało…- Zmarszczył brwi.- Dostaję jakieś dziwne wiadomości z pytaniami, czy Van nie daje komuś dupy.
-Och?- Constance zaczerpnęła oddech, z trudem ukrywając ulgę: Jerry nie wie, że to ona je wysyła, chwała Bogu i wszystkim świętym w niebie.
-Tak. Och.- Łyknął jeszcze odrobinę wódki, wstał, wylał resztę do zlewu, po czym zastąpił alkohol sokiem.- Umiem dodać dwa do dwóch, mamo. A nawet trzy, bo w łóżku tej suki znalazłem podkoszulek Shanna.- Wstrząsnął się na samo wspomnienie chwili, w której wyjął spod kołdry żony przepoconą odzież brata.
-Jerry, ty myślisz, że oni… oni…- Jąkała się, nie mogąc wymówić na głos reszty pytania.
-Czy myślę?- Jared zaśmiał się gorzko, złośliwie.- Mamo, ja jestem tego pewien!
Connie zaniemówiła, czując wypływający na policzki rumieniec.
Starała się, żeby ta lafirynda nie wlazła Shannonowi pod kołdrę, specjalnie została u nich, dokąd Jerry nie wrócił, a jednak nie zdołała zapobiec nieszczęściu. Ta Ruska zaciągnęła jej dzieci do łóżka. Najpierw jedno, potem drugie. Kogo jeszcze gościła? Ilu miała kochanków?
-Od początku mówiłam, że ona nie jest dla ciebie odpowiednia.- Odezwała się po chwili.- Przestrzegałam, Jerry. Prosiłam, żebyś oddalił tę kobietę, nim będzie za późno. Upierałeś się, i zobacz, jaki jest efekt. Ta pajęczyca rozciągnęła swoją sieć i złapała w nią twojego brata. Jak mogłeś zniszczyć jego rzeczy, Jerry? Nie poznaję cię!- Krzyknęła.- Ta Ruska zmieniła cię w coś, czego się wstydzę! Wstyd mi za was obu!
-Jakby nie chciał…
-Jerry!- Connie znów podniosła głos, modulując go odpowiednio.- Przecież wiesz, jaki jest Shannon, jeśli chodzi o kobiety. Brakuje mu silnej woli i odpowiedniej perspektywy, byle pierwsza potrafi zawrócić mu w głowie.- Tłumaczyła.- Shannon nigdy nie grzeszył nadmiarem ostrożności, prawda?- Odetchnęła jękliwie.- Jerry, ta kobieta zwiodła nawet ciebie, czegóż więc spodziewasz się po słabym ulegającym każdej pokusie Shannonie? Omotała cię, będąc nastolatką! A teraz, dorosła, ma zapewne w swoim arsenale sztuczki, o jakich ci się nie śniło, i użyła ich, by wykorzystać was obu. Nie zapominaj, czym była jej matka, i czego ta kobieta mogła ją nauczyć.- Świadomie użyła określenia „czym” zamiast „kim”, chcąc podkreślić, że dla niej zmarła teściowa syna była niewiele lepsza, niż byle przedmiot.- Zrobiła ci w głowie taki bałagan, że byłeś gotów skłócić się nawet ze mną, by jej bronić. A przecież ja chciałam tylko twojego dobra, dlatego mówiłam, żebyś ją zostawił. Ale ty byłeś uparty, zawróciła ci w głowie swoimi sztuczkami, i zobacz, jakie teraz są tego efekty?- Mówiła z coraz większym żarem, nakręcając się własnymi słowami i milczeniem Jareda, patrzącego na nią z dziwnym, mrocznym błyskiem w oczach.- Nie powinieneś był winić Shannona, Jerry.- Jej ton zmienił się na łagodniejszy, niemal pieszczotliwy.- On jest tak samo ślepy, jak byłeś ty, gdy ta Ruska wykorzystywała twoją dobroć. Wprowadziłeś ją w świat ludzi, którzy coś znaczą, pokazałeś, że można żyć inaczej, niż licząc się z każdym groszem, i jak myślisz, do jakiego wniosku mogła dojść taka osoba, jak ona?- Constance zawiesiła głos, pozwalając synowi zastanowić się nad wszystkim, co powiedziała.
Jared myślał. Dokładnie wysłuchał tego, co matka miała do powiedzenia, i w kilku sprawach musiał przyznać jej rację.
Nie brał pod uwagę sytuacji, w której Vanja, kierując się czystym materializmem, uwodzi Shannona, wykorzystując jego sympatię do siebie. Nawet mu do głowy nie przyszło, że ta suka mogłaby lecieć na kasę. Przecież kupował jej prezenty, które zaległy szuflady i półki w ich sypialni. Nie chciała nosić złota, które ważyło więcej, niż pierdnięcie motyla, nie była szczęśliwa, gdy zabierał ją gdzieś, gdzie była otoczona ludźmi bogatymi. Czyżby, jak twierdzi matka, Van udawała niezadowoloną tylko po to, żeby ogłupić męża? Co mogła z tego mieć?
Jared wstrzymał oddech i wypuścił powietrze z płuc z głośnym westchnieniem, uświadamiając sobie coś, o czym powinien był pomyśleć wcześniej: ta suka chciała się z nim rozwieść. Mówiła o tym, a on przez cały czas nie brał pod uwagę tego, że odchodząc, może zażądać podziału JEGO majątku. Co
prawda zgromadził go, bo po jej wypadku rzucił prochy, picie, i stanął na nogi, ale, kurwa, to on pracował na to, co miał. Nie przyłożyła do tego palca.
Następną sprawą, w której jego matka miała rację, była seksualność Van.
Jared cofnął się myślami do początków ich związku: już wtedy ta suka lubiła się pieprzyć. Reagowała żywo na pieszczoty, podniecała się w pięć minut, dochodziła mniej więcej raz na dwa, gdy ją pieprzył. Miała piętnaście lat, a rżnęła się, jak rasowa kurwa, i gdyby sam nie pozbawił jej dziewictwa, miałby poważne wątpliwości, czy nie stało się to, gdy miała pięć lat mniej. Po prostu była gorąca, jak mało która laska. Wtedy. Teraz była jeszcze lepsza, nawet w chwilach, gdy dawała mu dupy z całkowitą obojętnością.
Może matka miała rację? Może ta kaleka suka nadstawiła się Shannonowi w jakiś konkretny sposób, a ten zgłupiał na punkcie jej wąskiej cipy? Temu idiocie nie było trzeba wiele, obskakiwał wszystkie, które chciały mu dawać. Co prawda w ostatnich latach trochę przysiadł na dupie i przestał rżnąć wszystko, co się rusza, ale…
-Nie.- Jared pokręcił energicznie głową, patrząc na matkę.- To, kurwa, mój brat, i nawet, gdyby Van wsiadła mu na kutasa, powinien jebnąć jej w ryj, przyjść do mnie i powiedzieć, co zrobiła, a nie pierdolić ją ku chwale ojczyzny. Nie, i jeszcze raz: nie!- Zerwał się z krzesła, prawie je przewracając.- I nie chcę go widzieć, dokąd nie muszę, a jak przyjdzie tu i zacznie się usprawiedliwiać, to przysięgam, że go zajebię. Możesz mu to powiedzieć, bo ja na pewno nie będę z nim rozmawiał.
-Jerry, tak nie można- Constance próbowała złagodzić jego nastrój.- Robisz się wulgarny i…
-A jaki mam być?- Jared wrzasnął na matkę, aż schowała głowę w ramionach.- Jaki mam, kurwa, być? Szczęśliwy? Mam prowadzić z tobą konwersację na poziomie i do tego uśmiechać się, podczas gdy on dyma moją żonę?- Krzyczał, czerwieniejąc na twarzy.- Czy ty w ogóle rozumiesz, co się stało? Mój brat, człowiek, z którym żyłem pod jednym dachem od zawsze, któremu ufałem, jak sobie, zdradził mnie i wbił mi nóż w plecy! Gówno mnie obchodzi, czy to jego wina, czy ta kurwa wlazła pod niego sama, nie miał prawa jej dotknąć, bo to moja żona! Nie rusza się żony brata, nawet, jeśli myśli się kutasem. Dociera to do ciebie?
Connie niechętnie kiwnęła głową, w części rozumiejąc wzburzenie syna. Czuł się skrzywdzony, i miał do tego prawo. Patrząc z jego perspektywy, Shannon zrobił mu straszną rzecz, niemal nie do wybaczenia. Niemal.
-Jerry, znasz tę kobietę lepiej, niż on. Ja też od razu ją poznałam, od pierwszej chwili widziałam, jaka jest i czego można się po niej spodziewać.- Odezwała się pełnym bólu głosem, choć w duchu z radością przyjmowała epitety, jakimi jej syn obsypywał tę Ruskę.- Twój nieszczęsny brat jest w niebezpieczeństwie i potrzebuje naszej pomocy.
-W niebezpieczeństwie?- Jared roześmiał się głośno.- Co niby ma mu grozić, że zajeździ się na tej suce?
-Jerry, proszę.- Matka uniosła dłoń w geście, który w ich rodzinie od zawsze oznaczał, że nie chce, by jej przerywano.- Shannon jest naiwny i łatwowierny. Zawsze miał kłopoty z kobietami i wybierał nieodpowiednie, gdybym nie czuwała, dałby się ograbić z ostatniego centa. Widząc dziewczynę, nie potrafi oprzeć się pokusie obsypywania jej prezentami, a ta Ruska na pewno to wykorzysta. Omamiła go, tak jak ciebie, ale on jest dla tego typu osób łatwiejszą ofiarą.
-Co ty nie…- Jay co prawda słuchał, ale nie zamierzał ustąpić.
-Jerry!- Connie podniosła głos, odnosząc dzięki temu zamierzony skutek: Jared skrzywił się niechętnie i ustąpił, dając jej skończyć.- Musimy interweniować, żeby ratować go z rąk tej przebiegłej kobiety o twarzy niewiniątka. Musimy, jeśli nie chcemy, by pozbawiła go wszystkiego, wykorzystała, okradła, a na koniec porzuciła, łamiąc mu serce, karierę i życie. Ona już go od nas odciągnęła, sprawiając, że odwróciłeś się do niego plecami. O to jej chodziło, Jerry, żeby Shann został sam, skłócony z najbliższymi sobie ludźmi. Teraz może zacząć wysysać z niego krew, jak pijawka. Bo ona jest pijawką, synu. Wstrętną, oszukańczą pijawką, która upatrzyła sobie was na swoje ofiary. Ty jej się nie dałeś, miałeś własne zdanie, więc zwróciła się tam, gdzie pójdzie jej bez problemu.
-Van? Mamo, ona nawet nie interesowała się pieniędzmi!- Jared wciąż nie dopuszczał do siebie argumentów matki. Był zraniony, oszukany, miał nawet ochotę zawyć głośno, by wyrazić w ten sposób dręczący go ból, zadany przez brata, którego w tym momencie bardziej nienawidził, niż kochał.
-Udawała, żeby zamydlić wam oczy.- Constance miała kontrargument na każde jego słowo.- Wy, mężczyźni, jesteście czasami ślepi, i tylko inna kobieta potrafi rozpoznać zagrożenie. Ja rozpoznałam, i przestrzegałam, ale nie słuchałeś. Sam więc widzisz, jak ta kobieta potrafiła tobą manipulować. A teraz manipuluje drugim z moich dzieci, i niech mnie grom z nieba trafi, jeśli nie będę o nie walczyć!- Dla podkreślenia ważności swojej deklaracji, uderzyła w stół mocno zaciśniętą pięścią.
-Udawała?- Jay nadal jeszcze miał wątpliwości. Mimo wszystko znał Vanję dłużej, niż matka, znał ją od dwudziestu lat, i wiedział, że nigdy nie była nastawiona do życia materialnie.
Ale też nigdy nie myślał, że ta suka mogłaby się puścić, a jednak to zrobiła. Znał ją dwadzieścia lat, i prawie tyle samo jej nie widział. Mogła zmienić się w pazerną dziwkę. A nawet… zmieniła się w dziwkę.
-Oczywiście, że udawała skromną, jakżeby inaczej, synku?- Matka podniosła się z krzesła, z żarem w oczach patrząc na nieprzekonanego Jareda.- Ona chce okraść Shannona, a my nie możemy do tego dopuścić.- Cos przyszło jej do głowy, myśl nagła i tak cudownie genialna, że Constance miała ochotę zatańczyć z radości.- Mówiłeś, że dostajesz jakieś wiadomości. Możesz zdradzić mi ich treść?- Spytała.
-No… Od jakiegoś czasu ktoś anonimowy przysyła mi pytania, czy aby moja żoneczka nie ma gacha, czy jej ufam, i czy dzieciak, którego poroniła, był mój. Dokąd nie znalazłem w jej wyrze podkoszulka Shanna, myślałem, że to jakieś żarty. Jednak nie, to prawda.- Jared wzruszył bezradnie ramionami.
-Synku, a może to ona ci je wysyła?- Connie podsunęła mu to, co przyszło jej do głowy, zarazem stając się potwierdzeniem jej uprzednich wywodów, jak i odsuwając od niej jakiekolwiek podejrzenia.
-Van? Po jaki chuj miałaby sama siebie wydać?- Jared uniósł brwi w szczerym zdumieniu.
-Choćby po to, żeby skłócić cię z bratem.- Podpowiedziała, zastanawiając się jednocześnie nad brakiem zmysłu logiki u młodszego syna.- Jestem pewna, że jej celem było, byś zwrócił się przeciw niemu. Wiadomościami zasiała niepewność i podejrzenia, przypuszczam, że nawet owa nieszczęsna część jego garderoby nie znalazła się w jej pokoju przypadkiem. Ta Ruska chciała, żebyś to znalazł, i stał się wrogiem jej nowej ofiary.- Ostatnie słowa wymówiła konspiracyjnym szeptem.
Jared stał, patrząc na nią z namysłem, a w głowie roiło mu się od pytań, w większości dotyczących jego dalszego postępowania. Najważniejsze brzmiało: co, do chuja, ma teraz zrobić?
Argumenty matki były przekonujące, ale to nie znaczy, że w nie uwierzył. Nie chciał w nie wierzyć, coś w środku, wewnątrz niego, nadal krzyczało, że Van nie jest taka, jak przedstawia ją matka. Coś innego wciąż starało się przekrzyczeć tamto i przekonywało, że przecież on jej nie zna. A raczej: zna, ale jej dawną, nastoletnią, zakochaną w nim wersję, nie zaś tę, która po krótkim czasie, gdy wyglądała na uległą, zaczęła stroić fochy i wymyślać. Bardziej, niż kiedyś.
Czy w ogóle choć raz, odkąd znów byli razem, powiedziała mu, że go kocha?
Wszystko to jednak nie zmieniło jego stosunku do brata, który zachował się w najpodlejszy z możliwych sposób.
-Wiesz co, mamo? Powinnaś pisać scenariusze do łzawych romansów dla znudzonych praniem pieluch gospodyń domowych.- Stwierdził.- Nie kupuję twojej bajki o przygłupie Shannonie, który nie
wie, czego nie wolno. Może Van jest kurwą czystej krwi, po matce, i w to jestem gotów uwierzyć, ale za chuja nie wmówisz mi, że Shannon, pchając jej kutasa, nie wiedział, że nie wypada dymać własnej bratowej.
-Jerry, przemyśl to na trzeźwo.
-Nie muszę.- Odparował natychmiast, wydymając dolną wargę, przez co wyglądał jak obrażony chłopczyk.
-Nie przekreślaj waszych więzi, proszę.
-Mamo, ja niczego nie zrobiłem. To Shann wszystko przekreślił, i dlatego nie chcę go widzieć, ani z nim rozmawiać. Koniec, kropka.- Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, nim Constance zdołała go zatrzymać.
W chwilę później zza okna dobiegł ją dźwięk rozpryskującego się na stercie zniszczonych mebli kryształu.

Shannon tańczył. Ze słuchawkami w uszach mył naczynia po śniadaniu, i całkiem ciekawie podrygiwał w rytm słuchanej przez siebie muzyki. Nie miał zbyt wiele pola do popisu, głównie przez to, że ręce miał zajęte, ale reszta ciała poruszała się interesująco, na co Vanja, stojąca w progu kuchni ich wynajętego mieszkania, patrzyła z uśmiechem na ustach. Tym bardziej, że Shann był, jak zwykle w domu, bez koszulki.
Przyglądała się jego plecom, niezbyt szerokim, ale wyglądającym dla niej bardziej kusząco, niż gdyby miał bary, jak drwal. Podziwiała pracujące pod skórą mięśnie, dokładnie zapamiętując każdy szczegół, jakby miała nie mieć więcej okazji, by je podziwiać.
Za każdym razem, gdy Shannie wyciągał w bok rękę, odkładając na suszarkę następne naczynie czy sztuciec, jej uśmiech stawał się nie tyle szerszy, co nabierał zmysłowego, prawie erotycznego wyrazu. Kochała jego ramiona. Ich rzeźbę, siłę, sposób, w jaki zamykały się wokół niej, gdy się kochali.
Nawet patrząc, czuła ich ciepło i bezpieczeństwo, z którym jej się kojarzyły. W nich stawała się spokojniejsza, nabierała wiary w przyszłość.
Spojrzała na tatuaż, zdobiący plecy Shannona, przedstawiający ziemski glob z widokiem na kontynenty obu Ameryk. Nigdy nie pytała, co miał symbolizować, ale w jej przekonaniu Shannie chciał nim powiedzieć, że dźwiga na plecach cały świat. Swój, a teraz też jej. Ich. Czy podoła podwójnemu ciężarowi? Wierzyła, że tak, i wiedziała, że jeśli w którymś momencie jej mężczyzna ugnie się choć odrobinę, ona pomoże mu z powrotem nabrać sił.
Shann skończył mycie, wyjął słuchawki z uszu i odwrócił się, od razu napotykając jej wzrok.
-Pilnujesz porządku?- Spytał, wycierając ręce.
-Nie, patrzę, jak potrząsasz zadkiem. Fajnie ci to wychodzi.- Zaśmiała się, podchodząc do niego.
-Potrząsam, bo mi dobrze.- Złapał ją w pół i przyciągnął do siebie, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu szczęścia.- Choć niektórzy uważają, że nie powinienem potrząsać niczym, bo jestem na to za stary.
-Bo niektórzy w ogóle się nie znają. Jak dla mnie, możesz potrząsać do woli.
-A jak dostanę Parkinsona, będę się telepał nawet bez muzyki. Tylko jak będę wtedy sikał, skoro przy tym okropnie drżą ręce? Będę paskudził podłogę.
-Możesz siusiać na siedząco, polecam.- Van zakreśliła palcem kółko wokół jego lewego sutka, uśmiechając się z rozmarzeniem na wspomnienie tego, jak ledwie kilka godzin wcześniej kąsała to miejsce, pieszcząc kochanka.- Chyba jeszcze się położę.- Ziewnęła szeroko, kryjąc twarz w zagłębieniu jego szyi.
-Ktoś tu się strasznie nie wyspał.- Shannon połaskotał ją w kark i objął mocno, wzdychając po raz milionowy od chwili, gdy zamieszkali razem, najpierw w hotelu, teraz w niewielkim apartamencie w centrum. Po prostu musiał wzdychać, dając w ten sposób upust emocjom, silniejszym niż jakiekolwiek, które pamiętał z przeszłości. Czuł się szczęśliwy, spełniony, i na miejscu, miał pewność, że to, co robi, jest dobre, a każda podjęta decyzja jest prawidłowa. Nie żałował, że wyniósł się z domu wraz z Vanją, choć tym samym zdradził przed bratem łączący go z nią romans.
-Ktoś tu zasnął nad ranem, bo przez godzinę patrzył, jak śpisz, uśmiechając się błogo.- Van potarła nosem o jego ramię i znów ziewnęła.- A teraz ktoś się najadł i słyszy tęskne nawoływania łóżka.
-Uśmiechałem się przez sen?- Shannon podniósł ją, wciąż wtuloną w jego ramię, i zaniósł do sypialni, gdzie położył ją na jednej stronie posłania, a sam uwalił się obok niej.- Mam parę minut, zanim będę jechał.- Wyjaśnił na jej pytające spojrzenie.
-To coś poważnego?- Odezwała się sennie, układając głowę na poduszce.
-Pewnie nie, jakieś sprawy organizacyjne. Podobno za kilka dni ma być jakiś wywiad, pewnie będziemy ustalać, o czym możemy mówić, a co zatrzymać dla siebie. Zawsze wszystko ustalamy, normalka.- Shann wzruszył ramieniem, nie przejmując się wieczornym telefonem z prośbą, by zjawił się o dziesiątej w studio.- Albo to, albo trzeba dograć parę ścieżek czy coś. Dowiem się, jak tam dojadę.- Zatopił palce w miękkich, czarnych włosach Van, przysuwając do nich twarz, by poczuć ich zapach.- Kupić coś gotowego, jak będę wracał, czy pójdziemy gdzieś na obiad?
-A co wolisz, Miśku?
-Szczerze? Zamówić wielką pizzę, zgrzewkę piwa, i rozegrać z tobą parę rund na konsoli.- Zachichotał.
-Nie mamy konsoli. Ani gier.
-Kupię.- Pocałował ją w odsłonięte ramię i wstał.
-Nie mamy wielu rzeczy.
-Jutro pojedziemy na zakupy i spędzimy cały dzień, łażąc po sklepach. – Shannon wyjął z prawie pustej szafy ostatnią czystą koszulkę.- Cholera, poczułem się tak, jakbym zaczynał życie od zera. Nagle to na mnie spadło i było bardzo dziwne, aż mi się włoski na karku podniosły.- Ubrał się i odwrócił w stronę Vanji: już spała, z dłonią pod policzkiem, jak dziecko.- Jezu, skrzacie, jak mi przy tobie dobrze.- Dodał szeptem.
Tknięty nagłą myślą przeszukał mieszkanie, po kolei otwierając puste szafki i szuflady, aż znalazł wreszcie to, czego potrzebował: papier i długopis. Skreślił kilka słów, położył karteczkę na wolnej poduszce przed śpiącą Van, i dopiero wtedy wyszedł, starannie zamykając drzwi kluczem.
Nie musiał się spieszyć: z miejsca, w którym teraz mieszkał, do studia był tylko kawałek drogi, mógł dotrzeć na spotkanie w pół godziny. Prowadząc lewą ręką, w prawej trzymał telefon i przeglądał wiadomości, zerkając co rusz na drogę. Szukał jakiegoś znaku życia od Jerrego, czegokolwiek, ale nie było nic. Brat ignorował go, nie odpowiedział nawet na pytanie odnośnie dzisiejszego spotkania.
Jego zachowanie było dla Shannona zrozumiałe, ale nie zmniejszało nawracającego poczucia niepewności i niewielkiej obawy o nadchodzącą przyszłość. Zakładał, i miał pewność, że jego kariera perkusisty w rodzinnym zespole dobiegnie końca wraz z zakończeniem promocji płyty. W pewnym sensie nawet cieszył się perspektywą odpoczynku od ciągłych wyjazdów, występów… Vanja była pretekstem do tego, by zaczął żyć, jak normalny człowiek, zrobił coś z sobą, z latami, które jeszcze mu zostały. Nie był już młody, wkroczył w wiek średni, a jak dotąd jedynym, co osiągnął, była sława, rozpoznawalność, wielocyfrowe konto w banku i… pustka. Teraz zasmakował w tym, czego dotąd sobie odmawiał.
Zaśmiał się, odkładając telefon, i spojrzał na swoje odbicie w lusterku wstecznym.
-Czyli co, można powiedzieć, że złożyłeś rodzinę?- Mruknął, robiąc przy tym zadowoloną minę.- Późno bo późno, ale wreszcie ci się udało, przystojniaku.- Puścił do siebie oczko, myśląc, że tak naprawdę nic już poza Vanją nie jest dla niego tak ważne, by mogło zmienić jego obecne priorytety.
Godzinę później, podpisując w studio dokument, który podsunęła mu Emma, tylko upewnił się w tym przekonaniu.

Van nie spała długo. Kładąc się po raz drugi była przekonana, że wstanie dopiero po powrocie Shanniego, ale obudziła się jeszcze przed południem, wypoczęta. Przeciągnęła się, wyginając plecy w lekki łuk i uśmiechając do siebie. Czuła wokół siebie delikatny zapach Shanna, unoszący się z przesiąkniętej nim pościeli, najprzyjemniejszą woń, z jaką się kiedykolwiek zetknęła. Zmysłową, samczą, działającą na nią jak narkotyk i afrodyzjak w jednym.
Następna myśl zburzyła rozkoszne odczucia: Van przypomniała sobie twierdzenie naukowców, jakoby kobieta wyczuwała powonieniem, który partner jest dla niej genetycznie najlepszy, by spłodzić silne, zdrowe potomstwo. W świetle tych mądrych wywodów, miłość nie była niczym innym, jak chemicznym bodźcem do rozmnażania się, spowodowanym doborem naturalnym.
W jej przypadku ów popęd stawał się złośliwym prztyczkiem w nos. To, i wiele innych rzeczy w jej marnym życiu. Najbardziej wrednym prezentem od losu było poznanie Jaya: od tego momentu wszystko, co ją spotkało, w jakiś sposób było z nim związane, i w większości przypadków nieprzyjemne. Zupełnie, jakby jej mąż kumulował wokół siebie nieszczęście, które dotykało każdego, z kim się zetknął, omijając jego samego. Ona wiedziała już, co to znaczy być dotkniętą przekleństwem Jareda. Nosić na sobie jego piętno.
-Twój biały massa wypalił na tobie swój znak, Czarnuchu. Nie widać go, ale każdy je wyczuwa.- Stwierdziła markotnie.- Choć jedno trzeba przyznać: brata to ma super.- Uśmiechnęła się, siadając na posłaniu. Od razu zauważyła jasną plamę na poduszce Shanniego i jej uśmiech stał się szerszy.- No właśnie, a`propos super faceta...- Podniosła karteczkę.
"Jeszcze nie wyszedłem, a już tęsknię. Kocham. S."
-Jesteś słodki, Miśku.- Wzruszenie ścisnęło Van w piersi: króciutka wiadomość powiedziała jej więcej, niż gdyby Shann miał przez godzinę opowiadać o swoich uczuciach. Nie musiał tego robić: wystarczyło, że je okazywał, a robił to w zasadzie przez cały czas.
Dziewczyna odłożyła kartkę na szafkę, wzięła telefon i idąc do łazienki napisała do Shannona SMS.
"Wzajemnie, Miśku."
Odłożyła aparat na półkę nad umywalką, zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic, z rozkoszą pozwalając gorącemu strumieniowi spływać po całym ciele. Stojąc tak, rozgladała się po pomieszczeniu przez niedomknięte drzwi kabiny.
Łazienka była przestronna i ładnie urządzona, ale wyglądała na opuszczoną. Lub też, co bardziej odpowiednie, jeszcze nie "zamieszkaną". Van i Shannon wprowadzili się do apartamentu ledwie dwa dni wcześniej, i jeszcze nie zdążyli się ogarnąć, urządzić. Półki na kosmetyki świeciły pustkami, na wieszaku wisiały dwa samotne ręczniki, kupione okazyjnie w jakimś markecie.
-Jutro dzień zakupów, będziecie sprawiać sobie to, co potrzebne przy wiciu własnego gniazdka. Czujesz ten dreszczyk?- Vanja wybiegła myślami w przód, ciesząc się na zapas perspektywą przemierzania z Shanniem kolejnych sklepów i zwożenia do mieszkania wszystkich potrzebnych rzeczy, począwszy od przypraw, które będą jej potrzebne w kuchni, przez wszelkiego rodzaju ściereczki, gąbeczki i środki czystości, po kubki czy ekspres do kawy. Potrzebnych rzeczy było tyle, że najpewniej będzie musiała zrobić kilometrową listę i wynająć tragarzy, którzy wniosą zakupy do mieszkania. Całą brygadę tragarzy.
Telefon zabrzęczał na półce, dając znać, że nadeszła nowa wiadomość.
"Wysłali mnie na urlop, skrzacie. Widziałem Jerrego, ale z daleka. Nie chce rozmawiać, Emma robi za pośrednika między nami. Jak wrócę, wszystko ci powiem."
Lakoniczna wiadomość świadczyła o wzburzeniu Shannona: zawsze, gdy zaczynał się denerwować, jego wypowiedzi stawały się suche i przypominały komunikaty. Przynajmniej w pierwszej chwili, potem bardziej się otwierał.
"Urlop? To nie brzmi zbyt dobrze, Shannie. Zaczynam się martwić."
Wysłała odpowiedź i wróciła pod prysznic, ale już nie tak radosna, jak parę minut wcześniej. Jasne niebo jej myśli powoli zasnuwało się czarnymi chmurami: coś sie działo, i to coś nie było dobre. Nie dla Shanniego. Ten człowiek zasługiwał na najlepsze rzeczy, a przez nią mógł stracić więcej, niż ona kiedykolwiek miała. Pracę, którą kochał, i której poświęcił połowę życia. Co prawda mówił, że chce odpocząć, ale... Van bała się, że jego słowa mialy na celu odsunięcie od niej ewentualnych wyrzutów sumienia, spowodowanych sytuacją, w jakiej się znalazł.
Urlop... To wyglądało raczej na przymusowe wygnanie, niż cokolwiek innego. Co będzie dalej? Za niecały miesiąc zespół powinien zjawić się na pierwszych koncertach, ale czy wejdą na scenę w komplecie? Szczerze w to wątpiła. Jak w tej chwili mógł czuć się jej kochanek, postawiony w sytuacji, w której nie powinien się nigdy znaleźć?
-Boże, Shannie, nie możesz poświęcać dla mnie aż tyle, zrozum. Nie zasługuję na to, jestem nikim.- Powiedziała, namydlając się szybko.- Nie chcę, żebyś znienawidził mnie za to, co przeze mnie straciłeś. Nigdy tego nie zastąpię.- Przejechała dłonią po brzuchu, wyczuwając dotykiem blizny, i przypomniała sobie, co Shann powiedział o nich ubiegłego wieczoru. Porównał je do mapy, naniesionej na jej ciało lata temu jako wróżba przyszłości. Największą z blizn nazwał strumykiem, przepływającym przez ich ogród, mniejsze określił jako przecinające go ścieżki. Wodził palcami wzdłuż nierównych śladów, mówiąc, że za kilka miesięcy będą przechadzać się żwirowymi dróżkami i siedzieć nad strumieniem, nad tą jego częścią, która należała do nich. Mówił, że kupi psa, będzie rzucał mu patyki i patrzył, jak zwierzak chłodzi się po zabawie w płytkim nurcie.
Na koniec poprosił, żeby zrezygnowała z operacji usunięcia blizn, bo w ten sposób zniszczy wróżbę, w którą wierzył.
-Obiecuję, że ich nie tknę, Shannie.- Szepnęła, choć nie mógł jej usłyszeć.- Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić.- Dodała, patrząc pod nogi na spływającą do odpływu wodę, białą od piany i czerwoną od krwi.
Dostała okres. Spodziewała się, że wcześniej czy później to nastąpi, ale z każdym kolejnym dniem miała nadzieję, że może los będzie dla niej łaskawy i nie każe jej przechodzić tego po raz kolejny. A jednak nie był, i kupiony przez nią w przypływie optymizmu test ciążowy, ukryty w głębinach jej torebki, pozostanie tam, gdzie go schowała, prawdopodobnie na długo, a potem wyląduje w śmieciach, nawet nie rozpakowany.
Van zacisnęła usta, sięgnęła po telefon i szybko napisała do Shannona.
"Muszę wyjść na zakupy, więc nie martw się, gdybyś mnie nie zastał."
W chwilę później otrzymała odpowiedź.
"Trochę mnie nie będzie, jadę do domu Jerrego. Zażyczył sobie, żebym zabrał swoje rzeczy."
Van odetchnęła ze świstem: czuła się, jak bohaterka filmu, stająca wobec wydarzeń, które nie były ani przyjemne, ani pożądane, ale z którymi musiała się zmierzyć. Tyle, że to nie był film, a rzeczywistość, i potrzebowała wszystkich swoich sił, żeby przetrwać nadchodzące, trudne chwile. Jay rozpoczął wojnę, wybierając na pierwszą ofiarę swojego brata, i nie miała zamiaru mu na to pozwolić.
-Nie wygrasz, Jay. Za wiele o tobie wiem, a dowiem się jeszcze więcej. Już jesteś zerem, tylko jeszcze to do ciebie nie dotarło.- Powiedziała stanowczo, układając w głowie plan tego, co powinna zrobić. Czas sięgnąć po dodatkową pomoc do osoby, która najmniej się tego spodziewa: Constance.

Shannon siedział w samochodzie, wpatrzony w ścianę podziemnego garażu, próbując uspokoić szalejące w nim emocje. Już nie wściekłość, bo ta zmalała do znośnego poziomu, ale złość na to, co zrobił Jerry, podnosiła mu ciśnienie skuteczniej, niż cały dzbanek kawy. Do tego postępowanie brata było niezrozumiałe, obce. Tak nie zachowywał się człowiek, którego znał, albo też ten, który ukrywał w sobie drugą, podlejszą niż Shann się spodziewał naturę.
Nie bolało go, że został odsunięty od pracy, że zakazano mu pisemnie wyjawiania powodów jego chwilowego zniknięcia z zespołu. Że Jerry zażądał, by brat nie brał udziału w wywiadach, ani nie udzielał ich na własną rękę, co świadczyło o tym, że Shann jest już skreślony. Bolało, że w zamian za odstąpienie od swoich wymagań, Jerry chciał, by Shann zostawił Vanję. Kazał mu wybierać między sobą, a ukochaną kobietą, więc Shann wybrał, bez ociągania i z pewnością siebie. Nie mógł już grać z człowiekiem, który stawiał przed nim takie warunki, po prostu nie mógł.
Nie bolało, gdy Jerry, który zadzwonił do Emmy i ta przekazała sluchawkę Shannonowi, powiedział mu, żeby jeszcze dziś zabrał z jego domu wszystko, co należało do niego i, jak to określił, jego czarnej dziwki. Już nie spodziewał się, że Jerry będzie z nim rozmawiał, jak kiedyś, a żonę nazwie po imieniu.
Nie bolało, gdy zastał we wszystkich drzwiach ich wspólnego domu nowe zamki. I tego się spodziewał, więc w ogóle go to nie zdziwiło.
Za to zabolało, i to prawdziwie zapiekło, gdy zobaczył, co Jared zrobił z ich rzeczami. Widok sterty poniszczonych, pomieszanych z sobą ubrań, szczątków mebli, rozbitego szkła, podartych zdjęć, wszystkiego tego, zmienionego w kupę śmieci, leżącą pod oknem dawnego pokoju Shanna, wyrwał z jego piersi dźwięk, który przypominał bezradne łkanie.
Przez ponad godzinę krążył wokół resztek swojej przeszłości, ostrożnie odkładając na bok to, co jeszcze nadawało się do użycia, nie stłukło się, nie połamało, nie podarło. Potem, coraz bardziej wkurzony, zapakował ocalałe rzeczy do dwóch foliowych worków, znalezionych na patio, jakby Jerry umyślnie je tam zostawił, wrzucił wszystko na tylne siedzenie i, dając się ponieść bezsilnej furii, resztę rzeczy rozrzucał po ogrodzie, przy czym większość z nich wylądowała w basenie. W ten sposób zaspokoił swoją potrzebę zemsty, pozbył się roznoszącej go, największej  wściekłości i wrócił do jako takiej równowagi.
Odjechał, nawet się za siebie nie oglądając, i krążył po mieście, dokąd nie stwierdził, że jest gotów stanąć przed Vanją bez chęci wrzeszczenia kolejnych przekleństw pod adresem brata. Nie chciał obarczać dziewczyny dodatkowymi kłopotami, miała ich już w życiu dosyć. On sobie poradzi, już czuł się lepiej, tylko to cholerne poczucie krzywdy nie chciało się jeszcze odczepić.
Wysiadł wreszcie, wyciągnął z wozu ocalały dobytek i powlókł się do windy. Jadąc na górę przyjrzał się swojemu odbiciu: włosy miał w nieładzie, tu i tam przyczepiły się do nich jakieś drobne śmieci, więc szybko strzepnął je z siebie i poprawił fryzurę. Ponurego, zbolałego spojrzenia jednak nie mógł poprawić równie łatwo, jak włosów. Trudno.
Van była w domu. Od progu usłyszał ją, krzątającą się w kuchni, czuł też zapach pieczonego mięsa, więc najwyraźniej szykowała obiad. Tyle, że nie był głodny, żołądek miał ściśnięty w twardy węzeł i prędzej się udławi, niż da radę w takim stanie cokolwiek przełknąć.
Zostawił worki w niewielkim salonie i stanął w progu kuchni, patrząc na pochyloną nad patelnią dziewczynę, i odepchnął od siebie nagła, wstrętną myśl, że to właśnie Van jest przyczyną wszystkiego, co się dziś stało.
Nawet, jeśl nią była, to nie ze swojej winy, stwierdził natychmiast. Nie zmusiła Shannona, żeby się w niej zakochał. Nie kazała mu z sobą zostać, to on zdecydował, że oboje nie wrócą do domu Jerrego. Dokonał wyboru z pełną świadomością idących za tym konsekwencji i płacił za własne decyzje.
Dziewczyna nie słyszała, że wrócił, ale wyczuła jego obecność. Odwróciła się, gotowa powitać go uśmiechem, ale coś w jego twarzy powstrzymało ją przed okazywaniem radości. Miał w oczach tyle smutku i bezradności, wyglądał jak sponiewierany szczeniak, który nie wie, za co mu się oberwało. Nie odzywał się i nie ruszał z miejsca, tylko patrzył zranionym wzrokiem, w którym kryła się milcząca prośba o jej uwagę.
Wyłączyła palnik i podeszła do niego, nawet nie musząc pytać, kto jest przyczyną tego, że ten silny, pełen werwy i żywiołowy mężczyzna, który od pierwszej chwili podnosił ją na duchu, teraz sam potrzebuje pomocy.
-Co on ci zrobił, Shannie?- Spytała cicho, przykładając dłoń do jego policzka. Natychmiast przycisnął do niej twarz, jakby w środku był lodowaty i szukał ciepła drugiego człowieka.- Wyrzucił cię z zespołu?
-Nie.- Odparł równie cicho.- Jeszcze nie. Chyba jeszcze nie. Ale to nic, sam chciałem odejść. Już bym nie mógł... kurwa!- Objął ją mocno, chowając twarz w jej włosach. Całe opanowanie, z trudem wypracowane przez całą drogę do domu, znikło, uwalniając stłumione emocje.- Zniszczył wszystko, Van. Wyrzucił moje rzeczy z okna, jak śmieci, wszystko co miałem, wyjebał na trawnik, potłukł, roztrzaskał w drobny mak.- Shann prawie zachłysnął się powietrzem, nabierając go w płuca.- Ja nie wiem, kto to jest, nie znam tego faceta, to nie jest mój brat! Kurwa, nie wiem, kto to jest, ale to nie Jerry! Jezu, to nie jest Jerry, skrzacie, to jakiś... jakiś pieprzony...- Urwał, nie znajdując odpowiednich słów.
-To jest Jared.- Odparła, akcentując mocno słowo "jest".- Strasznie mi przykro, Shannie, ale taki właśnie jest Jay, gdy nie robisz tego, co chce, żebyś robił.- Pogłaskała go po głowie, jak chłopca.- Przepraszam, Shannie, nie chciałam, żebyś poznał go od tej strony, i to moja wina, że tak się stało. Powinnam była przewidzieć, że chcąc mi dopiec, uderzy w ciebie.
-Nie rozumiem tego, skrzacie. Wiem, że zrobiłem mu świństwo, ale co zawiniły mu moje pamiątki? Zrozumiałbym, gdyby dał mi w pysk, kopnął w dupę, ale dlaczego zniszczył moje rzeczy?- Shann odsunął się, patrząc bezradnie.- To były tylko przedmioty, nic więcej.
-Ale miały dla ciebie wartość.- Tym stwierdzeniem Van wyjaśniła wszystko.- Zabrałeś mu zabawkę, więc w  zemście on zniszczył twoje.- Objęła dłońmi twarz Shanniego, kciukami ścierając wilgoć spod jego oczu.
Widok łez Shannona wzruszył ją, budząc równocześnie coraz większą nienawiść do człowieka, który był ich powodem. To, co zrobił Jared, było podłe, nieludzkie, i pokazywało, jak nisko upadł.
Jeśli nie będzie mądry i nie zrobi tego, co dla niego najlepsze, już się ze swojego grajdołka nie podniesie.

Jared zaśmiał się bezgłośnie, stojąc ukryty za łukowatym wejściem salonu w domu matki. Cieszył się, bo Van, która nie miała pojęcia o jego obecności, właśnie przyjechała rozmówić się z Connie.
O czym-nie wiedział, ale dowie się za chwilę, gdy tylko ta suka wyłuszczy, po co chciała spotkać się z teściową w cztery oczy. Biedna Van musiała być w niezłych tarapatach, skoro zaproponowała jego matce rozmowę, mimo tego, że obie nienawidziły się od pierwszego spotkania. Jeszcze biedniejsza, że nie miała pojęcia, jaka niespodzianka na nią czeka.
Słyszał, jak matka wpuszcza ją do środka i zaprasza, by usiadła, i nadstawil uszu.
-Nie będę udawać, że wizyta tutaj sprawia mi jakąkolwiek przyjemność i postaram się skrócić ją do niezbędnego minimum.- Usłyszał i wstrząsnął się, wcale tego nie chcąc. Nie widział tej suki od ponad tygodnia, a jednak jej głos od razu wzbudził w nim żądzę, mimo tego, że puściła go kantem. A może właśnie przez to.
-Ja też nie czuję się dobrze.- Matka wyrzuciła z siebie te kilka słów tak, jakby miała zamiar puścić pawia.- I też nie będę niczego udawać, dlatego od razu mówię: zostaw moich synów w spokoju. Wracaj tam, skąd przyszłaś, do swoich ruskich przyjaciół.
Jared kiwnął głową: dobrze, prowokuj, niech ta dziwka zacznie się wkurwiać. O to właśnie chodziło, gdy mówił matce, jak ma się zachowywać.
-Słucham?
-Tak, jak mówię: odczep się od moich dzieci, pijawko o wątpliwej reputacji.- Connie powiedziała to z najwyższą pogardą.
-Dzieci? To dorośli mężczyźni.- Van roześmiała się lekceważąco.- Choć jeśli chodzi o Jaya, raczej wątpię, by kiedykolwiek dojrzał. Ale dość o tym, nie mam zamiaru bawić się w rozmowy o niczym. Przychodzę z pewną propozycją i radzę dobrze jej wysłuchać.
-Śmiesz mieć jakiekolwiek propozycje?
-Śmiem, mając do tego prawo i mocne podstawy.- Van wzięła głęboki oddech.- Po pierwsze: nie zostawię Shanniego. Nie będę tłumaczyć, dlaczego, bo mam wrażenie, że i tak nie zrozumiesz, na czym polegają więzi między dwojgiem kochających się ludzi. Po drugie: chcę rozejść się z Jaredem. Pozew jest gotów, mój prawnik wyśle go Jayowi jeszcze w tym tygodniu, jeśli oczywiście nasza rozmowa odniesie pożądany skutek. Po trzecie: wiem, że Jay jest odpowiedzialny za śmierć dziecka.
-On? To ty kazałaś...- Connie weszła jej w słowo, oburzona zarzutami wobec syna.
-Jay doskonale wie, co się stało, więc proszę, przekaż mu, że mam w tej sprawie pewną prośbę. Otóż, jeśli podpisze dokumenty rozwodowe i nie bęzie robił żadnych problemów, jeśli pozwoli Shanniemu pojechać w ostatnią wspólną trasę, wtedy nie złożę przeciw niemu doniesienia na policję. Poza tym, jeśli pójdzie mi na rękę, nie pokuszę się o wyjawienie mediom jego grzeszków, tego, że ożenił się z dzieckiem, które potem porzucił, jak i paru innych spraw, o których wiemy tylko my dwoje.
-Jakich grzeszków, Van?- Jared wyłonił się z ukrycia, zadowolony z widocznego na jej twarzy zaskoczenia.- Pytam cię, suko: jakich grzeszków? Kto i jak udowodni mi, że miałem cokolwiek wspólnego ze śmiercią dzieciaka?- Uśmiechnął się, gdy dziewczyna poderwała się z miejsca i cofnęła w stronę wyjścia. Nim do niego dotarła, zdążył złapać ją od tyłu i unieruchomić w uścisku.- Niczego nie podpisałem, poza tym, czyj to był bękart? Mój, czy mojego brata? A może kogoś innego? Taka suka jak ty na pewno pierdoliła się z każdym. Jaka matka, taka córka, prawda?- Powiedział cicho, nie chcąc, by matka usłyszała jego słowa.
-Puść mnie, Jay.- Van szarpnęła się, ale trzymał ją mocno.
-Powiedz mi, w czym Shann jest ode mnie lepszy? Ma większego?- Pytał szeptem, równocześnie wodząc dłonią po jej ciele, na co reagowała coraz bardziej się szarpiąc.- Bolało cię, jak ci wkładał? Powiedz, nie wstydź się, w końcu jestem twoim mężem. Rżnie cię lepiej, niż ja?- Dokładał, czując, że dziewczyna jest na granicy wytrzymałości. Spojrzał na matkę, roztrzęsioną, trzymającą w ręce telefon i czekającą na odpowiedni moment, by z nego skorzystać.- Wiesz, cieszę się, że twój bękart nie żyje. Nawet, jeśli był mój, miałby matkę-kurwę, a ostatnim, czego bym chciał, jest półkurewski dzieciak.- Uśmiechnął się, słysząc wzbierający w gardle Vanji dźwięk, ni to jęk, ni to krzyk.- A jeszcze lepiej, że już nie możesz się rozmnażać, bo choć brat wkurwił mnie nie mniej, niż ty, suko, to nie życzę mu tego, żeby zrobił dzieciaka takiej szmacie. Czułbym się tym urażony.- Skończył, śmiejąc się w głos.
Wiedział, co może nastąpić, i był na to przygotowany. Ostrzegł matkę, każąc jej trzymać się na dystans. Już raz Vanja podniosła na niego rękę, i był pewien, że sprowokowana, zrobi to po raz drugi. A tego właśnie chciał.
Nie zawiódł się: dziewczyna odwróciła się do niego ze łzami w oczach, roztrzęsiona, krzycząc coś niezrozumiałego, po czym zamachnęła się i uderzyła go w twarz z calej swoje, wcale niemałej siły. Jared nawet się nie zasłonił: czuł ból łamanego nosa i słyszał trzask pękającej kości, ale mimo to uśmiechał się szeroko, dokąd nie poczuł w ustach smaku własnej krwi. Wtedy pchnął żonę w pierś, posyłając ją jednym ciosem na sofę, na któej wyłożyła się, zanosząc płaczem. Patrzył na nią z satysfakcją, nie zwracając uwagi na spazmującą matkę, na dźwięk policyjnych syren i karetki, zatrzymujących się przed domem, ocknął się dopiero wtedy, gdy sanitariusz dotknął jego obolałego nosa, by zatamować krwotok.
-Rzuciła się na mnie.- Powiedział tonem skrzywdzonego dziecka.- Rozmawialiśmy, a ona zaatakowała.- Podniósł wzrok na jednego z funkcjonariuszy.- Ta kobieta jest szalona. Kiedyś wypadła z okna, ledwie przeżyła, miała amnezję, i od tamtej pory...- Skrzywił się z bólu, który wycisnął mu łzy z oczu.- Moja żona jest szalona.
-To pańska żona?- Policjant zapisał coś w notatniku.
-Tak, to moja żona. Odkąd poroniła kilka miesięcy temu, nie wiem, jak z nią rozmawiać. Nie jest sobą.- Wyjaśniał, roztrzęsiony, patrząc, jak inny policjant podnosi Vanję i zamyka na jej nadgarstkach lśniące kajdanki.- Moja matka jest świadkiem, że tylko rozmawialiśmy. Nic nie  zrobiłem. Chciałem tylko porozmawiać, w końcu to moja żona, moja kochana żona...- Zamilkł. Nie mógł zagłuszyć własnymi słowami tych, które funkcjonariusz kierował do Vanji.
-...zatrzymana pod zarzutem napaści i uszkodzenia ciała.- Usłyszał i z trudem stłumił uśmiech satysfakcji.

                                                                   *****

Uff, przebrnęłam.
Spieszyłam się z napisaniem rozdziału, więc przepraszam za ew. literówki czy coś. Nie mam w tej chwili czasu na poprawki, zrobię je jutro. Jeśli ktoś coś wyłapie, niech napisze w komnetarzu, będę wdzięczna za ułatwienie mi pracy.
Pozdrawiam.
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz