It`s not my way.

środa, 3 kwietnia 2013

This is war?


Hałasy na górze, głośne łomoty i stukanie nie zwiastowały niczego dobrego. Były niepokojące, tym bardziej, że dobiegały od strony sypialni Jareda. Działo się tam coś, co zapewne dziać się nie powinno, i Shannon, stojąc w ogrodzie z zadartą głową, wpatrzony w otwarte okna pokoju brata, zaczął mieć złe przeczucia.
Poprzedniego wieczoru Vanja znikła z klubu, nie żegnając się z nikim, i nawet nie wzięła torebki, którą ktoś z obsługi przechował w szatni personelu a potem oddał trzeźwiejszemu z braci Leto. Nie był nim Jared, który co prawda trzymał się w pionie i nie miał problemów z przejściem z lokalu do taksówki, ale nie wiedział, gdzie jest, i bełkotał coś o młodej kurwie, którą kupił za kilka działek koki. Shann, z bratem uczepionym jednego ramienia i torebką Van, przewieszoną przez drugie, doholował młodego bezpiecznie po schodach i zostawił pod drzwiami pokoju. Van pewnie już wtedy spała, bo wszędzie było ciemno i panowała cisza.
Nie pokazała się też od rana, a teraz w ich sypialni było głośno, jakby skacowany Jerry urządzał demonstrację złego humoru, lub… jakby się bili. Choć nie było słychać krzyków ani cichszych głosów, nie wyglądało na to, że małżeństwo zgodnie przestawia meble. Od kilku dni między jego bratem i Vanją panowało niemiłe napięcie, jakby coś wisiało w powietrzu, coś naprawdę nieprzyjemnego.
-Jeśli ją tkniesz, to cię zabiję.- Shann zacisnął pieści i ruszył do domu, mając w planie natychmiastową interwencję w razie, gdyby rzeczywiście jego brat robił coś złego.
Wpadł do kuchni przez tylne drzwi i zatrzymał się, widząc Vanję, robiącą sobie kawę. Podniosła na niego wzrok znad cukiernicy i uśmiechnęła się ciepło.
-Dzień dobry, Shannie. Kawki?- Wskazała na ekspres.
-Myślałem, że się kłócicie.- Shann rozluźnił dłonie i odetchnął z ulgą.
-I biegłeś mi na pomoc?- Kobieta podeszła do niego, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.- Dziękuję za troskę, ale, jak widzisz, nie musiałeś się fatygować. Nawet nie spałam w jego pokoju. Pewnie właśnie odkrył, że zabrałam swoje rzeczy do innego, i dlatego tak się rzuca.
-Przeniosłaś się do innej sypialni?- Shannon objął ją mocno, uścisnął i puścił, stając w bezpiecznym dystansie kilku kroków od niej. Tak na wypadek, gdyby Jerry zszedł na dół.
-Tak, Shannie.- Vanja przestała się uśmiechać, przez jej twarz przemknął doskonale widoczny cień.- Żałuję, że kiedykolwiek go poznałam.- Zaczęła mieszać łyżeczką w kubku z kawą, zapominając, że nie dosypała jeszcze cukru.- Okłamywałam sama siebie myśląc, że coś z przeszłości da się jeszcze uratować, ale wczoraj zdałam sobie sprawę, że kiedyś nie było inaczej, niż teraz.
-Czekaj, już się pogubiłem.- Shann oparł się pośladkami o najbliższą szafkę i zaplótł ręce na piersi.- Zacznij od początku, jasno i w miarę prosto, żeby taki cieć jak ja mógł wszystko zrozumieć.- Zażartował, chcąc rozładować nagle zgęstniałą atmosferę.
-Nie wiem, czy uda mi się dokładnie opisać przeszłość, sporo jeszcze umyka mi z pamięci.- Dziewczyna zdawała się nie zwracać uwagi na wesoły ton jego słów.- Ważne, że myliłam się, co do intencji Jareda wtedy, i teraz. Byłam pewna, że mnie…- Urwała i spojrzała w stronę wejścia do kuchni.
-Gdzie twoje ciuchy?- Jared wszedł do środka, patrząc na nią opuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. Wyglądał źle, cały wymięty, jakby postarzał się w ciągu nocy o kilka lat. Włosy, rozpuszczone na ramiona, miał poplątane i zlepione w strąki.
-W moim pokoju.- Vanja łyknęła kawy i skrzywiła się. Dosypała cukru, ciesząc się w duchu, że ma zajęcie, pozwalające jej odwrócić wzrok od brzydkiej, jak zdała sobie sprawę, twarzy męża.
-W naszym pokoju nie ma żadnych twoich ubrań.- Jared zaakcentował słowo „naszym”.
-W twoim ich nie ma, w moim są.- Dziewczyna odwróciła się do niego, trzymając kubek w obu dłoniach. Nie chciała, żeby widział, jak drżą, nie tyle ze strachu, bo go nie czuła, ile z wściekłości o to, co powiedział o niej swoim rozmówcom na imprezie w klubie.- Myślę, że dalsze udawanie szczęśliwego małżeństwa mija się z celem, dlatego od teraz będę zajmować osobny pokój. Przynajmniej do chwili, aż kupię sobie jakieś mieszkanie. Lub dom, jeszcze nie wiem.
-O co ci, kurwa, chodzi? O to, że się wczoraj pokłóciliśmy?- Jared siłą opanował chęć wrzaśnięcia na nią, złapania za wątłe ramię, zaciągnięcia jej na górę i kazania natychmiast przenieść wszystko z powrotem.- Dobra, poniosło mnie, przepraszam. Każdy miewa czasami gorszy dzień.- Zerknął na stojącego nieopodal, przysłuchującego się brata.- Wyjdź, Shann, to nasze sprawy.
Shannon spojrzał na Vanję, niepewny, co robić. Widział, że tym razem ich kłótnia to nie przelewki, i bał się, że Jerry wybuchnie, widząc zacięty opór ze strony drobnej, bezbronnej kobiety. Bo w to, że Vanja nie da się przekonać, wierzył bez najmniejszych wątpliwości. Widział to w jej oczach.
-W porządku, Shannie. Później dokończymy rozmowę.- Uśmiechnęła się do niego uspokajająco. Poczekała, aż kochanek zniknie za drzwiami i wróciła wzrokiem do męża.- Dlaczego się ze mną ożeniłeś, Jay? Odpowiedz szczerze, bez kręcenia i mówienia tego, co chciałaby usłyszeć jakaś pusta idiotka.
Jared opanował się na tyle, żeby móc usiąść na krześle, choć zrobił to głównie po to, żeby pohamować chęć potrząśnięcia tą suką i pokazania jej, kto w tym domu nosi spodnie.
-Byłem młody i zakochany.- Stwierdził krótko.
-Gówno prawda.- Vanja warknęła ostro. Odstawiła kubek, oparła dłonie o blat i pochyliła się w stronę siedzącego męża, patrząc na niego tak intensywnie, jakby chciała spopielić go wzrokiem.- Słyszałam wczoraj, co powiedziałeś na temat powodów, dla których wziąłeś sobie za żonę nastolatkę.
-Tak? Nie pamiętam, musiałem już być nieźle wstawiony. Co mówiłem?- Nie opuścił wzroku, odpowiadając ironicznym spojrzeniem.
-Zachwycałeś się fizycznymi zaletami pewnej części mojego ciała, w twoim mniemaniu takiej, jak u dziewczynki.- Vanja prychnęła z pogardą.- Sporo musisz wiedzieć na temat wielkości pochwy u nastolatek, Jay. Musisz mieć na ten temat bogatą wiedzę, nabytą przez lata doświadczeń.
-Słuchaj, pieprzyłem coś po pijaku, a ty podniecasz się, szukając dziury w całym.- Jared próbował odwrócić niewygodną dla niego sytuację.- Źle coś zrozumiałaś, Van.
-Trzymajcie mnie, bo zaraz mu przywalę.- Dziewczyna uniosła oczy w górę, patrząc na sufit.- Jared… Chcesz wiedzieć, co powiedziałeś?- Zacytowała mu jego własne słowa, pamiętając je lepiej, niż wiele innych.- Tego nie można źle zrozumieć, bo bardziej dobitnie nie mogłeś się wyrazić.- Opuściła na niego wzrok.- Nie rozumiem, dlaczego teraz udajesz, że nic się nie stało. Owszem, stało się, i to bardzo. I przyznam, że się z tego cieszę, bo wreszcie mam obraz ciebie, jako mężczyzny. – Zdjęła z palca ślubną obrączkę i położyła ją ostrożnie na blacie.- Oddaję ci ją. Nie czuję się zobowiązana do jej noszenia.
-Będziesz tego żałować.- Jared wstał powoli. Zgarnął błyskotkę ze stołu i schował do kieszeni: kosztowała majątek. Co prawda nie zwróci jej do jubilera, ale…
-Nie chcesz wiedzieć, czego już żałuję.
-Mogło być dobrze, Van, ale musiałaś wszystko spierdolić.
-Oboje przegraliśmy, i nic już nie możesz w tej sprawie zrobić.- Vanja chwyciła go za rękę.- Mogłeś mnie nie oszukiwać, nie ukrywać przede mną niczego, Jay.- Powiedziała z żalem.- Po prostu straciłam do ciebie zaufanie, a ty widziałeś, że jest coraz gorzej, i nie starałeś się tego zmienić.
-Tak? A kto, kurwa, przyszedł i chciał zacząć od nowa? Sąsiad?- Jared wyszarpnął rękę z jej uścisku.- Powiem ci coś, Van: jeszcze nie dałem za wygraną. I nie dam, bo ja tak łatwo się nie poddaję. Chcesz pospać sobie przez kilka dni sama? Nie ma sprawy. Ale za tydzień od dziś wrócimy do rozmowy i ustalimy pewne zasady, bo widzę, że ty nie wyznajesz żadnych.
-Jay, wydaje mi się, że nie ma sensu ani rozmawiać, ani próbować…- Dziewczyna zamilkła w połowie zdania, widząc, jak twarz Jareda blednie, oczy za to rozbłyskują wściekłością.
-Nie poddam się, Van.- Syknął przez zaciśnięte zęby, słysząc we własnym głosie zimną nienawiść do kobiety, którą jednocześnie nadal kochał, i to szaleńczo. Wciąż był nią opętany, a właściwie opętany jej ciałem i tym, co z nim robiło.- Słyszysz mnie, Vanju? Nie. Poddam. Się.
-Z tobą jest coś nie w porządku, Jay.- Dziewczyna odsunęła się w tył, patrząc na niego z niepokojem.
-Ze mną? To ty wypadłaś z okna i to ty masz zanik pamięci. Może coś jeszcze uszkodziło ci się w tej biednej, ślicznej główce, kto wie?- Jared zaśmiał się nieprzyjemnie, tryumfująco.- Może powinienem poprosić jakiegoś psychiatrę, żeby zrobił ci odpowiednie badania?
-Może już mi robiono badania, po wypadku?- Vanja podparła się pod boki, choć musiała przyznać sama przed sobą, że boi się Jareda i jego chorych pomysłów. Ile trzeba, żeby zrobić wariata z kogoś, kto przez lata odczuwał efekty poważnego wypadku?- Wszystko ze mną w porządku, a zbadać powinni ciebie, bo nie jest normalne żenić się z dzieckiem. Nikt normalny nie podnieca się przy piętnastolatce.
-I tu się mylisz, kochanie, bo większości facetów na widok seksownej piętnastki staje. Szczególnie piętnastki z dużym cyckiem i fajną dupą.- Omiótł żonę wzrokiem.- Lubimy pieprzyć takie laseczki, lubimy, gdy piszczą „o Boże, jesteś dla mnie za duży, przestań, to boli”.
-Myślę, że twoje fanki miałaby odmienne zdanie.- Vanja ochłonęła już po obiekcjach co do jej zdrowia psychicznego. Nie miała zamiaru ustępować mężowi ani o krok: jeśli chciał wojny, będzie ją miał.
-Myślę, że moje fanki zmiękną, jeśli opowiem im, jacy byliśmy w sobie zakochani i szczęśliwi, i jak błagałem twoich starych, żeby pozwolili mi się z tobą ożenić.- Jared natychmiast odparował, słusznie widząc w jej słowach ukrytą groźbę ujawnienia prawdy. Mimo kaca, jego umysł pracował na wyższych obrotach, wpadając na prawdziwie genialne myśli.
-Nie posunąłbyś się do tego.- Van patrzyła na niego z niedowierzaniem, ale i niepokojem.
-Sprawdź. Idź i roztrąb, ile miałaś lat, potem ja powiem swoje, i zobaczymy, kto wygra. Ty, ze swoimi pretensjami, czy ja, szczęśliwy, że się znalazłaś, że żyjesz.- Wydął pogardliwie usta.- W tym układzie zawsze będę górą, bo mam za sobą tysiące wielbicielek, a ty jesteś nikim.
-A jednak możesz stracić: współżycie seksualne z nieletnią jest niezgodne z prawem.- Dziewczyna wysunęła następny argument.
-O ile nieletnia nie jest moją żoną.- Jared uśmiechnął się promiennie.- Poza tym, znasz termin „przedawnienie”?- Zachichotał, w jednej chwili wpadając w świetny nastrój.- Gówno mi zrobisz, kochanie. Gówno.- Podszedł do niej, pogłaskał ją pieszczotliwie po policzku, na koniec pocałował w czoło, zbyt oszołomioną, by zareagowała w jakikolwiek sposób.- Wszystko sprawdziłem: jeśli chodzi o prawo, jestem czysty. Czy to nie piękne?- Zaśpiewał melodyjnie, wychodząc do ogrodu z jej kawą.
Vanja patrzyła za nim, zupełnie wytrącona z równowagi. Nie mogła kryć podziwu dla przebiegłości Jareda, to na pewno, ale nie umiała też pojąć całego czającego się w nim zła. Czy naprawdę ten człowiek gotów był zrobić wszystko, żeby postawić na swoim i zająć wygraną pozycję? Nie było dla niego nic świętego? Jak mógł mówić, że zachowuje się w podobny sposób z miłości? W tym, co robił, nie było jej ani trochę, chyba, że miał na myśli miłość własną, do siebie samego. Bo tej miał w sobie więcej, niż wszyscy ludzie, których Vanja znała. Był żywym przykładem skrajnego narcyzmu.
Zaczęła śmiać się na myśl, że nawet w łóżku Jared podniecał się bardziej sobą, niż dziewczyną, z którą współżył. Przyszło jej nawet do głowy, że zawsze powinien mieć wokół łóżka porozstawiane lustra, żeby widzieć, jak seksowny jest, robiąc sobie dobrze czyimś ciałem. We własnych oczach musiał być najseksowniejszym mężczyzną, jakiego widział, to nie ulegało wątpliwości.
Vanja krztusiła się śmiechem, ale wesołość pomogła jej częściowo oczyścić się z ponurych myśli o najbliższej przyszłości, spędzonej głównie na walce o wolność i możliwość życia po swojemu. Bez Jareda, którego miała serdecznie dość. Nie zamierzała wracać do rozmowy, co zaproponował. Nie widziała w tym sensu.
Tydzień, jak powiedział. Dał jej tydzień, a potem zechce zapewne, żeby wróciła do jego sypialni i nadal była posłuszną żoną, rozkładającą dla niego nogi, kiedy tylko będzie tego chciał. Czyli co wieczór, tak w domu, jak i poza nim, bo przecież jej obowiązkiem było towarzyszyć mu w trasie i spełniać jego zachcianki.
Tak więc… tydzień na znalezienie czegoś, co pozwoli jej pohamować zapędy Jareda, który najwyraźniej za cel postawił sobie podporządkowanie jej swojej woli.
Zalewając drugi kubek kawy myślała intensywnie, co mogłoby jej pomóc.
Przede wszystkim musi sprawdzić, czy rzeczywiście przepisy, zakazujące współżycia z nieletnimi, nie uwzględniały sytuacji, gdy nieletni był małżonkiem pełnoletniego partnera. Jared mógł blefować, będąc przekonanym, że jego żona jest wystarczająco naiwna, by mu uwierzyć.
Z drugiej strony, wydawał się przekonany do swoich racji, więc mógł mówić prawdę. To nawet nie byłoby dziwne, że sprawdził, czy coś grozi mu za uwiedzenie jej dwadzieścia lat temu. Przedawnienie? O ile Vanja się nie myliła, w sprawie tego reżysera z Polski nie było mowy o przedawnieniu, więc i w przypadku Jareda nie powinno go być.
Jeśli przepisy były po stronie Jareda, to trudno.
Pozostawała jeszcze kwestia kliniki i straconej ciąży, czegoś, co Jay starał się odsunąć od siebie jak najdalej, pozbywając się wszystkiego, co o tym przypomina. Vanja wciąż zastanawiała się, dlaczego. Może rzeczywiście bolała go śmierć dziecka? O ile potrafił poczuć do niego cokolwiek, skoro dowiedział się o nim dopiero, gdy było za późno. Przecież mówił kilka razy, że nie chce dzieci, że jest zbyt zajęty, zapracowany. Ale mógł to mówić, mając w pamięci ich pierwsze, które straciła przez własną głupotę.
Nigdy sobie tego nie zapomni.
Przypomniała sobie rozmowę, w trakcie której Jared powiedział, co stało się, gdy Vanja była nieprzytomna po operacji. Usiadła z kawą przy stole i zaczęła układać sobie wszystko w głowie po kolei. Coś jej w tym nie pasowało, ale nie umiała w tej chwili naleźć odpowiedzi na pytanie: co było nie tak. Jakiś szczegół umykał jej uwadze, coś drobnego, ale oczywistego, o czym powinna pamiętać, wiedzieć.
Jared powiedział w trakcie rozmowy „To przez ciebie kazałem…”. Co kazał? Wspomniał, że poprosił lekarzy, by nic nie mówili jej o ciąży, bo, jak stwierdził, nie chciał jej martwić, gdy on musiał spędzać czas na planie, zamiast być przy niej. POPROSIŁ, żeby milczeli, ale nie KAZAŁ. I nawet, jeśli chodziło mu o tę jedną sprawę, Vanja nie była winna temu, że jej mąż musiał pracować.
-Przeze mnie… coś zrobiłeś przeze mnie, Jay, i niech mnie diabli, że dowiem się, co to było. Co kazałeś właśnie przeze mnie?- Dziewczyna spojrzała w okno, za którym widać było górną część ciała Jareda, stojącego nad brzegiem odkrytego już basenu. Obok niego pojawił się Shannon, trzymając coś w ręce, coś, co pokazywał bratu. Obaj roześmiali się, potem starszy Leto znikł jej z oczu.
Van dopiła kawę, poszła na górę i usiadła z laptopem na kolanach, szukając w sieci numery do kliniki. Wśród dziesiątek wyświetlonych ciężko było jej wybrać odpowiedni, więc zdecydowała się zadzwonić na oddział chirurgii. Nie pamiętała nazwiska lekarza, który robił jej operację, i przez chwilę czekała, aż dyżurna pielęgniarka znajdzie jej dane w komputerze. Mimo to nie dowiedziała się niczego: przepisy zabraniały udzielać jakichkolwiek informacji telefonicznych komukolwiek, o ile pacjent, przebywając w placówce, nie wyraził zgody na informowanie wybranej osoby a pracownik kliniki nie zanotował jej numeru telefonu. Jedynym wyjściem była osobista wizyta i rozmowa z lekarzem, a ten miał być w pracy dopiero za trzy dni.
Vanja kazała zapisać swoje nazwisko i uprzedzić lekarza, żeby spodziewał się jej koło południa, po czym z rezygnacją rozłączyła się i zwiesiła ramiona.
Wszystko jest przeciw niej: życie od początku uparło się rzucać jej pod nogi coraz to większe kłody, jakby chciało sprawdzić, kiedy podda się i zrezygnuje z prób przekroczenia następnej. Najpierw to, że urodziła się w patologicznej rodzinie i od maleńkości była zmuszona widzieć, co robi jej matka. Potem, gdy miała jedenaście lat, jej ojciec wpadł w narkotyki, z czego nie wygrzebał się do śmierci.
Wcześniej, przed wypadkiem Vanji, zmuszał jej matkę do przyjmowania każdego klienta i bił ją, gdy odmawiała seksu z jego dealerem, okropnym Murzynem, mającym gabaryty niewielkiej ciężarówki. Matka Van była tylko trochę wyższa od córki, miała niewiele ponad półtora metra wzrostu, była szczupła, więc konieczność przyjmowania mężczyzny, który był od niej trzy razy większy, musiała być dla niej czymś strasznym. A jednak robiła to, zamiast zabrać córkę i wyjechać do Rosji.
Następnym kawałem losu był dla Vanji wypadek: zmienił wszystko, przekreślił plany dziewczyny i
skazał ją na życie niewiele lepsze niż to, które wiodła jej matka. Nawet wrodzona inteligencja nie mogła pomóc jej w chwili, gdy po latach dochodzenia do siebie, już pełnoletnia, chciała zapisać się do szkoły średniej w Sludiance. Odmówiono jej, tak po prostu, bo nie była stamtąd. Kazano wracać do Stanów i tam kontynuować edukację. Ot, kolejny kopniak od życia: czarna Ruska, poruszająca się wciąż o kulach, nie obchodziła nikogo, poza rodziną.
Śmierć ojca, skazanego za narkotyki, niewiele Vanję obeszła: dziewczyna miała poważne problemy z matką, znikającą na całe dnie z domu dziadków, lub pijaną non stop, gdy w nim przebywała. Ciągle kłócącą się z wszystkimi, poza córką, do której prawie się nie odzywała.
Po jej śmierci Vanja wróciła do Stanów, ale i tu nie miała wesoło: bez wykształcenia, bez pieniędzy, bez przyjaciół i bez pamięci, nie mogła liczyć na nic, poza skromnym, wiedzionym na granicy nędzy życiem. Trochę lepiej zaczęło być, gdy przyjechała do LA i wkręciła się w środowisko tutejszych Rosjan, ale Sasza skutecznie obrzydzał jej wszystko swoim natrętnym nagabywaniem, by zamieszkała u niego w apartamencie.
Wraz z pojawieniem się Jareda i tym, jak okazało się, że jest jej mężem, Vanja zaczęła mieć nadzieję, że teraz wszystko będzie inaczej a jej życie wreszcie ułoży się tak, jak powinno. I tu spotkało ją rozczarowanie: mąż okazał się inny, niż myślała, a kopniaki losu nadal dopadały jej pośladków z nie mniejszą wściekłością, niż kiedyś. Kostna narośl, zagrażająca jej życiu. Operacja, połączona z utratą jedynego dziecka, jakie mogła mieć. Potem śmierć dziadków. A teraz jawna wrogość ze strony mężczyzny, któremu kiedyś zaufała, kochała go, i w zasadzie z którym łączyło się wiele tragicznych wydarzeń z jej życia.
Może to nie ona była przeklęta, a właśnie Jared, który przynosił jej pecha, odkąd się z nim związała? Bo przecież nie ulegało wątpliwości, że nie miałaby wypadku, gdyby nie poznała Jaya.
Ale też nie poznałaby Shanniego, najlepszego człowieka pod słońcem.
Uśmiechnęła się, słysząc jego mamrotanie, gdy wchodził po schodach, i wychyliła się z pokoju.
-Psst, Miśku.- Odezwała się teatralnym szeptem, zwracając na siebie jego uwagę.
-Miśku?- Shannon skręcił w jej stronę i zatrzymał się w progu jej pokoju.
-Tak mi się powiedziało.- Vanja uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.
-Dla ciebie mogę być i Miśkiem.- Oparł się ramieniem o ścianę, zerkając w stronę schodów w razie, gdyby zjawił się na nich Jerry.- Wszystko w porządku, skrzacie?
-Nie, Shannie. Nic nie jest w porządku, i nie będzie, choć Jared uważa inaczej.
-Mam wrażenie, że to z mojej winy nie możecie się dogadać.- Stwierdził, pamiętając, że pierwsze zgrzyty między parą pojawiły się po tym, jak pocałował Vanję pierwszy raz.
-Nie masz z tym wiele wspólnego. Jestem pewna, że i tak nic by z tego nie wyszło, bo… przestałam być głupią smarkulą, a Jay najwyraźniej oczekiwał, że w rozwoju emocjonalnym zatrzymałam się w chwili wypadku.
-Mam nadzieję, że nie mówisz tak tylko po to, żebym poczuł się zwolniony z odpowiedzialności za wasze kłopoty. W sumie wpieprzyłem się z butami między was, prawda?- Zauważył, drążąc temat, ale naprawdę był przekonany, że ponosi część winy za obecną sytuację.- Gdyby nie ja, bardziej skupiłabyś się na mężu i na tym, żeby wam się ułożyło.
-Gdyby nie ty, Shannie, nadal uważałabym, że to, co robi Jay, jest normalne. Po czasie mój mąż tak by mnie ogłupił, że nie wiedziałaby, jak się nazywam.- Zmarszczyła brwi.- Masz rację, starałabym się, żeby nam się ułożyło, ale to nie znaczy, że wyszłoby to na dobre komukolwiek, poza twoim bratem.
-Tak się zmienił?
-Nie. Nie zmienił się, jeśli chcesz wiedzieć. Raczej to ja wreszcie zaczęłam widzieć, jaki był i nadal jest. Ale wiesz, jednak nie żałuję, że go poznałam, choć drogo za to zapłaciłam.- Zrobiła krok w przód i objęła Shannona, stając przy jego boku.
-Tak? Dlaczego?- Uśmiechnął się zawadiacko, choć domyślał się, jaką odpowiedź usłyszy.
-Bo ma świetnego brata.
-Mhm. Pewnie polubiłaś gościa?- Objął ją ramieniem i wciągnął do jej pokoju, zamykając za nimi drzwi. Pal licho Jerrego i resztę świata, pomyślał.
-I to jak!- Vanja oparła mu dłonie na piersi i przesunęła je w górę, wzdłuż ramion, na kark.- Często mówisz o sobie, jak o kimś obcym?
-Zdarza mi się.- Mruknął, wpatrując się z uwagą w jej twarz. Nie odezwał się na głos, ale w jego głowie pojawiła się nagła myśl, że chciałby, aby jej małżeństwo skończyło się fiaskiem. Najlepiej teraz, zaraz. W podły dla brata sposób prawie modlił się o ich szybki rozwód, dzięki czemu miałby Vanję tylko dla siebie.
O ile dziewczyna choć w części odwzajemniała to, co do niej czuł. Nie miał zamiaru pytać, bo nawet, jeśli usłyszałby to, co chciał usłyszeć, potem mogłoby się okazać, że wszystko minęło, wygasło wraz z jej rozwodem. Bał się, że jest dla Vanji tylko odskocznią od złego męża, jego przeciwieństwem, czymś, czego w danej sytuacji potrzebowała. Mogła nawet o tym nie wiedzieć i brać swoją fascynację za coś pewniejszego, trwalszego, a po czasie dojść do wniosku, że jej „uczucie” umarło śmiercią naturalną.
Gdyby tylko istniał sposób, w jakim Shann mógłby ją przy sobie zatrzymać, nie zawahałby się go użyć.
Natychmiast zdał sobie sprawę, o czym pomyślał, i zrobiło mu się głupio: Van nie raz wspominała, że Jerry nie chce nawet słyszeć o rozwodzie. A teraz on, jego brat, sam zastanawiał się, jak tę drobinę zgarnąć dla siebie i nie wypuścić z rąk.
Shannon słyszał, że podobno istnieją kobiety, dla których faceci tracą głowę praktycznie nie mając ku temu powodów. Nie sądził, żeby to była prawda. Jego zdaniem żadna laska nie mogła działać tak na każdego, może poza wiecznie napalonymi debilami, dla których wszystkie cycki są takie same. 
Vanja nie była typową pięknością, choć daleko jej było do przeciętności. Miała ładną figurę, świetny tyłeczek i w ogóle, ale była niziutka, więc nie zasługiwała na określenie „posągowa”.
Nie była przebojowa, raczej wyciszona, spokojna. W taki niedzisiejszy sposób, jakby pochodziła z dawnej epoki, w której kobiety były inne.
Mimo to Shannon po prostu nie umiał o niej nie myśleć, od pierwszego pocałunku zupełnie ogłupiał. Wcześniej bujał się w towarzystwie dziewczyn pokroju Jenny, takich, co wiedzą, czego chcą, i żyją na luzie, nowocześnie. Miał swój określony typ kobiet, które mu się podobały, i Vanja sporo od niego odbiegała.
Może właśnie dlatego się w niej zakochał? Nie była tuzinkowa, powtarzalna. Jej obecność działała na niego uspokajająco i podniecająco, powodowała, że chciał siedzieć na dupie i wariować, wszystko jednocześnie. Sprawiała, że chciał być lepszy. Dla niej. Po to, żeby uśmiechnęła się po swojemu, mając w oczach tę jasność, która pokazywała się tylko przy jednej, wybranej osobie. W tej chwili on był tą osobą, i chciał być nią jak najdłużej.
Odłożył na bok myśli i skupił się na chwili obecnej. Zamrugał i uśmiechnął się do Vanji.
-Odpłynąłeś, i miałeś tak skupioną minę, jakbyś roztrząsał problemy Trzeciego Świata.- Stwierdziła z rozbawioną miną.
-Musiałem wykorzystać to, że moje szare komórki przez chwilę działały. Myślałem o tobie, skrzacie.- Szepnął w odpowiedzi, pochylając się nad nią coraz bardziej.
-O mnie? To miłe.- Odpowiedziała równie cicho. Mówiąc, dotykała wargami jego ust, przez co poczuł się tak, jakby ktoś podłączył go do łagodnego prądu, przepływającego tam i z powrotem wzdłuż jego pleców, by na koniec skupić się w żołądku i łaskotać go delikatnie od środka.
-Pocałujesz Miśka?- Spytał, zamykając oczy.
Pocałowała.
Nawet to robiła inaczej, niż jego wcześniejsze dziewczyny. Tak, jakby miała całować ostatni raz w życiu i wkładała w to całą siebie. Po prostu cudownie, słodko, zmysłowo i z czułością, na którą chyba nie zasłużył.

Jared schował do szuflady obie obrączki. Robiąc to, przysiągł sobie w myślach, że ta suka jeszcze założy swoją, i będzie prosiła, żeby jej ją oddał. Przyjdzie do niego, błagając, żeby pozwolił jej nadal być jego żoną i obiecując, że więcej nie sprawi mu kłopotów. Jeśli tego nie zrobi, będzie żałowała, i to gorzko.
Niedawno, pod wpływem impulsu, pokusił się o rozmowę z kimś, kto znał się dobrze na chorobach duszy, jak pięknie określił zwykłe wariactwo. Jared powiedział mu o wypadku Vanji, jej utracie pamięci i jej zachowaniu. Nagłej zmianie jej sposobu bycia, staniu się wyszczekaną, oporną suką z humorkami. O tym, że potrafiła w jednej chwili zmienić zdanie odnośnie czegoś, albo wyjść z imprezy, bo nagle, bez powodu, poczuła się źle, choć tak naprawdę nic jej nie było, poza dziwnym otępieniem, połączonym z płaczliwością. O jej częstym zamyślaniu się, uciekaniu w swój świat, o wgapianiu się w ścianę.
Psychiatra wysłuchał go, zadał kilka pytań, potem stwierdził, że urazy mózgu, powodujące częściową amnezję, często dają też inne objawy, i nie zawsze dzieje się to od razu. Choć w przypadku Vanji nie doszukał się niczego specjalnego, składając jej zachowanie na to, że po kilku miesiącach życia, jakiego wcześniej nie znała, zaakceptowała je i zaczęła przystosowywać się do niego, mając problem z połączeniem swojego nowego statusu z tym, do czego przywykła. Jaredowi wystarczyło dowiedzieć się tylko tego, że teoretycznie mogła mieć coś z głową. Dla niego sama możliwość, że coś z jego żoneczką jest nie tak, była swego rodzaju bronią na wypadek, gdyby Van próbowała go przechytrzyć. Ta mała suka była do tego zdolna: zawsze, jeśli wbiła sobie coś do łba, próbowała przeforsować to, mając w dupie wszystkie argumenty, jakimi się posługiwał. Tak jak wtedy, gdy umyśliła sobie, że pójdzie pracować w wakacje jako kelnerka w pobliskim pubie. Z trudem udało mu się odwieść ją od tego pomysłu: musiał powiedzieć jej, że dziewczyny, które tam pracują, dorabiają po godzinach, dając dupy bywalcom pubu. Że to niepisana umowa, jaką właściciel lokalu zawiera z pracownicami, zabierając część ich zarobków z kurwienia się, w zamian za co pozwala im zatrzymywać całe napiwki. Zmyślił bajkę na poczekaniu, ale mógł zrobić to bez obaw, że jego słodka dziewczynka pójdzie i spyta o to którąś z dziewczyn w pubie. Nawet by z nią nie rozmawiały.
Teraz ma ważniejsze zadanie. To już nie wymysł nastolatki, chcącej zarobić w wakacje na nowe majtki, a coś, z czym musiał zmierzyć się, mając w zapasie naprawdę mocne argumenty. Podejrzenie o chorobę psychiczną żony było jednym z nich, i chyba w tej chwili jedynym, jaki miał. Jeśli ta suka przyjdzie do niego za tydzień i powie, żeby się wypchał, delikatnie zasugeruje jej, że może, nie musi, ale może, wysłać ją na obserwację do jednej z renomowanych klinik. Tak na wszelki wypadek, bo naprawdę martwi się tym, że tak bardzo się zmieniła. Może potrzebuje lekarstw, które pomagałyby jej patrzeć na życie tak, jak powinna?
A jeśli, zupełnie teoretycznie, Van zacznie się awanturować, wtedy, zmuszony jej wybuchem, zadzwoni po odpowiednie służby i zrobi to z ciężkim sercem. Tylko po to, żeby pokazać jej, że nie żartuje.  Nie każe zabrać jej do szpitala, tym razem jedynie poprosi o coś, co ją uspokoi. Jakiś zastrzyk, żeby przestała się drzeć i poszła spać.
To zostanie odnotowane w aktach. To, że musiał wzywać karetkę, bojąc się furii żony, która kiedyś miała ciężki wypadek, i teraz nie jest sobą.
A na drugi dzień z nią porozmawia i powie, że obawia się o jej zdrowie. Będzie zmartwiony, zbolały, nawet przestraszony. Czemu nie? Vanja powinna wpaść w panikę: jeśli w perspektywie ma pobyt w wariatkowie, czy nie lepiej dla niej będzie, jeśli usiądzie na dupie i przestanie wymyślać? Przecież on, Jared, chce tylko, żeby było jak dawniej. Jeśli coś robi, to robi to, bo kocha tę małą sukę bardziej, niż własną matkę. Tak trudno to pojąć?

Shannon zwinął się w pościeli, patrząc w otwarte na oścież okno, wsłuchany w ciszę, panującą w domu od dobrej godziny.
Wszyscy rozeszli się do swoich pokoi zaraz po kolacji, spędzonej w drętwej, sztucznej atmosferze, mającej udawać normalność. Nawet żarty, które wymieniał z Vanją, były naciągane i wymuszone.
Tu nic już nie było takie, jak powinno. Ani małżeństwo jego brata, ani romans, który Shann miał z jego żoną. W którymś momencie wszystko wymknęło się spod kontroli.
Nie, żeby narzekał. Chciał ciągnąć to, co działo się między nim a Vanją. Wpadł po uszy i zdawał sobie z tego sprawę. A najlepsze, że wcale nie miał zamiaru z tym walczyć, tłumaczyć sobie, że jego postępowanie krzywdzi brata. Etap robienia z siebie wkurwiającego natręta miał za sobą.
Van powiedziała, że jej małżeństwo to pomyłka, a on jej wierzył. Nie miała żadnego interesu w tym, żeby go okłamywać. Ta dziewczyna od początku, od pierwszego dnia, wyglądała na pogubioną w tym, co się wokół niej dzieje. Tak, jakby wszystko działo się dla niej za szybko, za gwałtownie. I nic dziwnego, że reagowała w podobny sposób: kto by nie zgłupiał, nagle dowiadując się o rzeczach, o jakich nie śnił? A ona, mimo wszystko, umiała sobie z tym poradzić, choć chwilami wydawało się, że niczego nie rozumie. Ha, ale kto by rozumiał Jareda i jego pokręcone zachowanie? Ten facet odleciał, i to nie na Marsa, ale chuj wie, gdzie, i lewitował poza czyimkolwiek zasięgiem. Był niepokojący, miał coraz dziksze pomysły. Niby chodziło o nakręcenie sprzedaży płyty i biletów na parę koncertów, ale Shannon zaczął podejrzewać, że jego brat się boi. Krytyki, utraty popularności, tego, że pewnego dnia przestanie być bożkiem nastolatek. I starości. Przede wszystkim starości, bo nigdy dotąd tak nie picował się przed lustrem, jak teraz, i nigdy nie wgapiał się w swoje odbicie, z uwagą szukając pierwszych zmarszczek.
Wcześniej Shann nie zawracał sobie głowy myśleniem na ten temat, ale… Widział porozumiewawcze spojrzenia, wymieniane między sobą przez angażowanych w projekty Jerrego ludzi. Słyszał parę ośmieszających uwag, na przykład tę, która radziła braciom przywiązać się do rakiety, odlecieć i nie wracać. Kiedyś pewnie by się wkurwił i wygarnął żartownisiowi, teraz wziął jego słowa za ostrzeżenie dla siebie. Nie chciał się ośmieszać, bo choć lubił żyć wesoło, nie znaczyło to, że lubił, gdy miano go za idiotę. Nawet, jeśli sam starał się pokazać jako człowiek niezbyt poważny.
Tak. Pomysł zakończenia kariery zaczynał być coraz bardziej kuszący. Zostawienia za sobą męczących w zasadzie wyjazdów, życia na walizkach, wszystkiego, czego powoli miał dość. Zaczynał marzyć o osiedleniu się gdzieś, niekoniecznie tu, w LA, kupnie domu, zaszyciu się w nim i odpoczynku, na który zasłużył. Jerry pewnie się wścieknie, że brat odwraca się do niego dupą, ale przecież, do cholery, Shannon nie podpisał z nim dożywotniej umowy współpracy. Nie zamierzał siedzieć za garami, mając pięćdziesiątkę, i ocknąć się, że przecież poza kasą nie zdobył w życiu niczego, co warte by było całego jego wysiłku. Wtedy za późno będzie na wiele spraw.
Na przykład na Vanję.
Shannon uśmiechnął się i sięgnął po telefon, spoczywający pod poduszką. Czemu go tam wcisnął, nie umiał powiedzieć. Chyba bał się, że jeśli ktoś zadzwoni, telefon narobi niepotrzebnego hałasu.
-No, nieźle się zrobiłem przewrażliwiony, nie ma co.- Shann przewrócił się na plecy, trzymając aparat przed twarzą. Przez chwilę wahał się, zerkając na godzinę na wyświetlaczu, potem sapnął i wybrał z książki telefonicznej „Tom.” Tylko on wiedział, że to skrót od Tomashenko, panieńskiego nazwiska Vanji, i kryje się pod nim numer jej drugiego telefonu.
Odebrała po pierwszym sygnale.
-Śpisz?- Shannon zadał cudownie idiotyczne pytanie, szczerząc się do sufitu na myśl o reakcji Vanji. Pewnie zmarszczy zabawnie nos, jak robiła zawsze, gdy powiedział coś równie głupiego. Nie z ironią, ale z miną pod tytułem „ wiem, że robisz sobie jaja”.
-Nie bardziej, niż ty.- Odparła wesoło.- Leżę i przewracam się z boku na bok. Powinnam chyba robić za wentylator, tak się kręcę. A co u ciebie w dalekich pokojach?
-Podobnie, choć bez opcji z wentylatorem.- Shann zachichotał cicho.- Gapię się w sufit.
-Ale mamy zajęcia, prawda?
-Mhm.- Shannon westchnął przeciągle.- Pogapiłbym się na coś innego.
-Musisz kupić sobie rybki, Miśku.- Szept Vanji zagłuszany był szelestem pościeli.- Fajnie jest popatrzyć przed snem, jak pływają.
-Co robisz?- Shann nadstawił uszu, próbując przy tym wyobrazić sobie dziewczynę, leżącą w swoim łóżku i…
-Schowałam się pod kołdrą, żeby nie hałasować.
-Myślałem… dobra, już nic.- Zaśmiał się z własnych wyobrażeń.
-Świntuch.- Słowo, choć lekko karcące, wypowiedziane było z pokaźną dozą czułości.
-Zdarza mi się.- Przyznał bez oporów.- Co ja poradzę, jestem tylko facetem.
-Daj Boże, żeby wszyscy byli takimi „tylko facetami” jak ty. Świat od razu byłby piękniejszy.
-No jasne, wtedy już w ogóle nie miałbym szans u żadnej dziewczyny.
-Bo ja wiem? Jesteś seksowny.
-Ale niski. A to odejmuje mi punkty.
-Masz sporo uroku osobistego i świetne poczucie humoru.
-Nie każdy lubi mój humor.
-Jesteś męski i fajnie pachniesz.
-Musiałabyś powąchać mnie po koncercie, zanim wezmę prysznic. Cuchnę jak knur.- Shannon zbijał każdy jej argument, robiąc to zupełnie bez większego zastanowienia.
-Jesteś seksowny.
-To już było, skrzacie. Powtarzasz się.- Uśmiechnął się do siebie.
-Bo uważam, że jesteś podwójnie seksownym Miśkiem. A właśnie, Shannie, nie przeszkadza ci, że tak cię nazywam? Niektórzy mężczyźni nie lubią podobnych określeń.
-Nikt nigdy nie nazwał mnie Miśkiem. To bardzo…- Zawahał się, szukając odpowiedniego słowa.- Osobiste. Prywatne. Nie wiem, jak to nazwać, ale czuję się czyjś.- Zaśmiał się.- Jezu, jak ja pieprzę.
-Wolę określenie „kocham się”, i moim zdaniem robisz to cudownie.- Głos Vanji obniżył się o ton, nabierając od razu zmysłowości.
-Łapiesz mnie za słówka, to cios poniżej pasa.- Zachichotał, wpadając w nastrój żartobliwie erotyczny.
-Wolałbyś, żebym złapała cię poniżej pasa?
-Osz ty! Już mnie macałaś, o ile pamiętam?
-Przez ubranie, a to się nie liczy. Poza tym, prawie zapomniałam, jak to było.
-Jezu, skrzacie.- Shannon instynktownie wsunął rękę pod kołdrę. Omal nie powiedział na głos, że gdyby Vanja przyszła do niego w tej chwili, miałaby czym odświeżyć sobie pamięć.- I kto tu jest świntuchem?
-Wiesz, o czym wtedy pomyślałam, Shannie? Że albo mam małe dłonie, albo…- Zawiesiła głos, pozwalając mu domyślić się reszty.
-I do jakiego wniosku doszłaś?
-Że moje dłonie są w porządku.- Odparła, nadając słowom specjalnego wydźwięku, jakby chciała wyrazić swój podziw, czy też zadowolenie. A może jedno i drugie. Tak czy tak, Shannon poczuł się przyjemnie podbudowany.
-Może przyszłabyś do mnie na chwilkę?- Rzucił niedbale, uśmiechając się szeroko do sufitu.
-Nie wiem, a jeśli Jared coś usłyszy?
-Nie musisz domykać swoich drzwi, przejdziesz przez korytarz na paluszkach, niczego nie usłyszy.- Namawiał.- Poza tym nie będziemy się kochać, będziemy cicho.
-Nie będziemy się kochać?- Vanja odezwała się z udawanym zawodem.- To po co mam przychodzić?
-Dać mi całusa na dobranoc?- Podsunął, mając jednak przed oczami coś zupełnie innego, niż jeden niewinny całus.
-No nie wiem…
-Jeśli Jerry cię usłyszy, możesz udawać, że idziesz się napić.
-Kusisz.- Dziewczyna mówiła ze śmiechem.
-Gdzie tam, ja?
-Otwórz drzwi.- Szepnęła i rozłączyła się.
Shannon zerwał się z łóżka w sekundę, prawie zaplątując się w prześcieradło, złapał za krawędź szafki, utrzymując równowagę, i na palcach podszedł do drzwi. Otworzył je najciszej, jak potrafił, i uchylił, zaglądając do ciemnego korytarza. Vanja była już w jego połowie, skradała się pospiesznie, prawie biegnąc drobnymi kroczkami, uśmiechnięta. Miała na sobie koszulkę nocną, prześwitującą nieco pod światło, padające z okna na końcu korytarza.
Wśliznęła się do pokoju  i zakryła usta dłonią, tłumiąc śmiech.
-Cicho, skrzacie.- Shann zamknął drzwi, starając się zrobić to tak, żeby zapadka zamka nie wydała najmniejszego dźwięku.
-On śpi, słyszałam, jak pochrapuje.- Szepnęła.
-Lepiej, żebyśmy nie hałasowali.- Odpowiedział równie cicho, wracając do łóżka. Szybko zakrył się do pasa, wstydząc się trochę tego, że był podniecony. I to tylko tym, co powiedziała i co sobie wyobraził.- Chodź do mnie.- Wyciągnął rękę.
Vanja nie dała się dwa razy prosić: nim dokończył, już klęczała obok niego, patrząc czarnymi oczami w niebo za oknem.
-Masz lepszy widok, niż ja. U mnie wszystko zasłaniają drzewa.
-Owszem, mam wspaniały widok.- Shann uśmiechnął się, wpatrzony w jej piersi, opięte koszulką. Klęcząc, Vanja naciągnęła materiał, przez co jej sutki odznaczały się pod nim doskonale.
Skuszony ich bliskością przysunął się do dziewczyny i chwycił delikatnie zębami lewy.
-Mmmm, Shannie.- Mruknęła, kładąc mu dłoń na głowie.- To nie jest pocałunek na dobranoc.
-Zmieniłem zdanie.- Objął ją i położył ostrożnie na posłaniu.
Leżąc na boku podparł się łokciem i pochylił nad dziewczyną, zajęty jej piersiami. W przekorny sposób pieścił je przez materiał nocnej koszulki, czując, jak co rusz przez ciało Vanji przechodzi dreszcz. Oddychała niespokojnie przez usta, wczepiając palce we włosy Shannona.
Podniósł głowę, przesuwając wzrokiem wzdłuż jej ciała, do odkrytych kolan.
-Mogę ci ją zdjąć?- Spytał szeptem, chwytając rąbek koszulki.
-Tak, tylko…- Vanja naciągnęła na siebie kołdrę, zakrywając się nią do połowy.- Teraz możesz.- Usiadła, podnosząc ręce, ale natychmiast opuściła je, przyciskając pościel do brzucha.
Shannon miał wrażenie, że zrobiła to bardziej pod wpływem instynktu, przyzwyczajenia, niż zastanawiając się nad własnym zachowaniem. Niechęć do obnażania blizn musiała być niej zakorzeniona bardzo mocno, choć przecież musiała zdawać sobie sprawę, że mężczyzna, z którym była, mógł zobaczyć je w każdej chwili. Wystarczyło, żeby zasnęła głęboko, nie zdając sobie z niczego sprawy. Chyba, że nawet przez sen w jakiś sposób wyczuwała, gdy ktoś dotykał jej brzucha lub odkrywał go. Wtedy, gdy spędziła noc w pokoju Shannona, spała, trzymając w dłoni rąbek zakrywającego ją prześcieradła.
Shann chciał ją zobaczyć, ale nie miał zamiaru płoszyć jej prośbą o pokazanie blizn. O wiele prościej było zrobić to w sposób całkiem przypadkowy i naturalny, niejako wynikający z sytuacji. Podczas seksu, gdy będzie rozluźniona, i tak, żeby nie wzięła jego zachowania za natrętne albo ciekawskie. Nie było takie. Nie czuł chorej potrzeby zobaczenia tego, co szpeciło jej ciało, o ile rzeczywiście je szpeciło. Nie miał najmniejszych problemów z zaakceptowaniem poznaczonego dołeczkami uda Vanji, a nawet lubił je bardziej, niż to „zdrowe”, bo w pewien sposób rozbrajało go, przez co budziło w nim silną potrzebę opiekowania się dziewczyną. Co poczuje, gdy zobaczy jej blizny?
Nim to jednak zrobi, musi ich dotknąć, poczuć pod palcami i wyobrazić sobie, jakie są. Wyczuć ich kształt.
Rzucił koszulkę Vanji na podłogę przy łóżku i zaczął wodzić dłonią wzdłuż jej uda, lekko naciskając palcami kolejne dołeczki.
-Musimy być bardzo cicho, skrzacie.- Szepnął.- Bardzo, bardzo cicho, inaczej obudzimy Złego Faceta.- Dodał, przyciągając ją bliżej. Dłoń z jej uda przesunął w górę, do talii, na sekundę zatrzymując ją na biodrze. Przejechał po nim opuszkami, czując kilka nierównych wypukłości.
Vanja chyba nawet nie zauważyła jego manewru, nie zareagowała w żaden sposób. Była podniecona, drżała, drapała delikatnie jego ramiona, ciągnąc go bliżej i zachęcając tym samym do seksu. Parę dni temu wspomniała w rozmowie, że uwielbia widzieć Shanniego nad sobą, i choć wcześniej nie przepadała za pozycją klasyczną, to teraz właśnie tak lubi się z nim kochać.
Coś w tym musiało być, bo i on miał sporą przyjemność z tej właśnie pozycji, przy której mógł czuć dziewczynę pod sobą. Szczególnie, gdy ściskała udami jego biodra.
-Teraz, skrzacie?- Spytał szeptem,  unosząc się nieco na rękach i pozwalając, by wśliznęła się pod niego.
-Teraz. Proszę.- Ułożyła się, rozgrzana jak piec, z rumieńcami na policzkach.
Wciąż podziwiał to, jak szybko była gotowa, jakby wystarczało, że dotknął ją, pocałował, objął.
-Zrób to.- Uśmiechnął się, cofając tyłek za każdym razem, gdy Van unosiła biodra. Droczył się z nią specjalnie, po tym, jak narzekała, że ledwie pamięta obmacywanie go, gdy spał.
-Jesteś…- Poruszyła brwiami, uśmiechając się rozkosznie. Sięgnęła między nich, przez co Shannon musiał unieść się jeszcze bardziej na rękach, i objęła dłonią jego członka.
-Jestem jaki, wstrętny?- Shann, czując łagodny uścisk drobnych, ciepłych palców, mimowolnie poruszył biodrami. Oblizał usta, nagle wyschnięte jak kawałek pustyni.
-Przebiegły, w ten cudowny sposób.- Dziewczyna znów uniosła biodra i wsunęła go w siebie prawie do połowy, wzdychając przy tym z ulgą.- Uwielbiam, gdy to robisz, Shannie.- Przejechała dłońmi w górę jego ramion.- Oblizujesz usta w taki sposób, że robi mi się gorąco, gdy to widzę.
-Nie zastanawiałem się, jak to wygląda.- Ostrożnie położył się na niej, podparty na łokciach, choć na pewno musiała czuć jego ciężar.
Jęknęła, gdy tylko poruszył się w niej, i wygięła kręgosłup, wbijając pośladki w materac.
-Ciii, skrzacie. Cichutko, malutka, cichutko.- Shannon przestraszył się, że jej jęki obudzą Jerrego, choć jego sypialnia była oddalona o pół korytarza, a ich pokoje nie sąsiadowały z sobą, oddzielone łazienką Shannona.
-To trudne, Shannie.- Vanja wtuliła twarz w jego ramię, przez co jej słowa były stłumione.- Jest mi tak dobrze, tak niesamowicie dobrze, że chce mi się płakać, śmiać i krzyczeć.- Mówiła gorączkowym szeptem, łapiąc spazmatycznie oddech. Dłońmi ściskała barki Shannona, wbijając w nie lekko paznokcie. To było cholernie zmysłowe, bardziej nawet, niż gdyby wiła się pod nim, gięła, robiła jakieś ekwilibrystyczne sztuczki.
-Wiem, że to trudne, malutka.- Shann zagryzł usta, tłumiąc własne jęki i wydając zamiast nich kilka głębokich, gardłowych pomruków.
Tym razem kochał się z nią gwałtowniej niż wcześniej, nie po to, żeby szybciej skończyć, ale dlatego, że jego ciało samo nadało sobie rytm, zgrywając się z partnerką. W jakiś sposób „wiedział”, czego potrzebuje jego kobieta i co da jej największą satysfakcję.
Miał orgazm może po trzech minutach, i tuż po tym, jak Vanja przycisnęła się do niego, przeżywając swój.
Uniósł się na rękach, dysząc ciężko.
-Zostań tak na chwilę.- Dziewczyna chwycił go za pośladki, zatrzymując w sobie.- Tak bardzo to kocham.- Szepnęła, uśmiechając się przepraszająco.
Shannon miał ochotę zapytać ją, czy kocha „to”, czy jego, ale przezornie trzymał język za zębami. Gdyby powiedziała, że kocha „to”, zrozumiałby bez namysłu: sam to kochał, od pierwszego razu.
Gdyby powiedziała, że kocha jego, zacząłby mieć wątpliwości, czy jej słowa są szczere, czy podyktowane sytuacją. Wolał uniknąć niepotrzebnych myśli, więc nie pytał. Zresztą, tylko kilka razy w życiu usłyszał od dziewczyny słowa „kocham cię”, i za każdym razem kończyło się to w przykry sposób. Może więc lepiej ich nie słyszeć, niż bać się po nich kolejnej porażki.
-Chyba nie narobiliśmy hałasu.- Powiedział po chwili, wcześniej nasłuchując najsłabszych dźwięków zza drzwi, ale w korytarzu panowała cisza.
-Chyba nie. Zresztą, wszystko mi jedno.- Vanja przejechała dłonią po jego czole, odsuwając  na bok przylepione do skóry włosy.
-Nie chcę problemów, skrzacie.- Shann zsunął się z niej i padł na plecy, dając odpocząć rękom.
-Jestem dla ciebie problemem?- Dziewczyna podniosła się i spojrzała mu z uwagą w oczy.
-Jezu, skąd! Chodzi mi o to, że nie chcę robić kłopotów przed trasą. Mimo wszystko to nasza praca, a wiesz, że niedobrze jest przenosić własne sprawy do życia zawodowego. – Tłumaczył spokojnie, patrząc na nią.- Przecież powiedziałem ci wczoraj, co czuję?
Vanja rozluźniła się i uśmiechnęła z czułością.
-Powiedziałeś.
-I nie kłamałem.
-Jeszcze nie przyłapałam cię na kłamstwie. Podasz mi koszulę?
-Shannie nie kłamie w ważnych sprawach, skrzacie.- Sięgnął po jej koszulkę i patrzył, jak nakłada ją na siebie, pilnując, by jej brzuch ani na chwilę nie wyłonił się spod przykrycia.- Van, czy ty mi ufasz?- Spytał pod wpływem impulsu.
Zamarła na moment z rękami w górze i głową w środku koszuli.
-Tak.- Ubrała się do końca i spojrzała na niego pytająco.- A o co chodzi?
-Staniesz kiedyś przede mną całkiem nago?- Zaryzykował pytanie, od razu tego żałując: Vanja drgnęła i spoważniała, potem odsunęła się i zeszła z łóżka, nerwowo naciągając koszulę.
-Lepiej już pójdę, Shannie.- Odwróciła się plecami do niego.
-Poczekaj.- Shann zerwał się z miejsca i złapał ją, nim doszła do drzwi.- Nie chciałem cię zdenerwować, skrzacie, przepraszam. Czasem palnę coś głupio, więc teraz rozumiesz, dlaczego dziewczyny zostawiają mnie jedna po drugiej.- Objął ją, choć była sztywna jak kołek, wręcz obca.- Jezu, proszę, nie gniewaj się na mnie, skrzacie. Chciałem tylko wiedzieć, czy w ogóle coś dla ciebie znaczę, czy jestem takim samym dupkiem, jak Jerry.
-Skąd…
-Od niego.- Shann odpowiedział, nim dokończyła pytanie.
-Co jeszcze wiesz, o czym mi nie powiedziałeś?- Dziewczyna obróciła się twarzą do niego, czujna, spięta i nieufna.
-Nic. Możesz mnie pokroić na plasterki, ale nic więcej.- Próbował się uśmiechnąć, ale był zbyt przestraszony, żeby to zrobić.- Wiem, nie powinienem był pytać, w ogóle o tym wspominać, nabroiłem.- Opuściła ramiona, zrezygnowany.- Jezu, strasznie mi głupio, Van. Chyba za wiele sobie myślałem.- Puścił ją i cofnął się, pozwalając jej wyjść.
-Dobranoc, Shannie.- Dziewczyna ostrożnie otworzyła drzwi, potem przymknęła je z powrotem.- Jeśli chodzi o to… Potrzebuję trochę czasu. Nie popędzaj mnie.- Powiedziała i wyszła, nim zareagował.
Zamknął za nią i oparł się plecami o chłodną ścianę.
-Kurwa, Shannon, czy ty zawsze musisz wyrwać się z czymś w najmniej odpowiednim czasie?- Spytał sam siebie, w myślach pocieszając się tym, co powiedziała Vanja: nie popędzaj mnie.

                                                                           *****

Tradycyjnie zamieszczam rozdział później, niż miałam to zrobić, ale, jak mówi stare przysłowie pszczół: jeden planował pierdnąć, i się zesrał.
Jak podoba Wam się nowa, prawdziwa twarz Jareda? I cała reszta? Ja mam mieszane uczucia, choć to, co wyłazi z młodszego Leto wcale nie oznacza, że opowiadanie zaraz się skończy. Coś tam jeszcze mam w zanadrzu.
Pozdrawiam i szczekam na komentarze.
Yas.

W komentarzach zostawiłam małe info na temat bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz