Vanja powiesiła na wieszaku ostatnią koszulkę
Jareda, nucąc pod nosem zasłyszaną gdzieś piosenkę. Wesoła melodia poprawiała
jej humor, pomagając wbić się w optymistyczny nastrój. Potrzebowała tego, jak
powietrza, inaczej mogłaby zrezygnować z wieczornego wyjścia do klubu. Nie
chciała zostawać w domu i sprawiać przykrości Shanniemu, ale… Jay naopowiadał
jej o podobnych imprezach brata tyle, że poczuła się osaczona. Nie mogła
odpędzić od siebie wizji starszego Leto, otoczonego wianuszkiem rozgrzanych
drinkami i muzyką dziewczyn, roześmianego, trochę nietrzeźwego, jak wtedy, gdy
widziała go z dziwką. Po prostu bała się, że tym razem też skorzysta z
nadarzającej się okazji. W końcu miał urodziny, i nawet Jared stwierdził, że
kumple jak zwykle wynajmą Shannonowi kurewkę, i to z wyższej półki.
O ile jeszcze tego nie zrobili: Shanniego od rana
nie było w domu, zawinął się, nim Vanja zeszła na dół, i pojechał do klubu na
umówione spotkanie z przyjacielem. Podobno mieli zamiar zająć się ostatnimi
przygotowaniami do imprezy, ale kto ich tam wie, jak one mogły wyglądać?
Dlaczego wyobraźnia stale podpowiadała jej same
paskudne rzeczy?
„Dlatego, że mężczyźni są mężczyznami, a Shannie
nie ma obowiązku spowiadać ci się z tego, co robi.”
Rozsądek jak zwykle miał rację: w jej związku ze
szwagrem wszystko było umowne i właściwie nie miało żadnych zasad. Nikt nikomu
nie przysięgał wierności, nikt niczego nie wymagał, nikt nie miał prawa czegoś
zakazywać. Pewne rzeczy mogły się zdarzyć i trzeba było się z tym pogodzić,
albo w ogóle dać sobie spokój z romansem.
Prędzej odcięłaby sobie rękę, niż zrezygnowała z
tego, czego posmakowała. Tym bardziej, że jej małżeństwo powoli zaczynało
przypominać spółkę związanych umową ludzi, nie mających wspólnych tematów. Jej
nie interesowały sukcesy męża, on zbywał milczeniem to, co mówiła o swoich. Poza
jedną wizytą w jadłodajni, w trakcie której usilnie próbował udawać, że czuje
się na miejscu, trzymał się od jej spraw z daleka. Znów pochłonęła go praca,
promocja, zawracanie głowy wszystkim i o wszystko. Miał swój świat i w nim czuł
się najlepiej.
Vanja spojrzała na zegarek: piąta dwadzieścia. O
siódmej mieli być w klubie, tak jak kilkadziesiąt innych osób, zaproszonych na
bibę. Specjalnie do tego celu wynajęto część lokalu, do której wstępu nie mieli
dziś mieć zwykli bywalcy.
-Jay, wyłazisz wreszcie?- Dziewczyna załomotała w drzwi
łazienki, okupowanej przez Jareda od dobrej godziny. Pomyśleć, że siedział tam
tak długo, śpiewając chwilami na cały głos, jakby musiał zrobić z sobą Bóg wie
ile rzeczy.
-Która jest?- Wydarł się.
-Po piątej! Co ty tam robisz, nakładasz sobie
maseczkę?
-Walę sobie!- Odpowiedział ze złością.
Vanja zagotowała się z wściekłości.
-W takim razie wrzuć na drugi bieg a potem po
sobie sprzątnij, nie chcę wdepnąć w twoje paskudztwo!- Krzyknęła, podnosząc
rękę z zamiarem ponownego walnięcia pięścią w drzwi. Te jednak otworzyły się
nagle, ukazując nagiego Jareda.
-Od kiedy to jesteś taka mądra, co?- Przeszedł
obok niej, przypadkowo ją potrącając, ale nawet nie powiedział „przepraszam”,
gdy uderzyła ramieniem w futrynę.
Vanja obejrzała się przez ramię, krzywiąc się do
jego pleców. Potem obrzuciła podłogę łazienki nieufnym wzrokiem, nie znajdując
na niej na szczęście niczego podejrzanego.
-Zadałem ci pytanie.- Jared, już w bokserkach,
wyrósł obok niej, opierając się wyciągniętą ręką o ścianę przed nią i
zasłaniając w ten sposób drogę.
-Odkąd przestałam mieć naście lat. Masz z tym
jakiś problem, Jay?- Spojrzała mu wyzywająco w oczy.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem: Vanja ani myślała
ustąpić, choć przeszedł ją dreszcz na widok czającej się w oczach męża
wrogości.
-Nie rozumiem cię, Jay.- Odezwała się cicho.
-Nie rozumiesz czego, Van?
-Tego, że mnie nienawidzisz. Chciałabym zapytać,
za co, ale boję się usłyszeć „ za to, że żyjesz”.- Odsunęła na bok rękę
zaskoczonego Jareda i weszła do łazienki, od razu zamykając za sobą drzwi.
Oparła się o nie plecami, słysząc w nagle zapadłej
ciszy oddech stojącego po ich drugiej stronie mężczyzny.
-Dlaczego tak myślisz?- Dobiegł ją jego przytłumiony
głos.
-Przeszkadzam ci.
-Van, chciałem, żeby było tak, jak kiedyś.
-Jay, nigdy już tak nie będzie.- Dziewczyna
stanęła twarzą do drzwi i oparła dłonie o chłodną, pomalowaną na biało deskę.-
Zrozum to wreszcie, Jared, przyjmij do wiadomości i pogódź się z tym, tak
będzie najlepiej. Oboje się zmieniliśmy i chyba najlepiej dla nas będzie,
jeśli…
-Nie mam zamiaru się rozwodzić, Vanju.- Głos Jaya
ociekał słodyczą i łagodnością.- Nigdy więcej, kurwa, nie chcę słyszeć, co
twoim zdaniem będzie dla nas dobre.- Powiedział, już mniej spokojnie.- Jeśli
jeszcze raz spróbujesz mnie pouczać, przestanę być taki cierpliwy, jak jestem.
-Jay, czy ty mi grozisz?- Dziewczyna nie wierzyła
w to, co słyszy. Patrzyła na drzwi, jakby chciała przejrzeć je na wylot i
zobaczyć wyraz twarzy męża, choć była niemal pewna, że uśmiechał się teraz
złośliwie, z wyższością.
-Nie, kochanie. Obiecuję.- Zabrzmiało to jeszcze
mniej przyjaźnie, niż poprzednie słowa.- A teraz wykąp się, nałóż makijaż,
ubierz na siebie kieckę, którą kupiłaś, i grzecznie pojedziemy do klubu, jak
przystało kochającemu się małżeństwu.
-Nie jesteśmy…- Vanja chciała zaprzeczyć, ale nim
dokończyła, drzwi zatrzęsły się, uderzone mocno z drugiej strony. Odskoczyła od
nich, przestraszona, że zamek puści, ale drugie uderzenie nie nastąpiło.
-Masz godzinę, i jeśli nie zdążysz, jadę sam.- Po
tych słowach dobiegł ją odgłos oddalających się kroków.
Jared zszedł na dół, nalał sobie kawy i usiadł
przy stole, zastanawiając się, co teraz. Był wkurzony na siebie i wściekły na Vanję:
pierwsze dlatego, że poniosły go nerwy i powiedział coś, czego nie powinien był
mówić.
Na żonę był
zły z kilku powodów: ukrywała przed nim, że już nie może mieć dzieci. Pyskowała
w chwili, gdy chciał, szczerze chciał naprawić ich relacje. Ale najgorsze było
jej skamlanie na temat rozwodu. Ta mała suczka nie umiała stanąć twarzą w twarz
z przeciwnościami i próbować z nimi walczyć, zamiast tego podkulała ogon i
pierwsze, co wymyślała, to że spierdoli z dala od nich. Jeszcze się zdziwi,
jeszcze się ostro zdziwi, jeśli on jej na to pozwoli.
Siorbiąc gorącą kawę uśmiechnął się do siebie:
może powiedział jej za dużo, ale miał nadzieję, że dzięki temu jego niesforna
żonka nabierze rozumu i przestanie szczekać na każdym kroku. Powinna wreszcie
pojąć, że jej mąż jest zbyt zajęty pracą, żeby jeszcze zawracać sobie głowę jej
humorkami.
Chociaż… Gdyby być z sobą szczerym, już dawniej
miała tendencje do ciągłego narzekania i darcia gęby o byle co. Nie mógł nawet
wypić z kumplami paru piwek, bo marudziła, że znów wrócił do domu pijany.
Przecież nie chlał dzień w dzień, nie potykał się na własnym cieniu, a to, że
raz na dwa, trzy dni lubił sobie zaszaleć? Żaden powód do robienia z niego
szmaty.
Przecież mieli też lepsze chwile, byli naprawdę
szczęśliwi. I co, zapomniała o wszystkim tak łatwo, jakby nic to dla niej nie
znaczyło?
-Kurwa mać, po co ja się w ogóle z nią ożeniłem?-
Sapnął, po raz pierwszy zadając sobie to pytanie. Nigdy się nad tym nie
zastanawiał, ale teraz zaczął wątpić, by to, co zrobił, było mądre. Wziął sobie
na głowę wymagającą chuj wie czego gówniarę tylko dlatego, że była dobra w
łóżku. A teraz ma jeszcze bardziej wymagającą kalekę, która od kilku dni albo
nie chce się pieprzyć, albo robi to z łaski, gapiąc się w sufit. Przez jej
obojętność nawet on miał problem, żeby się spuścić. Kiedyś była lepsza…
Głośny stukot na górze oderwał go od wspomnień o w
miarę uległej, w miarę spokojnej i wpatrzonej w niego dziewczynce, która
zmieniła się w mającą siebie za cholera wie kogo kobietę.
Odwrócił się: Vanja, już ubrana, paradowała w holu
w nowej kiecce, jasnej kreacji do kolan, ze średniej wielkości dekoltem,
odsłaniającym apetyczny rowek między piersiami. Nawet z daleka widać było, że
nie ma stanika, ale w pozytywnym znaczeniu: jej sutki odznaczały się pod
materiałem, sterczące jak mini wulkany.
-Nie myślisz chyba tak iść?- Wskazał palcem przyciągające
wzrok wzgórki.
-Niby czemu? Źle wyglądam?- Uniosła brwi, wcale
nie poruszona. Spokojnie nalała sobie do szklanki wody mineralnej i usiadła na
wprost męża, patrząc na niego wyzywająco. Jakby robiąc mu na przekór odchyliła
się na oparcie, wypinając w jego stronę i tak wyzywające cycki.
-Skąd, wyglądasz świetnie.- Uśmiechnął się
zjadliwie.- Ale tylko, jeśli chcesz udawać kurwę.
-No proszę, koniec silenia się na dyplomację?- Van
pokazała w uśmiechu doskonałe zęby.- Już ci nie zależy, żeby wszystko było
cacy?
-Do tego, żeby było, trzeba dwóch osób, a ty masz
wszystko w dupie.- Schylił się i zajrzał pod stół, po czym wyprostował się,
chichocząc.- A dupę masz sporą, więc nic dziwnego, że tyle w niej mieścisz.
-Dosyć.- Dziewczyna stuknęła dnem pustej szklanki
o stół z taką siłą, że prawie ją rozbiła.- Coś ci powiem, Jared, i słuchaj mnie
uważnie, bo nie będę powtarzała drugi raz. Taki mądry, zdolny chłopiec z pewnością
zrozumie bez bisów.- Pochyliła się w przód, wbijając w niego wzrok.- Cieszę
się, że wreszcie pokazałeś, jaki jesteś. Od razu mi lepiej. Ale nie podoba mi się,
że próbujesz mnie straszyć, jeśli nie będę siedzieć cicho. Więc i ja czymś cię
postraszę, bo nie zamierzam robić z siebie twojego podnóżka.
-A co ty mi możesz zrobić, trzepnąć w ucho, o ile
dosięgniesz?- Jared zaczął się śmiać.
-Nie, ale mogę wyjawić paru niezwykle ciekawskim
osobom, za co zapłaciłeś hackerowi.
-Nie zrobisz tego. Nie masz żadnych dowodów.- Jay
spoważniał w jednej sekundzie.
-Jesteś tego pewien?- Vanja uśmiechnęła się do
niego tak, jakby pytała, czy podlał kwiatki.- Pomyśl dobrze, zanim znów
będziesz próbował mnie straszyć, kochanie, bo ja też mogę mieć coś w zanadrzu i
jeśli mnie zmusisz, użyję tego przeciw tobie.- Przestała się szczerzyć.- Idź się
ubrać, niedobrze mi, gdy widzę twoje wystające żebra.
-Van, przestań, nie chcę wojny między nami.- Jared
zmiękł szybko, próbując wyjaśnić jej swój punkt widzenia.- Powinniśmy przestać
patrzeć na siebie, jak na wrogów, kiedyś przecież było nam dobrze, kochaliśmy
się, co teraz jest nie tak, że odwracasz się ode mnie?- Tłumaczył, zalewając
żonę potokiem słów.
-Co jest nie tak? Jay, jakim cudem ty jeszcze o to
pytasz?- Vanja uspokoiła się trochę: przez chwilę poczuła lekkie wyrzuty
sumienia, widząc w oczach męża prawdziwy ból. Ale nauczyła się już, że objawy
człowieczeństwa trwają u niego krótko, potem znów staje się mężczyzną, który
działał na nią odpychająco.- Przez miesiące od naszego spotkania traktowałeś
mnie jak idiotkę, ukrywałeś przede mną ważne rzeczy i wymagałeś, żebym była
szczęśliwa, gdy wydało się kilka twoich tajemnic. Ile ich było?- Dziewczyna
zmrużyła oczy, przypominając je sobie.- A tak: najpierw to, że jesteśmy po
ślubie. Potem, że straciłam ciążę. I jeszcze śledzenie mnie w sieci. Trzy
rzeczy, dzięki którym widzę cię tak, a nie inaczej. I ty potrafisz powiedzieć
po tym wszystkim, że mnie kochasz? Na Boga, Jay, wiesz w ogóle, co to znaczy „kochać”?
-Wiem.- Jared zerknął na zegar na kuchence.- Idę
się ubrać, za chwilę podjedzie po nas taksówka. Dokończymy rozmowę po powrocie.
-Przestraszyłeś się, prawda?- Pytanie Van
zatrzymało go u stóp schodów. Obejrzał się: stała na środku holu, patrząc na
niego z lekko kpiącym uśmieszkiem, czającym się w kącikach ust.
-Nie.- Skłamał gładko.- Zdałem sobie sprawę, jak
bardzo staliśmy się dla siebie obcy, i to mnie zabolało. Ale nie będę prosił o
następną szansę, żeby wszystko naprawić. Już mi to obojętne.- Posłał jej całusa
i poszedł się ubrać.
Kolejka ludzi, chcących złożyć Shannonowi życzenia,
wydawała się nie mieć końca: jeden za drugim znajomi pchali się, ze śmiechem
ściskając go, mówiąc, że życzą mu dalszych sukcesów, sterty kasy i
nieprzebranych stad panienek. Znajome obcałowywały go, zostawiając na jego
policzkach tęczę różnokolorowych szminek.
Raz po raz sięgał wzrokiem w kłębiącą się grupę,
szukając wśród twarzy tej, na której najbardziej mu zależało, ale mimo, iż było
prawie piętnaście po siódmej, nie mógł jej znaleźć.
Wyjął z kieszeni telefon, ale nie było żadnej
wiadomości ani połączenia od brata lub Vanji. Przez to tym bardziej się
niepokoił, wymyślając powody, dla których jego dziewczyna się spóźniała.
„Jego dziewczyna”.
Aż się do siebie uśmiechnął, myśląc o Van właśnie w ten sposób. Nie
chciał przed nią zdradzać, że sam siebie uważa za jej, powiedzmy, chłopaka. To
było o wiele milsze określenie, niż „kochanek”. To drugie kojarzyło mu się z
kimś, kto był tylko na chwilę, z doskoku. Z frajerem od dupczenia, a tym
zdecydowanie nie chciał być.
Nie widział się z nią od ubiegłego popołudnia,
kiedy to siedzieli we trójkę w ogrodzie i rozmawiali o dzisiejszym przyjęciu,
połączonym z godzinnym koncertem dla wszystkich gości klubu. Nawet nie mógł
ścisnąć Van za rękę, bo Jerry krążył wokół niej jak sęp nad padliną. A dziś z
rana Shann musiał jechać do matki, która nie mogła odwiedzić go osobiście,
złożona migreną. Podejrzewał, że migrena była tylko wymówką a tak naprawdę
matka nie chciała przyjechać do nich, żeby nie spotkać się z Vanją. Kiedyś
Constance bywała w ich domu przynajmniej raz w tygodniu, teraz ograniczała
wizyty do niezbędnego minimum.
Od matki Shannon pojechał prosto do klubu: dzień i
tak miał dosyć męczący, pełen ciągłych telefonów, wiadomości, maili,
wszystkiego.
Dobrze, ze urodziny są tylko raz w roku, pomyślał.
Z roztargnieniem podziękował za życzenia zdrowia
następnej osobie, znów spoglądając w stronę wejścia do klubu. Akurat w tym
momencie ochroniarze wpuścili następne zaproszone osoby, wśród nich Jerrego i,
Jezu, jak dobrze, Vanję. Dziewczyna popatrzyła w jego stronę, więc pomachał
jej, uśmiechając się z ulgą. Odmachała mu natychmiast i ruszyła w jego stronę,
nawet nie oglądając się by sprawdzić, czy Jerry idzie za nią.
Wreszcie stanęła przed nim, uśmiechając się
promiennie.
-Nie bardzo wiem, co się mówi w takich chwilach,
więc..- Wzruszyła lekko ramionami.
Shannon objął ją mocno.
-Nie szkodzi, ważne, że przyszłaś. – Szepnął jej
do ucha.- Ślicznie wyglądasz, skrzacie.- Dodał i puścił ją, nie chcąc
prowokować plotek.
Vanja minęła go i poszła do części klubu,
przeznaczonej dla wybranych gości. W drodze rozglądała się, rozpoznając
niektóre osoby, krążące tu i tam. Zdziwiła się, widząc wśród nich Jenny:
myślała, że dziewczyna na dobre zniknęła z życia Shanniego. Jak widać, myliła
się.
-Dlaczego uciekłaś?- Jared pojawił się obok i
wziął żonę pod rękę. Uśmiechał się, ale widać było, że robi to na pokaz.
-A co, muszę trzymać się ciebie, jak dziecko
maminej spódnicy? Może jestem niska, ale nikt raczej mnie nie nadepnie. Przestań
być przesadnie troskliwy, bo robisz się wtedy śmieszny.- Mimo krytycznych słów
nie wyrwała się mężowi, nie chcąc robić widowiska.
Sporo osób przyglądało im się z zainteresowaniem,
niektórzy zagadywali, pytając, co u nich. Jared brylował, odpowiadając, jak to
dobrze im się wiedzie, jak świetnie się rozumieją, i tak dalej. W którymś
momencie nawet objął żonę ramieniem, niemal zmuszając ją, by też objęła go w
pasie, i tak przytuleni przeszli do sali, w której ustawiono stoliki dla gości.
Oni oczywiście mieli siedzieć razem z Shannonem, co bardzo Vanji odpowiadało.
Jakieś pół godziny po tym, jak zajęli swoje
miejsca i wdali się w luźną rozmowę z innymi gośćmi, z innej części klubu
dobiegła głośna muzyka. Część z zaproszonych osób, głównie młodszych,
natychmiast poszła w tamtą stronę, jak przywoływana dźwiękiem fletu Szczurołapa
z Hamelin.
-Co to?- Vanja odwracała głowę, patrząc na
rozochocone dziewczyny, znikające w przejściu do ogólnie dostępnej części
klubu.
-Grają.- Jared dopił drugiego już drinka i skinął
na kelnerkę, by przyniosła mu następną szklankę.
-Muszę to zobaczyć.- Vanja zerwała się z miejsca.
Widziała już Shanniego ćwiczącego w pokoju
muzycznym, widziała w Internecie krótkie filmy z koncertów, które grali na
całym świecie, widziała go na żywo podczas występu na otwarciu sezonu. Wtedy
nie zaprzątał jej uwagi, zajęta był słuchaniem Jaya i patrzeniem, jak szalał na
scenie, wywołując falę szaleństwa u fanów. Teraz nie miała zamiaru opuścić
widowiska, choćby miała przeciskać się między wyższymi o głowę dziewczętami.
-Masz żałobę, nie wypada, żebyś…- Jared chwycił ją
za rękę i zatrzymał w miejscu. Wyrwała mu się, niemal strącając ze stolika
dzbanek z sokiem.
-Zaprowadzisz mnie, czy mam poprosić o pomoc kogoś
z obsługi?
-Idź, jak musisz. Goście Shannona mają wydzieloną
część po tej stronie sceny.- Machnął obojętnie ręką w stronę, z której dobiegał
rytmiczny łomot basów.
-Nie upij się.- Pod wpływem impulsu Van pochyliła
się i pocałowała go w policzek. Potem poszła szybkim krokiem, przyciągana
muzyką jak magnesem.
Pierwsze, co zobaczyła, to jaskrawe, kolorowe
światła, nadające postaciom stłoczonych przed sceną, tańczących ludzi,
nieziemskiego wyglądu. Potem, gdy jej wzrok przyzwyczaił się do barw, zaczęła
zauważać więcej szczegółów: wśród bawiących się było sporo pięknych, wyzywająco
ubranych dziewcząt, młodszych od niej o dobre dziesięć lat. Tańczyły, wyginając
się kusząco, tuż przed oczami stojących na podwyższeniu mężczyzn.
O ile po tej stronie sceny było w miarę spokojnie,
o tyle za barierkami, oddzielającymi gości Shanniego od bywalców klubu, działy
się cuda.
Vanja nie musiała podchodzić bliżej: z miejsca, w
którym stała, po prawej stronie niewielkiej sceny i nieco za nią, widziała
doskonale, jak dziewczęta próbowały zwrócić na siebie uwagę Shanniego i jego
przyjaciela. Piszczały. Wyciągały do nich ręce. Świeciły dekoltami. Wołały do
nich, choć ich słowa na pewno były zagłuszane przez muzykę.
Vanja skrzywiła się z niesmakiem, widząc, jak
jedna z nich nagłym ruchem podciągnęła i tak kusą koszulkę i pokazała nagie
piersi. To było… niesmaczne.
Przyjemny nastrój, w jakim zjawiła się w klubie,
prysł jednak w chwili, gdy Shannie, w samych spodniach, zostawił grę i podszedł
do krawędzi sceny, z uśmiechem pochylając się do tych, które były najbliżej.
Wtedy szaleństwo osiągnęło apogeum: liczne dłonie ściskały go wszędzie, gdzie
tylko sięgnęły, gładziły po rękach, próbowały ściągnąć go z podwyższenia. Jedna
z dziewczyn jakimś cudem wdrapała się na nie, przylgnęła do Shannona i wisiała
na nim, dokąd ochroniarz nie oderwał jej od niego i nie sprowadził na parkiet.
Vanja wróciła do stolika, już nie tak zachwycona
imprezą, jak wcześniej. Dopadła ją myśl, że tym razem również skończy się ona
tak, jak poprzednia, choć może będzie jej oszczędzone widzieć, jak Shannie
pozwala się obsługiwać wynajętej przez kumpli dziwce.
Widziała ją: niewysoka, piękna, w wieku około
dwudziestu pięciu lat, z delikatnym makijażem, podkreślającym jej urodę. Ubrana
w wysmakowany komplet, wąską spódnicę przed kolana i skromną bluzkę, mimo
wszystko wyróżniała się wśród gości, głównie dzięki zachowaniu. Rozmawiała z
każdym mężczyzną, który na nią spojrzał, uśmiechała się do niego zalotnie, a
potem podawała mu wizytówkę. Pewnie poza nimi nie miała w torebce nic innego.
Poza nimi i prezerwatywami, które wyjmie i poda swojemu dzisiejszemu klientowi…
Vanja przywołała gestem kelnerkę i poprosiła o
porządnego drinka. Musiała trochę się rozluźnić, inaczej przez cały wieczór
będzie siedzieć obok Jareda, z kwaśną miną przysłuchując się, jak jej mąż
opowiada, ile wysiłku kosztowało jego ostatnie wielkie przedsięwzięcie.
Ze szklanką w dłoni usiadła na swoim miejscu,
wzdychając niespokojnie. Jared spojrzał na nią z ciekawością.
-Co, nie dopchałaś się do sceny?- Spytał.
-Nawet nie próbowałam. Zresztą, nie ma na co
patrzeć, poza tym jak dla mnie tam jest za głośno. Tylko rozbolała mnie głowa.-
To akurat była prawda: w skroniach Van pulsował delikatny, tępy ból, grożąc
nasileniem się, jeśli nie przestanie myśleć o tym, co nieprzyjemne.
-Jaka ty jesteś delikatna, jak pierdolony
francuski pudel.- Jay pochylił się, mówiąc do niej na tyle cicho, żeby nikt
inny go nie usłyszał.
-A ty masz wrażliwość nosorożca.- Spojrzała mu z
bliska w oczy.- Nawet jesteś do niego podobny, jak się dobrze przyjrzeć.
Odsunął się i roześmiał, kręcąc głową. Objął ją
ramieniem i wrócił do rozmowy z kimś po swojej drugiej stronie.
Vanja rozprawiała się z drinkiem, wodząc wzrokiem
od stolika do stolika. Przy jednym zobaczyła Jenny, obściskującą się z mężczyzną,
który wyglądał, jakby nie do końca wiedział, gdzie jest i co tu robi. Miał
nieprzytomne spojrzenie: przypominało to, którym kiedyś Jay patrzył na nią, gdy
wracał do ich skromnego mieszkania po narkotykach.
-Tylko nie to…- Westchnęła, mamrocząc do siebie.
Dlaczego wszędzie, gdzie ludzie mieli spędzać
przyjemnie czas, musiały zjawiać się narkotyki? Czy już nikt nie umiał bawić
się, nie mając pod ręką żadnej używki? Spojrzała na prawie już pustą szklankę,
i zachichotała: ona sama nie była w tym momencie lepsza, skoro musiała wypić,
by poczuć się zrelaksowaną.
Dokończyła trunek i zaczęła rozglądać się za
kelnerką, chcąc poprosić o coś lżejszego, gdy jej uwagę zwróciła kilkuosobowa grupka,
rozmawiająca o czymś zawzięcie. Był między nimi Shannon, a obok niego dziwka,
którą dostał na ten wieczór. Trzymała dłoń na jego ramieniu, gładząc je, jakby
dotykała swojego faceta.
-Coś podać?- Kelnerka najwyraźniej zauważyła, że
Van trzyma pustą szklankę, i zjawiła się przy ich stoliku, zasłaniając sobą
grupkę.
-Jeszcze raz to samo, proszę.- Van uśmiechnęła
się, w środku popędzając dziewczynę, żeby odeszła biegiem i odsłoniła widok.
-Za chwilę pojawią się ciepłe przekąski…
-Dziękuję, chcę tylko drinka.- Van miała ochotę
odepchnąć namolną kelnerkę. Ta odeszła wreszcie, robiąc przy tym wyniosłą minę,
jakby miała za nic ludzi, którzy siedzą i piją, nie robiąc przy tym w życiu
niczego produktywnego.
Ku rozpaczy Van, grupka rozeszła się. Shannon
znikł, znikła „jego” dziwka, znikł przyjaciel i jego dziewczyna, którą Vanja
miała okazję poznać przelotnie przy wejściu do klubu. Nie pamiętała nawet jej
imienia, ale w tej chwili nie było to ważne.
W tej chwili najważniejsze było udawanie, że
wszystko jest w porządku. Zwalczanie w sobie potrzeby zniszczenia czegoś,
rozdarcia paznokciami, tłuczenia szkła, żeby dźwięczało w całym pomieszczeniu.
I krzyku, wyrażającego cały ból, jaki pojawił się na myśl o Shanniem,
zamkniętym gdzieś z opłaconą pięknością.
Van złapała przyniesionego przez dziewczynę drinka
i duszkiem wychyliła jedną trzecią, prawie nie mogąc złapać tchu: o ile
poprzedni był dosyć mocny, to ten składał się chyba w większości z wódki,
zabarwionej tylko jakimś kolorowym napojem.
-Nie nudzisz się tu, sama wśród tylu chłopa?- Obok
niej usiadł przyjaciel Shannona, Antoine.- Wszystkie laski poszły gdzie
indziej.
-Nie narzekam. I tak prawie ich nie znam, więc…
-Jak chcesz poznać siedząc koło tego smutasa?
Chodź, zaprowadzę cię w ciekawsze miejsce.- Wyjął jej z dłoni szklankę i
odstawił na stolik.- Jared, zabieram twoją żonę, niech idzie poplotkować z
laskami, zanim do końca tu zmarnieje.
-Przecież może…- Jay naburmuszył się, patrząc na
niego z byka.- Albo dobra, niech idzie.- Zmienił nagle zdanie.
Antoine wstał i pociągnął za sobą opierającą się
dziewczynę.
-Chodź, nie pożałujesz.- Uśmiechnął się
przekornie.
-Szczerze przyznam, że najchętniej chyba wróciłabym
do domu, trochę boli mnie głowa, i jeśli się nie położę, mogę dostać migrenę.-
To ostatnie zmyśliła na poczekaniu.
-Mam lekarstwo na twój ból.- Znów się uśmiechnął,
skręcając w krótki korytarz za toaletami, schowkami i szatnią dla pracowników,
na końcu którego były opatrzone napisem „Tylko dla personelu” drzwi. Otworzył
je własnym kluczem i przepuścił Vanję przodem.- Macie godzinę, jakoś zajmę w
tym czasie twojego pięknisia. Najwyżej go upiję i zaniosę do schowka na obrusy.
-Nie rozumiem.- Vanja patrzyła nieufnie to na
niego, to przed siebie, na następne drzwi, spod których sączyło się światło.
-Shann wszystko mi powiedział.- Antoine zaśmiał
się, widząc panikę w oczach drobniutkiej kochanki przyjaciela.- Podobno w domu
nie macie okazji nawet porozmawiać, więc poprosił mnie o pomoc. Dla mnie to
pestka, czego się nie robi dla kumpla.- Wzruszył ramionami.
-Ahhh…- Vanja oblała się rumieńcem, gdy tylko
pojęła, jak musiała wyglądać rozmowa przyjaciół.- Dziękuję. Rzeczywiście, w
domu nawet nie możemy zamienić słowa.- Sięgnęła do klamki, czując się jak nowo
narodzona. Ból w skroniach minął, jakby wcale go nie było.
-Godzina, pamiętaj, potem mamy znów grać.- Drzwi
za nią zamknęły się cicho, w zamku zazgrzytał przekręcany klucz.
„A jeśli to żart, i w środku jest Shannie, ale nie
sam?”
Vanja zawahała się, przestraszona. Nie znała
przecież Antoine`a, widziała go pierwszy raz w życiu. Mógł wiedzieć, że ona i
Shann mają romans, i wymyślił sobie, że zrobi jej kawał. Albo, co było jeszcze
gorsze, Shannon poprosił go o przysługę w pozbyciu się jej, bo po prostu stwierdził,
że nic do niej nie czuje.
Raz kozie śmierć. Co będzie to będzie, nie może
stać i rozmyślać bez końca, pisząc czarne scenariusze. Jeśli ma natknąć się po
raz drugi na Shanniego zajętego dziwką, to lepiej, żeby stało się to teraz,
zanim…
-Z naszej godziny minęło już pięć minut,
skrzacie.- Usłyszała zza drzwi przed sobą.- Stoję tu i czekam, i zaczynam się
bać, że wcale nie chcesz mnie widzieć.- W głosie Shannona słychać było wesołe
nuty.- Za następne pięć minut pomyślę, że wcale mnie nie lubisz.
-Wariat.- Vanja weszła do środka, rozglądając się
z ciekawością. Pomieszczenie musiało być gabinetem kogoś z kierownictwa, przynajmniej
wyglądało na gabinet, z wielkim mahoniowym biurkiem, niewielką kanapą, ławą,
dwoma fotelami i stojącym w kącie kwiatkiem w zdobionej muszelkami donicy. Nie
było tu żadnych okien, a muzyka ledwie dobiegała zza grubych ścian.
Shann, który stał tuż obok drzwi, natychmiast
domknął je za nią i objął dziewczynę, wzdychając przy tym z zadowolenia, że
wreszcie są całkiem sami.
-Myślałam, że poszedłeś gdzieś z… wiesz, z kim.
-Musiałem trochę improwizować. Zaciągnąłem ją do
tylnego wyjścia, dałem w łapę i kazałem spadać.- Potarł nosem o jej policzek i
zmienił temat- Nie jestem zbyt mocny w kombinowaniu, jak tu wymknąć się gdzieś
z cudzą żoną, dlatego wtajemniczyłem Antoine`a. Możesz się nie bać, nie piśnie
słowa.
-To dobrze.- Van rozluźniła się całkowicie.
Przesunęła dłońmi wzdłuż ramion Shanniego, zmierzwiła mu włosy i roześmiała się
cicho.- Gdy grasz, robisz niesamowite wrażenie na dziewczynach. Nigdy nie
przyszłoby mi do głowy, żeby pokazywać obcemu mężczyźnie piersi.
-Ryzyko zawodowe.- Shann oparł Vanję o ścianę i
pocałował lekko.
-Chyba nie narzekasz?- Mruknęła. Opuściła ręce,
kładąc dłonie na biodrach Shannona, tuż nad paskiem spodni, zdając sobie
przy tym sprawę, że bardzo lubi go dotykać, czuć pod palcami jego ciepłą skórę,
poruszające się pod nią mięśnie. Po prostu jego ciało działało na nią, jak
najlepszy afrodyzjak.
-Nie, nie narzekam.- Szepnął, chwycił w zęby
płatek ucha Van i puścił.- Nie, żebym sam szukał podobnych widoków…
-Ale jeśli już pchają ci się przed oczy, nie
odwracasz wzroku.- Dziewczyna dokończyła za niego.
-Mhm. Kto w końcu powiedział, że człowiek na
diecie nie może przejrzeć menu?- Podciągnął trochę sukienkę Vanji, chcąc dotknąć jej okrąglutkich po afrykańskich
przodkach pośladków.
-Jesteś na diecie?- Van nie opierała się jego
zabiegom, sama nawet dała poznać, że chce tego samego, przesuwając dłonie w
przód, na brzuch Shannona. Powoli rozpięła guzik jego spodni i zamek,
przypadkowo dotykając przez materiał pobudzonego członka. Mruknęła gardłowo,
czując dreszcze na samą myśl o seksie ze starszym Leto.
-To nowa, cudowna dieta, prosto z Rosji.- Shannon
pozwolił, by ściągnęła mu dżinsy z bioder, potem chwycił ją za pośladki i
podniósł. Co prawda wciąż miała na sobie majtki, ale wystarczyło tylko odsunąć
je na bok. Nie raz już kochał się z dziewczynami w taki sposób i nie widział w
tym nic złego.
-Jak działa?- Vanja oplotła go w pasie nogami, nie
przejmując się tym, że może pognieść sukienkę. W ogóle nie przejmowała się
niczym, co nie miało związku z Shanniem.
- Uzależnia. A ja właśnie jestem głodny.- Opuścił
ją w dół, ostrożnie, bojąc się, że w tej pozycji jego nagłe wtargnięcie może
sprawić jej ból.
Dziewczyna przywarła do niego mocno, jęcząc cicho.
Zadrżała raz czy dwa, potem odchyliła głowę tył, opierając ją o ścianę za sobą.
-Jak dobrze, Shannie.- Westchnęła, patrząc na
niego zamglonym z podniecenia wzrokiem.- Tak jest świetnie, idealnie.-
Poprawiła się, pewniej chwytając go za szyję, i poruszyła biodrami.
Praktycznie nie musiał robić nic, poza
podtrzymywaniem jej pośladków, bo sama ujeżdżała go łagodnie, co przy kobiecie
o większej posturze nie byłoby wcale łatwe. Ale ona była lekka jak piórko, na
zmianę unosiła się na nim i opadała, przyciskając się wtedy mocno, żeby czuć go
jak najgłębiej.
-Mów do mnie, Shannie.
-Masz śliczny odcień skóry.- Wymamrotał z ustami przy jej szyi.- Pachniesz tak, że kręci mi się w głowie.
-Ty pachniesz bardzo męsko, uwielbiam to.- Wtuliła na moment twarz w jego włosy, wąchając je.
-Co ty w sobie masz, że tak za tobą wariuję?- Shann odsunął się trochę, patrząc na nią z zachwytem.
-Nie wiem, Shannie, ale to działa w obie strony.- Jej wzrok pojaśniał, jakby jego słowa sprawiły jej wielką przyjemność. Mówił szczerze, tak, jak czuł, nie dlatego, że wymagała tego chwila i to, co robili.
Van pocałowała go mocno, drapiąc przy tym paznokciami jego kark: połączenie czułej pieszczoty z agresją było lepsze, niż cokolwiek, co Shannon dotąd czuł.
-Mów do mnie, Shannie.
-Masz śliczny odcień skóry.- Wymamrotał z ustami przy jej szyi.- Pachniesz tak, że kręci mi się w głowie.
-Ty pachniesz bardzo męsko, uwielbiam to.- Wtuliła na moment twarz w jego włosy, wąchając je.
-Co ty w sobie masz, że tak za tobą wariuję?- Shann odsunął się trochę, patrząc na nią z zachwytem.
-Nie wiem, Shannie, ale to działa w obie strony.- Jej wzrok pojaśniał, jakby jego słowa sprawiły jej wielką przyjemność. Mówił szczerze, tak, jak czuł, nie dlatego, że wymagała tego chwila i to, co robili.
Van pocałowała go mocno, drapiąc przy tym paznokciami jego kark: połączenie czułej pieszczoty z agresją było lepsze, niż cokolwiek, co Shannon dotąd czuł.
-Nie wiem, czy długo wytrzymam, skrzacie, za
bardzo mnie podniecasz.- Sapnął, starając się opanować i oddalić od siebie
nieuchronnie nadciągający orgazm. Pocałunki, jaki wymieniali prawie bez
przerwy, dokładały swoje.
-Pomyśl o czymś innym.- Podsunęła, ale przestała
się poruszać- Na przykład o…
-Nie złożyłaś mi życzeń.- Przerwał jej łagodnie,
uśmiechając się przy tym.- Dostałem prezent, ale nie dostałem życzeń.
-Nie wiem, czego mam ci życzyć, Shannie.- Van znów
się poruszyła, tym razem kołysząc biodrami na boki.- Chyba tylko tego, żebyś
miał w życiu więcej szczęścia, niż dotychczas, i żeby wszystko ułożyło się dobrze, jeśli będziesz znów zakochany...- Ostatnie słowa bardziej wydyszała, niż powiedziała, szczytując.
-Jeśli będę?- Shannon przestał walczyć z naturą: nawet, gdyby Van trwała w bezruchu, on przekroczył już moment, w którym mógł jeszcze powstrzymać się przed wytryskiem. Przycisnął Vanję do ściany, unieruchomiając ją, i sam zaczął poruszać się w niej, siłą woli powstrzymując się przed pośpiechem.- Jeśli będę?- Powtórzył, sapiąc przy tym głośno.- Dlaczego... Jezu, jak mi dobrze... mówisz, że będę?- Mamrotał niezrozumiale. W uszach szumiało mu tak głośno, że sam nie słyszał swoich słów ani tego, co odpowiedziała Vanja, tuląc jego głowę do piersi.
Potem wszystko uspokoiło się, wyciszyło, pozostawiają po sobie intensywne odczucie zaspokojenia i mrowiącego w całym ciele wspomnienia silnych przeżyć.
-Chyba powinienem na chwilę usiąść, kolana mi się trzęsą.- Shannon roześmiał się, maskując lekkie zawstydzenie.
Podniósł Vanję, poprawił jej bieliznę i postawił dziewczynę przed sobą, od razu szybko podciągając spodnie. Czułby się głupio, stojąc z opuszczonymi na uda gaciami przed kobietą, dla której chciał być lepszy, niż dla którejkolwiek z jej poprzedniczek. Chciał być dla niej przystojny, męski, czarujący, a żaden facet nie wygląda czarująco, gdy jego oklapły fajfus dynda nad zsuniętymi w dół spodniami.
Wziął dziewczynę za rękę, pociągnął na kanapę i posadził obok siebie. Musiał odpocząć: za kwadrans zaczynali z Antoinem drugi z trzech zaplanowanych na wieczór występ, a on ledwie łapał oddech.
-Jezu, skrzacie, seks z tobą to coś, co naprawdę może człowieka zabić. Zobacz, jak wali mi serce.- Wziął jej dłoń i przyłożył sobie do piersi.
-Chyba będę zmuszona ograniczyć ci to groźne zajęcie.- Van zachichotała, patrząc zawadiacko.- Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś dostał przeze mnie zawał albo coś.
-Nie uważasz, że i tak mamy sporo ograniczeń? Niby mieszkamy pod jednym dachem, ale...- Pokręcił głową.
-Szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej. Żałuję, że nie byłeś na miejscu Jareda dwadzieścia lat temu.- Van sięgnęła na stolik po serwetkę ze stojaka i wytarła nią pot z czoła Shannona.
-Nie wiem, czy coś by z tego wtedy wyszło, skrzacie. Nie interesowałem się dziećmi, poza tym nawet jeśli zwróciłbym na ciebie uwagę, mogłoby skończyć się na paru randkach.- Rozparł się wygodnie, śledząc wskazówki zegara.- Pewnie bym cię tylko skrzywdził, Vanju, byłem strasznie głupim chłopakiem z masą gówna między uszami.
-Cokolwiek byś mi zrobił, nie byłoby to tak wstrętne jak to, co zrobił mi twój brat.- Vanja pokręciła się na miejscu.- Kurcze, Shannie, mam mokrą bieliznę, nie będę mogła usiąść, bo zrobię plamę na sukience.- Mrugnęła i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.- Pomyśl, czy to nie perwersyjne, że będę przechadzać się między twoimi gośćmi, rozmawiać z nimi, a oni nie będą mieli pojęcia, że łażę tak i łażę, bo jeśli usiądę, twoje nasienie zaplami mi ubranie?
-Jezu, skrzacie!- Shann popatrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz.- Jezu, nie miałem pojęcia, że drzemie w tobie prawdziwa świntucha, ale niech mnie jebnie, jeśli mi się to nie podoba.- Wstał.- Teraz to mi zabiłaś ćwieka. Przez cały czas będę o tym myślał, żebym tylko przez to nie pogubił rytmu.- Wziął z biurka leżący tam klucz od drugich drzwi.- Jesteś niesamowita, Van.
-Wzajemnie, Shannie.- Naciągnęła w dół sukienkę i pocałowała go jeszcze raz, nim wyszła na korytarz, na szczęście pusty i cichy.
-Van.- Shannon wychylił się za nią.- Jeszcze coś: nie wiem, dlaczego powiedziałaś "jeśli będziesz zakochany".- Uśmiechnął się do niej z czułością.- Ja jestem zakochany.
-Jeśli będę?- Shannon przestał walczyć z naturą: nawet, gdyby Van trwała w bezruchu, on przekroczył już moment, w którym mógł jeszcze powstrzymać się przed wytryskiem. Przycisnął Vanję do ściany, unieruchomiając ją, i sam zaczął poruszać się w niej, siłą woli powstrzymując się przed pośpiechem.- Jeśli będę?- Powtórzył, sapiąc przy tym głośno.- Dlaczego... Jezu, jak mi dobrze... mówisz, że będę?- Mamrotał niezrozumiale. W uszach szumiało mu tak głośno, że sam nie słyszał swoich słów ani tego, co odpowiedziała Vanja, tuląc jego głowę do piersi.
Potem wszystko uspokoiło się, wyciszyło, pozostawiają po sobie intensywne odczucie zaspokojenia i mrowiącego w całym ciele wspomnienia silnych przeżyć.
-Chyba powinienem na chwilę usiąść, kolana mi się trzęsą.- Shannon roześmiał się, maskując lekkie zawstydzenie.
Podniósł Vanję, poprawił jej bieliznę i postawił dziewczynę przed sobą, od razu szybko podciągając spodnie. Czułby się głupio, stojąc z opuszczonymi na uda gaciami przed kobietą, dla której chciał być lepszy, niż dla którejkolwiek z jej poprzedniczek. Chciał być dla niej przystojny, męski, czarujący, a żaden facet nie wygląda czarująco, gdy jego oklapły fajfus dynda nad zsuniętymi w dół spodniami.
Wziął dziewczynę za rękę, pociągnął na kanapę i posadził obok siebie. Musiał odpocząć: za kwadrans zaczynali z Antoinem drugi z trzech zaplanowanych na wieczór występ, a on ledwie łapał oddech.
-Jezu, skrzacie, seks z tobą to coś, co naprawdę może człowieka zabić. Zobacz, jak wali mi serce.- Wziął jej dłoń i przyłożył sobie do piersi.
-Chyba będę zmuszona ograniczyć ci to groźne zajęcie.- Van zachichotała, patrząc zawadiacko.- Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś dostał przeze mnie zawał albo coś.
-Nie uważasz, że i tak mamy sporo ograniczeń? Niby mieszkamy pod jednym dachem, ale...- Pokręcił głową.
-Szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej. Żałuję, że nie byłeś na miejscu Jareda dwadzieścia lat temu.- Van sięgnęła na stolik po serwetkę ze stojaka i wytarła nią pot z czoła Shannona.
-Nie wiem, czy coś by z tego wtedy wyszło, skrzacie. Nie interesowałem się dziećmi, poza tym nawet jeśli zwróciłbym na ciebie uwagę, mogłoby skończyć się na paru randkach.- Rozparł się wygodnie, śledząc wskazówki zegara.- Pewnie bym cię tylko skrzywdził, Vanju, byłem strasznie głupim chłopakiem z masą gówna między uszami.
-Cokolwiek byś mi zrobił, nie byłoby to tak wstrętne jak to, co zrobił mi twój brat.- Vanja pokręciła się na miejscu.- Kurcze, Shannie, mam mokrą bieliznę, nie będę mogła usiąść, bo zrobię plamę na sukience.- Mrugnęła i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.- Pomyśl, czy to nie perwersyjne, że będę przechadzać się między twoimi gośćmi, rozmawiać z nimi, a oni nie będą mieli pojęcia, że łażę tak i łażę, bo jeśli usiądę, twoje nasienie zaplami mi ubranie?
-Jezu, skrzacie!- Shann popatrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz.- Jezu, nie miałem pojęcia, że drzemie w tobie prawdziwa świntucha, ale niech mnie jebnie, jeśli mi się to nie podoba.- Wstał.- Teraz to mi zabiłaś ćwieka. Przez cały czas będę o tym myślał, żebym tylko przez to nie pogubił rytmu.- Wziął z biurka leżący tam klucz od drugich drzwi.- Jesteś niesamowita, Van.
-Wzajemnie, Shannie.- Naciągnęła w dół sukienkę i pocałowała go jeszcze raz, nim wyszła na korytarz, na szczęście pusty i cichy.
-Van.- Shannon wychylił się za nią.- Jeszcze coś: nie wiem, dlaczego powiedziałaś "jeśli będziesz zakochany".- Uśmiechnął się do niej z czułością.- Ja jestem zakochany.
Dziewczyna patrzyła na niego z otwartymi w idiotycznym wyrazie ustami, w pierwszej chwili nie kojarząc, o czym mówił. Potem przypomniała sobie życzenia, które mu złożyła.
-Ja...- Zaczęła, ale urwała, słysząc gdzieś niedaleko czyjeś kroki. Shannon cofnął się za drzwi, znikając jej z oczu.
Kroki oddaliły się, więc ruszyła w stronę, z której dobiegała muzyka i głośne rozmowy. Szła rozmarzona, raz po raz powtarzając w myślach ostatnie słowa kochanka. Miała ochotę zaśpiewać je na głos, wejść na scenę, kazać wszystkim uciszyć się i powiedzieć im, że Shannie i ona...
Zamiast tego westchnęła tylko: są rzeczy, o których nikt nie może się dowiedzieć, choć chęć powiedzenia o nich dusi człowieka jak zmora.
Zatrzymała się przy ustawionym pod ścianą stoliczku z przekąskami, nałożyła sobie trochę wędlin na talerzyk i zaczęła spacerować, przysłuchując się rozmowom. Krążąc po obrzeżach sali dotarła w pobliże "swojego" stolika, widząc przy nim Jareda, zawzięcie dyskutującego o czymś z trzema obcymi dla niej mężczyznami. Pochylali się do siebie konspiracyjnie, siedząc ciasno zbici na wąskiej kanapie, identycznej z tą, na której odpoczywała przez kilka minut z Shanniem.
Vanja podeszła bliżej, ciekawa tematu ich rozmowy, ale starała się podchodzić z obojętną, znudzoną miną. Całe szczęście, że jej kochanek znów grał z przyjacielem, skupiając na sobie uwagę większości rozbawionych gości, i sala ze stolikami była teraz prawie pusta.
-... są różne, wiem, co mówię.- Dobiegł ją głos Jareda. Nieco bełkotliwy, więc jej piękny mąż musiał pod jej nieobecność sporo wypić.
-Wszystkie dupy są takie same, nie pierdol, Jerry.- Jeden z jego kolegów zaoponował, zdradzając przy tym, o czym rozmawiali.
Nic zaskakującego: Vanja doskonale wiedziała, że podpici mężczyźni rozmawiają albo o pracy, jeśli mają wspólną, albo o kobietach, samochodach, sporcie...
-Mówisz tak, bo jej nie rżnąłeś, i nie będziesz.- Jay roześmiał się chrypliwie.- Ma najlepszą cipę na całej ziemi, myślisz, że przez co się z nią ożeniłem?
Vanja zamarła, czując, jak krew odpływa jej twarzy. Dalsze słowa Jareda dochodziły do niej, ale ledwie je rozumiała, wyłapywała tylko niektóre, nie mogąc poskładać ich w sensowną wypowiedź.
-... sztywna... przeleciałem dla porównania... ma jak dziewczynka...
Vanja zacisnęła zęby, powstrzymując nagłe mdłości, okręciła się na pięcie i prawie pobiegła do toalety, nawet nie zwracając uwagi na to, że wciąż trzyma w dłoni talerz z przekąskami.
Położyła go, zaskoczona, że go ma, na krawędzi umywalki, i spojrzała na swoje odbicie. Z lustra spojrzała na nią poszarzała twarz z podkrążonymi oczami, patrzącymi obco i mrocznie.
Ochlapała policzki zimną wodą, przywracając im nieco rumieńców, i znów zmierzyła wzrokiem swoje odbicie.
-Powinnaś go zabić.- Powiedziała do siebie, szepcząc.- Poprosić kelnerkę o butelkę najlepszego szampana, nalać sobie kieliszek, wznieść toast za śmierć największego łachudry, jakiego miałaś nieszczęście spotkać, a potem rozwalić mu czerep tak, żeby nie było co zbierać. I nikt nie powinien cię za to winić.
Potrząsnęła głową, odpędzając tę kuszącą wizję, ale poczuła się lepiej, pewniej. Powinna nawet podziękować losowi za to, że dał jej możliwość podsłuchania wyznań Jareda. Nawet, jeśli były w połowie wywołane alkoholem i w większości przesadzone, wstrętne było to, że śmiał mówić o niej w taki sposób. Jakby była kurewką, którą kupił sobie dla zabawy.
Vanja wstrzymała oddech, wsłuchując się w dochodzące z otoczenia dźwięki. Nie słyszała w żadnej z kabin szmerów, czyjegoś oddechu, jedynie przytłumioną muzykę i piski szalejących przed jej kochankiem dziewczyn, dobiegające zza drzwi na korytarz.
-Ktoś tu jest?- Spytała, odwracając się w stronę kabin. Żadnej odpowiedzi.
Z mściwym uśmiechem Vanja podniosła talerz, zważyła go w dłoni i rzuciła nim z całej siły w przeciwległą ścianę.
-Następnym razem roztrzaskam tak ciebie, Jay. Pamiętaj.- Syknęła wściekle.
Nie miała nawet zamiaru wracać po torebkę, którą zostawiła na kanapie obok Jareda. Gdyby zobaczyła go teraz, i gdyby, nie daj Boże, powiedział do niej coś miłego, chcąc pokazać swoim towarzyszom, jak dobrze im z sobą, na pewno stałoby się coś złego. Lepiej, jeśli wróci do domu i ochłonie, nie będąc zmuszona widzieć jego fałszywych niebieskich oczu, teraz zapewne przekrwionych i mętnych.
Poprosiła kogoś z obsługi o wezwanie taksówki i przekazanie Shannonowi, że źle się poczuła i musiała opuścić klub. Wciąż jeszcze była nieco blada i roztrzęsiona, naprawdę wyglądając na chorą.
Pięć minut później jechała do domu. Godzinę później, nucąc pod nosem, przenosiła ostatnie swoje rzeczy do pokoju, który zajmowała zaraz po zamieszkaniu w rezydencji Leto.
Jej życie przy boku Jareda dobiegło końca.
-Ja...- Zaczęła, ale urwała, słysząc gdzieś niedaleko czyjeś kroki. Shannon cofnął się za drzwi, znikając jej z oczu.
Kroki oddaliły się, więc ruszyła w stronę, z której dobiegała muzyka i głośne rozmowy. Szła rozmarzona, raz po raz powtarzając w myślach ostatnie słowa kochanka. Miała ochotę zaśpiewać je na głos, wejść na scenę, kazać wszystkim uciszyć się i powiedzieć im, że Shannie i ona...
Zamiast tego westchnęła tylko: są rzeczy, o których nikt nie może się dowiedzieć, choć chęć powiedzenia o nich dusi człowieka jak zmora.
Zatrzymała się przy ustawionym pod ścianą stoliczku z przekąskami, nałożyła sobie trochę wędlin na talerzyk i zaczęła spacerować, przysłuchując się rozmowom. Krążąc po obrzeżach sali dotarła w pobliże "swojego" stolika, widząc przy nim Jareda, zawzięcie dyskutującego o czymś z trzema obcymi dla niej mężczyznami. Pochylali się do siebie konspiracyjnie, siedząc ciasno zbici na wąskiej kanapie, identycznej z tą, na której odpoczywała przez kilka minut z Shanniem.
Vanja podeszła bliżej, ciekawa tematu ich rozmowy, ale starała się podchodzić z obojętną, znudzoną miną. Całe szczęście, że jej kochanek znów grał z przyjacielem, skupiając na sobie uwagę większości rozbawionych gości, i sala ze stolikami była teraz prawie pusta.
-... są różne, wiem, co mówię.- Dobiegł ją głos Jareda. Nieco bełkotliwy, więc jej piękny mąż musiał pod jej nieobecność sporo wypić.
-Wszystkie dupy są takie same, nie pierdol, Jerry.- Jeden z jego kolegów zaoponował, zdradzając przy tym, o czym rozmawiali.
Nic zaskakującego: Vanja doskonale wiedziała, że podpici mężczyźni rozmawiają albo o pracy, jeśli mają wspólną, albo o kobietach, samochodach, sporcie...
-Mówisz tak, bo jej nie rżnąłeś, i nie będziesz.- Jay roześmiał się chrypliwie.- Ma najlepszą cipę na całej ziemi, myślisz, że przez co się z nią ożeniłem?
Vanja zamarła, czując, jak krew odpływa jej twarzy. Dalsze słowa Jareda dochodziły do niej, ale ledwie je rozumiała, wyłapywała tylko niektóre, nie mogąc poskładać ich w sensowną wypowiedź.
-... sztywna... przeleciałem dla porównania... ma jak dziewczynka...
Vanja zacisnęła zęby, powstrzymując nagłe mdłości, okręciła się na pięcie i prawie pobiegła do toalety, nawet nie zwracając uwagi na to, że wciąż trzyma w dłoni talerz z przekąskami.
Położyła go, zaskoczona, że go ma, na krawędzi umywalki, i spojrzała na swoje odbicie. Z lustra spojrzała na nią poszarzała twarz z podkrążonymi oczami, patrzącymi obco i mrocznie.
Ochlapała policzki zimną wodą, przywracając im nieco rumieńców, i znów zmierzyła wzrokiem swoje odbicie.
-Powinnaś go zabić.- Powiedziała do siebie, szepcząc.- Poprosić kelnerkę o butelkę najlepszego szampana, nalać sobie kieliszek, wznieść toast za śmierć największego łachudry, jakiego miałaś nieszczęście spotkać, a potem rozwalić mu czerep tak, żeby nie było co zbierać. I nikt nie powinien cię za to winić.
Potrząsnęła głową, odpędzając tę kuszącą wizję, ale poczuła się lepiej, pewniej. Powinna nawet podziękować losowi za to, że dał jej możliwość podsłuchania wyznań Jareda. Nawet, jeśli były w połowie wywołane alkoholem i w większości przesadzone, wstrętne było to, że śmiał mówić o niej w taki sposób. Jakby była kurewką, którą kupił sobie dla zabawy.
Vanja wstrzymała oddech, wsłuchując się w dochodzące z otoczenia dźwięki. Nie słyszała w żadnej z kabin szmerów, czyjegoś oddechu, jedynie przytłumioną muzykę i piski szalejących przed jej kochankiem dziewczyn, dobiegające zza drzwi na korytarz.
-Ktoś tu jest?- Spytała, odwracając się w stronę kabin. Żadnej odpowiedzi.
Z mściwym uśmiechem Vanja podniosła talerz, zważyła go w dłoni i rzuciła nim z całej siły w przeciwległą ścianę.
-Następnym razem roztrzaskam tak ciebie, Jay. Pamiętaj.- Syknęła wściekle.
Nie miała nawet zamiaru wracać po torebkę, którą zostawiła na kanapie obok Jareda. Gdyby zobaczyła go teraz, i gdyby, nie daj Boże, powiedział do niej coś miłego, chcąc pokazać swoim towarzyszom, jak dobrze im z sobą, na pewno stałoby się coś złego. Lepiej, jeśli wróci do domu i ochłonie, nie będąc zmuszona widzieć jego fałszywych niebieskich oczu, teraz zapewne przekrwionych i mętnych.
Poprosiła kogoś z obsługi o wezwanie taksówki i przekazanie Shannonowi, że źle się poczuła i musiała opuścić klub. Wciąż jeszcze była nieco blada i roztrzęsiona, naprawdę wyglądając na chorą.
Pięć minut później jechała do domu. Godzinę później, nucąc pod nosem, przenosiła ostatnie swoje rzeczy do pokoju, który zajmowała zaraz po zamieszkaniu w rezydencji Leto.
Jej życie przy boku Jareda dobiegło końca.
*****
Przepraszam za opóźnienie, miałam zamieścić rozdział wczoraj, ale...
Po południu dostałam maila, który trochę mną zamiótł, i nie umiałam skupić się na pisaniu przez dobre kilka godzin. Być może dlatego rozdział jest nieco chaotyczny, więc proszę o litość w komentarzach.
Trzy tygodnie temu wysłałam próbkę swojego autorskiego opowiadania do jednego z wydawnictw. Właśnie mail od nich tak mnie sponiewierał, bo odpisali, że są wstępnie zainteresowani wydaniem mojego dzieła. Pierwszy raz odważyłam się gdzieś wysłać coś swojego, byłam przygotowana na odmowę, więc nadal jestem w lekkim szoku, że od razu są na "tak".
Ale nic jeszcze nie jest przesądzone, dopiero mamy zacząć omawiać warunki współpracy.
Jak zwykle gorąco pozdrawiam i czekam na komentarze.
Yas.
Przepraszam za opóźnienie, miałam zamieścić rozdział wczoraj, ale...
Po południu dostałam maila, który trochę mną zamiótł, i nie umiałam skupić się na pisaniu przez dobre kilka godzin. Być może dlatego rozdział jest nieco chaotyczny, więc proszę o litość w komentarzach.
Trzy tygodnie temu wysłałam próbkę swojego autorskiego opowiadania do jednego z wydawnictw. Właśnie mail od nich tak mnie sponiewierał, bo odpisali, że są wstępnie zainteresowani wydaniem mojego dzieła. Pierwszy raz odważyłam się gdzieś wysłać coś swojego, byłam przygotowana na odmowę, więc nadal jestem w lekkim szoku, że od razu są na "tak".
Ale nic jeszcze nie jest przesądzone, dopiero mamy zacząć omawiać warunki współpracy.
Jak zwykle gorąco pozdrawiam i czekam na komentarze.
Yas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz