It`s not my way.

czwartek, 21 marca 2013

Doubt.


Vanja była markotna. Od rana. Fizycznie czuła się dobrze, ale jej dusza jęczała, dręczona bolesnymi myślami.
Była pewna, że poradzi sobie z sytuacją, w jakiej się znalazła, i pewność ta tkwiła w niej do momentu, gdy w domu pojawił się Jared. Jego widok postawił przed nią pytanie: kim jest? Czy przez to, że spędziła noc z bratem własnego męża nie stała się dziwką, niewiele lepszą od własnej matki? Co z emocjami, targającymi nią na wszystkie strony, co z przeświadczeniem, że po raz pierwszy od miesięcy zrobiła to, co dla niej dobre? Wszystko ulotniło się na widok chłopięco przejętej, zawstydzonej, pełnej skruchy twarzy Jareda. Gdyby wrócił taki, jaki wyjechał, czyli wyniosły i obojętny, byłoby jej łatwiej. Ale nagła zmiana w zachowaniu jej męża, to, że potrafił dostrzec swoje błędy, przyznać się do nich, trochę nią wstrząsnęły.
Życie nie mogło być tak przewrotne, by w momencie, gdy odkryła Shanniego, kazało nawrócić się jego bratu na dobrą drogę. Jared, mimo wszystko, nie był jej obojętny: powoli oddalali się od siebie, ale wciąż umiała zobaczyć w nim dwudziestolatka, którego kiedyś kochała.
Na przykład teraz, gdy siedział przy stole nad miseczką płatków, z włosami rozsypanymi na ramionach i zamyśleniem w oczach, wyglądał prawie jak „jej” Jared.
Tak, wciąż miała na uwadze to, że zrobił jej świństwo, nie pierwsze od dnia, w którym zostawił ją w szpitalu i znikł, więcej się nią nie interesując.
Starała się nie wracać do jego ucieczki myślami, zapomnieć. Zostawić przeszłość w spokoju, zamiast roztrząsać ją od nowa i od nowa. Sama przed sobą musiała przyznać, że prawdopodobnie na jego miejscu zrobiłaby to samo, gdyby powiedziano jej, że Jay umrze. Nie sądziła, by była w stanie patrzeć, jak jej przyszłość wypuszcza z płuc ostatni haust wtłoczonego w nie przez maszynę powietrza i zaraz po tym gaśnie.
Pochyliła głowę nad stygnącą powoli kawą, chcąc ukryć przed braćmi wzbierające w oczach łzy, wyciśnięte nagle przywróconymi emocjami. Czasami zdarzało się, że coś, słowo, obraz, emocja, przypominało jej fragment przeszłości.
Jak teraz: w jednej chwili opadły na nią wspomnienia tego, co czuła, będąc piętnastolatką. Pamiętała, że szalała za swoim dorosłym chłopakiem, a może już mężem? Mniejsza z tym. Ważne, że kochała go szczerze, naiwnie, mimo jego wad, których nie mogła nie widzieć.
Przypomniała sobie, że miała plany, marzenia, cele, które chciała osiągnąć wraz z nim. Nawet to, jak siedzieli razem w parku przed kamienicą i obserwując bawiące się dzieci, ze śmiechem przebierali w imionach, jakie chcieli nadać swoim, które planowali mieć, gdy tylko ustawią się zawodowo.
-Amanda.- Odezwała się, podnosząc głowę.- Pamiętasz, Jay?
-Co?- Spojrzał na nią.- Jaka Amanda? Nie znam żadnej Amandy. – Miał ogłupiałą minę, zupełnie nie kojarząc, o kim mówi jego żona.
-Idę posiedzieć w ogrodzie. Przyjdź, gdy skończysz, musimy porozmawiać.- Zabrała kawę i wyszła, starannie omijając wzrokiem milczącego Shannona.
Nie umiała popatrzeć na kochanka bez budzącego się w niej poczucia winy. Najgorsze było to, że nie wiedziała, wobec którego z braci zawiniła bardziej. Patrząc z perspektywy poprawnych stosunków rodzinnych, doprawiła rogi Jaredowi. Patrząc jej oczami, zrobiła to im obu.
Siadając w ogrodowym fotelu zaczęła się śmiać na myśl, że o ile Shannie wie, iż przez drzwi musi przechodzić bokiem, by nie zaczepić porożem o futryny, o tyle Jay utknie, choćby idąc do niej do ogrodu.
Nie utknął jednak. Przyszedł, również z kawą, przyciągnął sobie drugi fotel blisko niej i usiadł w nim, wzdychając cicho.
-Nareszcie zrobiło się ciepło.- Vanja zagaiła rozmowę, nie wiedząc, od czego zacząć. Potulność męża zbijała ją z tropu.
-Oby pogoda się utrzymała.- Stwierdził i wziął ją za rękę, ściskając lekko jej palce.- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia.
-A doszliśmy?- Dziewczyna zdziwiła się nieco, słysząc jego pewne siebie słowa. W jednej chwili złość o to, co zrobił, wróciła, odsyłając w niebyt poprzednie wątpliwości, czy warto się kłócić w chwili, gdy przyszedł do niej, chcąc pojednania.
Warto, jeśli walczy się o prawdę i siebie.
-Myślałem, że zakopaliśmy topór wojenny i zaczynamy od nowa.
-A ja myślałam, że masz mi coś do powiedzenia.- Vanja wyrwała rękę z jego uścisku i objęła dłońmi kubek, nie chcąc, by znów ją dotknął.- Zrobiłeś coś paskudnego, coś, o co nigdy bym cię nie podejrzewała. Coś, co mnie zabolało, bo pokazało, jak mało dla ciebie znaczę. Nie interesują mnie powody, które tobą kierowały, ale chcę wiedzieć, jak śmiałeś potraktować mnie, jakbym była nikim.
-Nie wiem.- Jared pokręcił głową, patrząc przed siebie.- Bo bałem się, że będziesz chciała wrócić do dawnego życia? Że mnie zostawisz?
-I dlatego kontrolowałeś moją pocztę?- Vanja wbiła w niego wzrok.- Czego w niej szukałeś, Jay? Powiedz, nie krępuj się.
-Nie wiem, kurwa!- Podniósł głos. Nie miał pojęcia, że Van dowiedziała się też o tym, i zareagował tak, jak zawsze w sytuacji stresowej: zaczął krzyczeć.
-Najbardziej ciekawi mnie, czemu usunąłeś maila do kliniki. Tego, w którym proszę o kopie wypisu i karty choroby. – Tknięta nagłą myślą postawiła kubek na ziemi i usiadła bokiem na szerokim fotelu, wbijając palce w przedramię męża.- Jay, gdzie jest teczka, którą dostałam przy wyjściu z kliniki?
-Nie mam pojęcia, gdzie jest twoja zasrana teczka.- Jared nie skłamał. Ostatni raz widział ją w chwili, gdy wrzucał ją do studzienki ściekowej gdzieś w mieście, późnym wieczorem. Nie wiedział, gdzie teraz jest teczka, ani co z niej zostało.- Może gdzieś ją upchnęłaś i nie pamiętasz? Wcisnęłaś ją pod coś, albo leży w szafie czy szufladzie? Po wypadku możesz mieć zaniki pamięci.- Rzucił zaczepnie, wkurzony.
-Chcesz mi wmówić, że jej zniknięcie nie ma nic wspólnego z usuniętym przez ciebie mailem?- Vanja otworzyła szerzej oczy, udając zdumienie. Krew gotowała się w niej z wściekłości: Jay kłamał jej w żywe oczy i nawet nie starał się wypaść wiarygodnie.- Uważasz mnie za aż tak głupią?- Odetchnęła pełną piersią.- Zapytam jeszcze raz, i tym razem odpowiesz: co zrobiłeś z teczką i dlaczego usunąłeś maila.
-Chcesz wiedzieć?- Jared wyszarpnął rękę, rozchlapując przy tym kawę.- No to ci powiem: wyrzuciłem ją. Wy-rzu-ci-łem.- Przesylabizował słowo.- Bo ile razy na nią spojrzałem, tyle razy przypominałem sobie, że w tej pieprzonej klinice spłynął w kanał mały Jay. A ile razy sobie o tym przypominałem, tyle razy miałem świadomość, że gdybyś mnie posłuchała, to by się nie stało.- Rękę, w której trzymał filiżankę, wyciągnął w stronę Vanji i wycelował w nią palec, drugą starał się zetrzeć ze spodni krople rozlanej kawy.- Z tych samych powodów wyjebałem w kosmos maila. Zrobiłem te dwie rzeczy, bo nie chciałem i nie chcę pamiętać, że byłaś tak zabójczo uparta. Chcesz to jedź do kliniki, przetrząśnij całą dokumentację z leczenia. Nic w niej nie znajdziesz, bo nic nie ma, prócz tego, że przypomina, co zrobiłaś!
Vanja patrzyła na niego z bólem w oczach, łapiąc spazmatycznie powietrze.
-Ty gnido.- Powiedziała cicho, wyciągając rękę.- Nie masz prawa znowu mi tego wypominać!- Niespodziewanym ruchem podbiła jego dłoń, w której trzymał filiżankę: ciepła kawa chlusnęła w powietrze i zalała koszulę Jareda. Kilka kropli osiadło mu na twarzy i włosach.- Myślisz, że dla mnie to nie była tragedia? Że nie mam uczuć? Wiesz, ile godzin przepłakałam po tym, jak mi powiedziałeś, że byłam w ciąży? Wyłam w poduszkę, gdy ty smacznie spałeś i nie miałeś pojęcia, co przeżywam.- Na wspomnienie o tym zaczęła płakać, nie mogąc opanować łez. Znów czuła się jak ostatnie ścierwo, na tyle nieuważne, by zabić własne dziecko.
Jared, w pierwszej chwili wściekły tak, że miał ochotę zrzucić ją z fotela, na widok jej zrozpaczonej twarzy zmiękł. Poczuł nawet lekkie wyrzuty sumienia, choć w duchu musiał przyznać, że od zawsze lubił, gdy kobiety przy nim płakały. Mniejsza o powód, z jakiego to robiły, ważne, że on mógł wtedy stać się ich pocieszycielem.
Teraz też pospieszył ulżyć żonie w cierpieniu: zdjął mokrą koszulę, odłożył filiżankę i przyciągnął niestawiającą oporu Vanję, sadzając ją sobie na kolanach. Objął ją mocno, patrząc nad jej głową na płynące leniwie chmury.
-Spokojnie, Van. Już spokojnie. Więcej nie będę o tym mówił, o ile ty też pozwolisz, żeby ten temat nigdy więcej nie wypłynął.- Szeptał łagodnie.- Chciałem zapomnieć, bardzo chciałem pozbyć się wszystkiego, co by mi przypominało małego Jaya. Nie chciałem cię urazić, przepraszam.- Uśmiechnął się, choć nie mogła tego widzieć, siedząc z twarzą wtuloną w jego nagi tors.- Chyba za często ostatnio powtarzam to słowo. Ale to już koniec, nie będzie już niczego, za co musiałbym przepraszać.- Odsunął Vanję, wytarł jej łzy z policzków i pocałował ją w czoło.- Jesteś jeszcze młoda, Kruszynko, zobaczysz, ani się obejrzysz i będziesz znowu w ciąży. Choćbym miał starać się o to przez pół roku dzień w dzień.  Mamy trochę czasu przed trasą, zresztą i tak jedziesz ze mną, więc nie zaniedbam cię ani na chwilę.- Przemawiał, obiecując jej to, czego w jego mniemaniu musiała pragnąć. Wszystkie kobiety chciały dzieci, a część z nich dzieci Jareda Leto. Ta je dostanie.
-Wypchaj się, Jay.- Dziewczyna odepchnęła się od niego i zeskoczyła zgrabnie na ziemię.- Możesz leżeć na mnie dniami i nocami, aż pękniesz, i niczego nie zdziałasz.- Patrzyła na niego chłodno, stopniowo coraz szerzej się uśmiechając. Im bardziej głupią miał minę, tym bardziej chciało jej się śmiać.- Nie zajdę więcej, jestem tak pokaleczona w środku, że już nie mam na to szans.- Zaczęła chichotać.- Chcesz się starać? Wolna droga, tylko potem nie bądź zdziwiony, że nic z tego nie wychodzi.- Mówiąc, śmiała się głośno, prawie histerycznie.- Jestem jak pustynia, mój drogi, a mały Jay, czy też mała Amanda, nie ważne, w każdym razie to było jedyne i ostatnie dziecko, jakie mogłam mieć.- Przestała się śmiać tak nagle, że nawet dla niej wyglądało to przerażająco.- Dlatego dziękuję, że jesteś na tyle miły, by nie pozwolić mi przestać czuć się winną.
-Mogłaś mnie posłuchać…- Zaczął cicho, ale stanowczym tonem.
-Zamknij się!- Wydarła się na niego tak, że echo jej głosu odbiło się od ściany domu. Shannie na pewno ją słyszał, jeśli oczywiście nie zamknął się w muzycznym, żeby odreagować jej milczenie i to, że niemal go dziś ignorowała.- Jay, jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego, wytkniesz mi, że nie robiłam lub nie robię czegoś tak, jak ty chcesz, żebym robiła, to przysięgam, że dostaniesz w pysk.- Zacisnęła pięść, drobną, ale nie mniej twardą, niż gdyby miała łapy jak bochny chleba.- Tak, w pysk, a nie w twarz, bo ty umiesz tylko kłapać pyskiem. – Schyliła się po kubek.- Przenoszę się do pokoju gościnnego i nie obchodzi mnie, co o tym myślisz.
-Nie możesz mieć dzieci?- Jared zerwał się z fotela, czerwony ze złości.- Wiedziałaś o tym, i nic mi nie powiedziałaś?
-Czyżbym zachowała się tak, jak ty, i powiedziała ci coś dopiero po czasie?- Dziewczyna zaśmiała się ironicznie.- Widać czegoś się od ciebie nauczyłam, możesz być dumny.
-Nigdzie się nie przeniesiesz, Van.- Ton Jareda obniżył się i złagodniał wyraźnie, wracając do tego, jakim mówił poprzedniego dnia.
-Chcę od ciebie odpocząć.
-Odpoczęłaś, gdy mnie nie było.- Wyciągnął do niej dłoń, ale cofnęła się, więc ją opuścił.- Kochanie, jeśli mamy kryzys, najgorszą rzeczą, jaką możemy zrobić będzie unikanie siebie. – Starał się wyjaśnić swój punkt widzenia, nie chcąc dopuścić do sytuacji, w której Vanja zaczynie wymykać mu się z rąk. Była jego żoną, była jego… I tak miało zostać.
-Jay, potrzebuję spokoju.- Vanja wróciła do jako takiej równowagi. Spodziewała się, że Jared będzie kłócił się z nią, nakazywał, zabraniał. Nie tego, że znów stanie się taki… ludzki. Może rzeczywiście ją kochał i walczył o nią, jak potrafił?
Spojrzała w stronę domu: gdzieś w jego wnętrzu siedział Shannie. Człowiek, który zawsze mówił to, co myślał, i robił to w odpowiednim momencie. Nawet, jeśli popełnił błąd, od razu się do niego przyznawał. Przyjmował słuszną krytykę ze spokojem, nie unosząc się, nie wrzeszcząc, nie wykręcając kota ogonem.
Vanja przymknęła oczy, przywołując w myślach obraz jego twarzy, potem uniosła powieki i spojrzała na męża. Chciała dokładnie poznać własne emocje w chwili, gdy widziała jednego i drugiego z braci.
Shannie kojarzył jej się ze spokojem, pewnością, że gdzieś w jego słowach nie czai się drugie, gorsze dno, z poczuciem bezpieczeństwa. Wyciszała się, widząc go lub myśląc o nim.
Jared był dla niej niczym zapowiedź walki, napięcia i niepewnego jutra. Nigdy nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, i to zaczynało ją męczyć. Miała wrażenie, że życie z Jayem zawsze będzie przypominało jazdę na nieznanej kolejce górskiej, do tego z zasłoniętymi oczami.
-Jay, masz jakieś plany na dziś?- Spytała.
-Nie, w sumie nie. A czemu…
-To sobie jakieś zrób, i na mnie nie licz.- Zostawiła go osłupiałego i poszła do domu.
Zamknęła się w łazience. Siedząc przed lustrem wpatrywała się w swoją twarz, dokładnie analizując każdy jej fragment. Z trudem mogła patrzeć sobie w oczy, ale musiała znieść to przez chwilę, tylko po to, żeby ocenić ich wygląd.
Nigdy nie uważała siebie za piękność, raczej za całkiem przeciętną dziewczynę, jakich na świecie pełno. Miała delikatną urodę, w części odziedziczoną po matce, jednak jej zdaniem nie zasługiwała ona na miano wybitnej. Może nieco egzotycznej, dzięki odrobinę europejskim rysom.  
Van wydęła usta i wstała, rozbierając się powoli: zaplanowała sobie spędzić dzień poza domem, może pracując do wieczora w przytułku? Zawsze przydawała się dodatkowa para rąk do wydawania darmowych posiłków, a ona niczego tak w tej chwili nie potrzebowała, jak oderwania się od ponurych myśli i zajęcia się czymś, co ją zmęczy.
Rozbierając się, pobieżnie obejrzała swoje odbicie: wciąż miała figurę, która kiedyś napawała ją dumą. Teraz szpeciły ją blizny i chudsze udo, ale pod ubraniem nie było ich widać.
 Jej talia nadal pozostawała szczupła, biodra zaokrąglone, biust tkwił na swoim miejscu, nie przejmując się jeszcze grawitacją.  Gdyby tylko był trochę wyższa, choćby o dziesięć centymetrów… Ale przestała rosnąć po wypadku, jedynie dojrzewając przy wzroście nastoletniego dziecka.
Mimo wszystko, bycie drobiazgiem miało swoje dobre strony. Ludzie uważali ją za kruchą i w większości postępowali z nią tak, jakby bali się, że ją rozbiją na kawałki. Szczególnie niektórzy mężczyźni zachwycali się tym, że jest malutka. Mówili, że wygląda jak dziewczynka, choć w ustach niektórych z nich brzmiało to bardzo dwuznacznie. Jakby podniecała ich myśl o współżyciu z dziewczynkami, które jeszcze nie stały się w pełni dojrzałe.
Tak właśnie reagował na nią Jay, od samego początku, od ich pierwszej prawdziwej randki. Trudno mu było utrzymać ręce przy sobie, a potem, gdy zdecydowała się zrobić ten jeden krok i pójść z nim do łóżka… Tak, teraz dobrze pamiętała, jak wiele razy powtarzał, że nigdy nie ma jej dość, bo jest taka drobna.
-Tak w zasadzie to co on we mnie kochał?- Zapytała sama siebie, zakładając dżinsy.
W spodniach i staniku wyszła z łazienki: Jay siedział na skraju łóżka, mnąc w rękach mokrą koszulę.
-Wychodzę, nie wiem, o której wrócę.- Rzuciła, wyjmując z szafy świeżą bluzkę.- Nie wiem też, gdzie będę, chcę po prostu pobyć sama. Aha, Jay.- Spojrzała na niego, chmurnego jak zimowe niebo nad Sludianką.- Ustąpię ci i nie przeniosę się do gościnnego, ale to, czy nie zrobię tego na przykład jutro lub pojutrze, zależy tylko od ciebie.- Wciągnęła na bose stopy nieco sfatygowane tenisówki, zgarnęła z szafki torebkę i zbiegła na dół. Jared nawet nie próbował jej zatrzymać.
Już wcześniej zamówiła taksówkę, nie chcąc czekać na jej przyjazd po tym, jak oznajmi mężowi, że robi sobie wychodne.
Samochód stał już przed bramą: wsiadła, podała adres ośrodka i rozparła się na siedzeniu, stukając palcami w torebkę i patrząc za okno. Okolica, w jakiej mieszkali, najczęściej wyglądała na wyludnioną, jeśli nie liczyć błąkających się tu i tam ciekawskich, chcących podpatrzeć kogoś sławnego, czatujących dziewcząt, fotografów.
Ci ostatni, po kilku tygodniach zainteresowania jej osobą, dali spokój i przestali czatować w pobliżu. Wystarczył im chyba te kilkanaście zdjęć, zrobionych jej gdy wsiadała lub wysiadała z taksówki, wychodziła ze sklepów, spacerowała z mężem, dokąd piszczące fanki nie obrzydziły im wędrówki po ulicach. Jadąc gdzieś samotnie nie była dla ciekawskich tak interesująca, jak w towarzystwie Jaya. Nie była modelką, aktorką, nikim sławnym, choć… Prawdę mówiąc, sławę przyniosło jej małżeństwo z jednym z braci Leto. Tylko grono osób wiedziało, że ślub wzięli wieki temu. Oficjalna wersja dla znajomych wyglądała dość prawdopodobnie: pobrali się, ona miała wypadek, leżała w szpitalu. Jay musiał jechać z jakiegoś powodu do rodziny, a gdy wrócił, Vanji nie było już w mieście: rodzice wywieźli ją do Rosji, zmieniając jej nazwisko i ukrywając cierpiącą na amnezję dziewczynę przed jej mężem.  Dosyć pokrętne i melodramatyczne, ale nikt nie wypytywał o szczegóły.
Media podawały, że para, znająca się kiedyś, natknęła się na siebie przypadkiem i wybuchła między nimi burza uczuć, co szybko przypieczętowali potajemnym ślubem. Nikt tego nie dementował, a już na pewno nie Jay, któremu niezbyt podobała się perspektywa zarzutów, jakoby był ukrytym pedofilem. Piętnastoletnia żona nie pasowała do jego wizerunku, bo przecież każdy wie, co mężczyzna robi z własną żoną.
„Mógłbym cię pieprzyć bez końca, czarnulko.”
Słowa Jareda, wypowiedziane kiedyś tam, zabrzmiały jej w głowie, ale teraz nie odbierała ich jako komplementu pod swoim adresem. Były żałosne. Obnażały prawdę.
-Proszę zatrzymać się na chwilę przed tym sklepem.- Vanja pochyliła się w stronę kierowcy, wskazując palcem witrynę salonu ze sprzętem elektronicznym.- Proszę poczekać.- Wysiadła.
Pięć minut później wróciła do samochodu, niosąc w torebce zakup, pierwszy lepszy telefon komórkowy i starter.  Swoją komórkę zostawiła przekornie w domu: nie chciała, żeby Jay wydzwaniał do niej co parę minut i dopytywał się, kiedy wróci. Było jeszcze coś: bała się, że jej przebiegły mąż, mimo obietnic i całego płaczliwego narzekania na siebie, byłby zdolny namierzać ją przez operatora ich sieci.  A tego sobie w tym momencie nie życzyła.
Nagle zmieniła zdanie co do celu swojej wyprawy: tak naprawdę nie musiała pokazywać się dziś w ośrodku, miała wolne.
-Proszę się zatrzymać.- Trąciła kierowcę w ramię.
Zapłaciła za kurs i wysiadła, wdychając z zadowoleniem zapach miasta. Lubiła go, tę specyficzną mieszankę spalin, woń jedzenia, dochodzącą z barów i budek z hot-dogami, aromat perfum mijających ją kobiet i wód kolońskich ich partnerów. Tak pachniało życie.
Usiadła przy stoliku przed kafejką, zamówiła gorącą czekoladę i wyjęła z torebki telefon. Załadowanie karty nie było problemem. Rozejrzała się, chłonąc widok cichej, prawie nieznanej jej okolicy, w której była po raz pierwszy. Dzielnica znajdowała się gdzieś pomiędzy tą, w której stał dom Jareda, a biednymi kwartałami, w których miała swoje wynajmowane, skromne mieszkanko.
Wybrała znany na pamięć numer i przystawiła aparat do ucha, czekając.  Zrezygnowała, śmiejąc się prawie na głos: nie dzwoniła od siebie, a z nowego, obcego numeru. Nic dziwnego, że Shannon nie odebrał, nawet mając telefon przy sobie. Nigdy nie odbierał rozmów z numeru, którego nie znał.
Wysłała mu SMS z zawiadomieniem, gdzie jest: musiała rozejrzeć się w poszukiwaniu tabliczki z nazwą ulicy.
Chwilę później dostała odpowiedź. „Będę za pół godziny, zamów dla mnie kawę na wynos.”
Pół godziny skróciło się o kilka minut: mniej więcej po dwudziestu na ulicy pojawił się wolno jadący wóz starszego Leto i zatrzymał się przy krawężniku. Van już podchodziła do niego z kubkiem espresso.
Wsunęła się na siedzenie z ulgą: nie wiadomo czemu, ale poczuła się wystawiona na widok publiczny, miała wrażenie, że każdy z ludzi dokoła, czy to kelnerki z kafejki, czy przechodnie, obserwują ją i gdy tylko zniknie im z oczu, zaraz doniosą Jaredowi, gdzie i z kim ją widzieli.
-Co tam, skrzacie?- Shannon spytał między łykami kawy, prowadząc jedną ręką.
-Nic, Shannie. Zwykły dzień.- Westchnęła, nie wiedząc, co mówić.  Chwilowa euforia opuściła ją i ustąpiła miejsca porannemu nastrojowi. – Miałam doła.- Wyznała, zagryzając wargę, żeby się nie rozpłakać. Poczuła się znienacka tak źle, jakby zrobiła coś okropnego i nie umiała poradzić sobie z ciężarem odpowiedzialności. Na szczęście uczucie minęło równie nagle, jak się pojawiło. Wystarczyło, że pomyślała, kto siedzi obok niej.
-Domyślam się, że twój dół był związany ze mną. Nie próbuj zaprzeczać.- Kątem oka widziała, jak Shannon potrząsa głową.- Od rana mnie unikałaś, Van. Nie powiedziałaś do mnie jednego słowa. Było mi przykro. Nadal jest.- Poprawił się szybko.
-Już mi przeszło.- Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.
-Dopadły cię wyrzuty sumienia?
-Tak. To było straszne. Czułam się jak dziwka.- Vanja bez oporów mówiła o swoich emocjach.
-No tak. Jerry wrócił, zobaczyłaś, że popełniłaś błąd, więcej nie musisz mówić.- W głosie mężczyzny słychać było nieukrywaną gorycz.
-Masz, rację, odkryłam, co zrobiłam źle. To bolało, ale otworzyło mi oczy. Byłam strasznie naiwna i głupia.- Vanja dotknęła jego uda.- Miałam piętnaście lat, wierzyłam, że wszystko będzie tak, jak sobie wymarzyłam, nie widziałam tego, co samo pchało mi się przed oczy. Nawet teraz przez długi czas myślałam, że może być dobrze.- Wyjaśniała.
-Nie rozumiem.- Shannon zerkał na nią znad kierownicy z zaskoczoną miną.- O czym, do diabła, mówisz?
-Mówię o twoim bracie.
-To wiem, ale nie łapię sensu.- Shann zakręcił w powietrzu dłonią.- Przecież wrócił potulny jak baranek. Słyszałem, jak się witaliście.- Shannon położył akcent na ostatnie słowo.
-A dziś się pokłóciliśmy, i to pewnie też słyszałeś. Pamiętasz teczkę, której szukałam? To Jay ją zabrał. Wyrzucił ją, bo, jak twierdzi, przypominała mu o dziecku, które wtedy straciłam. Wytknął mi, że to moja wina, i ma rację. Gdybym posłuchała go i poszła na badania, usunięto by mi narośl od razu, przed tym, jak…- Nie dokończyła.
-Gdyby w dupie rosły grzyby, dupa z czasem stałaby się lasem.- Shann zacytował jedno ze swoich powiedzonek.
-Coraz częściej mam wrażenie, że wszystko, co robi Jay, służy tylko i wyłącznie jemu. I nie mam tu na myśli jego pracy, a to, jak zachowuje się wobec mnie. Mówisz, że wrócił potulny: masz rację. Powiedział, że chce poprawić nasze relacje. Może i chce, ale dlaczego? Połapał się, że zaczynam przeglądać na oczy? Piętnastolatka, z którą się ożenił, dorosła, zaczęła myśleć. Na początku ogłupił mnie jego status, pozycja, sława. Patrzyłam na niego z zachwytem, bo przecież ten facet, pokazywany w telewizji, uwielbiany przez fanów, to mój mąż.
-Fanki, skrzacie. Uwielbiany przez fanki.- Shannon poprawił ją machinalnie.
-No tak. Wiesz, ten informatyk, który do mnie przyszedł, pokazał mi forum, o którym mówiłeś. Przeczytałam to, co pisały o Jayu jego młodziutkie podrywki.
-Mhm, też to czytałem. Mają dziewczyny wyobraźnię.- Shannon przypomniał sobie opisy technik seksualnych brata: według tego, co twierdziły małolaty, Jerry był egoistycznym, brutalnym sukinsynem.
-Mylisz się, to nie są wymysły. Możesz mi wierzyć. Czytałam, jakbym to ja sama opisywała zbliżenia z nim. Może nie wszystkie, ale większość.- Zaczęła chichotać.- Leż cicho, nie marudź, co ci nie pasuje, przecież cię pieprzę, zamknij się, czekaj, aż skończę. Biedne fanki, musiały być okropnie rozczarowane.- Dziewczyna coś sobie przypomniała.- A właśnie, Shannie. Pamiętasz, jak kręciłeś głową nad śladami, które miałam na ramionach?
-Mhm. Były paskudne, a ty zachowywałaś się, jakby to było coś normalnego.- Przyznał.
-Taak. Widzisz, od tamtej pory coś się zmieniło i Jay bardzo uważał, żeby mnie nie ściskać.
Shannon uśmiechnął się pod nosem.
-Tak? Ciekawe, dlaczego.- Mruknął, zerkając na Vanję. Skręcił w lewo, w dojazd do autostrady.
-Właśnie miałam o to spytać ciebie.  Co mu powiedziałeś?
-Skąd pomysł, że cokolwiek mówiłem?
-Shannie, znam cię. Nie udawaj, musiałeś mu coś powiedzieć.- Nalegała. Położyła mu dłoń na odkrytym ramieniu i pogładziła je, czerpiąc przyjemność z dotykania ciała kochanka. Gra mięśni pod jego skórą była… podniecająca.
-No doobrze, przyznam się.- Shannon westchnął z udawaną rezygnacją.- Kupiłem dwie gumowe piłeczki, wiesz, takie, jakie rzuca się psu, małe, pasujące do dłoni, z wypustkami. Pokazałem je Jerremu i powiedziałem, żeby trzymał je w rękach, gdy będziecie w łóżku.- Zaczął się śmiać.- Zagroziłem, że jeśli jeszcze raz zobaczę siniaki na twoich ramionach, ogłuszę go, zwiążę, potem zanurzę piłki w oliwie i wepchnę mu je w tyłek. Powoli.
-Musiałeś wyglądać bardzo przekonująco.- Vanja śmiała się, mając przed oczami wizję przerażonego, nagiego męża, leżącego na brzuchu z rękami związanymi na plecach, patrzącego na kolczaste psie zabawki, ociekające oliwą.
-Brat wie, że jak się wkurwię, to nie ma przebacz. Nie raz w dorosłym życiu dostał ode mnie w czapę, więc się boi.- Shann przestał się śmiać.- Kurcze, skrzacie, wiesz, jak głupio czułem się dziś rano? Ty się nie odzywałaś, Jerry siedział cicho, myślałem, że udławię się śniadaniem. Cały czas myślałem, że nie powinno mnie tam być.- Zmienił temat, mówiąc o swoich odczuciach po pełnej niespokojnych myśli nocy.- Wydawało mi się, że nie będę miał wyrzutów, ale mam. To jednak mój brat, kocham go od zawsze. Leżałem wczoraj i nie mogłem przestać przypominać sobie naszego dzieciństwa, wspólnych zabaw, tego, jak pierwszy raz szedł do szkoły i co przerwa biegłem sprawdzać, czy wszystko u niego w porządku.- Mówiąc, wjechał na autostradę. Zupełnie machinalnie i bez zastanawiania się nad celem podróży jechał w miejsce, które znał: zdziczały sad, rosnący przy starym, opuszczonym domu, spokojny, prawie nie odwiedzany zakątek, w którym mogliby pobyć sami.- Zawsze się nim opiekowałem, a teraz co robię?
-Teraz on jest dorosły a ty opiekujesz się mną. I chyba tylko sam Bóg wie, jak bardzo potrzebowałam twojej pomocy.
-No weź, jak mogłem nie zaopiekować się takim skrzatem?- Shann przypomniał sobie jej pierwszą wizytę w ich domu, swój zachwyt na widok jej ślicznych, czarnych oczu i tego, że patrzyły na niego z ciekawością, nie ganiąc za paradowanie z gołym tyłkiem.
-Od początku dobrze nam się z sobą rozmawiało.
-Masz zajebiste poczucie humoru. Czasem, jak dogadywałaś komuś w bardzo subtelny i grzeczny sposób, dusiłem się ze śmiechu.- Na samo wspomnienie musiał się uśmiechnąć.
-Ktoś kiedyś powiedział mi, że potrafię być wredną suką. Być może to prawda, nie wiem.
-Oj, nie chciał bym się o tym przekonać na własnej skórze.
-Dokąd jedziemy?- Vanja zmieniła temat.
-W takie jedno miejsce.- Shannon skręcił do stacji benzynowej.- Zatankuję, kupię parę rzeczy i jestem.- Nałożył z powrotem okulary, na głowę czapkę z szerokim daszkiem.- Nikt mnie nie pozna.- Wysiadł.
-Jasne.- Dziewczyna patrzyła, jak uwijał się przy dystrybutorze, potem poszedł zapłacić. Wrócił po dziesięciu minutach, niosąc wypchaną zakupami torbę. Położył ją z tyłu, rzucił obok portfel i ruszył.
-Co tam masz?- Van obejrzała się do tyłu, ale widziała tylko wystającą z torby szyjkę butelki.- Kupiłeś wino? Shannie, chcesz mnie upić?
-Nie myślałem o tym. W sumie nawet nie bardzo mam nastrój na figle. Jeśli ci to nie przeszkodzi, wolałbym po prostu posiedzieć i porozmawiać, poprzytulać się.
Vanja spojrzała na niego, czując nagły przypływ wdzięczności: ona też była daleka od myśli o seksie. Nie potrafiłaby zrobić tego, mając tak mieszane emocje, jak w tej chwili, na dodatek myśląc o tym, jak poradzić sobie z mężem.
-Nie rozumiem, dlaczego ktoś taki jak ty nadal jest sam. Naprawdę nie rozumiem.- Powiedziała po chwili.
-Shannie nie miał nigdy szczęścia w miłości. Jak już się zakochał, dziewczynie zaczynało się nudzić i zrywała.- Odezwał się.- Albo okazywało się, że ktoś inny był od niego lepszy, wyższy, przystojniejszy, i wtedy Shannie zrywał.- Skręcił w wąską, zaniedbaną drogę, prowadzącą do widocznego niedaleko sadu, w którego głębi majaczył dziurawy dach zrujnowanego budynku. Okrążył go i zatrzymał wóz w cieniu rozrosłych, starych drzew.
-Shannie jest bardzo dobrym, pełnym ciepła mężczyzną.- Van podjęła grę, mówiąc o nim w trzeciej osobie.
-Widocznie teraz kobiety już nie potrzebują ciepła, więc Shannie dostaje po nosie.
-Ja potrzebuję.
-Przejdziemy się?- Wskazał głową dróżkę, prowadzącą przez rozległy sad.
Wysiedli: wokół panował spokój, jakiego nie można zaznać nawet na obrzeżach miasta. Jedynymi dźwiękami byłe te wydawane przez naturę, nie licząc sporadycznych stukotów stygnącego powoli silnika.
Shannon wziął Vanję za rękę i pociągnął za sobą, prowadząc ją nad przepływający za sadem strumyk, o tej porze roku jeszcze nie wysuszony upałem.
-Nie wydaje ci się, że jestem trochę staroświecki?- Spytał, przyciągając dziewczynę bliżej. Objął ją ramieniem.
-Nie. To dodaje ci uroku. Pod fasadą luzaka ukrywasz naturę romantyka. Lubisz marzyć?
-Mhm, zdarza mi się.
-O czym?- Vanja była coraz bardziej zaciekawiona: dotąd nie mówili wiele na tak osobiste tematy. Głównie żartowali lub bawili się dobrze, ewentualnie roztrząsali jej problemy małżeńskie. Teraz miała okazję lepiej poznać człowieka, z którym łączyło ją więcej, niż z własnym mężem.
-Marzę o szczęściu. Żadnych konkretów, obrazów, domów z ogrodem, takich tam. Po prostu chciałbym być szczęśliwy i nie bać się, że jeśli znów się zakocham, to skończy się tak samo, jak zawsze.
-Chyba wszyscy mają takie marzenia.- Dziewczyna udawała, że nie usłyszała słów „jeśli się zakocham”.
Czyli… to był tylko romans. Miała nadzieję, że spowodowany głębszymi uczuciami, ale jak widać, to było jej ciche życzenie.
Zatrzymali się na brzegu strumyczka: po ich prawej stronie ktoś wrzucił do jego koryta kawałek grubego pnia, na którym utknęło sporo gałęzi i śmieci. Powyżej przypadkowej tamy woda rozlewała się szeroką kałużą, poniżej ciekła leniwie kilkoma strużkami, sączącymi się ledwie co.
Shannon zostawił Vanję, zszedł niżej i zaczął wyciągać z rozlewiska drewno, stopniowo oczyszczając z niego koryto strumyka.
Dziewczyna patrzyła na niego, zastanawiając się, co czuje. Rozczarowanie jego szczerym przyznaniem się, że nie jest w niej zakochany, przyćmiło inne emocje. Musiała jednak przyznać przed sobą, że skoro jego słowa wywołały ból, nie mógł być dla niej już tylko przyjacielem. Nawet takim, z którym od czasu do czasu idzie się do łóżka.
„Zakochałaś się w nim. Dlatego obecność Jareda cię drażni i wolałabyś, żeby więcej cię nie dotykał.”
Ta myśl była jak objawienie. Proste stwierdzenie oczywistej prawdy, od kilku dni krążące wśród setek innych myśli, niezbyt natrętne i ignorowane, odrzucane przez Vanję jak coś wstydliwego. Lub raczej jak coś, czego się bała. Teraz wiedziała, że słusznie.
Shannon wywlókł pień na brzeg: uwolniony nurt natychmiast popłynął swoją drogą, szemrząc cicho i niosąc z sobą drobne patyki i inne śmieci.
Rzucając luźne uwagi na temat pogody i piękna okolicy wrócili do samochodu. Shannon wyjął z niego torbę i wypakował z niej to, co kupił: wino, paczkę krakersów serowych, rogaliki z nadzieniem morelowym i solone migdały. Niezbyt wygórowane menu, ale siedząc i delektując się urokiem zdziczałego sadu nie wybrzydzali.
-Nie pomyślałem o kubeczkach.- Wyposażonym w korkociąg scyzorykiem otworzył wino i podał butelkę Vanji.
-Lunch w polowych warunkach musi mieć w sobie coś prymitywnego. Kubeczki zburzyłyby nastrój.- Dziewczyna wzięła kilka łyków.- Smaczne.
-I słabiutkie. Nie mogę być podchmielony, inaczej będziemy tu siedzieć do wieczora.- Shann odebrał jej butelkę i pociągnął z niej z niemałą wprawą.
-Będziesz musiał wysadzić mnie gdzieś na mieście, wrócę do domu taksówką.- Zapowiedziała od razu, woląc zachować przesadną ostrożność, niż tłumaczyć mężowi, jakim to dziwnym trafem natknęła się na jego brata, spacerując po olbrzymim LA.
-Domyślam się. Dmuchamy na zimne, co nie, skrzacie?
-Jasne.- Wyciągnęła się na trawie i wpatrzyła w wiszące nisko gałęzie najbliższego drzewa.- Skąd znasz to miejsce? Tu jest pięknie, mimo, że jest zaniedbane.
-Odkryłem je przypadkiem, chciało mi się sikać i zjechałem tu z drogi. Potem czasami zabierałem tu dziewczyny.- Shann wyciągnął się obok niej, wsparty na łokciu, i zaczął wodzić palcem po jej ramieniu.- Prawie nikt tu nie bywa, więc zawsze mieliśmy spokój. Kiedyś nawet przyszło mi do głowy, żeby kupić ten kawałek ziemi, zrobić tu porządek i wybudować sobie skromny domek, ale z kim bym tu mieszkał?
-Z dziewczyną?- Van podpowiedziała najbardziej oczywiste rozwiązanie.
-Pff, właśnie wtedy mnie rzuciła. Stwierdziła, że jestem w porządku, ale nie może przy mnie nosić butów na obcasie, bo wyglądamy wtedy śmiesznie.
-Auć?
-Bardzo auć. Bolało jak cholera. Tym bardziej, że nazwała mnie pokurczem. Chyba pierwszy raz popłakałem się wtedy przez dziewczynę. Pierwszy i ostatni.
-Biedny Shannie.- Vanja objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie, myśląc równocześnie, że przy niej zawsze czułby się wystarczająco wysoki.
Potem połapała się, że Shannon otworzył się przed nią bardziej, niż kiedykolwiek, mówiąc o doznanych przykrościach. Był blisko, nie tylko fizycznie, ale duchem. Ufał jej. Wcześniej był bardziej zamknięty w sobie, co prawda opowiadał wiele, ale nie wspominał o tak osobistych przejściach.  Zrobili kolejny krok w zacieśnianiu… związku? To, co się między nimi działo, można było chyba nazwać związkiem, choć nikt nie mógł wiedzieć, jak on się zakończy. Przyjaźń przeszła w fascynację, ta w zauroczenie. Co dalej? Zgodnie z naturalną koleją rzeczy, następnym przystankiem było zakochanie. Ona już do niego dojechała, wysiadła z autobusu i czekała na następny, modląc się cicho, żeby przyjechał nim Shannon.
Trzymając go w mocnym uścisku uśmiechała się w niebo: bycie zakochaną, połączone ze świadomością, w jakim stanie się znajduje, niosło przyjemne myśli. Ale tylko w przypadku, gdy przedmiot uczuć był obok, a właściwie tuż nad nią, i zaczynał całować jej szyję. Ramię. Znów szyję, potem brodę, policzek. Usta. Nie drapał jej przy tym zarostem, jak robił to Jay. Shannie całował subtelnie, z wyczuciem, powiedziałaby nawet: odrobinę nieśmiało.
Oderwał się od niej po paru minutach.
-Muszę zerknąć na godzinę, ustawiłem się z przyjacielem.- Odezwał się przepraszająco.
-Rozumiem.- Van puściła go, czując się trochę spławiona.
-Serio, skrzacie. Jeszcze go nie znasz, ale poznasz. Jest DJ-em, mamy grać razem za kilka dni.- Shann wstał.- Czasem grywamy w klubach, jeździmy sobie po świecie i robimy imprezy. Najbliższą planujemy w moje urodziny.
-W tych sprawach zawsze jestem do tyłu. W mojej rodzinie nie obchodzono niczego, poza świętami. W dodatku rosyjskimi, a to inna bajka.
Shannon wyjął ze schowka w samochodzie telefon, zerknął na wyświetlacz i schował aparat z powrotem. 
-Mamy dla siebie jeszcze godzinę. Posiedzimy w środku?- Wskazał na tylne siedzenie.
-Mówisz?- Dziewczyna chwyciła jego wyciągniętą rękę i pozwoliła podnieść się do pionu.- Poczułam się rzeczywiście jak na pierwszej randce. Wiesz, chłopak proponuje, żeby usiąść wygodnie z tyłu, niby to dla wygody i żeby się poprzytulać, a potem…
-Nie dziś, skrzacie, boli mnie głowa.- Shannon usadowił się wygodnie w kącie i przyciągnął ją bliżej, by oparła się o niego plecami.
-Chyba oboje cierpimy dziś na specyficzną migrenę. To jakiś objaw kaca moralnego, jak sądzę.- Van sięgnęła ręką w tył, kładąc dłoń na karku Shanniego. Czuła, że się poruszył i pocałował jej przedramię.
-Nabroiliśmy, skrzacie, więc trochę nas to gniecie.
Vanja otworzyła usta, chcąc przyznać się, że ma wyrzuty wobec niego, nie wobec męża, ale przypomniała sobie słowa Shannona. „Jeśli się zakocham”. Nie mogła odsłonić się przed nim, skoro swój romans widzieli z dwóch różnych perspektyw.
-Chyba dam sobie z tym spokój.- Usłyszała i zdrętwiała natychmiast, kojarząc słowa Shannona z poprzednimi. Zdawał się nie czuć, że zesztywniała.- Kończę czterdzieści trzy lata. Zaczynam coraz poważniej myśleć, że to ostatnia moja trasa i po niej zrezygnuję z pracy w zespole. Zawsze mogę zagrać w klubie, jeśli mi się za tym zatęskni.- Mówił dalej, nie słysząc westchnienia ulgi Vanji.- Kiedyś trzeba skończyć, a przestaje mi się podobać to, co wyprawia Jerry. Ten facet traci kontakt z rzeczywistością, a ja nie mam zamiaru się ośmieszać.
-Powinien ożenić się z pracą, nie ze mną.- Dziewczyna poprawiła się i usiadła bokiem do Shanna.- Oboje byliby szczęśliwi. – Przysunęła głowę do ramienia starszego Leto i pociągnęła nosem.
-Co tak węszysz, śmierdzę? Myłem się rano.- Shannon podniósł rękę, chcąc sprawdzić, czy się nie spocił.
-Wdycham Shannel, mój ulubiony męski zapach.- Wtuliła twarz w jego szyję.
Objął ją ramionami, śmiejąc się cicho, potem westchnął, zadowolony mimo wciąż dręczących go myśli o bracie. W walce, jaką Shannon z sobą prowadził, Jared przegrywał z kobietą, która jeszcze kilka miesięcy temu dla niego nie istniała. Bywały sytuacje, w których lojalność wobec rodziny trzeba było odsunąć na dalszy plan. To był jeden z takich przypadków. 

Vanja wysiadła dwie przecznice od ośrodka, w którym pracowała. Wolała być ostrożna na wypadek, gdyby Jay wpadł na pomysł czekania tam na nią. Jak to nazwał Shannie: lepiej dmuchać na zimne.
Pożegnała się z nim bez żalu. Po tym, jak siedzieli przez godzinę, prawie nie rozmawiając, za to ciesząc się samą swoją obecnością, wystarczył jej uścisk jego dłoni.
Przecież za kilka godzin znów zobaczą się w domu, przy kolacji.
Na myśl o kolacji Van poczuła, jaka jest głodna. Z prawdziwym apetytem pochłonęła porcję darmowego obiadu i stanęła za bufetem, wypuszczając na przerwę jedną z Rosjanek.
Jakieś czterdzieści minut później, gdy zajęta była nakładaniem na talerz porcji buraczków, ktoś trącił ją w ramię. Pewna, że to kobieta, którą zmieniła za bufetem, Vanja nawet nie podniosła głowy znad pokaźnego kotła z surówką.
-Idź, posiedź sobie jeszcze, nie jestem zmęczona.- Powiedziała, wyciągając rękę, by nabrać większą porcję.
-Daj, pomogę.- W jej polu widzenia pojawiła się ręka i ostrożnie wyjęła z jej dłoni łyżkę na długim trzonku.
Vanja wyprostowała się i z osłupieniem spojrzała na uśmiechniętego mężczyznę, który jakby nigdy nic nałożył buraczki na trzymany przez nią talerz.
-Jay?- Wystękała.- Co ty tu robisz?
-Tak przypuszczałem, że cię tu znajdę.- Odebrał od niej gotową porcję i postawił ją na tacy jakiegoś bezdomnego żula, od którego śmierdziało starym moczem. Mimo to Jaredowi udało się zmusić do powiedzenia mu „smacznego”.
-Ale…- Dziewczyna wykonała jakiś nieokreślony gest, patrząc na niego wielkimi oczami. Potem rozejrzała się uważnie po sali.- To jakiś chwyt medialny?
-Nie.- Jared wziął następny talerz z okienka, łączącego kuchnię z jadalnią. Nałożył buraczków i podał naczynie żonie.- Ja będę mieszał w garnku, ty wydawaj obiady. Pójdzie nam szybciej. No już, Kruszynko.- Ponaglił ją, bo stała i gapiła się na niego jak idiotka.
Gdy tylko się odwróciła, uśmiech na jego twarzy znikł, jak zdmuchnięty.

                                                                      *****

 Miało być w weekend, jest teraz. Chyba nie potrafię pisać wolniej, a to niezbyt dobrze, bo przecież kiedyś trzeba będzie opowiadanie skończyć.

Chcę podziękować wszystkim, którzy czytają bloga: dziś moja historia "zaliczyła" 5000 wejść. Jestem Wam wdzięczna za to, że chcecie tu zaglądać i dodajecie mi tym samym motywacji. 
Pozdrawiam wszystkich i... czekam na komentarze :)
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz