It`s not my way.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Second chance.

Jared obudził się, otworzył oczy i natychmiast je zamknął, oślepiony wpadającymi przez otwarte okno promieniami słońca. Przetarł dłonią opuchnięte powieki, ziewnął szeroko i usiadł, zastanawiając się półprzytomnie, które może być godzina. Plecy i lewy bark bolały go, jakby spał na gołych deskach, nie na...
Rozejrzał się, w pierwszej chwili nie rozpoznając otoczenia, obcego i ciasnego, jak cela o podwyższonym standardzie.
-Wyspałeś się?- Śpiewny głos, który rozległ się gdzieś z tyłu, przypomniał mu, gdzie jest. Próbował obejrzeć się przez ramię, ale syknął, czując igły ostrego bólu, wbijające się w kark.
-Chyba tak.- Stwierdził po chwili.
-Wstawiłam kawę.- Vanja wyłoniła się z jego prawej strony i poszła do sypialni, niosąc w rękach coś owiniętego w kilka warstw papieru.
-Świetnie.- Jared podreptał do łazienki, zadowolony, że kobieta nie widzi pokaźnego wybrzuszenia, wypychającego przód jego spodenek. Nie wiedział czemu, ale zawstydził się tego jakże zwykłego objawu pełnego o poranku pęcherza.
Stanął w lekkim rozkroku nad pokrytą siatką pęknięć, ale czystą muszlą klozetową i wysikał się, znów ziewając, aż przez całe jego ciało przeszedł dreszcz. Trzymająca penisa dłoń zatrzęsła się i kilka kropli moczu spadło na krawędź muszli, stamtąd na podłogę, rosząc odpryskami prawą stopę Jareda. Zaklął w myślach.
Skończywszy, sprzątnął po sobie i spojrzał w wiszące nad umywalką lustro, krzywiąc się na swój widok: rozczochrane włosy sterczały mu jak wiechcie czarnej-spalonej?-słomy, pod oczami miał lekko opuchnięte cienie, zarost na policzkach i brodzie sprawiał, że jego twarz wyglądała na starszą, niż była, i brudną.
Nie tak powinien wyglądać Jared Leto o żadnej porze dnia i nocy.
Myjąc twarz zimną, orzeźwiającą wodą, przypomniał sobie minioną noc, spędzoną najpierw przy oknie, przez które z dziką fascynacją obserwował życie, toczące się w rozświetlonych mieszkaniach bloku po drugiej stronie ulicy, potem, gdy znudziło mu się podglądanie, na wykańczaniu taniego sikacza i coraz mniej trzeźwych debatach z samym sobą: powinien iść do łóżka Van, czy nie powinien. Nim cokolwiek zdecydował, zasnął, półsiedząc na zapadniętej sofie i tuląc do piersi pustą butelkę.
-Zaprawiłeś się połówką gównianego wińska?- Spytał swoje odbicie i skwapliwie przytaknął.
Rozejrzał się po łazience w poszukiwaniu jakiegoś kremu, balsamu, choćby mleczka do demakijażu, czegokolwiek, co mógłby wetrzeć w zmęczoną skórę, ale półeczki były puste. W całym pomieszczeniu nie było nic, prócz końcówki rolki papieru toaletowego. Zniknęło nawet wiszące pod sufitem pranie, każąc Jaredowi domyślać się, od jak dawna jego gospodyni nie śpi, i co widziała, gdy on w najlepsze żeglował po sennej krainie, rozwalony na wąskiej sofie bez żadnego przykrycia. Trudno.
Z konieczności oddarł kilka listków papieru i wytarł nimi twarz i ręce: rozmokły papier kleił mu się do palców i zostawiał denerwujące strzępki. Jared znów stanął nad klozetem i starając się nie tracić spokoju odkleił wszystkie, wrzucając je do środka, dokąd nie pozbył się ostatniego kawałka.
Zza drzwi dobiegł go odgłos kroków Vanji i jej krzątanina w kuchni.
-Kawa gotowa.- Usłyszał przytłumiony głos, potem nierówne kroki, oddalające się zapewne w stronę sypialni.- Obrałam ci dwa kawałki pomelo, ma dużo witaminy C, dobrej na ciężki poranek.
"Ciężki poranek". Jared uśmiechnął się, słysząc określenie, jakiego zawsze używała, zamiast mówić "poranny kac". Równocześnie zdał sobie sprawę, że do tej chwili tego nie pamiętał, i zastanowił się, ile jeszcze drobiazgów zakopał wśród innych wspomnień tak głęboko, że dopiero coś, co powie lub zrobi Vanja, pozwoli im wyjść na powierzchnię. A pamiętał przecież o wiele więcej, niż ona.
Z cichym westchnieniem wyszedł z łazienki, od razu zauważając stojący na stoliku w salonie kubek z obitym uchem, pełen parującej, pachnącej kawy, i spodek z dwoma cząstkami owocu. Jego śniadanie.
Chciał uporządkować po sobie pokój, ale poduszki na sofie były już poprawione, butelka, którą nad ranem, przebudzając się, postawił przy nodze stołu, zniknęła, a jego ubranie, rzucone byle jak w nogach "łóżka", wisiało porządnie złożone na oparciu jedynego krzesła. Vanja, jak zwykle, ogarnęła bałagan błyskawicznie, nie dając mu szans.
Zjadł jeden kawałek pomelo, delektując się jego słodko-gorzko-kwaskowym smakiem, i jedząc patrzył na klęczącą tyłem do niego Vanję, pakującą coś do kartonowego pudła. Zamyślony przyglądał się jej włosom, splecionym teraz w gruby warkocz, wąskim ramionom, szczupłym plecom, kończącym się okrągłością pośladków, których kształt rysował się wyraźnie pod materiałem półdługich spodenek. Klęcząc, pochylała się za każdym razem, gdy sięgała po następną z niewielu należących do niej rzeczy, i wyglądała jak dziewczynka, chowająca przed jego niepożądanym wzrokiem swoje skarby.
Jared poczuł dziwną czułość, ściskającą go za gardło: łyknął kawy, niemal parząc sobie przełyk, chcąc pozbyć się drapiącego czegoś, co nie pozwalało mu normalnie oddychać. Przez głowę przelatywały mu setki myśli, obrazów, słów, istny kołowrót mniej lub bardziej ważnych zdarzeń z przeszłości, i pod ich wpływem zrozumiał co powinien zrobić. Co chciał zrobić.
Podszedł do Vanji, zajętej układaniem w pudle kilku książek. Jared zerknął na grzbiet tej, którą trzymała. "Mroczna Wieża VI- Pieśń Susannah" Stephena Kinga.
-Van, słuchaj, chciałbym...- Zaczął poważnym tonem i zamilkł, gdy Vanja podniosła głowę i spojrzała na niego. Jej oczy rozszerzyły się, potem wybuchła śmiechem, wypuszczając z palców książkę. Gruby tom stuknął, upadając na dno pudła. Wciąż się śmiejąc usiadła i oparła plecy o ścianę przy drzwiach. wyciągnęła przed siebie rękę, machnęła nią, opuszczając na opięte spodenkami udo, znów ją podniosła i wskazała palcem na oniemiałego z zaskoczenia Jareda.
-Jay, coś ty robił w łazience?- Wystękała, chichocząc.- Masz na twarzy papier toaletowy. Można by pomyśleć, że pomyliłeś ją ze swoim słodkim tyłeczkiem, ale przypuszczam, że on nie pachnie kawą.- Mówiąc to znów zaniosła się szczerym śmiechem, wyciskającym jej łzy z oczu.- Chodź, zdejmę z ciebie te ozdoby.- Przywołała go bliżej machnięciem dłoni.
Jared, z palącym policzki rumieńcem, usiadł na podłodze bokiem do niej, nie odzywając się słowem.
Czuł się jak palant: miał zamiar powiedzieć jej kilka ważnych słów i zadać kilka równie ważnych pytań, a nie pomyślał wcześniej, żeby sprawdzić, czy wygląda odpowiednio do sytuacji. Czyszcząc z papieru dłonie zapomniał zerknąć w lustro. Gdyby Vanja spojrzała na niego później, gdy byłby w połowie swojej przemowy, wyszedłby na kompletnego idiotę.
-Nie było ręcznika.- Burknął, podczas gdy Vanja, uśmiechnięta radośnie, obracała jego głowę to w jedną, to w drugą stronę, i zbierała palcami drobinki przylepionego do jego policzków brzoskwiniowej barwy papieru.
-Przepraszam, zapomniałam o tobie.- Wyjaśniła, odrobinę poważniejąc, ale jej oczy wciąż lśniły humorem.- Chciałam spakować wszystko do końca, rozumiesz. Ktoś przyjedzie po mnie o pierwszej, za dwie godziny.
-Sasza?- Jay rzucił pytanie pozornie obojętnym tonem, ale z uwagą czekał na ważną dla niego odpowiedź.
-Skąd, nie chcę mieć z nim do czynienia ani chwili dłużej, niż wymaga tego moja praca. Ktoś z ośrodka.- Omiotła wzrokiem twarz Jareda.- Załatwione, jesteś czyściutki.- Zachichotała jeszcze raz i wstała, opierając się na ramieniu mężczyzny.- Pomożesz mi znieść pudła, prawda?
-Vanju...- Chciał wrócić do rozpoczętego tematu, ale coś odwróciło jego uwagę: wcześniej nie widział Van w czymś, co pozwoliłoby lepiej przyjrzeć się jej nogom, a teraz, gdy miała na sobie kolarskie spodenki, w oczy rzucała się różnica w ich wyglądzie. Prawa była idealnie prosta, z dobrze uksztaltowanymi pod skórą mięśniami, lewa, chudsza od kolana w górę, z wyraźnymi nierównościami, rozmieszczonymi w kilkucentymetrowych odstępach, jakby niewidzialne dłonie obejmowały udo i wbijały w nie palce po obu jego stronach.
Wgapiony w nogę nie zauważył, że Vanja patrzy na niego, dopiero gdy podniósł wzrok zobaczył, że jej twarz jest poważna i czujna.
-Niezbyt piękny widok.- Powiedziała, wskazując na swoje udo.
-Nie, czemu.- Zaprzeczył szybko.
-Kość była złamana w dwóch miejscach, chirurg poskładał ją i wkręcił kilka śrub, żeby trzymała się w miejscu. Nosiłam "rusztowanie" przez rok, zanim noga zrosła się i mogli wyjąć śruby, ale i tak...Jest krótsza.- Machnęła lekceważąco ręką, ale nagła bladość, nadająca jej policzkom szarawej barwy, zaprzeczyła lekkości słów.
-Jezu, Van.- Jaredowi brakło słów, by opisać to, co czuł. Zdał sobie sprawę, że jedno jego głupie posunięcie w przeszłości na zawsze zmieniło i napiętnowało życie niewinnej dziewczyny. Świadomość, że tylko on jest temu winien, przygnębiła go, obnażyła przed mającym siebie za namiastkę herosa egoistą, jakim gnojem tak naprawdę jest.
Poderwał się z podłogi, omal nie przewracając przy tym pudła, które, kopnięte, przejechało pod ścianę, grzechocząc zawartością. Stanął przed patrzącą na niego z uwagą Vanją i wziął ją za ręce.
-Słuchaj, Van.- Zaczął po raz trzeci, obiecując sobie, że tym razem skończy.- Pomyślałaś może o tym, żeby spróbować czegoś innego?
-Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc o czymś innym.- Odezwała się po chwili.- Jeśli jakąś udziwnioną formę seksu, to od razu mówię: nie.- Pokręciła głową, z trudem utrzymując powagę.
Cała Vanja, w jednej sekundzie potrafiąca z poważnego tematu zrobić powód do żartów. Zawsze go tym rozśmieszała, ale tym razem Jaredowi za bardzo zależało, żeby umiał śmiać się razem z nią. Najwyraźniej wyczytała to w jego oczach, bo spoważniała. Odczekał jeszcze kilka sekund.
-Nie chcę, żeby to wyglądało źle, i proszę, nie traktuj mnie jak Saszy.- Kontynuował, asekurując się przed dalszą częścią rozmowy.- Nie chodzi mi o to, żeby cię zdobyć jak jakieś trofeum, albo uzależnić od siebie. Nigdy nie byłaś dla mnie zdobyczą, inaczej...
-Proponujesz mi, żebym zamieszkała u ciebie.- Vanja nie tyle spytała, ile stwierdziła rzecz oczywistą. Na moment uciekła wzrokiem w bok, potem znów spojrzała Jaredowi w oczy.- Dlaczego?
Jej pytanie było ostrożne, ale zapewne bardzo ważne dla nich obojga, dlatego wahał się z odpowiedzią, nie chcąc powiedzieć ani za mało, ani za dużo. I chcąc powiedzieć cokolwiek na tyle mądrego, by ją przekonać, choć w tym momencie czuł się niedojrzały, jakby cofnął się w rozwoju do poziomu nastolatka.
Szukał w myślach odpowiednich słów (te, które miał przygotowane, rozwiały się jak dym, pozostawiając po sobie pustą kartkę w jego wyobraźni), ale każde sklecone zdanie okazywało się nie dość szczere i rozpadało się przed jego oczami na pojedyncze, rozrzucone chaotycznie litery.
Vanja czekała. Nie odzywała się, nie ponaglała, nie dopominała się o odpowiedź ani nie podsuwała tej, którą chciała usłyszeć, jedynie stała tak i patrzyła na Jareda. Widziała, jak zmienia się wyraz jego twarzy, dając dowód walki, jaką toczył z sobą w zamkniętym świecie umysłu. Widziała niepewność w jego niebieskich jak lapis-lazuli oczach, lęk przed czymś (może przed skompromitowaniem się nią w oczach znajomych? nieważne). Widziała też błysk zdecydowania, jakby miał zamiar postawić wszystko na jedną kartę i zagrać, gotów na niewiadome. Poznała to... tak po prostu, wiedząc, mając świadomość, że zna go lepiej, niż sądziła. To było paskudne uczucie, potwierdzające, że los odebrał jej wiele z tego, co powinna pamiętać.
Jared poruszył ustami, przywracając im sprawność: zabawne, ale przestraszył się, że jeśli tego nie zrobi, zacznie bełkotać niewyraźnie, ośmieszając się tego dnia w sposób ostateczny.
-Myślę, że warto spróbować, Van.- Powiedział cicho, stopniowo nabierając pewności i z każdym słowem upewniając się, że ma rację.- Mieliśmy...Kto wie, czy nie byłby to dla nas nowy początek?- Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamknął usta, widząc pełen powątpiewania wzrok Vanji.
-Proponujesz mi mieszkanie, bo masz wyrzuty sumienia, czy chcesz poprawić sobie samopoczucie, litując się nad swoją byłą dziewczyną? Gnębi cię to, że skończyłam, jak skończyłam, nie mam nic, prócz siebie i tej wstrętnej, kalekiej nogi?- Uderzyła się pięścią w udo, wzburzona, z roziskrzonymi oczami.
-Nie, Van, to nie tak.- Pokręcił głową, nakazując sobie spokój.- Pomyśl: kochałaś mnie, prawda? A jeśli to może wrócić, nie chciałabyś tego?
-Po co miałabym chcieć?- Jej brwi podjechały w górę, wygięte w piękne łuki.- Spójrz na siebie, Jared. Jesteś sławny. Znany. Dziewczyny ślinią się na twój widok, mógłbyś mieć ich, i zapewne masz, ile byś zechciał. Mam uwierzyć, że ktoś, komu do stóp rzucają się setki pięknych, wartościowych kobiet, miałby chcieć takie nic, jak ja?- Prychnęła.- Dlaczego, dlatego, że coś ci się przypomniało, i chciałbyś, żeby wspomnienia grzały twoje łóżko? Aż tak jesteś samotny?
-Jestem nie mniej i nie bardziej samotny, niż ty.- Jared starał się nie okazywać zdenerwowania, choć jej słowa dotknęły go głęboko.- Chcę spróbować dlatego, że warto, i uważam, że nie przypadkiem nasze drogi znów się zeszły. To druga szansa, nie zmarnujmy jej tak, jak ja zmarnowałem pierwszą.- Mówił szybko, nie dając jej okazji do przerwanie mu i wtrącenie czegoś, co wybije go z rytmu.- Chcę, żebyś rozważyła moją propozycję, ale chcę też, żebyś zrobiła to, mieszkając u mnie i widząc, jaki jestem.- Powiedział, w myślach dodając: i dlatego, że jesteś moją żoną i o tego nie pamiętasz, a ja nie mogę udawać, że nic nie wiem, bo jeśli sobie przypomnisz...- Osiągnąłem pewien status, zdobyłem parę rzeczy, ale w środku nadal jestem tym chłopakiem, za którym tak szalałaś dwadzieścia lat temu.- Dodał, uśmiechając się z czułością, której wcale nie musiał udawać.
-Tego się właśnie obawiam, Jay: że wcale się nie zmieniłeś.- Szepnęła, ale Jared miał wrażenie, jakby krzyknęła mu to prosto w twarz.
Przymknął oczy, dając sobie chwilę na uporządkowanie rozbieganych myśli. Ułożenie w głowie tego, co chciał jeszcze powiedzieć. I zastanowienie się, dlaczego Vanja z takim uporem wynajduje coraz to inne argumenty przeciwne temu, o co ją prosił. Dlaczego jest tak zmienna i w jednej chwili pozwala się obejmować, by zaraz potem wyrzucać mu, jak bardzo do niej nie pasuje. Dlaczego przyciąga go i odpycha od siebie. Dlaczego tak bardzo się boi, i...
Czy w ogóle pamięta powód swoich lęków, czy tylko wie, że zrobił coś strasznego, ale nie pamięta, co to było?
W to ostatnie wątpił, inaczej już by o tym wiedział.
Otworzył oczy: Vanja nadal wpatrywała się w niego cierpliwie, czujnie, ale już mniej nieufnie, niż przedtem.
-Vanju, proszę.- Objął ją i pochylił się tak, żeby móc mówić jej do ucha. Kiedyś bardzo lubiła, gdy to robił, więc...- Proszę, Kruszynko. Spróbujmy, bardzo mi na tym zależy.- Stała prosto, bez ruchu, pozwalając mu mówić, więc kontynuował.- Dorosłem, zrozumiałem, uwierz. Wczoraj mieliśmy pierwszą randkę, niech to będzie nowy początek. Zamieszkaj u mnie. Tym razem nie spieprzę niczego. Zaufaj mi. Proszę.- Zamknął się, nie chcąc przesadzić ani powtarzać się raz po raz.
Vanja wciąż milczała. Co prawda objęła go pod koniec jego monologu i stała z czołem opartym o jego ramię, ale nie odzywała się, choć musiała wiedzieć, że czekał na jakiekolwiek słowo z jej strony.
Po kilku minutach odepchnęła go lekko i stanęła w drzwiach sypialni, odwrócona plecami. Oddychała głęboko, z podniesioną głową, jakby obserwowała coś, co dzieje się na suficie. Potem weszła do środka i sięgnęła po leżący na nocnej szafce telefon. siedząc na łóżku wybrała numer.
Jared podszedł bliżej, chcąc widzieć ją i słyszeć to, co powie, roztrzęsiony w środku i niesamowicie spokojny na zewnątrz. Niepewność paliła go żywym ogniem: zagrał va bank i czekał na rozdanie. Jeśli dostanie dobrą kartę, być może resztę partii rozegra tak, jak powinien był zrobić to dawno temu, i tym razem zatrzyma nagrodę.
Vanja, z telefonem przy uchu, patrzyła na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Najwyraźniej doczekała się, aż ktoś po drugiej stronie odbierze, bo drgnęła, nabrała powietrza i zaczęła rozmawiać, rzucając spokojnie kilka krótkich zdań.
-Tu Vanja. Słuchaj, nie będę jednak potrzebowała pokoju. Nie, wszystko w porządku. Tak, wyprowadzam się, ale znalazłam coś. Raczysz chyba żartować?- Uśmiechnęła się, nie spuszczając z Jareda wzroku.- Nie, będę mieszkać u przyjaciela. Nie, osobiście nie znasz. Tak. Jeszcze raz przepraszam. Pa.- Rozłączyła się i rzuciła telefon na pozbawiony już pościeli materac. Rozejrzała się, patrząc na ustawione wszędzie pudła, około dwanaście kartonów różnej wielkości, potem spojrzała na Jareda.- Zmieścimy się z tym do taksówki, Jay?

Zapach pieczonych na grillu żeberek niósł się po ogrodzie, tak smakowity, że powodował napływ śliny do ust. Shannon, w kąpielówkach i fartuszku z własnoręcznie wykonanym przez niego napisem, głoszącym "Kto nie zje, robi mi laskę", ostrożnie obracał zawinięte w folię mięso. W jednej ręce trzymał kuchenne szczypce, w drugiej puszkę z piwem.
Przy stojącym kawałek dalej stoliku siedziało sześć osób: Jenny, dwie zaprzyjaźnione pary, obie związane zawodowo z branżą filmową lub muzyczną, oraz Vanja. W przeciwieństwie do reszty towarzystwa nie miała na sobie stroju kąpielowego. Zamiast niego, nałożyła letnią sukienkę na ramiączkach.
Jared, obładowany dwoma zgrzewkami piwa, wyszedł z garażu i wstawił puszki do stojącego w cieniu pojemnika z lodem, przysłuchując się toczącej się przy stole rozmowie.
-...nie wiem, dlaczego to przede mną ukrywała.- Usłyszał fragment tego, co mówiła Van.
Jedna z dziewczyn, wysoka, ruda modelka, Diana, często pokazująca się w teledyskach różnych gwiazd, miała przejętą minę. Pochylała się nad stolikiem, najwyraźniej zafascynowana Vanją i jej słowami.
O czym, do diabła rozmawiały?
-Jeezu, co za historia!- Krzyknęła, klaszcząc w ręce.- Jakbym słuchała scenariusza do filmu, serio.- Popatrzyła na Jareda, zajmującego swoje miejsce po prawej ręce Vanji.- Jerry, jakie to piękne!
-Co?- Spytał, nie kojarząc.
-No, to o was. Jeezu, wzruszyłam się.- Mrugnęła kilka razy, wyciskając z oczy dwie marne łezki.- Jeezu, ja bym się zabiła, jakby moja matka wywiozła mnie za granicę i nie powiedziała, że mam chłopaka.
Jared spojrzał na Vanję pytająco, zaniepokojony.
-Opowiedziałam, co działo się ze mną po wypadku. O tym, że nic nie pamiętałam, a matka zabrała mnie do Rosji i nic mi o tobie nie powiedziała.- Wyjaśniła, patrząc mu porozumiewawczo w oczy.
-Ach, tak.- Kiwnął głową. Starał się nie okazywać emocji, poza lekkim zainteresowaniem tematem, ale miał szczerą ochotę uściskać Vanję za to, że przeinaczyła historię i przedstawiła gościom jej łagodną wersję. On sam na wszystkie pytania o nią odpowiadał ogólnikowo, starając się mówić jak naj mniej.
-Jeezu, Jerry, musiałeś strasznie cierpieć, gdy matka Van zadzwoniła do ciebie i powiedziała, że umarła. Szkoda, że musiałeś wcześniej wyjechać i nie mogłeś przy niej być, wtedy byś wiedział, że żyje.- Diana potrząsnęła rudymi lokami, które w świetle popołudniowego słońca wydawały się płonąć.- A teraz znów z sobą chodzicie?- Patrzyła wyczekująco to na Jareda, to na Vanję. W oczach miała ciekawość, ale nie ten szczególny rodzaj wścibskiej chęci poznania szczegółów i napawania się potem możliwością ubarwienia ich w innym towarzystwie. To była szczera ciekawość kogoś, kto wczuł się w rolę ludzi, o których słuchał, i dobrze im życzy.
-Zatrzymałam się tu na trochę, Jay pomaga mi przypomnieć sobie to, co umknęło mi z pamięci. Sporo rozmawiamy.- Van uśmiechnęła się do niej z sympatią.- Nie, nie jesteśmy ra...
-Nie rozpędzaj się tak.- Jared oparł ramię za jej plecami, śmiejąc się.- Shann, żarcie gotowe?- Zmienił temat, woląc nie roztrząsać sprawy tego, co i czy w ogóle łączy go obecnie z dawną dziewczyną.
-Dawajcie talerze, głodomory.
Jared poderwał się i zabrał talerz Vanji.
-Siedź, przyniosę.
-Nie musisz, poradzę sobie.- Wstała i odebrała mu talerz, po czym stanęła w kolejce do grilla, mając przed sobą Jenny.
Wysoka blondynka zmierzyła ją niechętnym wzrokiem i uśmiechnęła się zimno.
-Jak w kolejce do darmowej jadłodajni, co?- Spytała głośno.
Vanja przechyliła głowę.
-Nie wiem, nie bywam w takich miejscach, ale skoro tak mówisz...- Wzruszyła ramionami.- Muszę ufać bardziej doświadczonym w tym temacie.
Stojący za nią Jared parsknął śmiechem i objął ją wolną ręką, pełen podziwu i dumy.
Nie tylko on się śmiał: Shannon szczerzył zęby jak głupi, patrząc na czerwoną ze złości Jenny, której wzrok, wbity w Vanję, nie wróżył nic dobrego. Dla Shanna perspektywa słownej walki między kobietami była jak obietnica dobrego widowiska.
Wrócili do stołu: przez kilka minut nie było słychać nic, prócz odgłosów jedzenia i wymrukiwanych pochwał dla kucharza.
Godzinę później zostali we czwórkę: goście opuścili ich, jak mieli w planie, zaproszeni na wieczór do jednego z modnych klubów.
Jared rozsiadł się wygodnie, blisko Vanji, z ręką niedbale przewieszoną przez oparcie jej krzesła. Shann i Jenny siedzieli po przeciwnej stronie posprzątanego już stolika, chichocząc i migdaląc się.
-Ciekawie wybrnęłaś z pytań o naszą przeszłość.- Jay pochylił się do Van. Oparł brodę o jej ramię i przyglądał się z bliska jej profilowi. Szeptał, nie chcąc zwracać uwagi brata i jego flamy na to, o czym mówi.
-Przynajmniej nie będą więcej pytać, a jeśli ktoś będzie chciał znać szczegóły, powiem, że nie pamiętam. To zresztą prawda. Ciągle mniej wiem, niż nie wiem.- Zaśmiała się cicho.- Dlaczego mam wrażenie, że widziałam cię kiedyś z... dokładnie wygoloną dolną partią ciała?
-Bo widziałaś. Założyłem się z tobą, że ogolę sobie jajka, i wygrałem.- Jared przysunął się jeszcze i podniósł ruchome podłokietniki ogrodowych krzeseł, mając dzięki temu swobodny dostęp do siedzącej obok kobiety. W głowie szumiało mu od wypitego piwa, ale nie był otumaniony, wręcz przeciwnie. Kątem oka widział brata, trzymającego dłoń pod górą stroju Jenny, i podłapał nastrój.
-O co się założyliśmy?
-Nie pamiętam, ale o coś przyjemnego.- Odsunął głowę, potem znów przybliżył się, znajdując na szyi Vanji miejsce nie zasłonięte włosami. Przylgnął ustami do ciepłej, pachnącej i miękkiej skóry, czując przechodzący go dreszcz, tak silny, że wstrząsnął nim całym.-Boże Van, to jakbym wrócił do domu po długiej włóczędze.- Mruknął niewyraźnie. Przesunął końcem języka wzdłuż delikatnego wgłębienia nad jej obojczykiem i tym razem to ona zadrżała.
Rozochocona para z drugiej strony stolika poszła do domu, chichocząc i szepcząc coś do siebie, przy czym Shannon klepnął brata w plecy.
-Widzę, że nie tracisz czasu, mały.- Zaśmiał się. Jenny zawtórowała mu, odrzucając głowę w tył.
-Jay, uspokój się.- Szepnęła Vanja, uciekając w bok. Nie wyglądała na złą, raczej zawstydzoną i rozbawioną równocześnie.
-Nie chcę się uspokajać, skarbeczku.- Wymamrotał, pochylając się nad nią jeszcze bardziej.- Dlaczego powiedziałaś, że nie jesteśmy razem? Nieładnie tak kłamać.- Przyciągnął ją bliżej w obawie, że przewróci się na bok razem z krzesłem.
-Nie kłamałam.- Spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.- Jestem twoim gościem, Jay.
-Mieszkasz tu już tydzień.- Przypomniał jej łagodnie: dzień, gdy ustapiła i zgodziła się na próbny pobyt w domu Jareda, był pierwszym z siedmiu, jakie wyznaczyła sobie na zastanowienie się i podjęcie decyzji, co dalej. Chciała więcej czasu, ale Jared uparł się, że tydzień wystarczy. A teraz delikatnie przypomniał jej, że czas minął, a on chce jasnej, jednoznacznej odpowiedzi.
-Zakładasz, że zrobię to, czego chcesz?- Van odepchnęła go od siebie bardziej stanowczo, ale nadal nie widać było w jej twarzy ani odrobiny złości. Wydawała się nieco rozkojarzona, zamyślona. Przestraszona.
-Niczego nie zakładam.- Stwierdził, wodząc kciukiem wzdłuż linii szczęki Van i przyglądając jej się z uwagą i rosnącą niecierpliwością.- Ale myślę, że ty też tego chcesz, inaczej nie byłoby cię tutaj. Zgadłem?
-Stawiasz bardzo śmiałe tezy, Jay.
-Zawsze byłem śmiałym chłopcem.- Zgodził się bez ociągania.- I upartym. Pamiętasz, ile czasu za tobą łaziłem, zanim ustąpiłaś i zerwałaś z tym pryszczatym dzieciakiem?
-Widzisz... nie bardzo. Połowicznie. Teraz też będziesz tak uparty?- Kobieta uśmiechnęła się zalotnie, co nadało jej rysom dawnego uroku.
-Nawet bardziej, niż wtedy. Tak bardzo, że nie wypuszczę cię z domu, dokąd się nie zgodzisz.- Jared zachichotał, czując dziwne uniesienie: nabrał pewności, że ta rozmowa to tylko przekomarzanie się, a Vanja swoim zachowaniem, tym, że pozwala się obejmować, już dała odpowiedź.
Tydzień, który spędzili razem, przeznaczyli na długie rozmowy, w trakcie których nawiązała się między nimi nić porozumienia. Czasami pozwalali sobie na bardzo subtelne pieszczoty, podobne do zalotów, jakie miały miejsce na początku ich znajomości: muśnięcia dłonią, krótki uścisk, gdy mijali się w korytarzu, trzymanie się za ręce...
Znów wróciły momenty, gdy nadawali na tych samych falach i potrafili bez wcześniejszego ustalania, milcząc, robić coś, o czym tylko myśleli. Nawet, jeśli było to coś tak prostego, jak wspólne przygotowanie kolacji.
-Widzę, że zostałam postawiona pod murem.- Van westchnęła teatralnie. Wstała i przeciągnęła się.- Robi się późno.
-To jakaś aluzja?- Jared już stał przy niej, gotów towarzyszyć jej w drodze na górę. Miała swój pokój, na wprost sypialni Jareda, ale w mig zdecydował, że dziś opuści go, lub też on spędzi noc w nie swoim łóżku.
Gotował się, jak nastolatek, który miał zapowiedziane, że tego wieczora pierwszy raz posmakuje dziewczyny. Piwo, nastrój zabawy, widok migdalącego się z laską Shannona, obecność Vanji... Wszystko razem podkręciło Jareda, jakby był wyposzczonym do granic wytrzymałości gówniarzem.
Zawsze tak było w towarzystwie tej małej, karmelowo brązowej kobietki, zawsze dostawał małpiego rozumu i nie umiał skupić się na niczym, prócz niej. Całkiem, jakby miała władzę nad jego instynktami, i starała się to wykorzystać.
Kurwa, jak on nie lubił tego uczucia, tej cholernej bezradności wobec samego siebie.
-To aluzja do tego, że jest późno.-Van pogładziła go po twarzy, przesunęła palcami po wypukłości warg i szorstkim zaroście policzka.
-Mhm.- Mruknął. Złapał ją w pół, przycisnął do siebie łagodnie. W blasku włączonych ogrodowych lamp jej czarne oczy wydawały się płonąć wewnętrznym blaskiem, hipnotyzowały, przyciągały.
-Dziwnie się czuję, Jay.- Powiedziała cicho.
-Ja też.- Przyznał, zmniejszając jeszcze bardziej odległość między nimi tak, że mówiąc, dotykał ust Vanji swoimi.- To nasza druga randka, prawda?- Spytał, choć znał odpowiedź: wystarczył dotyk ciepłej, drobnej dłoni na jego karku, nie potrzebował żadnych słów potwierdzenia.
-Na to wygląda, Jay.- Pocałowała go lekko, potem odepchnęła, czego się nie spodziewał.
-Hej!- Zdziwiony patrzył, jak Vanja znika w drzwiach domu, nie oglądając się ani raz.
Dogonił ją tuż przed schodami na piętro i złapał za rękę.
-Jay, idę spać.- Spojrzała przez ramię, tłumiąc ziewanie.
-Pójdziemy razem.- Mruknął zmysłowo, rozciągając usta w uśmiechu na myśl o rozkosznych igraszkach. Był napięty jak cięciwa łuku, gotów wpuścić z siebie gorącą strzałę szybciej, niż mógłby wypowiedzieć nazwę swojego zespołu.
-Nie, Jay. Nie na drugiej randce.- Vanja ochłodziła jego zapał krótką odmową.
-Dziewczyno, czy ty wiesz, co ze mną robisz? Co zawsze robiłaś?- Zachłysnął się powietrzem z oburzenia i zawodu.- Boże, rozumiem, gdybyśmy nigdy wcześniej z sobą nie spali, ale przecież pamiętasz...
-Tak, pamiętam.- Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, znów dając Jaredowi nadzieję, że może jednak przestanie zgrywać niedostępną.
Ścisnął jej pośladek i popchnął ją w górę schodów.
-Strasznie cię pragnę, Kruszynko.- Poskarżył się.
Na piętrze Vanja zatrzymała się i oparła dłoń o pierś Jareda.
-Rozumiem, Jay, ale...- Zarumieniła się.- Tu nie chodzi o ilość randek. Mam okres.
-Co?- Nie zrozumiał w pierwszej chwili, o czym mówi. Otworzył szerzej oczy.- Okres? I co z tego? Nie będzie mi to przeszkadzać.-Prychnął.
-Tobie być może nie, ale mi bardzo.- Westchnęła z rezygnacją.- Jay, nie dziś. Nie w takim momencie. Pozwól mi przyzwyczaić się do ciebie od nowa. Tylko o to proszę.- Była śmiertelnie poważna.- Dobranoc, Jay-Jay.- Cmoknęła go w zarośnięty policzek.
-Dobranoc, Kruszynko.- Poczekał, aż zniknie w swoim pokoju i powlókł się do sypialni, po drodze mnąc w ustach parę soczystych przekleństw.
-Cholerne babskie sprawy, niech szlag trafi wszystkie migreny, okresy, niedyspozycje, anginy, hemoroidy i inne przeszkody na drodze do cholernego seksu!- Mamrotał pod nosem, idąc do łazienki.
Zrzucił koszulkę, spodnie, bokserki, i odkręcił wodę, regulując jej temperaturę. Przez chwilę walczył z pokusą by pójść do pokoju naprzeciwko, zaciągnąć upartą kobietę tu, pod prysznic, i sprawić, że jej też przestanie cokolwiek przeszkadzać. Zamiast jednak to zrobić wszedł do kabiny, i stał tak przez chwilę, z twarzą omywaną  gorącym strumieniem wody. Potem nalał na dłoń żelu i zaczął się myć, poświęcając każdej części ciała sporo uwagi. Zawsze dbał o higienę, niekiedy przesadnie, ale lubił być czysty, przynajmniej odkąd zaczął być rozpoznawalny. Człowiek o jego statusie nie może pozwolić sobie na to, by ktoś wyczuł od niego woń potu, czy zniesmaczył się widokiem tłustych, nieporządnych włosów.
Jared rozmyślał, machinalnie wykonując dobrze znane czynności, dokąd jego dłoń nie znalazła się na podbrzuszu. Wciąż był podniecony, nie tak mocno, jak kilka minut wcześniej, ale ciągle jeszcze mu stał.
-Ach.- Sapnął, uśmiechając się błogo. Przymknął oczy: pod powiekami natychmiast pojawił mu się obraz, jaki chciałby w tej chwili oglądać. Zobaczył Vanję. Widział, jak kobieta, ubrana w tę samą zwiewną sukienkę, którą miała na sobie przez całe popołudnie, wchodzi do łazienki i zatrzymuje się w otwartych drzwiach kabiny. Widział, jak opuszcza wzrok i wpatruje się w to, co trzymał w dłoni, potem uśmiecha się lekko i rumieni z wrażenia. Widział, jak sięga po jej rękę i kładzie ją na sztywnym trzonie penisa, stając twarzą do niej, z wypchniętymi w przód biodrami.
-Zrób to.- Odezwał się głosem ochrypniętym z podniecenia. Natychmiast poczuł, że drobne palce obejmują go i zaczynają się poruszać.- Mocniej, Van, wiesz, że lubię mocniej. Szybciej. Pokażę ci.- W swoich wyobrażeniach położył dłoń na jej dłoni i pokierował nią odpowiednio.- Jeszcze chwilka...- Stęknął głucho przez zaciśnięte zęby. Słyszał szmer materiału jej sukienki, cichy oddech, na plecach czuł gorące strumyczki wody, ściekającej po napiętych pośladkach.- Słodki Jezu, już.- Jęknął, zatrzymując jej dłoń tuż za główką penisa. Pierwsza porcja spermy wystrzeliła, lądując na jasnym ubraniu Vanji, następne pociekły gęstymi kroplami po palcach Jareda. Uśmiechnął się, dysząc. Obraz rozmył się powoli, kobieta zniknęła.
Jay potrząsnął głową i otworzył oczy, i uśmiech zamarł mu na ustach: w otwartych drzwiach łazienki stał Shannon, z biodrami owiniętymi ręcznikiem, i patrzył z leniwym zainteresowaniem na podłogę przed kabiną. Jared podążył za jego wzrokiem: na ciemnych kafelkach widać było kilka mlecznobiałych plam.
Czerwieniąc się ze wstydu i złości zerwał z wieszaka ręcznik i rzucił go na podłogę, zakrywając ślady.
Shannon oderwał się od kontemplowania kafelek.
-Dobrze, braciszku, dałeś przedstawienie, a teraz powiedz, gdzie trzymasz kondomy.

                                                                *****

Kilka dni męczyłam się z tym rozdziałem, ale jakoś wyszedł. 
Następny za pojawi się pewnie w weekend, może wcześniej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz