It`s not my way.

czwartek, 17 stycznia 2013

Brothers.

Jared, w podkoszulku i obciętych nad kolanami dżinsach, wszedł do domu, przywołany głośnym "ŻARCIE!" Shannona. Wkroczył do kuchni, od progu czując zapach obiadu. W brzuchu zaburczało mu, jak w zapowietrzonych rurach.
Zastawiony stół kusił widokiem półmiska z tłuczonymi ziemniakami, polanymi gęstym sosem, obok którego stała żeliwna brytfanna, pełna parujących plastrów mięsnej rolady. Chwilę później do zestawu dołączyła miska domowej roboty surówki, kolorowej od różorakich składników. Słowem coś, czego w tym domu nie widziano od wieków.
Myjąc ręce Jared zerkał na wyjmującą talerze Vanję: muciła coś pod nosem z zagadkowo zadowoloną miną, rozstawiając na stole talerze. Trzy, jak zauważył.
-Masz liście na głowie.- Shannon strącił z włosów brata kilka zielonych strzępków.
-Przycinałem gałęzie.
-Nie może być, Księciunio doglądał obejścia?- Shann uniósł brwi w szczerym zdumieniu.- Sięgnąłeś?- Spytał, patrząc na niego z góry.
-A wpierdol chcesz?- Jared wyszczerzył się szeroko, używając żartobliwego tekstu, który gościł w ich wzajemnych odzywkach od czasów, gdy byli nastolatkami.- Gdzie twoja flama?
-Jen? Wyjechała na uczelnię.- Shannon wzruszył obojętnie ramionami.- Uczy się w szkole pielęgniarskiej.- Usiadł i nałożył sobie potężną porcję.- Przyznam, że w przewijaniu małego jest całkiem znośna.- Zachichotał.
-Więc już rozumiem.- Vanja zajęła swoje stałe miejsce u szczytu stołu. Oczy zalśniły jej wewnętrznym ogniem.
-Co rozumiesz, skrzacie?
-Jej zapał w przygotowaniach do roli siostry przełożonej. Wielokrotnie. Z łóżka na łóżko.- Powiedziała poważnie, robiąc przerwy między zdaniami.
Shannon parsknął śmiechem, prawie opluwając przy tym siedzącego na wprost niego Jareda. Pomachał ręką, potem klepnął się w udo.
-Dziewczyno, masz język bardziej cięty, niż nasza matka, a uwierz, ona potrafi dowalić do pieca.- Kręcił głową, nie mogąc wyjść z podziwu.- Siostra przełożona, niech mnie.
-Przepraszam, po prostu jej nie lubię. Jest taka... Wyniosła.
-To zwykła dziewczyna, której udało się dostać tam, gdzie większość nigdy się nie znajdzie.- Shannon spoważniał w jednej chwili.- Ładna, młoda, chce przeżyć coś, o czym nigdy nie zapomni.
-Dziwne podejście do tematu, Shannie.- Vanja rzuciła mu zagadkowe spojrzenie.
-Shannie...- Starszy Leto powtórzył z zadowoleniem nową wersję swojego imienia. W ustach Vanji, z jej rosyjskim akcentem, zabrzmiało jak "shiny".- Dlaczego dziwne?- Wrócił do rozmowy.- Dziewczyny chcą się zabawić, więc korzystam. I nie jestem wyjątkiem, uwierz.
-Nie wątpię, że nie jesteś w tym sam.- Kobieta spojrzała wymownie na Jareda, cały czas siedzącego cicho. Wolał przysłuchiwać się rozmowie, niż brać w niej udział, choć to było do niego niepodobne. Na ogół był nie mniejszą gadułą, niż Shannon.
-Większość się nie opierdala, skrzacie.
-Tak. Pytanie tylko, czy to wy wykorzystujecie, czy też jesteście wykorzystywani.- Wymierzyła w niego palec.
-Myślę o tym w kontekście wzajemnego wyświadczania przysług: one zaliczają kogoś sławnego, ja spuszczam z krzyża. I, co dla faceta jest ważne, nie muszę tykać pasztetów, mam wybór.
-Coś jest w tym, co mówisz, jakaś niezdrowa logika.- Vanja pokręciła głową.- Wzajemna przysługa, bez zobowiązań. Nie zaprzeczysz jednak, że trzeba mieć w sobie tendencje do tego, by umieć przysługiwać się komuś w ten sposób.- Stwierdziła i wstała, skończywszy jeść. Wstawiła talerz do zmywarki.- Podać komuś piwo?
Shannon podniósł rękę: chwilę później dostał butelkę zimnego Heinekena. Trzymając ją w dłoni oparł się łokciem o blat, podparł brodę na pięści i popatrzył na Vanję rozmarzonym wzrokiem.
-Wesoła jak szczygiełek, zabawna, inteligentna.- Zaczął wyliczać. W oczach miał figlarne chochliki, zwiastujące jakiś żart, z którym zaraz wyskoczy.- Z ciętym językiem, ale nie wulgarna. Otwarta w kontaktach. Umie nakarmić faceta lepiej, niż jego matka. Podaje browara.- Pociągnął łyk piwa.- Ładniutka jak laleczka.- Poderwał głowę i wyprostował się, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.-Wyjdź za mnie, skrzacie. Obiecuję, że będę grzecznym chłopcem, o ile będziesz gotować mi takie obiady i ze mną rozmawiać.
Jared omal nie zakrztusił się kawałkiem mięsa: zakaszlał i wypluł go w dłoń, po czym parsknął udawanym śmiechem.
-Ja pierdzielę, ty to masz pomysły.- Skwitował, próbując nie dać po sobie poznać, jak wstrząsnął nim żart Shannona. Przeraził się na myśl, że po czymś takim Van przypomni sobie wycieczkę do Vegas i całą resztę, i zepsuje tym wszystko. Wiedział, że wcześniej czy później będzie musiał jej powiedzieć, ale wolał odłożyć to na dogodniejszą chwilę, za jakiś czas, i zrobić to po swojemu. Jakiekolwiek wzmianki o małżeństwie, nawet tak głupie, mogły narobić szkód.
Vanja, rozbawiona propozycją, patrzyła na starszego Leto wielkimi oczami. Dłonie złożyła jak do modlitwy i przycisnęła do bujnego biustu.
-Shannie, a co z seksem?- Spytała, ledwie powstrzymując się od śmiechu.- Nie jesteś w moim typie.
-Przeżyję. Co najwyżej, czasem przeładuję giwerę. Niedawno widziałem, jak się to robi.- Wstał, z piwem w ręce.- Idę na sjestę, przejadłem się.- Poklepał napęczniały brzuch.
Jared odetchnął z ulgą: nieszczęsny temat umarł śmiercią naturalną i odszedł w niepamięć.
Odsunął od siebie pusty talerz i beknął cicho w zwiniętą dłoń.
-Twój brat jest bardzo zabawnym człowiekiem.- Vanja, utykając nieco bez laski, krzątała się po kuchni. Brudne naczynia wylądowały w zmywarce, nim Jared zdążył wstać i pomóc jej w sprzątaniu.- Rzadko można spotkać kogoś, kto potrafi żartowć z umiarem, a on to umie, na doda...- Schyliła się, by poprawić zawinięty rąbek długiej do połowy łydki spódnicy, i wydała cichy okrzyk. Wyprostowała się jak struna i zbladła, stojąc z dłonią przyciśniętą po lewej stronie brzucha, mniej więcej na poziomie biodra.
Jared w sekundę był przy niej.
-Coś ci jest, Van?- Zaniepokoił się grymasem, wykrzywiającym jej usta. Coś ją bolało. Położył dłoń na jej dłoni.- Vanju, co ci jest?- Powtórzył pytanie.
-Nic, już przechodzi.- Przymknęła oczy.- Czasem tak mam, coś jakby skurcz, tylko bardziej kłujący.- Powiedziała. Jej twarz, poprzednio skupiona na odczuwanym bólu, wygładziła się w wyrazie ulgi.- Myślę, że to źle zrośnięta kość, albo coś obluzowało się, jakiś gwóźdź czy kawałek drutu, i uwiera.- Oworzyła oczy i spojrzała na przestraszonego Jareda.- Żartowałam- Roześmiała się.- To jakiś rodzaj nerwobólu, pojawia się, gdy gwałtownie się pochylam i przechodzi, gdy się prostuję. Nic takiego, czym musiałbyś się martwić.
-Pozwól, że sam zdecyduję, czym się martwić.- Burknąl, urażony jej beztroskim żartem po czym dodał już spokojniejszym tonem.- Powinnaś odpocząć i ani się waż protestować. Idziesz poleżeć, ja posprzątam.- Nim zdążyła zareagować porwał ją na ręce i zaniósł na górę, do swojej sypialni. Była leciutka jak piórko, bez zadyszki wbiegł po schodach, potem ostrożnie położył Vanję na jednej połowie szerokiego łóżka.
-Jay?- Kobieta podniosła sie na łokciach.
-Leż, odpoczywaj.- Delikatnie popchnął ją na poduszkę, wyjął z szafy cienki koc i okrył nim drobną postać po szyję.- Zaraz przyjdę.
Wymknął się szybko za drzwi, zbiegł na dół i dokończył sprzątanie. Ścierając blat stołu mruczał do wtóru szumowi zmywarki, w dziwnie dobrym nastroju, którego pojawienia się nie umiał wytłumaczyć.
Trochę martwił się o Vanję: od wypadku minęło tyle czasu, że pojawiające się dolegliwości mogły być czymś, co nie powinno mieć miejsca. Czymś niepokojącym, co powinien zobaczyć lekarz.
Tak, koniecznie będzie musiał namówić ją na wizytę. Nie dziś, jutro z nią o tym porozmawia. Dziś nie chciał zawracać jej głowy, ale jeśli znów zobaczy, że blednie i prostuje się, prawie wyginając kręgosłup w tył, od razu wiezie ją do kliniki.
Wrzucil ścierkę do zlewu, przepłukał ręce i poszedł na górę. Wśliznął się do pokoju: Vanja leżała na boku, okryta kocem po ucho, i drzemała, albo udawała, że drzemie. Oczy miała zamknięte, długie rzęsy rzucały cień na lewy policzek. Oddychała powoli, równo. Zbyt równo, by naprawdę spała.
Jared zdjął podkoszulek i zmienił dżinsy na luźne dresy, przyglądając się jej, drobniutkiej w olbrzymim w porównaniu do niej łóżku. Wyglądała jak dziecko, które przyszło do sypialni rodziców i zasnęło w niej, czekając na powrót mamy i taty. Mała dziewczynka, nie dojrzała kobieta.
Przyklęknął na materacu na wolnej stronie łóżka, potem wsunął się pod koc i obrócił twarzą do Vanji.
Patrzył na nią, uśmiechając się lekko, palcem wodził po jej policzku i czekał, kiedy zareaguje. Nieco zniecierpliwiony, połaskotał ją pod brodą. Natychmiast skuliła się, chichocząc, i otworzyła oczy.
-Przestań, Jay.- Odepchnęła jego rękę, ale od razu przyciągnęła ją z powrotem, kładąc sobie jego dłoń w pasie.
-Czujesz się już lepiej?- Spytał cicho, muszcząc rękę wygodnie w zagłębieniu jej wąskiej talii.
-Tak.- Przestała się śmiać.- Dlaczego pytasz?
-Bo się martwię.- Przyznał. Poprawił się i przysunął bliżej: teraz leżeli głowa przy głowie, mając między sobą wolnej przestrzeni jedynie na szerokość dłoni.
-Mhm.- Mruknęła prawie obojętnie. Znów zamknęła oczy, ale otworzyła je najdalej po minucie.- Będziesz tak na mnie patrzył?
-Chcesz spać i przeszkadzam?- Odpowiedział pytaniem.
-Nie jestem śpiąca.- Stwierdziła, opuszczając powieki.- Ale nie chce mi się wstawać, jest miło.
Leżąc tuż przy Vanji, Jared czuł bijące od niej ciepło, i znów opanowało go dobrze znane napięcie, od którego podnosiły się włoski na karku i ramionach. Wdychał jej zapach, lekką woń potu i perfum, zwykłych, tanich, ale mimo to przyjemnych.
Muszę zabrać ją na zakupy.- pomyślał przelotnie.- Do porządnego sklepu, nie na jakąś wyprzedaż w markecie. 
Vanja poruszyła się, położyła dłoń na jego przedramieniu i przejechała nią w górę, wzdłuż całej reki do barku.
-Zmężniałeś. Pamiętam, że kiedyś byłeś drobnym chłopcem, teraz wszędzie masz mięśnie.- Mrukęła, uśmiechając się kącikami ust. Oczy nadal miała zamknięte.- Byłeś taki... oszczędnie zbudowany i lekki.- Wróciła dłonią niżej i przeskoczyła nią na plecy Jareda. Powoli wodziła końcami palców w górę i w dół jego kręgosłupa, wzmacniając tym i tak nieznośne napięcie, jakie czuł. Za każdym razem, gdy docierała do lędźwi, przechodził go silny dreszcz. Musiała go wyczuwać, a jednak nie przerywała pieszczot.
-Van?- Odezwał się szeptem.
-Tak, Jay-Jay?
-Zaczynam mieć... ucisk.- Przyznał szczerze i dla potwierdzenia swoich słów przycisnął się do niej brzuchem.- Może lepiej przestań?- Zaproponował z nadzieją, że nie przestanie.
-Może nie chcę przestać, Jay?- Otworzyła oczy, wpatrując się w niego z lekkim przestrachem, ale na twarzy miała wyraz zdecydowania.- Pocałujesz mnie?
-Z chęcią.- Lekko pchnął ją na wznak, oparł się na łokciu i pochylił, po czym nie tyle ją pocałował, co wpił się łapczywie i niecierpliwie w jej pełne, wilgotne usta. Wolną ręką sięgnął pod bluzkę Van, czując prawie fizyczny głód i nieopanowaną potrzebę dotykania jej jak kiedyś.
Najprawdopodobniej nie był sam w swoich odczuciach, bo drobne dłonie Vanji wędrowały po jego plecach, ramionach, karku, potem jedna przesunęła się w przód a palce drażniły napięty sutek, wzmagając nieznośne podniecenie. Jaredowi zaczęło brakować tchu, trząsł się. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak obezwładniony przez jedną tylko potrzebę: jak najszybszego dostania się między nogi kobiety i pozbycia się bolesnego wręcz podniecenia.
Zostawił w spokoju jej pierś, nim na dobre zdążył chwycić ją w dłoń, i odrzucił na bok okrywający ich koc. Zaczął podciągać w górę długą spódnicę Vanji.
-Nie, Jay. Mam blizny.- Złapała go za rękę i zatrzymała ją w połowie uda.
-Nie będę patrzył, jeśli się wstydzisz.- Mruknął, nie zastanawiając się nad słowami.
Podniosła się i naciągnęła z powrotem koc, zakrywając się nim po pas. Dopiero wtedy pozwoliła Jaredowi odsłonić nogi, ukryta bezpiecznie przed jego wzrokiem pod lekką materią. Zsunęła bieliznę: białe bawełniane figi wyłoniły się spod koca i zniknęły za krawędzią łóżka. Objęła Jareda i przyciągnęła do siebie: pocałowali się, łagodniej niż przedtem, ale krótko, nerwowo, jak para, która jeszcze się nie dopasowała i nie nauczyła pieszczot, dających obojgu równą satysfakcję.
Jared dźwignął się na rękach, wsunął między uda Van i sięgnął do szafki. Otworzył szufladę, w której trzymał prezerwatywy. Była pusta.
-Kurwa.- Szepnął prawie bezgłośnie. Zapomniał, że ostatnią paczkę dał Shannonowi, a nie kupił nowych. Trudno.
Uśmiechnął się do Vanji.
-Boisz się?- Spytał cicho, zmierzając dłonią w dół jej brzucha. Wyczuł dotykiem miękkie kędziorki, niezbyt gęste, jakby przycinała je albo goliła regularnie.
-Nie. Już to robiliśmy, pamiętasz?- Odpowiedziała uśmiechem, ale bladym, a w oczach, mimo słów, miała ukryty lęk.
-Pamiętam, to moje najlepsze wspomnienia.- Odparł, dysząc jej do ucha, równocześnie jedną ręką zsuwając z tyłka dresy i bokserki. Opuścił je na uda, zbyt leniwy i niecierpliwy, żeby bawić się w rozbieranie do naga. Sekundę później z przeciągłym jękiem wbił twardego penisa w gorące, nieco oporne ciało Vanji. Ledwie odnotował przytępionymi zmysłam, że nie była rozgrzana równie mocno, jak on.
Zaczął całować jej szyję i ramię, skupiony jednocześnie na własnych odczuciach i rosnącym w obłędnym tempie podnieceniu. Mimo wieku Vanja była ciasna, nawet bardziej, niż większość jego młodszych od niej o naście lat kochanek. Czuł, że nie wytrzyma długo, minutę, może dwie, jeśli zwolni tempo, z jakim jego biodra poruszały się między jej udami... Jeśli będzie w stanie to zrobić.
Nie mógł. Pieprząc kobietę, która zawsze podniecała go do granic obłędu, stał się niewolnikiem własnego ciała, wkurzonym o to, że nie potrafi nad sobą panować. Zacisnął zęby i pchnął mocniej, kończąc z głośnym dyszeniem i palcami wbitymi w delikatne ramiona Vanji.

Z piwem w ręce, ubrany w dres i koszulkę bez rękawów, odsłaniającą kawałek płaskiego brzucha, Jared wyszedł do ogrodu i usiadł obok Shannona.
-Gdzie skrzat?- Shann obrzucił go leniwym spojrzeniem, rozwalony "po męsku" w ogrodowym fotelu.
-Śpi.
-Mhm.- Starszy z braci patrzył na młodszego z zagadkowym wyrazem twarzy, jakby chciał o coś spytać, ale zrezygnował z tego.
Jared wodził wzrokiem po ogrodzie, chłodząc rozpalone czoło dotykiem zimnego szkła. Wciąż jeszcze był odrobinę zdyszany, choć skończył stosunek dobre dziesięć minut temu.
-Słuchaj, mam sprawę.- Odezwał się, przerywając ciszę.- Mógłbyś więcej nie wspominać przy niej o ślubach i takich tam? Wiesz, w jakim jest stanie, po co ją drażnić.
-Drażnić? Gadaniem o ślubie? Przecież żartowałem, chyba nie wzięła tego poważnie? Jeśli tak, przeproszę ją i wyjaśnię.- Shannon zakręcił w powietrzu palcami, zdziwiony prośbą brata.
-Nie, nie o to chodzi.- Jared mówił ciszej, prawie konspiracyjnym szeptem, oglądając się w stronę domu w obawie, że Vanja wstała i może zjawić się niepostrzeżenie za jego plecami.- Słuchaj, wcześniej czy później i tak muszę ci powiedzieć. I matce. Vanji też, jeśli chodzi o ścisłość, ale z tym wolę poczekać.
-O czym, do chuja? Co to za tajemnice? Oświadczyłeś się jej przed wypadkiem czy co?- Shannon był już na dobre zdenerwowany: wyczuwał, że brat zrobił coś, czego teraz żałuje, alebo nie wie, jak wybrnąć z kłopotu. Coś, co może mu się nie spodobać.- Jerry, to zajebista dziewczyna, jeśli obiecałeś jej coś i teraz chcesz udawać, że tego nie było...
-Nic nie obiecałem!- Jared podniósł głos i znów zaczął szeptać, pochylony w stronę wkurzonego na zapas brata.- Kurwa, Shann, ja się z nią ożeniłem, ze szczerym błogosławieństwem jej starych! A ona nic z tego nie pamięta! Jeśli to wyjdzie poza rodzinę, jestem ugotowany!- Mówił gorączkowo, patrząc na osłupiałego Shannona.- Wiesz, co będą o mnie pisać? Wyobrażasz sobie, jaką opi...
Nie dokończył: zobaczył błyskawicznie rosnący przed oczami kształt i w następnej sekundzie leżał na ziemi obok przewróconego fotela, masując obolałą szczękę. Z butelki, którą wciąż trzymał w dłoni, piwo sączyło się na trawę. W zapadłej ciszy słychać było tylko jego bulgot.

                                                                *****

Tyle na dziś. Następny kawałek w weekend jakoś.
KOMENTUJCIE do jasnej, to nie takie trudne, jak się wydaje.

PS. Sorry za ew. literówki czy coś, nie mam czasu na korektę. Poprawię przy innej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz