It`s not my way.

sobota, 19 stycznia 2013

To nie żart.

Stojący nad Jaredem Shannon ze zdumieniem przyglądał się swojej zwiniętej w pięść dłoni. Patrzył na nią tak, jakby wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że ma prawą rękę, lub że ta ręka potrafi uderzyć. Wściekłość, którą czuł w chwili zadania ciosu, zniknęła, zastąpiona zdziwieniem, wręcz niedowierzaniem i podejrzeniem, że brat zakpił sobie z niego w bardzo idiotyczny sposób. Spojrzał na leżącego Jareda: miejsce, z którym zetknęła się jego pięść, spuchło i zaczynało przybierać paskudny, siny kolor.
-Wstawaj.- Wyciągnął rękę.- Wstawaj, mówię.- Powtórzył, widząc wahanie Jareda i czający się w jego błękitnych oczach lęk.- Kurwa, nie będę cię bił. Nie wiem, czemu to zrobiłem.- Chwycił dłoń brata i podciągnął go do pionu.
-Ja pierdolę, chyba złamałeś mi szczękę.- Młodszy Leto dotykał obolałej twarzy, z obawą myśląc o ewentualnej kontuzji. Popatrzył na brata z wyrzutem.- Co ci odbiło?
-Wkurwiłem się.- Shannon postawił z powrotem przewrócony fotel i usiadł, masując rozbite kłykcie.- Chyba powinienem coś usłyszeć, jak myślisz?
-Mam cię przeprosić?- Jared zdziwił się, ale tylko odrobinę.
-Przeprosić? Chyba też, ale przede wszystkim powiedz mi, Jerry, do chuja, co tu w ogóle jest grane? O co chodzi z tobą i skrzatem?
-Mówiłem.- Jared obrócił wolny fotel przodem do domu, usiadł i przyłożył zimną butelkę do spuchniętego policzka.
-Słuchaj, mówiłeś tyle, że już się pogubiłem.- Shann pochylił się w jego stronę, wyciągając rękę.- Najpierw, że spotkałeś starą znajomą.- Wyciągnął jeden palec.- Potem, że kiedyś z nią kręciłeś i urwał wam się kontakt.- Drugi palec dołączył do pierwszego.- Potem, że razem mieszkaliście, co już było dla mnie zaskoczeniem, bo nie przypominam sobie, żebyś wspominał o tym kiedykolwiek wcześniej.- Trzy palce celowały w młodszego z braci, przyglądającego się im z obawą, jakby spodziewał się, że znów oberwie, gdy tylko się odezwie.- Później przywiozłeś ją tutaj i opowiedziałeś następną bajkę, o tym, że miała zanik pamięci po wypadku.
-To akurat nie była bajka.- Wtrącił Jared.
-Nie przerywaj, gdy starsi mówią.- Shannon upomniał go karcącym tonem. Wyprostował ostatni palec.- Teraz przychodzisz i twierdzisz, że ożeniłeś się z piętnastolatką.
-Byłem naćpany. Jej starzy też, jeśli chcesz wiedzieć, dlatego nie pisnęli słowa i podpisali zgodę.- Jared mówił cicho, nie patrząc nawet w stronę brata. Wyglądał na zawstydzonego.
-Nie wierzę, po prostu, kurwa, nie wierzę.- Shannon nie odrywał oczu od twarzy Jareda. Choć nie czuł już chęci skopania mu tyłka, złość i uraza nadal tkwiły gdzieś w jego wnętrzu, teraz schowane pod ciekawością, zdumieniem, i niepokojącym, coraz silniejszym przeświadczeniem, że NIE ZNA człowieka, który jest jego bratem. Ta myśl go przestraszyła, jakby nagle zdał sobie sprawę, że gówno wie o najbliższych, o tych, z którymi spędzał prawie cały swój czas, dzielił się wszystkim, zwierzał się... Jakby siedzący obok facet, którego miał za uosobienie słowności i pracowitości, koleś, który dodawał sobie wzrostu nastroszonymi włosami, gość, którego pamiętał jeszcze jako zasmarkanego brzdąca z wiszącą do kolan pieluchą, był kimś obcym. To było nieprzyjemne, wstrząsające odkrycie.
-Co jeszcze ukrywasz?- Spytał, rozglądając się po ogrodzie. Nie chciał patrzeć na Jareda, przepełniony idiotyczną obawą, że na jego oczach brat zerwie z twarzy maskę i pokaże inne oblicze.- Dzieciaka? Dlatego się chajtałeś?
Jared nie odpowiedział, ale Shannon kątem oka widział, jak zaprzecza, kręcąc głową.
-Muszę się napić.- Starszy Leto zerwał się z miejsca i poszedł do domu. Młodszy odprowadził go chmurnym spojrzeniem i znów rozmasował bolącą szczękę. Poruszył nią kilka razy na boki, w duchu ciesząc się, że nie jest złamana, tylko stłuczona.
-Mów.- Shannon wrócił z butelką wódki i dwoma szklaneczkami. Nalał do obu i jedną podał bratu.
-Będę miał sińca, nie wyjdę przez tydzień z domu.- Jared spojrzał na niego z pretensją.
-Ogolisz się i wysmarujesz pudrem.- Shann zbył go machnięciem ręki.- Mów, od początku, bo nie wiem, co mam o tobie myśleć.
Jared westchnął wymownie.
-Co tu wiele mówić? Poznałem ją, zakochałem się, ona też, mieszkaliśmy razem. Mieliśmy plany.- Wyrzucał z siebie słowa beznamiętnie, sucho, jakby streszczał nudny film, a nie opowiadał o najważniejszych chwilach swojego życia.- Pojechaliśmy z jej starymi do Vegas, miała tam wujka czy kogoś, napraliśmy się i z głupia wzięliśmy ślub. Byłem... byliśmy tym zachwyceni i szczęśliwi. Potem ten wypadek...- Przerwał, łyknął wódki, skrzywił się. Odchylił głowę w tył i zapatrzył się w wieczorne niebo, poprzecinane prostymi liniami smug kondensacyjnych, pozostawionych na ciemniejącym tle przez przelatujące samoloty.

Jared stoi obok szpitalnego łóżka, ze ściągniętą bólem twarzą, patrząc na drobny kształt, ukryty pod białym prześcieradłem. Widzi, jak materiał unosi się przy każdym oddechu leżącej postaci, słyszy syk i szum respiratora, którego końcówka znika między posiniałymi, spękanymi wargami dziewczyny, podtrzymując ją przy życiu. Słyszy rytmiczne popiskiwanie aparatury, widzi przepływające na monitorze krzywe, świadczące o tym, że serce Vanji nadal pracuje, jest silne, silniejsze niż mózg, który nie chce pamiętać o konieczności zaczerpnięcia kolejnego oddechu. Rzuca spojrzenie na wiszącą w nogach łóżka kartę pacjentki i przypomina sobie słowa lekarza:
"Nie stwierdziliśmy żadnych uszkodzeń mózgu. Wszystkie odczyty są prawidłowe. Z punktu widzenia medycyny nie ma podstaw, dla których chora nie mogłaby oddychać samodzielnie. A jednak tego nie robi, i w tym momencie jesteśmy bezsilni. Gdybym miał wyrazić opinię, własną, nie popartą wiedzą medyczną, powiedziałbym, że to dziecko nie chce żyć."
Jared wraca wzrokiem do jej twarzy, bladej, a właściwie szarej, z ciemnymi kręgami pod oczami, zapadniętymi w oczodołach tak, że upodabniają Vanję do maski pośmiertnej.
W masochistycznej chęci udręczenia samego siebie podnosi okrywające ją prześcieradło i ze ściśniętym gardłem przygląda się bandażom, którymi owinięto ją jak mumię. Widzi ślady przesączającej się przez materiał krwi w miejscach, w których potrzaskane kości przebiły skórę: na lewym biodrze i udzie, w połowie jego długości. Wie, od tych, którzy mieli zaopiekować się jego młodziutką żoną, od lekarzy, którym ufa, że zaniechali operacji, ograniczając się jedynie do usunięcia kilku kostnych odłamków i zatamowaniu krwawienia. Zaszyli rozerwaną skórę, zabandażowali, i zostawili Vanję samą sobie. Właśnie to, ich rezygnacja, nie słowa kierowane do niego i jej matki, przekonują Jareda, że Van nie ma szans. 
"Wszystko w rękach Boga."
Chłopak opuszcza prześcieradło, delikatnie wygładza je, okrywa dziewczynę troskliwie, jak matka gorączkujące dziecko, które wreszcie zapadło w krzepiący sen. Tyle, że sen Vanji nie jest krzepiący. Nie przebudzi się z niego rano, nie przeciągnie, nie uśmiechnie się i nie powie "cześć Jay-Jay, czuję się o wiele lepiej". 
Jared dotyka końcami palców chłodnej dłoni, w myślach błagając, żeby Vanja poruszyła się, drgnęła, dała mu w jakikolwiek sposób znać, że czuje jego obecność.  Jak każdego poprzedniego dnia, tak i tym razem czeka na próżno. 
Poczucie winy i bezsilność walczą między sobą o dominację, doprowadzając chłopaka do ostateczności: odsuwa się od łóżka, cofa krok po kroku aż dociera do ściany sali i opiera się o nią plecami. W jednej chwili decyduje, że to jego ostatnia wizyta, wie, że nie zniesie kolejnego dnia w tym ponurym miejscu, w którym umiera jego przyszłość. Jest tylko głupim, zagubionym gówniarzem, nie umie poradzić sobie z brzemieniem, jakie na niego spadło.
-Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam!- Krzyczy, zalewając się łzami. Przełyka je, gorzkie i palące, wciąż powtarzając to jedno słowo, krzyczy dotąd, dokąd nie zostaje wyprowadzony na korytarz przez bezdusznego pielęgniarza. 

-Nie mogłem tam zostać.- Jared zamrugał i oderwał się od kontemplacji wiszącego nad nimi nieba. Spojrzał na Shannona, wbił w niego wzrok, nie czując nawet, że zaciska palce na trzymanej w dłoni szklance. Gdyby szkło było cieńsze, zgniótłby je bez trudu i poranił się odłamkami.- Możesz mówić, że uciekłem jak tchórz, i miałbyś rację. Uciekłem. Sam byś uciekł. Nawet jej nie operowali, nie widzieli sensu. Ona umierała.- Stwierdził na koniec, mając nadzieję, że to wystarczy za wszystkie usprawiedliwienia. Dopił wódkę, podał Shannowi szklankę i patrzył, jak ten napełnia ją kolejną porcją.- A potem zobaczyłem ją w klubie, tutaj, żywą. Resztę już nasz.
Shannon wyciągnął przed siebie długie nogi i zapatrzył się w horyzont. Sączył ze szklaneczki drobnymi łyczkami, prawie nie czując palącego smaku alkoholu. Starał się zrozumieć postępowania Jerrego, ale za nic nie potrafił postawić się na jego miejscu. Nie umiał wyobrazić sobie tak zakręconej, popieprzonej sytuacji, w jakiej znalazł się jego durny brat.
-Masz przesrane.- Stwierdził krótko.- Kiedy jej powiesz?
-Nie wiem.- Jared, już spokojniejszy, wzruszył bezradnie ramionami.
-Nie sądzisz, że im szybciej, tym lepiej?
Pytanie zawisło między nimi, nie doczekując się odpowiedzi.
-Nic, przynajmniej szwagierkę mam w porządku.- Shannon dolał sobie do pełna, zastanawiając się jednocześnie nad zmianami, które niewątpliwie będą miały miejsce w ich domu i w ogóle w życiu, jakie prowadzili.- Będziecie planowali przenieść się gdzieś we dwójkę?
-Ocipiałeś?- Jared prychnął z rozbawieniem, siejąc dokoła kropelki śliny.- Pojęcia nie mam, co będzie. Na razie zostawmy w spokoju przyszłość, dobra? Nie wiem, co się może stać, czy da się poskładać wszystko od nowa, czy nie.- Odetchnął pełną piersią i dodał ciszej.- Chciałbym, żeby się dało.
-Wiesz, za co dostałeś w dziub?- Shannon rozciągnął usta w uśmiechu, ale był to uśmiech gorzki, pełen politowania.- Siedziałeś tak i szeptałeś, aż oczy wyłaziły ci z orbit, i bałeś się tylko tego, żeby nie spierdolić sobie opinii.
-Nie mogę pozwolić, żeby to zaważyło na naszej karierze. Za dużo kosztowało mnie dotarcie do tego miejsca, żeby teraz to zlekceważyć i narazić się na plotki.- Jared przezornie odsunął się dalej od Shannona, patrzącego na niego ironicznie i ze złością.- Musimy utrzymać całą sprawę w sekrecie, przynajmniej narazie.
-Taak, po co ktoś ma się dowiedzieć, że Księciunio ma grzeszki na sumieniu.- W głosie Shannona pojawiły się złośliwe nuty.- Faneczki mogłyby przestać ślinić się nad jego pożal się Boże twórczością fotografa.
-Nie o to chodzi.- Jared sprostował natychmiast.- Shann, to bardzo delikatna sytuacja, Vanja to nie Jenny.
-Właśnie.- Wtrącił z przekąsem starszy Leto.
-Widzę, że czuje się nieswojo.- Młodszy uchwycił się tej myśli jak tonący brzytwy.- Dlatego lepiej utrzymać sprawę w tajemnicy. Widzisz, znam Vanję i boję się, że mogłaby obwiniać siebie o ewentualne negatywne reakcje ludzi.- Mówił z przekonaniem i pewnością co do swoich racji.- Jest jeszcze coś.- Dodał.
-Znów wyciągniesz królika z kapelusza?
-Chodzi o jej starych.
-Nie żyją, prawda?
-Mhm. Matka Van była kurwą, zapiła się na śmierć, ojca zabito w więziennej bójce. Siedział za narkotyki. Chcesz, żeby prasa zaczęła kopać w jej przeszłości i wywlokła to na światło dzienne? Bo ja nie. Nie daliby jej i nam spokoju.- Jay dopił wódkę i odstawił szklankę na trawę. Miał dość, w głowie zaczynało mu szumieć, myśli stawały się lekkie.- Nikt nie może wiedzieć, że jesteśmy po ślubie. Nikt. To MUSI pozostać w rodzinie.- Powiedział z naciskiem.
Shannon nie odzywał się przez kilka minut. Siedział z pochyloną głową i oglądał swoje paznokcie, jeden po drugim, z uwagą. To co powiedział Jerry miało sens, więcej sensu, niż jego debilne próby tłumaczenia się obawami o ich karierę. Gdyby odpowiednio przedstawić Vanję światu, jego pazerny brat jeszcze by na tym zyskał. Ale nie, jeśli rzeczywiście miała takich rodziców, nie można narażać jej na przykrości. Dość już przeszła. Polubił ją i trzymał kciuki za to, że jej życie ułoży się dobrze. Z Jaredem, lub bez niego.
-Co zrobisz, jeśli wam się uda?- Spytał wreszcie.
-Jeszcze nad tym nie myślałem.- Przyznał Jared.- Ale jeśli nie wyjdzie, po cichu unieważnimy ślub, zabezpieczę ją finansowo i na tym się skończy.
Shannon zaczął się śmiać. Patrzył na brata i chichotał, coraz bardziej rozbawiony myślą, która nagle przyszła mu do głowy. Co lepsze, czuł prawdziwą satysfakcję, szczerą chęć dogryzienia zadufanemu w sobie Jerremu, potrząśnięcia nim.
-Jak to jest, gdy nagle okazuje się, że połowa twojej kasy wcale nie należy do ciebie?- Spytał, nie mogąc się powstrzymać. Z uwagą przyglądał się reakcji brata i gdyby mrugnął w tym momencie, mógłby ją przegapić: Jared zesztywniał na sekundę, przez jego twarz przemknął wyraz niemiłego zaskoczenia, wręcz urazy. Potem znów wyglądał jak ktoś, dla kogo temat rozmowy jest doskonale obojętny.
-Nijak. Normalnie.- Stwierdził beztrosko.

Samochód wjechał na podjazd z rykiem silnika i zatrzymał się z piskiem opon, zostawiając za sobą głębokie ślady na żwirze. Vanja wysiadła szybko, oparła się ciężko na lasce i otarła czoło.
Jared, czekający przed domem, patrzył z niepokojem na jej minę, wyrażającą niesmak. Gdy tylko spojrzała w jego stronę, rozjaśniła twarz w uśmiechu.
Podszedł do niej, objął ramieniem i pocałował w czubek głowy.
-Co taka niezadowolona?- Spytał, obrzucając wzrokiem tylne siedzenie wozu, zapchane torbami z nadrukiem markowych butików.
-Nie dam się więcej namówić na wspólne zakupy. Wiesz, gdzie on mnie wyciągał?- Wskazała kciukiem Shannona, gramolącego się zza kierownicy.- Wiesz, jak ludzie patrzyli na mnie w tych wszystkich sklepach? Jak na coś, co przylgnęło do buta i nie daje się oderwać. To było poniżające.- Stwierdziła, znów krzywiąc się z niechęcią.
-Przesadzasz, skrzacie. Po prostu jesteś nowa, więc ci się przyglądają.- Shann zaczął wypakowywać torby. Obwiesił się nimi jak wielbłąd i znikł w drzwiach domu.- Byłaś w nie byle jakim towarzystwie, kochana.- Krzyknął przez ramię.
-Nie przesadzam, czułam się jak dziwka, której bogaty klient kupuje prezenty.- Wstrząsnęła się na całym ciele.- W dodatku bardzo pospolita dziwka.- Podniosła głowę, patrząc Jaredowi w oczy.- Jay, nie chcę, żebyś fundował mi rzeczy, które kosztują więcej, niż zarabiam przez rok.
-A ja chcę, żebyś wyglądała ślicznie gdy będziemy pokazywać się w miejscach publicznych.
-Ślicznie, czy bogato?- Spytała z uwagą.- Boisz się, że zepsuję twój wizerunek, jeśli moje ubrania nie będą miały odpowiednich metek? I, na koniec, uważasz, że nabiorę klasy, nakładając na tyłek majtki za 300 dolarów? Przestanę w nich kuleć?
-Twój tyłek najlepiej wygląda bez majtek, ale tak raczej nie wpuszczą cię na galę rozdania nagród.- Odparł ze sztuczną powagą.
-Nie widziałeś mojego tyłka od dwudziestu lat.- Uszczypnęła go w czubek nosa, ale uśmiechała się figlarnie, bez odrobiny pretensji.
-Bo go przede mną chowasz. Czekaj, jak tylko dziś zaśniesz, zobaczę.- Jared pogroził jej palcem.- Zmęczę cię tak, że padniesz, i obejrzę całą.- Zapowiedział z wymownym mrugnięciem.
Uśmiech zamarł Vanji na ustach: przez chwilę wyglądała na przestraszoną, ponury cień przemknął przez jej twarz i znikł równie szybko, jak się pojawił. Potem odwróciła wzrok.
-Idę zrobić sobie kawę.- Wymknęła się z objęć Jareda i wyminęła go, nim zareagował.
Chwilę później z wnętrza domu dobiegł krzyk Shannona.
-Zdeptała mnie! Ta kobieta mnie zdeptała, już nigdy nie będę sobą! Będę musiał chodzić na terapię!- Wydzierał się na cały głos, czemu towarzyszył równie głośny śmiech Vanji.
Jared spojrzał przed siebie, pokręcił z politowaniem głową i westchnął.
-Czy on nigdy nie dorośnie?- Spytał sam siebie.
Zabrał resztę zakupów, od razu zaniósł je na górę, do pokoju, który niecałe dwa tygodnie wcześniej z samotni zmienił się w małżeńską sypialnię. Z tym, że wiedziała o tym jedynie połowa małżeństwa, druga nadal nie miała najmniejszego pojęcia, w czym tkwi. Vanja wciąż myślała, że jest z Jaredem na etapie odnawiania tego, co stracili, wzmacniania więzi, czy jak nazwać to, co między nimi istniało.
Spali razem. Każdego wieczoru kładli się obok siebie, prawie nie rozmawiając, oboje zajęci swoimi sprawami: on z laptopem na brzuchu przeglądał ciekawostki w sieci, ona czytała, lub pisała coś, w przerwach gryząc końcówkę długopisu. Potem odkładała wszystko na szafkę i gasiła lampkę, zostawiając pokój w ciemnościach, rozjaśnionych tylko zimnym światłem monitora. Przysuwała się do Jareda, kładła mu głowę na ramieniu i przez chwilę przyglądała się temu, co robił. Odpisywał na maile. Komentował zdjęcia znajomych. Dodawał notki, czytał. Czekał.
Mniej więcej po dziesięciu minutach Van wyciągała rękę i delikatnie zamykała laptop, więżąc jego dłonie, wciąż leżące na klawiaturze.
-Nie skończyłem.- Mówił wtedy, uśmiechając się w ciemnościach.
-Jutro to zrobisz, Jay.- Odpowiadała. Podnosiła głowę i całowała go w szorstki policzek. Odwracał do niej twarz, na ślepo odkładając laptop na szafkę jedną ręką, drugą obejmował ją i przyciągał bliżej.
Wszystko było jak magia, nawet codzienna powtarzalność ich rytuałów miała w sobie coś niezwykłego.
A jednak Jared czuł, że czegoś w tym brakuje, nie jest tak, jak pamiętał. Gorący seks nie parzył go już, jak kiedyś. Dawał podobną satysfakcję, ale... Wszystko działo się w mroku, wykluczając jeden ze zmysłów, dla niego ważniejszy niż inne. Nie widział jej. Dotykał, ale nie mógł zobaczyć. Czuł pod dłońmi rozgrzaną, spoconą skórę, każdą okrągłość ciała, ale nie mógł ich widzieć, i to powoli zaczynało go drażnić.
Blizny. Za każdym razem, gdy chciał włączyć światło, słyszał to jedno słowo. Blizny. Jakby ich istnienie mogło cokolwiek zmienić. Wiedział, że je ma. Dotknął ich przypadkiem raz czy dwa razy, przesunął palcami po największej, ciągnącej się przez całe biodro Vanji aż do brzucha. Czuł nierówne wypukłości w jednym miejscu i zagłębienia w innym i mimowolnie cofnął rękę, wyobrażając sobie, że to coś jest zapewne jaśniejsze, niż zdrowa skóra Vanji, i wygląda jak ślad cięcia rzeźnickiego noża. Od tamtej pory ściskał tylko prawe biodro dziewczyny.
Nie miał zamiaru wlepiać oczu właśnie w blizny, ale chciał widzieć jej twarz, piersi, pośladki. Tyle chyba mogła zrozumieć? Chciał, leżąc na niej i pieprząc ją, patrzeć w te wielkie, czarne oczy i widzieć, jak zmienia się ich wyraz, w miarę jak zaczyna pchać jej mocniej. Kiedyś mógł to robić.
Jared ze złością cisnął torby na łóżko: czuł się oszukany, okradziony z czegoś, co mu się należało.
Ale to się zmieni, i to szybciej, niż Vanja myśli.

                                                                *****

Sorry, że rozdział niezbyt długi i niewiele się w nim dzieje. Jakoś nie mogłam się nad nim skupić. Obiecuję, że następny będzie ciekawszy i, oby, dłuższy. 
Pozdrawiam niepiśmiennych czytelników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz