It`s not my way.

środa, 23 stycznia 2013

What You say?

-Tracimy całe życie na wahanie, wyobraź sobie jak szybko odniesiesz sukces, gdy będziesz brać co chcesz.- Shannon oparł łokcie na zgiętych nogach, patrząc na nieruchomą powierzchnię basenu. Nie wiał najsłabszy nawet wiatr i woda wyglądała jak położone płasko olbrzymie lustro, odbijające bezchmurne niebo.
-To twoja życiowa dewiza?- Siedząca niecały metr dalej Vanja oparła głowę o splecione na kolanach ręce i patrzyła na niego z zaciekawieniem.
-Coś w tym stylu.- Przyznał.- Nie odnosi się do wszystkiego, ale jeśli porzucisz niepotrzebne skrupuły i zaczniesz żyć, każdy cię zauważy. Zapamięta. To później pomaga, łatwiej się przebić.
-Próbujesz dawać mi rady, Shannie? Skąd wiesz, czy chciałabym osiągnąć jakiś sukces, na przykład stać się sławna. Może wcale o tym nie marzę? Przywykłam do swojego spokojnego, cichego życia.- Wyciągnęła rękę i zdjęła mu z ramienia przyczepioną do niego nitkę.
-Chcesz czy nie, mieszkając tu z Jerrym staniesz się sławna. I tylko od ciebie zależy, w jaki sposób.- Zerknął na jej dłoń i uśmiechnął się, myśląc o tym, jaka jest drobna.- Nie możesz bez końca siedzieć tu i nie pokazywać się z nim nigdzie. Przecież nie jesteś nieśmiałym dziewczątkiem, prawda?
-Łatwo ci mówić, Shannie, ale to na mnie patrzą jak na kosmitę. Ja nie pasuję do kręgów, w jakich Jay się obraca.
-Mówisz, jakby urodził się, będąc piątym dziedzicem wielkiego majątku.- Shann prychnął z rozbawieniem.- Pamiętasz, jak razem klepaliście biedę?- Poczekał, aż skinie głową, i mówił dalej.- Jerry nie jest w niczym lepszy od ciebie, skrzacie. To ta sama liga, tylko jemu udało się trochę zarobić. A teraz ty masz szansę z tego skorzystać, więc w czym problem? Chce zabierać cię na bankiety, to z nim chodź. Chce, żebyś jechała z nim na koncert, to jedź. Szczególnie wtedy jedź.- Zaśmiał się.- Nie wiesz, w jakim stanie schodzi się ze sceny po dwóch godzinach grania. Energia rozpiera człowieka jeszcze długo po tym, jak pogasną światła. Seks wtedy jest inny, intensywniejszy. To nie numerek przed snem, tylko coś, co z przyjemnością się wspomina.
-Pff.- Vanja wydęła usta.- Dla mnie liczy się jakość, nie ilość. W Rosji miałam kogoś, kto mógł robić to przez pół nocy, tyle że po miesiącu miałam ochotę prosić go, żeby mnie przy tym nie budził.- Powiedziała lekkim tonem, ale twarz ściągnęła jej się w chmurnym grymasie.- Nigdy nie mogłam stworzyć udanego związku, wiesz?- Zmieniła nagle temat.
-To przez Jerrego? Zniechęcił cię do facetów?
-Nie, skąd.- Odparła natychmiast, z pewnością siebie tak wielką, że aż przesadną.- Chyba po prostu za nim tęskniłam, to wszystko. Teraz jest dobrze.- Przy tych słowach odwróciła wzrok i wpatrzyła się w leżący na ziemi ręcznik. Uśmiechała się lekko, myśląc o czymś.
-Wybacz ciekawość, skrzacie, ale czy ten dupek, mój brat, robił ci krzywdę?
-Jay?- Vanja roześmiała się głośno, jakby usłyszała dobry żart.- Dobry Boże, Shannie, co ci przychodzi do głowy? Jay nigdy nawet nie podniósł na mnie ręki, jestem tego pewna. To nie jest człowiek, który byłby zdolny do przemocy. Nie pytaj skąd wiem, skoro tyle zapomniałam. Mogliśmy się kłócić, ale nigdy nawet mnie nie dotknął w sposób, o jakim myślisz.
-To mnie uspokaja.- Shannon podniósł jakiś kamyczek, leżący obok jego buta, i rzucił nim przed siebie.- Bo gdyby okazało się, że potrafi uderzyć taką drobinkę, skułbym mu mordę.- Dla podkreślenia swoich słów zamachnął się pięścią.
-Szalony.- Vanja trzepnęła go dłonią w plecy.- Jay jest łagodny jak kocię.
-Tak? Po dźwiękach, dobiegających z waszej sypialni sądzę, że to raczej tygrys.
-Zbok.- Dziewczyna skwitowała to szerokim uśmiechem.- Myślisz, że jak Jenny tu była, to dawaliście spokojnie pospać? Te ochy i achy...- Przewróciła oczami.
-Taa, słuchać wszyscy by chcieli, a bzykać muszę ja.- Podrapał się w kark.- Co powiesz na partyjkę na konsoli?

Jared wszedł do domu, rzucił pocztę na stolik w holu i nadstawił ucha, słysząc dobiegające z salonu śmiechy, zagłuszane rykiem silników i piskiem hamulców.
-Dzieci się bawią.- Stwierdził.- Człowiek musi ogarniać wszystko sam, bo ten cieć musi się pościgać.- Wkurzony wkroczył do siedliska rozpusty i bez ceregieli wyłączył konsolę.
-Hej, wygrywałem!- Shannon rzucił w niego bezprzewodowym padem.
-Takie to ważne?- Młodszy Leto kopnął urządzenie w jego stronę.- Pograsz sobie za trzy tygodnie, na bębnach.- Mówiąc, pomógł Vanji wstać z podłogi.- Trzeba przez ten czas przygotować parę kawałków, przećwiczyć, więc z łaski swojej ogarnij się. Nie będę sam zapierdzielał ze wszystkim.
-Trzy tygodnie? Zdążymy. Gdzie gramy?- Shannon natychmiast zapalił się do pracy.
-Na stadionie, otwarcie sezonu.- Jared objął Vanję, przysłuchującą się wymianie zdań, i pocałował w czoło.- Będziesz mogła posłuchać mnie na żywo.- Mruknął, zadowolony. Każdy koncert to kasa, a kasa zawsze się przyda. Szczególnie teraz.
-Inaczej mówiąc, będziesz oglądać plecy Jerrego, słuchać zawodzenia małolat i patrzeć, jak rzucają w niego bielizną.- Shannon zrobił zamach, jakby ciskał czymś w brata, ale jego gest był parodią dziewczęcych ruchów.- Ach, Jared, jesteś taki boooski, że mam mokro.- Zapiszczał cienkim głosem.- Zobacz, to mój staniczek, chowam w nim swoje cycuszki. Jak wytrzesz w niego chuja, będę nosić go na twarzy!
-Zazdrościsz, że siedzisz z tyłu i wszystko cię omija?- Jared otoczył Van ramionami i patrzył nad jej głową na Shannona, parodiującego rozkrzyczane fanki.
-No jasne, moim marzeniem jest dostać w japę spoconym stanikiem jakiegoś paszteta. To takie wzniosłe.- Starszy Leto uniósł ręce i zatrząsł nimi jak rzucający uroki szaman.
-Będziecie kłócić się o takie głupoty?- Vanja wtrąciła się, nim naprawdę zdążyli się pożreć.
-Ja nie mam zamiaru, ale z nas dwóch to ja jestem ten mądry, on ten ładny. A co ładne, to drażliwe.- Shannon opuścił ręce.
-Czy mnie się wydaje, czy między wami jest coś, czego nie powinno być?- Kobieta spojrzała na jednego, potem na drugiego z braci.- Jay?
-Tak, tylko ci się wydaje, Kruszynko. Zawsze mamy napięcia przed koncertami. Nerwy, rozumiesz.- Ignorując obecność brata obrócił Vanję twarzą do siebie i pocałował mocno.
-Tak od razu?- Spytała, gdy ją puścił.
-Mhm, tak od razu.- Łypnął okiem na oddalającego się Shannona.- To działa jak przełącznik: wiem że czeka mnie koncert, i robię się nerwowy.- Znów ją pocałował.- Niecierpliwy.- Następny pocałunek wylądował na jej szyi.- Fani są strasznie wymagający, myślą, że jestem maszynką do robienia im dobrze. Dlatego się denerwuję. Na dodatek musiałem dzwonić do Tomo i ściągnąć go z urlopu. Nie był szczęśliwy, ale praca to praca.- Ruszył w stronę schodów na piętro, ciągnąc za sobą Vanję.
-Tomo? Jedna trzecia Marsa, której nie znam? Patrząc z perspektywy batonika, Tomo jest nadzieniem, karmelem, czy czekoladą?
Jared nie mógł się nie roześmiać: uwagi Vanji potrafiły być rozbrajające.
Porwał ją na ręce i posadził sobie na biodrze, po raz tysięczny zachwycony jej lekkością i wdziękiem, który miała w sobie pomimo kalectwa.
-Patrząc z jakiejkolwiek perspektywy, ty jesteś jak czekoladka z karmelem, i za chwilę zostaniesz nadziana.- Mruknął, wpadając z nią do pokoju i zatrzaskując stopą drzwi. Nie przesadził, mówiąc o zdenerwowaniu i napięciu, jakie czuł. Był napięty i podminowany, a najlepszym sposobem na pozbycie się niepotrzebnych emocji, był seks. Lub, jeśli to nie wchodziło w rachubę, picie.
Nie mógł nie zauważyć jej przestraszonego spojrzenia, rzuconego pospiesznie w stronę okna. Był środek dnia, nawet, gdyby opuścił rolety, w sypialni nadal byłoby jasno.
-Jay?- Vanja patrzyła na niego niepewnie gdy sadzał ją na pościeli.
-Słucham cię, malutka?- Jared uśmiechnął się do niej, rozpinając koszulę. Był przygotowany na opór z jej strony, w pewnym stopniu nawet myśl o nim podkręcała go. Jadąc do domu przygotował sobie pewien scenariusz, i postanowił się go trzymać.
O ile Vanja nie zmusi go do zmian.
-Nie wolisz odłożyć tego na później? Powinnam włączyć pranie.- Wstała, używając jako pretekstu do wyjścia śmiesznie błahego argumentu.
Jared roześmiał się, szczerze i niewymuszenie: zawsze wygadana, inteligentna kobieta zmieniła się nagle w przestraszoną dziewczynkę. Dopiero po chwili pomyślał, dlaczego tak jest, i przestał chichotać. Blizny.
Złapał Vanję w pół, nim zdążyła go wyminąć, usiadł na łóżku i posadził ją sobie na udach.
-Potrzebuję cię, Van.- Wyszeptał  z twarzą wtuloną w jej dekolt.- Nie tylko w nocy, ale przez cały czas. Pamiętasz, jak było kiedyś?- Rozchylił poły jej bluzki, odsłaniając kremowy stanik, zapinany z przodu. Z wprawą rozpiął go i uwolnił to, co chciał zobaczyć.
-Jay, kiedyś nie byłam... brzydka.
-Myślisz, że teraz jesteś?- Spytał z roztargnieniem. Widok brązowych piersi, kołyszących się tuż przed jego twarzą, skutecznie go rozpraszał. Chwycił je w dłonie, ścisnął lekko, zachwycony tym, że nie straciły przez lata ani trochę naturalnego piękna.- Rozbierz się.- Zaczął podciągać jej spódnicę, natychmiast natrafiając na sprzeciw.
-Jay...
-Do cholery!- Wkurzył się. Wiedział, że tak będzie, próbował nad sobą panować, ale ciężko mu było zachować spokój w chwili, gdy Vanja zachowywała się w ten sposób.- Czy ja chcę za dużo? Van, za kogo ty mnie masz, za jakiegoś dupka, który będzie wybrzydzał nad jakąś cholerną blizną?
-Jest ich kilka.
-I co z tego? Boisz się, że jak zobaczę twoje chude udo i parę blizn, to mi nie stanie?
-Tak, Jared, właśnie tego się boję!- Krzyknęła mu w twarz.- I wcale nie byłbyś pierwszy, rozumiesz? Wcale!- Odepchnęła od siebie jego ręce i wstała.- Ty nawet ich nie dotykasz.- Odeszła i stanęła przy oknie, plecami do Jareda.
-Van, zaufaj mi, dla mnie to naprawdę drobiazg.- Próbował dotrzeć do niej z innej strony. Tak szczerze, nie zależało mu na tym, żeby koniecznie obejrzeć to, czego nie chciała pokazać, ale pewna przykra cecha charakteru kazała mu drążyć temat. Po prostu chciał być górą.
Podszedł do Vanji, opuścił bluzkę z jej ramion i zsunął ją z niej. Wraz z bluzką zdjął też niepotrzebny w tej chwili stanik i rzucił wszystko na podłogę. Choć pozwoliła rozebrać się do połowy, nadal stała bez ruchu, patrząc przed siebie.
-Dobrze, Jay.- Odezwała się wreszcie. Miała przerażająco obojętny, beznamiętny ton. Jared zamarł, przestraszony jego pustką. Już nie czuł się tak pewny siebie, jak był chwilę wcześniej.- Dobrze. Zrobię to, jeśli tak bardzo ci na tym zależy, ale najpierw posłuchaj tego, co chcę ci powiedzieć.- Sięgnęła ręką w tył, położyła Jaredowi dłoń na karku i zaczęła gładzić go delikatnie.- Być może przesadzam ze swoją ostrożnością, jestem przewrażliwiona, popadam w paranoję. Zgodzę się, że jest taka możliwość. Że jestem śmieszna ze swoimi uprzedzeniami i lękami. Ale to ja usłyszałam kiedyś, że widok moich blizn jest najskuteczniejszą antykoncepcją, jaką zna ludzkość. Że po tym, jak je zobaczył, nie jest w stanie fizycznie się do mnie zbliżyć, bo ich widok wraca do niego i wtedy... pffff.- Wydęła usta i machnęła ręką.- Mało jest rzeczy, które tak potrafią wstrząsnąć człowiekiem.
-Boisz się, że mógłbym zareagować podobnie.- Jared nawet nie musiał pytać, to wynikało samo z jej słów.
-Tak, boję się tego.- Obróciła się twarzą do niego i spojrzała mu w oczy.- Wszyscy, ale nie ty, Jay. Nie ty.
-Mogłaś mi to powiedzieć... wcześniej.- Jared czuł się nieco urażony jej nieufnością. Z drugiej strony, częściowo ją rozumiał. Ktoś ją skrzywdził, a tego tak łatwo się nie zapomina.
A przynajmniej nie wtedy, gdy nie uderzy się o ziemię z prędkością, zdolną zabić.
Wstrząsnął się na tę ostatnią, natrętną myśl.
-Nie płaczesz.- Stwierdził. Większość dziewczyn w podobnej sytuacji prawdopodobnie zalewałaby się łzami, czekając na to, aż zacznie je pocieszać, ale Vanja była spokojna, a nawet uśmiechała się lekko.
-Twarda ze mnie sztuka, Jay.- Wspięła się na palce i pocałowała go w zarośnięty policzek.- Trzeba wysiłku, żeby mnie złamać.
-Idź, zawołasz mnie.- Jared wskazał głową w stronę łóżka.
Odwrócony tyłem nasłuchiwał szelestu zdejmowanego przez nią ubrania, potem szmeru pościeli, gdy kładła się i okrywała cieniutką jak pajęczyna kołdrą. Myślał przy tym, jak blisko kiedyś był tego, by udało mu się naprawdę ją złamać.

Zszedł na dół pół godziny później, odprężony, uspokojony i zaspokojony.
Stanął w drzwiach na patio, przeciągając się z przyjemnością. Shannon oderwał się od gry na PSP i spojrzał na niego przelotnie.
-Gdzie skrzat?- Spytał.
Jared popatrzył na niego z rozdrażnieniem.
-A co ty się nią tak interesujesz? Dopytujesz się, jakbyś się bał, że przy pierwszej okazji ją uduszę i poćwiartuję zwłoki. Jest w kuchni, robi kawę.- Wyjaśnił.
-Z tobą nic nie wiadomo, Jerry.- Shann przyglądał mu się z lekką niechęcią.- Wiesz, jak będę stary i chory, muszę pamiętać, żeby nie prosić cię, byś przy mnie czuwał.
-Tak?- Jared napuszył się, od nowa czując rosnącą irytację.- A to niby czemu?
-Bo pewnie zdychałbym samotny.- Starszy Leto wrócił do swojej zabawki, całkowicie ignorując wściekłą minę młodszego.
Jared wydął usta w wyrazie lekceważenia i poszedł na róg domu, gdzie mógł być przez chwilę sam. Rozejrzał się leniwie po ogrodzie, znów przeciągnął, potem zrobił kilka skłonów, rozciągając mięśnie dolnej części pleców. Schylony zobaczył Vanję, stawiającą dzbanek z kawą przed nafochowanym Bóg wie o co Shannonem. Rozmawiali o czymś, z tej odległości nie słyszał, o czym, ale śmiali się, jak zwykle. Dziewczyna stanęła za nim i patrzyła przez ramię na wyświetlacz konsoli, zapewne kibicując.
Tak, pomyślał, wszystko kręci się u nich wokół zabawy. Nawet z obiadu robią sobie drakę, rzucając w siebie frytkami.
Usłyszał coś, cichy szum od strony bramy i popatrzył w tamtym kierunku, osłaniając oczy dłonią przed oślepiającym słońcem.
-Ktoś jedzie!- Krzyknął, widząc zbliżający się żwirówką samochód. Wóz znikł za narożem domu, ale zdążył rozpoznać siedzącą za kierownicą postać.
Pospieszył na patio.
-Kurwa. Matka.- Machnął ręką w tył.
-Zdecyduj się, kto, bo nie wiem, czy mam ściągać gacie, czy szykować się na wysłuchiwanie o tym, co facet w moim wieku powinien robić.- Shannon wyłączył grę i odłożył konsolę.
Vanja parsknęła śmiechem, zaraz jednak spoważniała.
-Oj, chyba powinnam nałożyć coś stosowniejszego.- Wskazała na dresowe spodnie Jareda, wiszące na niej, jak na wieszaku, i jego koszulkę, opiętą na piersiach.
-Nie zdążysz, matka wpada do nas jak tornado. Pewnie myśli, że przyłapie nas tak na czymś, o czym będzie mogła gadać przez rok.- Shannon wskazał kciukiem na dom.- Już idzie.
Rzeczywiście, słychać było zbliżający się stukot jej obcasów.
-Jak tak mówisz, zaczynam się jej bać.- Vanja, udając przerażenie, schowała się za plecami Jareda.
-Nie jest taka straszna.- Jay odezwał się ciszej. Widział już matkę, spieszącą w ich stronę przez salon.- Tylko nie gadaj za wiele i będzie dobrze.- Dodał.
-Cenzura?
-Nie, skrzacie. Powiem tak: jeśli matka stwierdzi, że arbuzy rosną na drzewach, nie poprawisz jej, tylko grzecznie dodasz, że najlepsze są te niskopienne. Łapiesz?- Szepcząc, Shannon rzucił krótkie spojrzenie na wyłaniającą się z wnętrza domu kobietę, ubraną w gustowny kostium i czółenka na niskim obcasie, dzierżącą w lewej ręce dobraną do garderoby torebkę. Prawą rękę wyciągała już na powitanie.
Nie mógł powiedzieć tego w gorszym momencie: oboje, Vanja i Jared wybuchnęli głośnym śmiechem akurat w chwili, gdy Constance wyszła na patio, uśmiechając się promiennie do całej trójki. W jednej chwili uśmiech zgasł na jej twarzy, zastąpiony niekrytą urazą. Zaraz jednak rozpromieniła się, jakby nic się nie stało, choć tym razem grymas, mający okazywać radość ze spotkania, nie sięgał jej oczu. Były chodne, taksujące, skupione na drobnej postaci, zasłoniętej prawie przez Jareda.
-Cieszę się, że wreszcie mogę poznać znajomą syna.- Odezwała się przymilnie. Znów wyciągnęła rękę.
-Wzajemnie.- Vanja uścisnęła jej dłoń i szybko wypuściła ją ze swojej, jakby poraził ją prąd.
-Mamo, to Vanja.- Jared przedstawił ją, ubiegając pytanie matki.- Nalać ci kawy? Czy wolisz coś zimnego? Może soku?- Zaproponował.
-Z chęcią napiję się soku, Jerry. Jestem skonana, przyjechałam prosto z lotniska.- Usiadła na pierwszym wolnym krześle i zaczęła wachlować się dłonią o długich, wypielęgnowanych paznokciach.- Miesiąc na północy i człowiek zapomina, jak gorąco jest w LA.- Dodała, nie spuszczając oka z Vanji.- Wybaczcie, że nie zostanę długo, chciałam tylko poznać tę młodą damę. Sporo o niej słyszałam.
Jared skrzywił się, idąc do kuchni po szklankę soku. Na pewno słyszała, a raczej sama dzwoniła i dopytywała się u wszystkich znajomych.
Napełnił szkło pomarańczowym sokiem, wrzucił do środka kilka kostek lodu i wrócił na patio.
-Proszę.- Podał napój matce.
Rozejrzał się, ale nie widząc wolnego krzesła podniósł Vanję z tego, na którym siedziała, usadowił się wygodnie i posadził sobie dziewczynę na kolanach. W dziecinnym zamiarze wkurzenia matki wsunął dłoń pod koszulkę Van i położył ją na jej płaskim brzuchu. Może postąpił głupio, ale doskonale wiedział, że matka od początku nastawiona do Vanji wrogo, nie zmieni swojego nastawienia ani teraz, ani później. Po prostu nie uważała kogoś o wschodnioeuropejskim pochodzeniu za godną tego, by zajmować czas jej syna.
-Co tam w NY?- Zagadał, przerywając niezręczną ciszę.
-Och, to co zwykle.- Constance upiła kilka łyków i uśmiechnęła się do niego.- Nie zgadniesz, kogo spotkałam w teatrze.
-Nie zgadnę.- Jared zgodził się bez oporów: nawet nie chciało mu się zgadywać.
-Kath, a nie widziałam jej od... pół roku?- Kobieta nachyliła się w stronę siedzącej razem pary i wbiła w Vanję przenikliwy wzrok.- To modelka, piękna dziewczyna, blondynka. Mieszkała z Jerrym, wspominał ci o tym?
Vanja mrugnęła nerwowo, ale mimo to potrafiła przywołać na twarz uśmiech.
-Nie, nie wspominał. Najwyraźniej nie uważał tego za ważne.- Odezwała się spokojnym tonem.- Zresztą, ja też nie opowiadam o swoich poprzednich związkach, to zupełnie bezcelowe. Lepiej skupić się na obecnym, prawda?
Constance wyglądała na zbitą z tropu, nie spodziewającą się tak ostrej odpowiedzi, wypowiedzianej słodkim tonem. Nabrała powietrza w płuca, wstrzymała i wypuściła po chwili, mierząc wzrokiem nową wybrankę syna z jawną niechęcią.
-To była taka słodka dziewczyna, ale niestety, Jerry nie potrafi utrzymać przy sobie tych naprawdę wartościowych ludzi.- Stwierdziła. Jej słowa zabrzmiał jasno: uważam, że TY do nich nie należysz.
-Widać brak tej umiejętności jest u nas dziedziczny.- Jared wtrącił swoje, przypominając matce o ojcu.
-Constance poczerwieniała na twarzy, ale nie skomentowała bezczelnych w sumie słów Jareda. Łyknęła jeszcze odrobinę soku i odstawiła szklankę, mocno stukając nią o blat.
-Kath będzie niebawem w mieście, zaproponowano jej sesję w nowej kampanii reklamowej. Oczywiście, zaprosiłam ją do siebie, obiecałam też, że ty również będziesz.- Odezwała się po chwili.- Kto wie, czy nie dojdziecie do porozumienia, to taka bystra, inteligentna osoba. Wiesz, że kupuje dom nad jeziorem Tahoe?
-Ma zamiar się utopić?- Shannon zachichotał, spoglądając znad konsoli, którą znów trzymał w rękach.- Z rozpaczy, że Jerry ją rzucił? Do tego wystarczy jej wanna, nie musi kupować całego jeziora.- Dodał. Znając matkę doskonale wiedział, że jej uwaga o kupnie domu miała na celu wyłącznie podkreślenie materialnego statusu byłej dziewczyny Jareda i porównaniu jej do biednej Vanji.
-Mam nadzieję, że nie odrzucisz jej zaproszenia, Jerry, gdy będzie chciała pokazać ci dom.- Matka udawała, że nie słyszała słów starszego syna. Jak zawsze, pomijała milczeniem jego prześmiewcze wtręty.
-Obiecuję, że jeśli nie będziemy mieć innych planów, to skorzystamy. Choć nie wiem, bo razem z Van mamy zamiar trochę pojeździć po świecie.- Jared oparł brodę o ramię Vanji, obejmując ją ramionami.- Mamy do nadrobienia całe lata.
-Jadę do domu, zmęczenie bierze górę nad chęcią rozmowy, choć żałuję, że twoja znajoma jest taka milcząca.- Kobieta wstała, odrzucając na plecy długie włosy.- Jerry, odprowadzisz mnie do samochodu?
-Mhm.- Jared nawet nie próbował odmówić. Z głośnym westchnieniem zdjął z kolan Vanję i posadził ją na swoim miejscu, po czym poszedł za matką. Wiedział, że ta chce mu coś powiedzieć, i w myślach przygotował się na ostrą reprymendę.
Zaatakowała, gdy tylko znaleźli się poza zasiegiem słuchu pozostałej na patio pary.
-Jerry rozumiem, że czujesz się w obowiązku pomagać tym, którym wiedzie się gorzej, niż tobie.- Zaczęła, mówiąc pełnym pretensji tonem.- Jeśli chcesz to robić, rób. Przekaż darowiznę na rzecz jakiegoś schroniska, adoptuj wirtualnie dziecko z kraju Trzeciego Świata, ale, na Boga, nie sprowadzaj biedoty do własnego domu!- Podniosła ręce w geście udawanej rozpaczy.- Czy ty myślisz, że nie widać po tej Rosjance, z jakich nizin społecznych pochodzi? Te jej włosy, potargane jak u straszydła, ta twarz, która chyba nigdy nie widziała salonu kosmetycznego, te nieporządne brwi! Czuć było od niej potem!- Biadoliła, zatrzymując się w salonie.- I strój, wołający o pomstę do nieba. Ubrała się w twoje rzeczy, jakbyście dopiero co wyleźli z łóżka!
-Bo tak było.- Jared odezwał się po raz pierwszy, odkąd zaczęła mówić. W środku gotował się ze złości, ale starał się nad sobą panować. Wiedział, że i tak nie przegada jej ani nie przekona do czegoś, czego nie chciała zaakceptować.
-Jakby nie stać jej było na własne ubrania.- Kobieta spojrzała na syna badawczo.- Mam nadzieję, że nie obsypujesz jej drogimi prezentami, Jerry? Wiesz, jak pazerne bywają takie dziewczyny? Ani się obejrzysz, jak naciągnie cię na coś, czego potem będziesz żałował: kupno mieszkania, samochodu, biżuterii.- Przerwała na chwilę i zaczerpnęła powietrza.- Ja rozumiem, że pociąga cię egzotyka, jesteś mężczyzną, może nawet czujesz się w jakiś sposób dowartościowany uwielbieniem, jakie ta Rosjanka ci okazuje, ale opanuj się, nim zrobisz głupstwo. Proszę cię o to jako matka.- Dodała na koniec.
-Ona nie jest biedna.- Shannon wyrósł obok nich jak spod ziemi.- Jerry, powiesz sam, czy mam to zrobić za ciebie?- Rzucił bratu zaczepne spojrzenie.- Wkurwia mnie, że stoisz tu jak palant i pozwalasz jeździć po skrzacie, jak po łysej kobyle.- Zmarszczył brwi w udawanym namyśle.- Jak to szło? "w zdrowiu i W CHOROBIE, w szczęściu i w nieszczęściu? W BOGACTWIE i w biedzie"?- Improwizował, akcentując niektóre słowa.- Pytam, bo już to mówiłeś.- Splótł ręce na piersi i patrzył na brata wyzywająco, z kpiącym uśmieszkiem.
Jared zacisnął pięści: miał szczerą ochotę rzucić się na Shannona i zetrzeć z jego twarzy nie tylko uśmiech, ale wszystko, łącznie z patrzącymi ironicznie oczami. Z trudem nad sobą panował, nie chcąc wywoływać bójki przy osłupiałej matce, której dłoń chwyciła rąbek jego koszuli i zaczęła szarpać nim, jak szmacianą lalką.
Wyrwał się i odwrócił plecami do niej, napotykając spojrzenie Vanji. Stała kilka metrów dalej, prawie niewidoczna w plamie cienia, drobniutka w za dużym na nią ubraniu, i patrzyła na niego z niezrozumieniem w oczach.
-Van...- Odezwał się nieswoim głosem. Chrząknął, pozbywając się ucisku w gardle, i ruszył do niej. Nie oponowała, gdy objął ją i pociągnął za sobą, byle dalej od matki i brata.- Chodź, musimy porozmawiać.

                                                                      *****

Wiem, rozdział cieniutki jak barszczyk Knorra, do tego chwilami zalatuje melodramatem. Bywa. Nie zawsze jest łatwo pisać, czasami idzie to jak po grudzie, ale jeśli muszę jakieś wydarzenia zamieścić, po prostu to robię. Bo wszystko, co ma tu miejsce, jest potrzebne, żeby akcja mogła rozwijać się tak, jak ją widzę. Każdy drobiazg, szczegół, ostre słowo, które powie ten czy inny bohater opowiadania.

Pozdrawiam Ram, autorkę pierwszego zdania w tym rozdziale, oraz Ciasto, która poddała mi myśl o uwadze na temat Jareda, wypowiedzianej przez "nafochowanego o Bóg wie co" Shannona. Tę o samotnym umieraniu. 
Pozdrawiam wszystkich, którzy czytają, i proszę o komentarze: nic nie dodaje mi zapału do pracy nad blogiem bardziej, niż pisane przez odwiedzających czytelników uwagi. 
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz