It`s not my way.

środa, 6 lutego 2013

Oczy czarne.

Vanja łatwo pokonała kilka pierwszych stopni na piętro i zatrzymała się, oglądając na Jareda. Szedł tuż za nią, gotów w razie trudności pomóc jej wejść na górę. Choć radziła sobie doskonale w klinice, podczas spacerów po parku i na trwających kilka dni rehabilitacjach, nie wierzył w cudowną poprawę jej kondycji.
-Wszystko w porządku, Van?- Spytał, zatroskany.
Vanja uśmiechnęła się do niego radośnie.
-Tak, Jay. Czuję się jak nowo narodzona, nie boli mnie w biodrze, a dotąd zawsze tak było. Teraz mogę robić skłony i nic mnie nie boli.- Obróciła się do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.- Kto wie, może nawet zechcę nauczyć się pływać?- Cmoknęła go w policzek, puściła i... pobiegła na górę.
-Van, nie przesadzaj!- Jared krzyknął za nią, ale śmiał się z jej entuzjazmu. Była teraz tak pełna energii i szczęśliwa, jak kiedyś.
Poczłapał za nią: w przeciwieństwie do niej sam nie miał tyle zapału, by biegać po schodach. W ogóle czuł się gównianie. Narzucona siłą woli masochistyczna dieta nie odebrała mu sił, ale przygnębiła go straszliwie, choć starał się tego nie okazywać. Uśmiechał się, udawał, że nic mu nie jest, ale tak naprawdę tylko on wiedział, jak wygląda ból, z jakim stawiał czoła każdemu kolejnemu dniowi. Przedtem, podczas odchudzania się do roli, Jared cierpiał fizycznie, czując, jak jego ciało trawi samo siebie. Rano, nim wstał, potrafił leżeć godzinę albo dwie i wsłuchiwać się we własny organizm, dążący do samodestrukcji, i myśleć, czy nie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby po prostu się zagłodził.
Teraz już było po wszystkim, znów mógł jeść, jednak apetyt opuścił go i nie chciał wrócić. To martwiło Jareda: zmuszał się do przełknięcia każdego kęsa jedzenia, przez co czuł ciągłe mdłości. Nic nie smakowało tak, jak powinno, żadne danie, zamawiane w restauracji, kupowane na wynos czy nawet zrobione w domu kanapki. Większość po prostu wyrzucał.
-Jay, idziesz?- Vanja wyjrzała zza rogu: oczy błyszczały jej z radości jak dziecku, cieszącemu się z powrotu do ulubionego domu po serii przeprowadzek.
-Ciągnę swoje stare kości.- Wymamrotał, wchodząc na piętro. Czuł pragnienie, cholernie chciało mu się pić, w ustach miał sucho, jakby wietrzył je pod strumieniem gorącego powietrza. Takie napady też zdarzały mu się często: pił wtedy i pił, jakby woda parowała w jego gardle, nie docierając dalej.
-Strasznie wyglądasz, Jay, zbladłeś.- Van podeszła do niego, poważnie zaniepokojona.
-To przez dietę, jeszcze wracam do siebie.- Uśmiechnął się z przymusem i rozłożył szeroko ramiona.- Chodź do mnie, potrzebuję przyjaznej duszy. Pojęcia nie masz, jaki byłem tu samotny. Shannon wyjechał, ciebie nie było, i tkwiłem tu sam jak palec w dupie.
-Ale już jestem i nigdzie się nie wybieram.- Vanja przylgnęła do niego całym ciałem i natychmiast odsunęła się, dotykając z przerażeniem jego wychudłego torsu.- Na Boga, Jay, przecież ty nie masz na sobie grama tłuszczu, można policzyć ci wszystkie żebra.
-Trochę przesadziłem, ale chciałem jak najlepiej wyglądać dla potrzeb filmu.- Wyjaśnił.- I tak dobrze, że przynajmniej brwi mi odrosły.- Złapał obmacujące go dłonie i złożył je sobie na ramionach.- Mam dla ciebie małą niespodziankę, Van.- Zmienił temat, nie chcąc rozmawiać o swojej kondycji.
-Tak? Jaką?- Oczy Vanji rozbłysły z ciekawości.
-Czeka w sypialni, a dokładniej to w łazience. Mam nadzieję, że ci się spodoba.- Wskazał głową zamknięte drzwi ich pokoju.
-Lecę!- Van popędziła przodem, prawie przy tym nie utykając. Jared z przyjemnością patrzył na jej zwinne ruchy: w tym momencie przypominała mu tę młodziutką dziewczynę, którą zdobył po tygodniach walki o jej zainteresowanie, pełną energii i zawsze radosną, żywą. Strasznie chciał, żeby taka pozostała, nie zmieniała się w dojrzałą i poważną kobietę.
Poszedł za nią i, jak się spodziewał, zastał ją siedzącą przed bogato wyposażoną toaletką, ustawioną w jednym z rogów dużej łazienki. Z przejęciem otwierała szuflady i przetrząsała ich zawartość, głównie wszystkie te pierdoły, których płeć piękna używa do nakładania albo zmywania makijażu: waciki, płatki kosmetyczne, gąbeczki, szmatki, pędzelki, inne rzeczy, których nazw i przeznaczenia Jared nie umiał zapamiętać.
Toaletka nie była jego pomysłem, kupił ją za namową matki, która uparcie twierdziła, że jej niechciana synowa wygląda jak straszydło. Sama zajęła się kompletowaniem wyposażenia, jak i zamówieniem drogich, markowych kosmetyków. Jared znał się na tym, jak kura na pieprzu, ograniczył się jedynie do przypilnowania, by środki dostosowane były do cery Van i jej ciemnej karnacji.
-I jak, może być?- Spytał skromnie, choć widział, że Van jest zachwycona, jak byłaby każda kobieta, która znalazłaby się na jej miejscu.
-Boże, Jay, jest śliczna, i to wszystko...- Vanja oderwała się od podziwiania toaletki. Pogasiła światła, zamknęła szuflady i podeszła do Jareda.- Nie zużyję tego przez pół życia.- Zaśmiała się.
-To co? Jak coś się zepsuje, kupię ci nowe.- Wzruszył beztrosko ramionami. Dla niego wszystko było proste: jeśli coś dawało się kupić, robił to, nie patrząc na cenę.- Przepraszam, muszę się napić.- Wyminął Vanję i przyssał się do kranu, gasząc wreszcie potworne pragnienie. Zerkał kątem oka na obserwującą go dziewczynę: stała z założonymi rękami i zmarszczonym czołem, nie spuszczając z niego wzroku.
Zakręcił wodę.
-Co?- Rzucił, widząc nie zmienioną minę Vanji.
-Jay, czy ty w ogóle coś jadasz?
-Oczywiście.- Przytaknął.- Co dzień, jak zawsze.- Nie dodał tylko, że jada ledwie co, i że prawie się do tego zmusza.
-Nie wydaje mi się.- Skwitowała po chwili.- Ale teraz cię dopilnuję, już się nie martw. Idę sprawdzić, co jest w lodówce.- Zniknęła w drzwiach.
-Jezu...- Jared jęknął, niezbyt zachwycony perspektywą wmuszanych posiłków. Choć, jeśli miał szczerze przed sobą przyznać, lubił kuchnię Van, jej talent kulinarny i to, jak przyprawiała swoje dzieła: mocno, lecz bez przesady łącząc kontrastowe niekiedy smaki.
Ze sceptyczną miną przebrał się w "domowe" ciuchy: koszulkę i dresowe spodnie, teraz wiszące na nim w okropny sposób, tak, że wyglądał jak przyduży wieszak na ubrania. Znów musiał się napić: tkwił pod kranem, dokąd nie napełnił żołądka zimną wodą, i dopiero wtedy zszedł na dół.
Vanja już krzątała się w kuchni: Jared widział leżące na blacie przy zlewie opakowanie z kurczakiem i pęk warzyw.
-Ty już przy garach?- Roześmiał się szczerze.- Przecież dopiero co wróciłaś, odpocznij, poleżakuj czy coś.
-Zwariowałeś, Jay? Odpoczywałam ponad miesiąc, gdybym miała leżeć jeszcze jedną godzinę, chyba bym dostała szału.- Van sprawnie rozcięła folię na kurczaku i wrzuciła go do zlewu.- Nie wiem, jak zachowują się bogate żony bogatych mężów, być może ich głównym zadaniem jest pięknie wyglądać i pachnieć, ale ja nie mam zamiaru zbijać bąków tylko dlatego, że mogę kupić wszystko gotowe. To nie w moim stylu.- Podniosła nóż, którym porcjowała mięso, i wycelowała jego czubkiem w Jareda.- Będziesz jedynym milionerem, którego żona samodzielnie przygotowuje posiłki, bo lubi to robić i z tego nie zrezygnuje. Paniał?
-A jeśli gdzieś wyjedziemy?- Spytał, chichocząc.
-Cóż, pójdę na ustępstwo, jeśli będziemy w hotelu.- Pokiwała głową, rozsypując włosy na całe plecy.
-Wiesz, że większość czasu spędzam w drodze, sporo podróżuję. Nie będziesz miała zbyt wielu okazji do siedzenia w kuchni.- Przypomniał jej o swoim stylu życia, dzięki któremu rzadko bywał w domu.- Już mam zaplanowane kilka wyjazdów, najbliższy do Atlanty na kongres, na którym mam wygłosić mowę.
-Kongres?- Dziewczyna uniosła brwi, zdziwiona.
-Mhm, zajmuję się paroma sprawami, poza graniem i śpiewaniem. Pracuś ze mnie.- Jared oparł się łokciami o blat przy kuchence, na wprost Vanji.
-Coś tam obiło mi się o uszy.- Mruknęła.- Jay, nie sądzisz, że teraz mógłbyś trochę przystopować? Pobyć z rodziną, wiesz.
-Myślałem, że rodzina pobędzie ze mną tam, gdzie pojadę.- Urwał kawałek natki pietruszki i zaczął go żuć, ale zaraz wypluł: smak zieleniny sprowadził lekkie mdłości.- Co gotujesz?
-Rosół. Coś akurat dla ciebie, pożywne, ale lekkie. Coś mi mówi, że odzwyczaiłeś żołądek od treściwszych pokarmów i dlatego tyle pijesz. Zabijasz głód płynami.- Sięgnęła nad blatem, przyciągnęła do siebie głowę Jareda i z bliska spojrzała mu w oczy.- I pamiętaj, jeśli nie wypijesz przynajmniej jednego kubka rosołu, nici z seksu.- Powiedziała groźnym, poważnym tonem.- A wyobraź sobie, jaką mam na ciebie ochotę po tak długiej rozłące.- Dodała, rozciągając usta w uśmiechu, który Jaredowi wydawał się wręcz niebiańsko obiecujący.
Włoski na jego przedramionach i karku zjeżyły się, jak pod prądem. Chwycił dłonie Van, pocałował jedną i drugą i przycisnął je sobie do zapadniętych policzków.
-Przysięgam, że wypiję pół litra zupki. Dam się karmić, poić, faszerować.- Powiedział uroczyście.- Dam się tuczyć, bylebyś była ze mnie zadowolona.- Dodał. Szczerze wierzył w to, co mówił, choć równocześnie panikował na myśl o jedzeniu i udawaniu, że wszystko jest w porządku. Nawet na sam widok kurczaka dostawał lekkich mdłości. Chyba naprawdę przesadził z dietą.
Oboje z Vanją nie zauważyli skradającego się do nich Shannona, dokąd nie oparł się przy wolnym końcu blatu, nie pochylił się w ich stronę i nie wcisnął głowy prawie między nich.
-Będę trzymał tego ptaszka a ty wciśniesz mu rurę w gardło, skrzacie, i napchasz go ziarnem. Co prawda to nie indyk, ale nada się na święta.- Powiedział i wyprostował się.
-Jezu, musisz tak straszyć?- Jared puścił ręce Vanji i odskoczył w tył.
-Nie, ale lubię, gdy mi się uda. Podskakujesz wtedy jak dziewica.- Shann wyszczerzył zęby w uśmiechu, godnym rekina, i odwrócił się do Van.- Fajnie, że wróciłaś, skrzacie.
-A co, miałeś nadzieję, że zostanę tam dłużej?- Dziewczyna podparła się pod boki.
Patrzył na nią przez chwilę, szukając w jej twarzy czegokolwiek, co dałoby mu odpowiedź na drążące go od niedawna pytanie: czy Vanja jest na niego zła, czy też puściła w niepamięć to, co zrobił.
-A kto by mi wtedy gotował obiadki?- Odpowiedział, dochodząc do wniosku, że wszystko jest po staremu. Odetchnął w głębi duszy w ulgą: ostatnie, czego mógłby chcieć, to obrazić ją, zwrócić przeciwko sobie. Odepchnął od siebie myśl, że Van mogłaby po tym incydencie zobaczyć w nim kogoś innego, niż dotąd. Że mogłaby widzieć w nim nie tylko przyjaciela, jakim dla niej był, ale faceta godnego jej uwagi. Kobiety takie jak ona, mające w głowie coś więcej, niż katalog mody i listę zakupów w butikach, nie marnują czasu na podstarzałych podrywaczy. Szczególnie mężatki.
I tak będzie najlepiej: zapomnieć o głupim zdarzeniu, udawać, że go nie było, nie wspominać słowem o niczym, wykraczającym poza ramy koleżeństwa.
Tylko te myśli, te idiotyczne, natrętne myśli, przychodzące do głowy, i powracający obraz czarnych oczu, patrzących na niego z miłym zaskoczeniem, wielkich, lśniących. Po tamtym dniu nie odważył się pokazać w klinice, więc wyjechał dzień później pod pozorem zaproszenia od starego kumpla z Anglii. Tak naprawdę siedział w Europie i odwiedzał tamtejsze kluby, podróżując od stolicy do stolicy przez całe trzy tygodnie. Różnica czasu pozwalała mu unikać rozmów telefonicznych z Vanją, choć wysyłał do niej SMSy z pytaniem o zdrowie i życzeniami szybkiego odzyskania sił. Potrzebował czasu, żeby móc normalnie przed nią stanąć i odezwać się bez głupich obaw, że wyda go przed Jerrym i powie, że ją pocałował.
-Myślałem, że nie ma cię w domu.- Jared trącił brata w bok, odrywając go on myśli.
-Wróciłem w południe i poszedłem spać. Trochę potrwa, nim wrócę do normalnego trybu życia.- Shannon zajrzał do stojącego na kuchence garnka.- Gotowany kurczak? Będziesz go później opiekać na oleju?- Spytał zajętej obieraniem warzyw Vanji.
-Wiesz, nawet o tym nie myślałam, ale mogę.- Wrzuciła opłukane warzywa do garnka.- Jak się bawiłeś na wakacjach?
-Dziękuję, dobrze.- Shannon patrzył, jak Van układa na drugim, większym blacie mąkę, wodę i trzy jajka.- Co prawda się nie opaliłem, ale odpocząłem i miałem sporo czasu na myślenie.
-Nad?
-Wszystkim.- Wzruszył ramionami.- Wiesz jak to jest, skrzacie. Siedzisz, patrzysz na krajobraz, a myśli same pełzają po czaszce.
Van nadal krzątała się po kuchni, nie zaszczycając go nawet jednym, przelotnym spojrzeniem. Trochę zbiło go to z tropu: przez chwilę był pewien, że jej pytanie odnosiło się do tego, co stało się przy jego ostatniej wizycie w klinice, ale najwyraźniej się mylił.
Vanja wysypała na blat stożek mąki, zrobiła w nim wgłębienie jak krater wulkanu i sprawnie rozbiła jajka, potem zaczęła mieszać ciasto.
-Co robisz?- Jared zjawił się za jej plecami.
-Makaron. Nie przepadam za kupnym.- Wyjaśniła i potrząsnęła głową.- Jay, mógłbyś związać mi włosy? Zagadałam się z Shannonem i zapomniałam o tym, a mam już ubrudzone ręce.
Z Shannonem. Nie z Shanniem. Czyli jednak nie jest w porządku. To ubodło Shanna, choć po jego minie nikt nie mógłby odgadnąć, co myśli. A myślał o tym, żeby przy pierwszej okazji zapytać, czy jest zła, i wyjaśnić sytuację.
Poczekał, aż Jerry zniknie z kuchni i oparł się ramieniem o lodówkę.
-Skrzacie, możesz mi coś powiedzieć?- Zaczął, zniżając głos tak, żeby ani jedno słowo nie dotarło do drzwi, które pilnie obserwował.
Vanja odrzuciła nadgarstkiem spadające jej przez ramię pasmo włosów, brudząc przy tym mąką prawy policzek. Z białym śladem na brązowej skórze wyglądała nie tyle śmiesznie, ile rozbrajająco niewinnie, ale tej harmonii przeczyło ostre, rozdrażnione spojrzenie, które rzuciła Shannonowi.
W jednej chwili stracił ochotę do rozmowy na TEN temat.
-No słucham, co chciałeś?- Ponagliła go.
-Umiesz robić pierogi?- Spytał o pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.

Jared cicho uchylił drzwi łazienki i stanął w nich, nasłuchując szumu lecącej pod prysznicem wody. Vanja kąpała się, podśpiewując coś pod nosem: miała przyjemny głos, choć daleko jej było do zostania gwiazdą. Gubiła wyższe tony, ale całkiem dobrze radziła sobie z niskimi. Może, gdyby wzięła parę lekcji śpiewu, pokusiłby się na nagranie z nią jakiegoś duetu? To podniosłoby jego noty w oczach fanów: jakiś miłosny kawałek, zaśpiewany z własną żoną, zgubioną lata temu i cudem odnalezioną, go tego śliczną i utalentowaną.
Musi się nad tym zastanowić.
Uśmiechnął się na myśl, że najbliższy duecik zaśpiewają, gdy tylko Vanja wyjdzie spod prysznica. I to jak zaśpiewają... Głośniej, niż mieli śpiewać noc wcześniej, gdy Van padła spać zmęczona dniem i zamiast chętnej na seks, stęsknionej kobiety, miał w łóżku śniętą rybę.
Chyłkiem przekradł się do toalety i wysikał się, niezauważony: Van stała tyłem do niego, zajęta sobą, tak pochłonięta myciem i śpiewem, że mógłby spokojnie podejść do niej i klepnąć ją w wypięty tyłek. Ale nie chciał jej straszyć ani złościć, więc równie dyskretnie ulotnił się z łazienki, do końca odwracając głowę i podziwiając łagodne okrągłości jej słodkiej dupci.
W nieskończoność poprawiał poduszki i wygładzał koło siebie prześcieradło, czując się idiotycznie, jak prawiczek, mający pierwszy raz posmakować cipki. Wreszcie Vanja wyszła z łazienki po czasie, który jemu wydawał się ciągnąć w nieskończoność.
Ubrana była w przewiewny, lekki szlafrok, który kupił jej, gdy leżała w klinice. Materiał prześwitywał trochę na jej piersiach: nawet w półmroku Jared widział dobrze napięte szczyty brodawek i z miejsca zapragnął poczuć ich smak.
-Nie przeglądasz internetu?- Vanja popatrzyła na niego z uśmiechem, rozpuszczając długie do bioder włosy. Czarne loki rozsypały się swobodnie na jej szczupłych ramionach i opadły, zasłaniając kuszący widok.
-Nie. Przejrzałem w dzień.- Jared położył się z rękami pod głową.- Są ważniejsze rzeczy, na przykład przytulenie własnej żony.
-Która chętnie da się przytulić.- Wsunęła się pod przykrycie i zdjęła szlafrok. Przywarła do boku Jareda, rozgrzana ciepłą kąpielą, pachnąca.- Wiesz, jak za tobą tęskniłam?
-Na pewno nie bardziej, niż ja za tobą.- Objął ją i przycisnął do siebie.- Siedziałem tu sam, biedny, smutny, martwiący się o twoje zdrowie.
-Mogłeś przecież zostawać w klinice na noc, wiesz, że jest taka możliwość.- W świetle lampki, padającym zza pleców, Jared widział wypisany na jej twarzy sceptycyzm.- Nie leżałam na oddziale chorób zakaźnych, Jay.
-Wiem, ale potrzebowałaś spokoju, a jak znam siebie, gadałbym przez pół nocy i nie dawał ci spać. Nudziłbym ci o rzeczach, które cię nie interesują, bo nie jesteś w temacie.- Przesunął dłoń z jej pleców na pośladek.
-Nie jestem w większości twoich tematów, Jay.
-Nadrobisz to z czasem. Pytaj, jeśli chcesz coś wiedzieć.- Jared wpatrzył się w jej twarz. Powoli, bez pośpiechu podziwiał delikatne, elfie rysy, które tak urzekły go kiedyś tam, i dla których całkiem stracił wtedy głowę.
Ciemną skórę. Czarne jak węgiel oczy, okolone długimi rzęsami. Łagodne łuki brwi. Mały, odrobinę zadarty nos o delikatnych nozdrzach. Europejskie, wysokie kości policzkowe. Pełne, zmysłowe usta, których uniesione kąciki świadczyły o wrodzonej pogodzie ducha Van.
Słodki Boże, jak on kochał tę małą, nie mającą nawet półtora metra kobietę.
Pchnął ją na plecy i pochylił się nad nią, wpijając się w wilgotne usta jak wampir w pełną krwi szyję. Wcisnął dłoń między jej złączone uda, rozgarnął na boki miękkie włoski i wbił palce w gorącą cipkę tak głęboko, jak zdołał sięgnąć. Po opuszkami poczuł gładką wypukłość szyjki macicy: zaczął masować ją rytmicznie, uciskać, napierać palcami na wrażliwe ciało, dokąd nie poczuł śliskiej wilgoci, rozlewającej się na jego dłoni.
Vanja jęczała cicho. Leżała z zamkniętymi oczami i udami rozsuniętymi tak szeroko, że mógłby zmieścić się między nimi facet ważący ze sto kilo i mający gabaryty nosorożca.
Zabrał dłoń, zanim Van osiągnęła orgazm: planował dać jej satysfakcję w inny sposób. Odrzucił na bok okrywającą ich lekką kołdrę i szybko zajął miejsce między nogami Van, od razu wbijając się w nią po sam brzuch. Uniósł się na wyprostowanych rękach i z rosnącym z chwili na chwilę podnieceniem patrzył na to, jak jego kutas wchodzi i wychodzi z niej raz za razem, różowa strzała, mknąca z coraz większą szybkością.
-Jay, nie...- Vanja uniosła się na łokciach i próbowała sięgnąć po przykrycie, ale na szczęście leżało poza jej zasięgiem.
-Cicho.- Jared pchnął ją na poduszkę.- Chcę widzieć, jak pieprzę własną żonę.- Wycedził przez zaciśnięte zęby.- Mam gdzieś twoje blizny, Van, i przestań trząść się ze strachu o to, że je zobaczę!
Widział je. Jasne, krzyżujące się ślady, znaczące lewą stronę jej brzucha. Najgorsza była ta, która ciągnęła się na dobre dwadzieścia centymetrów, szeroka, biegnąca łukiem od biodra prawie do pępka. Inne, mniejsze, nie były tak brzydkie.
A jednak coś w ich widoku podniecało Jareda w chory, nienormalny sposób. Czuł ekscytację, patrząc na nie, żywe świadectwa przeszłości i tragedii, która miała w niej miejsce. To było po części jego dzieło, zupełnie, jakby wziął w dłoń osty nóż i pociął delikatne ciało, a potem zszył je byle jak.
-Jay, przestań!- Vajna chwyciła go za ramiona i szarpnęła w dół, do siebie.
Opadł na nią, wsunął ręce pod jej plecy i zacisnął palce na ramionach.
-One... mi nie... przeszkadzają... Van.- Sapał, dzieląc zdanie na fragmenty, wypowiadane przy kolejnych, mocnych pchnięciach bioder. Gotował się, jądra bolały go z podniecenia.
-Jay, proszę, zwolnij, to przestało być przyjemne.
-Na Boga, dziewczyno, nie strugaj dziewicy.- Warknął, ale zwolnił tempo. Nie tyle dla jej spokoju, ile przez to, że był blisko orgazmu i chciał odsunąć moment jego nadejścia. Na próżno: mięśnie jego pośladków napięły się, tężejąc jak kamienie, potem przeszedł go silny dreszcz.
W ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie założył gumki, i wycofał się szybko, prawie tryskając nasieniem na cipkę Van. Poderwał się w górę: ciepła struga powędrowała na jej brzuch i rozlała się lepką plamą na różowej, wypukłej bliźnie. Kolejne, mniej obfite, pociekły po jego członku.
-Kurwa, to było niesamowite.- Jęknął, podnosząc wzrok: dopiero teraz zobaczył, że Van leży bez ruchu, zakrywając dłońmi twarz.- Boże, kobiety i te ich emocjonalne problemy.- Stęknął.
Że też zawsze znajdą coś, za co trzeba je przepraszać.

Vanja wczepiła się z całych sił w ramiona Jareda i praktycznie wisiała na nim, unosząc się w wodzie. Pierwsza lekcja pływania szła jej opornie: bała się panicznie, szarpała się, chlapała jak dzieciak.
-Uspokój się, dziewczyno, albo cię puszczę.- Jared, wkurzony, ścisnął mocno jej rękę.- Tu jest płytko, możesz stać na dnie.
-Nie krzycz na mnie.- Skrzywiła się tak, jakby miała zamiar się rozpłakać.
-Jak można nie umieć pływać?- Jared nie pojmował pewnych rzeczy, w tym braku jednej z podstawowych umiejętności, które większość ludzi opanowuje w pierwszych latach życia.
-A kiedy miałam się nauczyć? Po wypadku, z połamanymi kośćmi?- Odparowała ze złością.- Jak masz mi w ten sposób pomagać z nauką, to sobie daruj.- Odepchnęła się od niego i złapała krawędzi basenu.
-A jak mam cię uczyć, skoro panikujesz, jak tylko przestanę cię trzymać?
-Bo się boję! Mógłbyś mieć to na uwadze, Jay, i nie wściekać się o to, że mam lęki przed umieraniem. Już to kiedyś przerabiałam, nic przyjemnego.- Vanja uspokoiła się już i przestała podnosić głos.- Nie pamiętam wypadku, jedynie to, co czułam, spadając. Samo wrażenie, że moje życie właśnie się kończy. To, jak strasznie bałam się bólu, właśnie tego, nie samej śmierci.- Spojrzała na Jareda z namysłem.- Jay, dlaczego płakałam w tamten dzień?
Jared podpłynął do niej, zaniepokojony skupieniem, z jakim na niego patrzyła. Wyglądała jak ktoś, kto przypomniał sobie pewne rzeczy i chce sprawdzić, czy dobrze je pamięta. Wolał oddalić od niej wspomnienia tamtego dnia, nawet te najbardziej niewyraźne.
-Czasami płakałaś po kłótniach, nerwy ci puszczały.- Powiedział uspokajająco.- Przepraszałem cię, przytulałem i wszystko wracało do normy.- Objął ją i przycisnął do siebie.- Teraz też przepraszam, już nie będę krzyczał, tylko mnie więcej nie duś.- Uśmiechnął się.- Złap mnie za szyję i pozwól, żeby woda unosiła cię sama. I nie bój się, będę czuwał. Nie chcę zostać wdowcem.- Zażartował.
Vanja zmierzyła go niechętnym wzrokiem.
-Chyba odechciało mi się nauki. Przynajmniej na dziś.- Wyswobodziła się z uścisku Jaya.- Posiedzę na płyciźnie.- Wyminęła go, wspięła się po schodkach i usiadła na jednym z nich, zanurzając się w wodzie po pas.
-Jeszcze się na mnie wkurzasz o wczorajsze?- Stanął przed nią: siedząc, miała przed oczami widok jego kąpielówek, opinających wychudzone biodra. Widział, jak odwraca oczy, nie chcąc na niego patrzeć, i poczuł rosnącą irytację.- Przeprosiłem.
-Tak, przeprosiłeś.- Mruknęła, dotykając palcami widocznych na lewym ramieniu śladów, pozostawionych przez jego dłoń. Te na prawym były mniej wyraźne.- Poniosło cię.
-Właśnie. Więc, skoro to sobie wyjaśniliśmy, przestań stroić fochy.- Odwrócił się i skoczył do wody, chlapiąc przy tym na Vanję, ale miał to gdzieś.
Dziewczyna zerwała się z miejsca, prychnęła i wyszła z basenu, ociekając wodą. Zatrzymała się na trawie, obok stojącego tam Shannona, przyglądającego jej się z uwagą.
-Krótkie spięcie, co?- Zagadał, ciekaw powodów jej wzburzenia. Nie słyszał, o czym rozmawiali, ale widział, że się kłócą.
-Okazuje się, że jestem zbyt tchórzliwa, żeby brać lekcje pływania u Jaya.- Wyjaśniła po chwili.- Biały massa nie toleruje tchórzy.- Dodała, uśmiechając się.
Shannon roześmiał się, słysząc z jej ust określenie, jakim czarni nazywali białych w czasach niewolnictwa.
-Uważaj, skrzacie, bo trafisz pod pręgierz.- Dorzucił, patrząc, jak Van wykręca wodę z włosów.- O ile już nie trafiłaś.- Spoważniał.- Masz ślady na ramieniu. Van, czy Jerry...
-Nie, Shannie. To nie to, co myślisz. Jay nie używa wobec mnie przemocy.- Przerwała mu, spiesząc z wyjaśnieniami.- Mam bardzo wrażliwe ciało, a on lubi mnie trochę pościskać, niezbyt mocno, ale od razu dostaję siniaki.- Zarumieniła się lekko.- Jay jest bardzo... energiczny i żywiołowy, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
-Coś mi się obiło o uszy, że delikatny nie jest.- Shannon kiwnął głową: faktycznie podsłuchał parę opinii o swoim bracie, rzuconych w babskich pogaduchach. Nawet Jenny za swojej kadencji powiedziała, że Jerry w łóżku jest dziwny a seks uprawia tak, jakby był wkurzony, że musi bzykać. Że chce mu się bzykać. Jak to dokładnie brzmiało? Shannon wrócił pamięcią do rozmowy, w trakcie której Jenny opisała seks z jego bratem, ale nie mógł przypomnieć sobie szczegółów.
-Shannie, mogę ci coś powiedzieć? -Van splotła ręce na piersiach i zaczęła obserwować Jareda, pokonującego kolejne długości basenu.
-Śmiało.- Shann podążył za jej wzrokiem.
-Czasem mam wrażenie, jakby Jay miał mi za złe to, że na niego działam.- Mówiła cicho i powoli, ostrożnie dobierając słowa.- Zawsze tak było, od początku. Niby wszystko zaczyna się dobrze, ale potem... Czuję, że nie jest ze mną myślami, ucieka gdzieś i nie kocha się, a wymierza mi karę. Przyjemną, ale karę. Fizycznie wszystko jest dobrze, ale psychicznie czuję się z tym niezbyt dobrze. Dlatego czasami jestem niemiła, choć nie mam do tego powodów.- Dotknęła jego dłoni.- Przepraszam, że obarczam cię swoimi problemami, ale jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać i z którą mogę porozmawiać.- Dodała szybko, jakby chciała wytłumaczyć się z czegoś złego.
-Od tego ma się przyjaciół, żeby cię słuchali, gdy potrzebujesz się wygadać.- Shann poczuł się miło połechtany jej słowami.- Ale wydawało mi się, że jesteś na mnie zła, skrzacie. Burczałaś, aż bałem się odezwać.- Wypomniał jej pierwszy dzień po powrocie z kliniki.
-Nie byłam zła na ciebie, tylko na Jaya. Dał mi do zrozumienia, że będę jedną ze sztuk jego bagażu, zabieraną w każdą podróż. Nawet nie spytał, czy mi to odpowiada.- Cofnęła rękę, nadal patrząc na Jareda, który z pasją pływał od jednego końca basenu do drugiego, jakby koniecznie chciał pobić własny rekord.
-Nie narzekaj, przynajmniej pojeździsz sobie po świecie i odwiedzisz najciekawsze miejsca, a wszystko na najlepszym poziomie.- Shannon starał się złagodzić trochę jej rozterki, choć przykro mu było słyszeć skargę w jej głosie.- Inna dziewczyna na twoim miejscu tylko by z tego korzystała, więc głowa do góry. Nie będzie źle, skrzacie, dotrzecie się jeszcze, zobaczysz.
-Tak uważasz, Shannie?- Spytała cicho.
-Mhm, tak uważam.- Przyznał, choć miał co do tego wątpliwości. Vanja nie była taka, jak większość dziewczyn czy kobiet, które znał. Miała w sobie więcej spokoju, niż buddyjski mnich, niewiele o sobie mówiła, przez co intrygowała bardziej, niż zakręcona fabuła filmu z rodzaju tych, w których do końca nie wiadomo, kto jest kim, do tego była cholernie wyciszona, choć potrafiła śmiać się i żartować niemal bez przerwy. Lubił z nią rozmawiać, nie pieprzyła głupot, jak niektóre jego laski, do tego potrafiła wychwycić większość podtekstów, zawartych w jego wypowiedziach. I była zasadnicza, trzymała się wytyczonych przez siebie ścieżek i nie zbaczała z nich... Poza tym jednym razem, gdy ją pocałował. Jej reakcja, to, że nie tylko nie odtrąciła Shannona, ale odwzajemniła pieszczotę, nie pasowało do kierującej się twardymi zasadami dziewczyny. Nie miał pojęcia, co się za tym kryło, ale nagle bardzo zapragnął się tego dowiedzieć.
Zerknął na Vanję: patrzyła na Jerrego ze szczerym zainteresowaniem i chyba liczyła, ile długości basenu przepłynął jej mężuś. A może czekała, kiedy pójdzie na dno, zbyt zmęczony, żeby dopłynąć do schodków lub drabinek?
-Myślałaś o tym?- Spytał cicho, nie wdając się w szczegóły. Wiedział, że Van domyśli się, że nie chodzi mu o cenę akcji albo coś równie trywialnego.
-Tak.- Przyznała po chwili.- A ty?
-Sporo.- Odwrócił od niej wzrok i zajął się obserwowaniem pławiącego się Jerrego, nie mającego pojęcia o tym, co rozgrywa się tuż obok niego.- Co się wtedy stało, Van?
-Sama zadaję sobie to pytanie.- Westchnęła.
Shannon ważył przez chwilę słowa, cisnące mu się na usta, nie wiedząc, czy powinien wypowiadać je na głos.
-To był przypadek, skrzacie.- Powiedział wreszcie, mając przy tym nadzieję, że nie weźmie tego za równoznaczne ze stwierdzeniem, że nigdy nawet nie pomyślał o niej jako o kobiecie, którą można chcieć pocałować.
-Wiem, Shannie. Czysty przypadek. I za taki to przyjęłam.- Mówiła krótkimi zdaniami, robiąc między nimi kilkusekundowe przerwy.
-Słuchaj, jeśli poczułaś się urażona czy coś, to przepraszam. Nie wiem, co mnie wtedy napadło, zgłupiałem totalnie.- Zrobił jakiś nieokreślony gest, mający pokazać, jak bardzo był w tamtej chwili zakręcony.
-Nie stało się nic złego, ale jeśli jeszcze raz przeprosisz mnie za to, że pocałowałeś mnie tak pięknie, delikatnie i romantycznie, to długo się do ciebie nie odezwę.- Tym razem w jej głosie słychać było lekkie rozbawienie.- I nie zrobię ci więcej pierogów.
-Pierogi, tak.- Shannon podłapał nastrój i zaczął chichotać.- Dobra, cofam przeprosiny, ale tylko przez te pierogi. Nie przeżyłbym, nie jedząc ich choć raz w tygodniu.
Przez chwilę milczeli, stojąc niespełna metr od siebie i patrząc na Jareda, który teraz dla odmiany leżał na wodzie na plecach i dryfował, wgapiony w niebo. Oddychał ciężko, jego wystające żebra unosiły się i opadały, unosiły i opadały...
-Czy to coś zmieniło, skrzacie?- Shannon zadał wreszcie pytanie, które było dla niego ważniejsze od innych. Odpowiedź na nie pozwoliłaby mu ocenić całą sytuację, ustosunkować się do niej, określić, w jakim świetle widzi go Van.
-Dlaczego przestałeś mnie odwiedzać?- Zamiast odpowiedzieć, Vanja zadała mu swoje pytanie.
-Było mi głupio.- Shann nie musiał zastanawiać się nad tym, co powiedzieć.- I byłem nieco wstrząśnięty, skrzacie. Jesteśmy rodziną.- Dodał, wyjaśniając tym samym swoje zagubienie.
-A mi było przykro.- Usłyszał.- Myślałam, że rozczarowałeś się mną, Shannie.
-Jezu, skąd. Nigdy.- Zaprzeczył szybko. Wbił dłonie w kieszenie szortów, czując, że zaczynają drżeć: był podekscytowany, tak po prostu, jakby w tej chwili coś w jego życiu decydowało się, stawało realne. To było dziwne, niepokojące uczucie.
-Ty niciewo nie panimajesz, niciewo.- Powiedziała, ale nie zrozumiał.- Więc... -Zawahała się przez moment.- Tak, Shannie, coś się zmieniło.
-Jezu...- Westchnął przeciągle, czując się przez sekundę czy dwie oderwany od świata i rzucony gdzieś w pustą przestrzeń.- Nie wiem, co powiedzieć.- Palnął jak ostatni idiota i od razu poczuł, że się czerwieni.- Wiem, że się zmieniło, skrzacie, i nie chodzi o to, żeby mi to przeszkadzało, nie zrozum mnie źle.
-Złości cię to?- Spytała. Kątem oka widział, że odwróciła do niego głowę i czuł na sobie jej wzrok.
Pokręcił przecząco głową.
- Przeszkadza ci?
Znów zaprzeczył. Nie miał pojęcia, jak najprościej wyjaśnić, co czuł.
-Chciałbyś, żeby to nigdy się nie zdarzyło, prawda? Żałujesz.
Potrząsnął głową bardziej energicznie.
-Więc o co chodzi, Shannie?- W głosie Van słychać było pierwsze oznaki zniecierpliwienia.
-O to, że nie powinienem się cieszyć, ale w głębi duszy fikam z radości koziołki, i to jest silniejsze ode mnie.- Powiedział.
-Shannie, nadal jesteśmy przyjaciółmi. Gdyby okoliczności były inne...
-Nie mów nic więcej, skrzacie.- Shann spojrzał na nią z uśmiechem.- Są rzeczy, których nigdy nie dostaniemy, i sprawy, które trzeba odłożyć na półkę, bo nie da się z nimi uporać. Nie jestem głupi.- Rozpiął zamek szortów i pozwolił im opaść na trawę.- Muszę ochłonąć.- Puścił do Van oczko.
Ruszył wolnym krokiem do basenu, wskoczył do wody i zanurkował do samego dna, potem wynurzył się i położył na powierzchni tak, jak Jared. Myślał.
Nie był zakochany w Van, i doskonale o tym wiedział. Zafascynowany, tak. I ciekawy, dokąd to wszystko mogłoby ich doprowadzić, gdyby nie szczególne stosunki, łączące ją z Jerrym.
Nie był zazdrosny. Ani zły. Nie zamierzał czegokolwiek próbować, przystawiać się do żony własnego brata, próbować ich skłócić. Ale bez oporu przyznawał sam przed sobą, że przyjemnie było wiedzieć, iż Van czuje tę samą fascynację, dreszczyk emocji, ciekawość.
Nie chciał, żeby próbowała zaspokoić to ostatnie. Chciał, żeby jednak spróbowała.
Mówiłby "przestań", gdyby zaczęła robić cokolwiek, co wychodziłoby poza ramy przyjaźni. Nie powstrzymywałby jej, gdyby jednak do tego doszło.
Jezu.
-Oczi ciornyje, oczy diwnyje.- Zaśpiewał jedyną rosyjską piosenkę, jaką znał, nawet nie wiedząc, skąd. Pamiętał tylko, że to coś o czarnych oczach, ale nie znał tłumaczenia tekstu.- Oczi strasnyje, i priekrasnyje.- Wiedział, że fałszuje, ale świetnie się bawił, wydzierając się coraz głośniej. Podniósł głowę: Jared uciekał z basenu z kwaśną miną a Vanja stała przy krawędzi i śmiała się w głos.- Kak ljublju ja was, kak bajus` ja was. Znat` uwidiel was w niecharoszyj cias..

                                                              *****

Kolejny kawałek za mną. 
Chyba pierwszy raz miałam cholerny problem, pisząc scenę dla dorosłych. Nie wiem, dlaczego, ale ciężko mi było dobrać słowa, którymi opisałabym to tak, jak chciałam. Ale udało się, mam nadzieję, pokazać dziwną miłość Jareda, połączoną z egoistycznym popędem seksualnym. 
Jak podoba Wam się występ Shannona? Fonetyczny zapis jest, jak myślę, łatwy do zrozumienia nawet dla kogoś, kto nie uczył się rosyjskiego. Ja miałam z niego czwórkę na maturze, za moich czasów obowiązkowej ;)
Zainteresowanym powiem, że to, co śpiewał, pochodzi z repertuaru Violetty Villas. Tytuł taki, jak tytuł rozdziału.
Pozdrawiam.
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz