It`s not my way.

niedziela, 6 stycznia 2013

Scared to death.

-Jaredzie Josephie Leto, czy ja dobrze rozumiem, że wpakowałeś się w jakąś idiotyczną historię z Rosjanką, a teraz zamierzasz ją kontynuować?- Constance uniosła wypielęgnowane brwi, nadając twarzy wyraz dezaprobaty. To samo było słychać w jej pełnym nagany głosie.
-Daj spokój, tylko w połowie jest Europejką. Jej ojciec był Afroamerykaninem, więc...- Jared chodził tam i z powrotem po salonie, przez cały czas czując na sobie wzrok matki.
-Przeraża mnie twoja bezmyślność. Shannon mówił, że...
-Shannon pierdoli głupoty.- Młodszy Leto zatrzymał się na środku salony, nie dając matce dokończyć, zupełnie nie będąc zainteresowanym tym, co powiedział jego brat.- Wybacz, ale to tylko moja sprawa.
-Uważam, że to sprawa całej rodziny.- Kobieta potrząsnęła głową.- Jerry, możesz narobić sobie kłopotów, wiesz, co mówią o Rosjanach. To alkoholicy i złodzieje. Sprawdzałeś, czy coś ci nie zginęło?
Jej nieustępliwość w wynajdywaniu powodów, dla których powinien puścić w niepamięć znajomość  Vanją, upór, z jakim nie chciała słuchać jego argumentów, powoli doprowadzały Jareda do szału. Od dwóch dni truła mu, żeby oprzytomniał, najpierw przez telefon, potem na umówionym lunchu, a teraz wpadając do jego domu jak bomba, gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Powtarzała w kółko to samo: wstyd... nie możesz... nie wolno ci zapominać, kim jesteś... stracisz szacunek... Bla, bla, bla.
-Mamo, mogłabyś choć raz w życiu nie wtrącać się do mojego? Jestem dorosły, chyba uszło to twojej uwadze. Radzę sobie.- Usiadł obok niej na sofie, ale zaraz poderwał się i znów zaczął spacerować tam i z powrotem. Wystarczyło, że popatrzył na jej niezadowoloną minę, i już podnosiło mu się ciśnienie.- Jak dotąd nie zmajstrowałem żadnego dzieciaka, nie złapałem żadnego choróbska, nie jeździłem po pijaku, nie biegałem na golasa po ulicach.- Wyliczał podniesionym głosem.
-A także nie założyłeś rodziny, choć lat ci nie ubywa, a zamiast zrobić to teraz, nim zaczniesz się starzeć, ty wolisz wdawać się w znajomość z Rosjanką! Czy brałeś pod uwagę konsekwencje, jakie mogą wyniknąć w chwili, gdy wyjdzie na jaw ten haniebny incydent z twojej przeszłości? Sypiałeś z dzieckiem, Jerry! Za coś takiego idzie się do więzienia!- Constance również wstała, cała w nerwach. Nie wściekła, ale Jared, znając ją doskonale, widział na jej twarzy wyraz, świadczący o świadomości przegranej. Bo tym razem przegrywała, i zaczynała zdawać sobie z tego sprawę.
-Ja też nie miałem jeszcze dowodu, guzik by mi zrobili.- Prychnął lekceważąco.- Zresztą, ty nic nie rozumiesz.- Nie mając pojęcia jak przekonać matkę do siebie, użył jednego z banalnych, wyrażających bezsilność powiedzeń. Słysząc je we własnych ustach poczuł się jak mały chłopiec, karcony za spłatanie psikusa nie lubianemu nauczycielowi.
-Oczywiście, że nie rozumiem.- Matka uniosła ręce i opuściła je wzdłuż boków.- Zrozumiałabym, gdyby ona była kimś, ale ta Rosjanka to nic! Do tego inwalidka, jakbyś nie mógł zadawać się z...
-Dosyć.- Jared zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mógłby potem żałować. Od lat jego stosunki z matką były napięte, choć publicznie grali zżytą, kochającą się rodzinę.- Jeśli skończyłaś, to dobrze, bo zabieram "tę Rosjankę" na spotkanie ze znajomymi, i chciałbym się odświeżyć.
-Chcesz wprowadzić ją do grona znajomych? Oszalałeś?- Prawie krzyknęła z oburzenia, więc wzruszył ramionami, okazując obojętność.- Zawsze musisz robić mi na przekór, jakbyś nie miał krzty szacunku dla starszych doświadczeniem.- Kobieta zabrała z sofy torebkę, dobraną idealnie do reszty garderoby.- Jeszcze będziesz płakał, a wtedy sam zrozumiesz, że matka wie lepiej.
-Ojciec pewnie myślałby inaczej.- Jared od razu pożałował, że to powiedział: matka zesztywniała, jak zawsze, gdy ktoś wytykał jej nieudane małżeństwo.
-Ty niewdzięczny...- Syknęła, nie kończąc. Nigdy nie przeklinała, po prostu urywała zdanie w miejscu, w którym inni wstawiliby epitet.- Nie pozwolę ci zmarnować tego, co osiągnąłeś. Nie kosztem jakiejś Rosjanki o wątpliwej zapewne reputacji.
-Dobra, nic nie mówiłem.- Jared uniósł pojednawczo ręce, ale Constance już wyminęła go i wyszła z domu. Pozostało po niej jedynie echo stukających o posadzkę obcasów i ulotny zapach drogich perfum.
Jared odetchnął głośno z niekłamaną ulgą, potem zmarszczył czoło i z byka popatrzył na górę schodów. Ruszył na piętro.

Klub nie był tego dnia zbyt przepełniony, nie na tyle, by trzeba było przeciskać się przez tłumy, mimo to nikt nie mógł powiedzieć, że lokal świeci pustkami. Wszystkie stoliki i loże były zajęte przez rozbawione towarzystwo, kilkanaście par i trzy razy tylu samotnych tancerzy bawiło się na znajdującym się poniżej poziomu stolików parkiecie.
Początkowo Jared miał obawy, związane z obcością Vanji i jej brakiem obycia w swoistym środowisku mniej lub bardzie bogatych lub sławnych ludzi, ale w ciągu godziny pozbył się ich całkowicie, widząc, jak sobie radzi. Z początku trząsł się nad nią jak kwoka, gotów oponować, gdyby ktoś uznał ją za intruza, lub skomentował jej kalectwo. Przedstawił ją, oczywiście, jako swoją dawną dziewczynę, z którą nie widział się od lat. To wystarczyło, żeby jego przyjaciele przyjęli ją jak swoją. Spodziewał się, że będą wypytywać ją o różne sprawy, badać, sprawdzać, i nie zawiódł się: co chwila ktoś zagadywał do niej, najczęściej albo pytając o Jareda, albo o jej drugą ojczyznę. Vanja była na tyle rozluźniona, że i on mógł spokojnie poddać się atmosferze.
Nigdy nie wątpił w inteligencję Van i w to, że była z niej bystra dziewczyna, dlatego słysząc, jak zabiera głos w coraz to poważniejszych dyskusjach, nie wtrącał się i nie starał jej przerywać, nawet, gdy jej zdanie odbiegało od tego, jakie wygłaszała większość siedzących przy stoliku osób.
Patrzył na nią częściej, niż zwykle: w przytłumionym świetle jej skóra wydawała się ciemniejsza, niż w rzeczywistości, i silnie kontrastowała z białą, skromną koszulką bez rękawów, luźną, zakrywającą jej biodra. Uwagę męskiej połowy towarzystwa przyciągał jej dekolt, nie za duży, ale i tak odsłaniał kuszący rowek między bujnymi piersiami. Za każdym razem gdy Vanja pochylała się nad stolikiem, chcąc powiedzieć coś do osoby siedzącej dalej, rozmowy na moment przycichały a wzrok chłopaków wędrował w wycięcie koszulki.
-Musicie wpaść do nas w sobotę, robimy imprezę.- Siedzący obok Jareda młody mężczyzna, początkujący aktor, grający drobne rólki w serialach, uniósł swojego drinka w stronę Vanji.- Muszę nagrać twój akcent i nauczyć się go, może mi się przydać.- Powiedział, przekrzykując gwar rozmów.- Myślę nad scenariuszem do filmu, może znajdę w nim miejsce dla jakiegoś Ruska i sam go zagram.
-Powodzenia.- Vanja odpowiedziała tonem, którego za nic nie można było odgadnąć: czy miał być zachętą, życzeniem sukcesu, czy też przekonaniem, że chłopakowi się nie uda.
Zdziwiony, spojrzał na nią z ukosa i odsunął się, widocznie tracąc ochotę do dalszej rozmowy.
Jared pochylił się do niej, trochę zaskoczony.
-Van, coś nie w porządku?- Spytał cicho. Z bliska, prawie dotykając nosem jej rozpuszczonych włosów, dokładnie czuł aromat jej perfum i lekką woń świeżego potu. Wciągnął kilka razy powietrze, łowiąc zapachy jak gończy pies. Przypominały mu przeszłość, szczególnie to, jak pachniała poduszka Van i jak lubił kłaść na niej głowę, gdy dziewczyna wychodziła do szkoły. Czuł się wtedy tak, jakby wciąż leżała obok niego, i zapadał w sen, pełen jej obrazów.
-Wszystko w porządku, Jay, tylko ten hałas zaczyna mnie męczyć.- Vanja obróciła do niego głowę.- Chętnie odetchnęłabym świeżym powietrzem.- Spojrzała mu w oczy, nie odsuwając się ani o centymetr.
-Jeśli chcesz, możemy wyjść na taras, choć tam też pewnie będzie sporo ludzi.- Zaproponował, walcząc z pokusą pocałowania jej, choćby i w czubek nosa, byle to zrobić.
-Będę wdzięczna.- Uśmiechnęła się delikatnie i sięgnęła po opartą o jej krzesło laskę.
-Zostaw, nie zginie.- Jared złapał jej rękę i wstał, ciągnąc ją za sobą do pionu.
Pierwsze kilka kroków zrobiła niepewnie, jakby bała się, że bez pomocy laski nie ujdzie dalej, niż trzy metry, oglądała się przy tym za siebie z miną zagubionego dziecka.
Jared pokręcił głową i objął ją ramieniem.
-Wesprzyj się na mnie, jeśli musisz. Aż tak źle z twoją nogą?- Przycisnął Vanję do swojego boku.
-Nie z nogą, z biodrem. Mam w nim chyba kilometr drutu, szufladę śrub i paczkę gwoździ. Poskładali mnie, jak cyborga. Gdybyś zobaczył zdjęcia rentgenowskie, padłbyś ze śmiechu.- Dla wygody objęła go w pasie.- Lewą nogę mam krótszą od prawej o dwa centymetry, co prawda nie jest to wielka różnica, ale nie dla mnie. Muszę nosić buty, które różnią się grubością podeszwy, albo w zwykłych używam grubej wkładki do lewego. Inaczej kołyszę się jak kaczka, poza tym czuję wtedy ból po lewej stronie brzucha.- Powiedziała lekkim tonem, po raz pierwszy przyznając się do jakichkolwiek dolegliwości, związanych ze jej kalectwem.
-Przykro mi.- Jared nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć.
Prowadząc Vanję czuł, że opierała się o niego dość mocno, szczególnie, gdy jej ciężar opierał się na lewej nodze.
-A teraz cię boli, prawda?- Spytał, choć wątpił, by było inaczej. Musiało ją boleć, skoro wieszała się na nim, mocno obejmując go w pasie.
-Teraz? Ani trochę.- Przyznała ze śmiechem, który rozbrzmiał głośniej, gdy wyszli z lokalu i znaleźli się na tarasie. Ku zaskoczeniu Jareda, zajmowało go tylko kilka par, rozlokowanych jak najdalej od innych i obściskujących się namiętnie.
-Ale pusto.- Zdziwił się, czując przy tym ulgę, że znaleźli przynajmniej odrobinę spokoju.- Wolisz usiąść, czy popatrzeć na miasto?- Wskazał ustawione pod ścianami krzesła, potem otaczającą taras barierkę i rozświetloną tysiącami lamp panoramę LA.
-Popatrzeć. Wolę popatrzeć.- Van wyrwała się z jego uścisku i podeszła do barierki, prawie przy tym nie utykając. Więc umiała i mogła radzić sobie bez laski, przemknęło Jaredowi przez głowę.
Został jeszcze na chwilę z tyłu, patrząc na opartą łokciami o ciepły beton Vanję, jej czarne włosy, spływające na wąskie plecy aż do bioder, na opięte w tej chwili materiałem spodni pośladki, których kształt nieomylnie wskazywał na Afrykańskich przodków kobiety. Kiedyś, w poprzednim życiu, lubił przyciskać się do nich brzuchem i pozwalać, by ich jędrność i ciepło powoli podniecały go, aż robił się twardy. Potem...
-Idziesz, Jay?- Pytanie wyrwało go z marzeń.
-Mhm.- Mruknął, ruszając z miejsca. Zamiast jednak zająć miejsce obok Van, stanął za nią, ledwie o długość dłoni od niej.- Ładnie, prawda?
-Pięknie. Wszystko wygląda tak, bo ja wiem, czysto?- Wyprostowała się i położyła dłonie na barierce.
-Ciemność ukrywa kurz, brud, brzydotę.- Jared od razu złapał nastrój, jaki wyczuł w głosie Vanji. Przysunął się do niej, otoczył ramionami jej ramiona i oparł brodę na czubku jej głowy.
-Nie wiem, dlaczego ludzie boją się ciemności. Ja wolę noc, bo jest taka spokojna. A ty?- Vanja poruszyła się i odsunęła nieco, spoglądając na niego przez ramię.
-Zależy, czy spędzam ją sam, czy z kimś.- Jared uśmiechnął się jedną stroną ust, zadumany.- Jeśli sam... Nie lubię przewracać się z boku na bok i odpędzać od siebie natrętne myśli. Nie lubię nocy, przemęczonych na bezowocnej walce z samym sobą.- Powiedział, mając na myśli ostatnie tygodnie, w trakcie których prowadził wojnę ze swoimi demonami.
-A gdy spędzasz noc z kimś?
-Wtedy nie ma czasu na myślenie, prawda?- Zaśmiał się krótko, bezdźwięcznie. Mocniej objął Vanję, znów przyciągając ją bliżej siebie. Ciepło jej pleców grzało go przyjemnie, bliskość wprawiała w nastrój, jakiego od wieków nie pamiętał.
-Chyba nie ma.- Odparła po dłuższej chwili, odpowiadając.
Jared, patrząc na mrugające w oddali neony innego klubu, przetrawił jej słowa, wyciągając tylko jeden wniosek.
-Od dawna jesteś sama?
-Od pół roku.- Przyznała bez wahania.- Rozstałam się z kimś, z kim byłam drugie tyle. Było dobrze, ale nie umiałam poradzić sobie z idiotycznym wrażeniem, że powinnam być sama. Tak więc... zerwałam.- W jej cichym głosie Jared usłyszał słabą nutę żalu, tlącą się iskrę smutku, i sam go poczuł.- Właściwie chyba powinnam zostać sama, tak będzie lepiej. Po co znów, po raz kolejny, miałabym stwarzać pozory, udawać, robić nadzieje komuś, kogo i tak zostawię, bo od nowa dopadnie mnie przeświadczenie, że błądzę?- Mówiła cicho, spokojnie, prawie bez emocji, ale drżała lekko, wyczuwalnie.
Jared przesunął dłońmi po jej odsłoniętych ramionach: miała gęsią skórę, choć jej ciało nadal było ciepłe.
-Przy mnie też miałaś wrażenie, że popełniasz błąd?
-Jay...- Westchnęła cicho.- Byłam młodziutka, inna. Nie wiem, czy za rok, dwa, nie zaczęłabym żałować. Nie można polegać na uczuciach piętnastolatki, Jared.
-Czy mi się wydaje, czy zaprzeczasz sama sobie? Niedawno powiedziałaś, że byłaś szczęśliwa, a to, co pamiętasz, uczucia, jest dla ciebie świeże. Zrozumiałem z tego, że gdzieś w tobie pali się jeszcze ten ogień, który grzał mnie wtedy.
-Wiesz, Jay, ty naprawdę masz talent do tworzenia. Nawet na poczekaniu umiesz sklecić ładne zdanie, tyle że, wiesz, za mocno przypomina mi twoje teksty.- Vanja obróciła się przodem do niego, odsuwając głowę tak, żeby móc na niego patrzeć. Choć w jej słowach zawarta była lekka kpina, na twarzy miała wyraz zadowolenia.
-Nastrój mnie poniósł.- Wzruszył ramionami. Ostatnio zbyt często to robił, przyznając się tym samym do uczuć dalekich od pewności siebie i bardzo bliskich albo rezygnacji, albo bezsilności czy obojętności. Ale był ogłupiały, sam praktycznie nie wiedział, czego chce, prócz oczywistej chęci przypomnienia sobie tego, co było. Choć przez kilkanaście lat nie poświęcił Vanji ani jednej myśli, ani sekundy uwagi, NIE PAMIĘTAŁ JEJ, teraz zajmowała ją go rana do nocy, a nawet wtedy, gdy spał i śnił.
-Postarzałeś się.- Van dotknęła palcami jego policzka i przesunęła je w górę.- Masz leciutkie zmarszczki, widać je, gdy się uśmiechasz.
-Nie spodziewam się, że mając czterdzieści lat, będę wyglądał jak dwudziestolatek. Ty też dojrzałaś.
-Ale oczy masz tak samo niebieskie.
-Co ty nie powiesz.- Wyszczerzył się w uśmiechu, rozbawiony dokładną analizą jego wyglądu, sprawiającą mu jednak prawdziwą przyjemność. To wyliczanie cech, porównywanie ich do zapamiętanych, cofało ich w czasie i przybliżało do siebie. Przynajmniej on tak to odbierał.
-Boże, czuję się jak na pierwszej randce.- Vanja potrząsnęła głową, łaskocząc włosami przedramiona Jareda.
-Ja też, mam motyle w brzuchu.- Przyznał, chichocząc.
-Jay, wy, mężczyźni, nie miewacie motyli w brzuchu.- Oczy Van zalśniły wesołością.- Wy, mój drogi, macie jedynie ucisk w spodniach.
-Sprowadzasz mnie do poziomu seksistowskiego zwierzaka, nastawionego tylko na kopulację.- Powiedział ze śmiechem.
-Jeśli dobrze pamiętam, to było twoje ulubione zajęcie.- Mówiąc to, Vanja miała bardzo "kocią" minę: zadowoloną, przebiegłą, nawet zuchwałą w pewien spokojny, lecz czujny sposób.
-Ja też mam uczucia.- Poskarżył się zbolałym głosem.
-Będę starał się ich nie zranić, delikatna istoto.- Van położyła dłoń płasko na jego piersi, przesunęła nią w bok, w drugi, potem w dół, i zatrzymała tam, gdzie najmocniej można wyczuć bicie serca.
Jared przygryzł wargę, patrząc na nią nieco rozkojarzonym wzrokiem. Jeśli któreś z  nich było delikatne, to ona, nie on. Zawsze była delikatna, pod powłoką twardej dziewczyny kryła prawdziwie wrażliwe wnętrze, które zauroczyło go od pierwszej chwili. Widział to w jej oczach, w gestach, słyszał w głosie. Może teraz, po latach i przebytych, bolesnych doświadczeniach, stwardniała też w środku, ale on nadal widział w niej to, co być może umykało innym. To wciąż była ta sama, radosna, pełna życia dziewczyna, ukryta teraz w okaleczonym ciele trzydziestopięciolatki.
-Van, mogę cię pocałować?- Spytał cicho. Chęć, by to zrobić, zapanowała nad nim i zagłuszyła rozsądek. Vanja, jego mała Vanja, znów była blisko, i w tym momencie tylko ona się liczyła.
-Słucham?
-Pytałem, czy mogę zrobić to.- Łagodnie chwycił ją pod brodę i musnął ustami raz, potem drugi. Delikatnie, bo nie chciał wyjść na niecierpliwego, napalonego dupka. Ale był napalony, i to bardzo.
Odsunął się po trzecim razie. Vanja miała zamknięte oczy, dopiero po chwili otworzyła je powoli, jakby wymagało to od niej wielkiego wysiłku.
-Nie wiem, Jay, czy możesz zrobić to.- Teraz, ku jego ogromnemu zaskoczeniu, to Van pocałowała jego. Tylko raz, i nie mniej delikatnie, niż on ją. Obróciła głowę, przez co stali blisko, dotykając się policzkami.
Jared miał wrażenie, że całe ciało mrowi go od delikatnego prądu, który przechodzi przez nie falami i podnieca je powoli, budzi. Vanja drżała ledwie wyczuwalnie, oddychała ciężko, jak on.
-Nie masz ochoty się stąd urwać?- Mruknął z ustami przy jej uchu. Myśl, że mogliby pojechać gdzieś, do niego lub do niej, nawet do pierwszego lepszego motelu, gdzie wynajęliby pokój i zostali sami, burzyła w Jaredzie krew. Nie chodziło już nawet o seks, tylko o to, że miał przy sobie kobietę, która kiedyś była tą "naj", i znów mogła nią być. Wcześniejszy opór, z jakim rozsądek próbował przeciwstawić się emocjom, ustał. Jared przegrał walkę z samym sobą. A może wygrał?
-Podobne spotkania nie są tym, za czym szaleję. Za głośno, za tłumnie, za dużo wszystkiego.- Vanja odsunęła się, odepchnęła Jareda od siebie i potrząsnęła głową, rzucając mu badawcze spojrzenie.- Chcę wrócić do domu.
-Wezwę taksówkę.- Jared wyjął z kieszeni telefon, zamówił transport i uśmiechnął się z rozmarzeniem.- Może wolisz pojechać do mnie?- Przechylił zawadiacko głowę, czekając na odpowiedź. Twierdzącą.
-O tej porze?- Van uniosła brwi.- Jest środek nocy.
-Przesadzasz, dopiero po jedenastej. Chyba nie musisz wracać do domu przed północą, jak Kopciuszek?- Parsknął śmiechem; więc pojadą do niej.- Chodź.
Pewny, że krótki incydent na tarasie będzie miał swój ciąg dalszy, pociągnął Vanję za sobą. Torował jej drogę przez tłum we wnętrzu klubu, do stolika, przy którym zabawa trwała w najlepsze. Część towarzystwa upiła się już dość mocno i rozmowy, jakie toczono, stały się odpowiednio głośne i chaotyczne.
-Spadamy!- Jared dopił swojego drinka i stuknął szklanką w blat. Vanja zabrała laskę, wyraźnie czekając, kiedy wreszcie wyjdą z klubu.
-Jerry, kurwa, zawsze spierdalasz z panienką, posiedziałbyś jeszcze.- Jeden z chłopaków rzucił w Jareda solonym orzeszkiem, śmiejąc się.- Poskrom chuja, jak ci żyć nie daje.
-Vanja chce jechać do domu.- Jared zgromił kumpla wzrokiem, chcąc uciszyć jego gadulstwo.
-Jasne.- Towarzystwo parsknęło, dając poznać, jak bardzo w to wierzą.
-Jak tam sobie chcecie, ja się zmywam.- Zawinął się na pięcie i nim ktoś zdążył powiedzieć coś jeszcze, albo skomentować jego pośpiech, już był z Vanją w połowie drogi do wyjścia.
Taksówka czekała już przy krawężniku: Jared otworzył drzwiczki i pomógł kobiecie wsiąść, po czym wskoczył zgrabnie do środka i odetchnął z ulgą.
-Masz niezłą opinię.- Vanja popatrzyła na niego kpiąco.
-Przesadzają.- Skwitował krótko, krzywiąc się.- Zobaczyli, że nie jestem sam, to używają sobie, ile mogą. Wiesz, jak to jest.
-Nie wiem. Nikt nigdy nie radził mi poskramiać tyłka, ani nikt nie biegał w moim domu na golasa przy gościach i nie chwalił się, że już wszystko widziałam.- Powiedziała spokojnie.- Takie coś nie bierze się z powietrza, Jared, ale to twoje życie, więc rób z nim, co chcesz.- Odwróciła się do okna. Znów była obca, odległa. To, co działo się w klubie, nastrój intymności, bliskości, odeszło.
-Jezu, kobiety...- Jared przewrócił oczami i, tak jak Van, zajął się obserwowaniem tego, co przesuwało się za oknem taksówki.
Zastanawiał się, dlaczego Vanja zachowuje się tak, jakby była cholernie zazdrosna. Może nie był przykładem dobrego prowadzenia się, miewał przygody, pieprzył panienki i natychmiast o nich zapominał, ale, kurwa, dlaczego miałaby go z tego rozliczać? To, że ona trzyma nogi razem- jeśli oczywiście to robi- nie znaczy, że ktoś inny nie może zaszaleć.
-Kiedy zmieniłaś się w zakonnicę?- Spytał.
-Słucham?
-Od kiedy jesteś taka... zasadnicza.
-Od zawsze, Jared, i to powinienieś pamiętać. Gdybym taka nie była, mogłabym śmiało konkurować z mamą, nie sądzisz?- Odpowiedziała ostrym, pretensjonalnym tonem.
Nie skomentował tego. Może miała część racji: prawdopodobnie widząc od maleńkości upadek własnych rodziców i będąc inteligentną dziewczyną, wyhodowała w sobie potrzebę bycia ich przeciwieństwem. Może czuła silną potrzebę udowadniania sobie, że jest inna, lepsza? Nigdy nie interesował się, czy nie czuła się poniżona, mając matkę-kurwę, o której wiedziano w całej dzielnicy. Jakim obciążeniem musiało to być dla jej młodej psychiki, mógł się tylko domyślać, tym bardziej, że zawsze była uosobieniem radości życia i zarażała optymizmem.
-Wiesz, podziwiam cię.- Odezwał się po chwili milczenia.- Miałaś ciężkie dzieciństwo, a jednak...- Brakło mu słów, mogących opisać to, o czym myślał. Nie chciał przy nadstawiającym ucha kierowcy mówić bardziej szczegółowo.- Zresztą, nieważne.
-Jay, moje dzieciństwo było, jakie było. Byłam szczęśliwa. A najbardziej przed wypadkiem. Myślałam, że zawsze tak będzie, głupie nadzieje małolaty, ale wszystko rozpadło się na kawałeczki.- Obróciła się do niego.- Nie mówmy o tym, dobrze? To przeszłość.
-Przecież chciałaś sobie przypomnieć.- Powiedział, ogłupiony jej prośbą.
-I przypomniałam sobie wiele z tego, co mi umykało. Ale teraz... Jay, wszystko się pozmieniało. Może u mnie nie tak bardzo, jak u ciebie, bo wciąż tkwię w tej samej społecznej szufladce, co kiedyś, ale ty stałeś się OSOBĄ.- Ostatnie słowo zaakcentowała silnie, podkreślając jego wydźwięk.- Udało ci się, spełniłeś Sen. Ale mnie przy tym nie było, Jared. Jestem dla ciebie obca, nie znasz mnie, ja nie znam ciebie.- Mówiła cicho, ale w jej głosie słychać było napięcie. Jej oczy lśniły odbitym światłem latarń i neonów, przez co Jared nie mógł poznać ich wyrazu.- W tym momencie nie jest ważne to, czego chcę, albo czego ty chcesz. Musisz zrozumieć, że między "kiedyś" a "teraz" istnieje przepaść, której nie da się przeskoczyć. Jest zbyt szeroka.
-Van...- Jared próbował przerwać jej monolog, słysząc to, o czym jeszcze niedawno myślał. To, o czym mówiła jego matka.
-Jay, nie chcę znów spaść. Lepiej, jeśli pójdziemy każde swoją drogą, zamiast...- Urwała, gdy samochód zahamował ostro i zatrzymał się.
-Jesteśmy na miejscu.- Kierowca usiadł bokiem na swoim siedzeniu i przyjrzał im się z zainteresowaniem, ale nie powiedział nic na ich temat, nawet, jeśli wiedział, kogo wiezie.- Należy się dwadzieścia cztery...
-Proszę, reszty nie trzeba.- Jared podał mu banknot i wysiadł, czekając na Vanję. Podał jej rękę i poprowadził do drzwi bloku, nawet nie oglądając się i nie próbując zatrzymać odjeżdżającej taksówki.
-Jay?
-Nie skończyliśmy rozmowy, a ja bardzo nie lubię zostawiać niedomówień.- Pchnął wypaczone drzwi klatki i od progu poczuł zapachy, kojarzące się od zawsze z niedostatkiem: pleśń, wilgoć, stęchlizna. Gotowana kapusta. Smród moczu, którego plamy widział w kątach ledwie oświetlonej klatki, woń starego piwa. Ale najgorsze były dźwięki, dobiegające zza mijanych drzwi mieszkań: muzyka, odgłosy włączonych telewizorów, i przede wszystkim, pijackie krzyki, awantury, płacz dzieci. Od tego wszystkiego włosy na karku zjeżyły mu się, jak na kocim grzbiecie, i Jared mimowolnie przyspieszył kroku, zostawiając Vanję w tyle. Zatrzymał się dopiero na trzecim piętrze, przed drzwiami z numerem 719, i nacisnął klamkę. Zamknięte, jak się spodziewał, choć miał przez sekundę nadzieję, że uda mu się wejść i poczuć choćby pozory bezpieczeństwa. Musiał przyznać, że bał się, od tak dawna mieszkał w luksusowej, bezpiecznej części miasta, że zapomniał, jak to jest mieszkać gdzie indziej. Bał się, że ktoś, jakiś lokator z innego mieszkania, podpity i roznoszony agresją, wyjdzie na klatkę, zobaczy niewysokiego w sumie, dobrze ubranego Jareda, i zapragnie spuścić mu manto za sam fakt istnienia i drażnienia go swoim wypielęgnowanym wyglądem.
Vanja wdrapała się na piętro, odsunęła Jareda i otworzyła zamki wyjętym z kieszeni kluczem, pasującym do obu. Otworzyła drzwi: z wnętrza uderzyła w nich fala ciepłego, pachnącego kwiatami i czystością powietrza, tak różna od woni klatki, jak dzień od nocy.
-Wchodź.- Kiwnęła Jaredowi głową, przepuszczając go przodem.- Muszę pozamykać.
Wkroczył do mieszkania, od progu przyglądając się z wielkim zainteresowaniem jego wystrojowi. W korytarzy paliła się lampka, dzięki czemu nie było ciemno i można było ominąć stojące w nim szafki bez rozbijania o ich kanty palców.
Mieszkanko było małe, ciasne, składało się z niewielkiego salonu, sypialni, którą Jared widział za otwartymi na oścież drzwiami, z kuchni, w której dwie osoby mogłyby mieć problem w wyminięciem się w najszerszym miejscu, i z mikroskopinej łazienki. Ta ostatnia, przylegająca do kuchni, również była otwarta i widać było rozwieszone pod sufitem pranie. Jedynym plusem była czystość i widoczna na każdym kroku dbałość o to, by mieszkanko było przytulne, ciepłe, budziło pozytywne emocje.
Uśmiechnął się, widząc na oparciu jedynego w salonie fotela parę krótkich legginsów i złożony na pół podkoszulek na ramiączkach. Ciekawe, czy Van ubierała pod ten strój bieliznę?
-Przebiorę się, poczekasz?- Kobieta stanęła w drzwiach sypialni. Zdjęła buty: teraz Jared zauważył, że jej biodra nie są ustawione tak samo, prawe wydawało się nieco bardziej wysunięte, choć różnica nie była wielka.
-Skąd, ucieknę, gdy tylko zamkniesz za sobą drzwi.- Zachichotał, rozładowując nieco napiętą atmosferę.
-W takim razie nie zamknę.- Vanja odpowiedziała uśmiechem i zniknęła w pokoju. Nie zapaliła światła.
Jared słyszał, jak otwiera szafę, jej drzwi zaskrzypiały głośno, protestując jękliwie. Korciło go, by zakraść się do progu i zerknąć, ale kołacząca się w nim przyzwoitość zatrzymała go w saloniku.
-Ładnie tu, choć skromnie.- Zawołał, przechadzając się niespiesznie. Przyglądał się sfatygowanym meblom, na których stało sporo bibelotów, jak choćby kilka porcelanowych motyli o kolorowych skrzydłach. Dlaczego właśnie motyli? Miały symbolizować jej krótki lot z okna, czy to, że w środku czuła się piękna, mając uszkodzoną, kaleką powłokę ciała? Może marzyła, że kiedyś z tej poczwarki wyjdzie przepiękny motyl, i wzleci w niebo?
Jared parsknął cicho, rozbawiony własną psychoanalizą Vanji. Poszedł do kuchni i otworzył lodówkę z czystej ciekawości, co w niej znajdzie. Spodziewał się gotowych dań, paczek z krojoną wędliną, serem, czegoś w tym stylu, ale zamiast tego znalazł połówkę arbuza, kawałek obranego pomelo i otwartą butelkę ledwie napoczętego białego wina. Spojrzał na etykietę: nic wygórowanego, zwykły tani sikacz, zapewne przeciętny w smaku. Mimo to wyjął butelkę i przejrzał szafki w poszukiwaniu kieliszków. Znalazł kilka, każdy z innego kompletu, i wyjął pierwsze dwa. Nalał wina, wziął kieliszki i odwrócił się, prawie wpadając na Vanję.
-Ładnie to tak się skradać?- Spytał, obrzucając ją wzrokiem: ubrała luźną koszulkę z kilkoma słowami, napisanymi cyrylicą, do tego sięgające kolan, ucięte dżinsy. Włosy związała gumką, zmyła też makijaż. Boso, w dziewczęcym stroju, wyglądała od razu o dziesięć lat młodziej, prawie tak, jak kiedyś. Jared poczuł delikatne ukłucie w piersi: ni to żal, ni to radość. Coś pomiędzy.
-Ładnie to tak się szarogęsić?- Vanja wskazała kieliszki.
-Pomyślałem, że przyda nam się coś lekkiego.
-Coś lekkiego, Jay, to kromka chrupkiego pieczywa.- Stwierdziła, ale wzięła od niego kieliszek i poszła z nim do salonu. Gdy szła, starała się nie stąpać na całej lewej stopie i opierała j.ą o podłogę z uniesioną piętą. Jared domyślił się, że albo tak było jej wygodniej chodzić, albo wstydziła się kaczego chodu, o którym wspomniała w klubie. Tak czy tak, wydawała mu się niesamowicie bezbronna, obnażona, krucha, a to obudziło w nim chęć zaopiekowania się nią.
-Chciałeś porozmawiać.- Przypomniała mu, sadowiąc się na nieco zapadniętej na środku sofie. Podkuliła nogi pod siebie i oparła się w jej rogu, drobniutka jak dziecko.
-Tak, ale wyleciało mi z głowy, o czym.- Jared dosiadł się do niej, na tyle blisko, by bez przeszkód móc położyć dłoń na odsłoniętej, gładkiej łydce. Przesuwał palcami po ciemnej skórze, znów czując przechodzący go prąd, jeżący włoski na przedramionach i karku. Vanja nie odsunęła się, nie zareagowała negatywnie, jedynie patrzyła na niego czarnymi jak dno nocy oczami.
-Chcesz mnie uwieść, Jay?- Spytała, gdy jego dłoń dotarła do jej kolana i wsunęła się do połowy pod nogawkę szerokich dżinsów.
-Nie wiem. A mógłbym?- Natychmiast zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało.- Czy też raczej: chciałabyś, żebym to zrobił?- Poprawił się, znów wychodząc na głupka.
-Jeśli powiem "nie", będziesz nalegał?
Jared spojrzał nad jej ramieniem w otwarte drzwi sypialni. Widział w panującym tam półmroku fragment łóżka, przykrytego wzorzystą narzutą w niebieskie kwiaty, i poczuł silną ochotę porwać Van na ręce, zanieść tam, rzucić na te cholerne chabry, czy co to było, i...
-Nie. Nie przyszedłem tu z takim zamiarem.
"DRRRYŃ". W jego głowie odezwał się licznik kłamstw. To było pierwsze.
-To dobrze.- Vanja upiła trochę wina.
-Chciałem tylko zobaczyć, jak mieszkasz, i pogadać.- Zabrał rękę. W głowie i tak pojawiła mu się jasna, niepokojąca myśl, że przebywając z Vanją jest ogłupiały, traci rezon, zapomina, o czym rozmawiali.
"DRRRYŃ, DRRRYŃ."
-Da, panimaju. Ty chaciesz tolka gawarit s mnoj.- Kobieta uśmiechnęła się znad krawędzi kieliszka, pustego już prawie w połowie.
Jared uniósł brwi, nie rozumiejąc ani słowa. Więc Vanja grała z nim, naśmiewając się w języku swojej drugiej ojczyzny? Dobrze, zagrają, ale to on będzie dyktował zasady.
Dopił wino jednym potężnym haustem i odstawił kieliszek na podłogę.
-Jesteś na diecie wegetariańskiej?- Spytał, zagajając rozmowę, i znów położył dłoń na jej nodze. Nie mógł odpędzić od siebie chęci dotykania jej, czucia pod palcami gładkiej, ciepłej skóry. Po prostu nie mógł.
-Nie, skąd.- Zaśmiała się.- Nie robiłam zakupów, bo jutro się wyprowadzam. Dostałam wypowiedzenie najmu, chyba ci o tym wspominałam.
-Jutro?- Jared zdziwił się szczerze, przypominając sobie incydent z...Saszą.- Masz już coś na oku?
-Mhm. Chwilowo będę mieszkać w ośrodku dla imigrantów, w tak zwanym międzyczasie rozejrzę się za czymś innym. To żaden problem, bo nie mam mebli, kota, psa, dzieci, marudzącego męża, tylko trochę ubrań i rzeczy osobiste.
-Nie masz...- Jared zaczął i urwał. Był śmiertelnie przerażony tym, co usłyszał, a czego się spodziewał.
Więc Vanja nie wie, nie pamięta. Słodki Boże, ona nie ma pojęcia co zrobili. JAK ma jej o tym powiedzieć? Jak? W jaki sposób? Jakimi słowami ma jej oznajmić, że dwa miesiące przed jej wypadkiem wzięli w Vegas ślub, na który jej rodzice zgodzili się bez wahania, oboje naćpani po uszy, że podpisali zgodę tak ochoczo, jakby chcieli pozbyć się jej z domu i zrzucić odpowiedzialność za jej dalsze losy na gówno wtedy wartego Jareda?
-Nie mam czego, Jay?- Pytanie Van przestraszyło go. Czuł się winny, cholernie winny ukrywania przed nią czegoś tak istotnego jak to, że była współwłaścicielką wszystkiego, co miał, bo zgromadził majątek w czasie trwania ich małżeństwa, a tymczasem nieświadomie żyła biednie, zapewne oszczędzając każdy cent.
Kurwa, a on nie miał odwagi, żeby powiedzieć jej, jaka jest bogata.
-Nie masz nic przeciw temu, żebym został i przespał się na sofie?

                                                               ******
Tyle na dziś.                                                                                                                                                Skusi się ktoś o komentarz, czy nadal będę mieć wrażenie, że piszę gówno, o jakim nikt nie chce wyrazić opinii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz