Mężczyzna wskazał dwa wygodne fotele, ustawione
pod ścianą i przedzielone maleńkim stoliczkiem.
-Proszę, niech państwo usiądą.- Sam podszedł do
biurka.- Czy mogę zaproponować państwu kawę? Czy może coś innego?- Zamarł z
palcem nad przyciskiem interkomu.
-Kawę.- Shannon rozsiadł się wygodnie i uśmiechnął
szeroko.
-Ja dziękuję. I tak jestem wystarczająco
pobudzona.- Vanja pokręciła głową, odmawiając poczęstunku.
Prawnik poprosił sekretarkę o dwie kawy i usiadł w
trzecim fotelu, na wprost swoich gości.
-Nazywam się Peter Hudson i specjalizuję się w prawie
cywilnym, szczególnie w prowadzeniu spraw rozwodowych. Jak poinformował mnie
mój wspólnik, chodzi państwu właśnie o rozwód?
-Tak. To ja chcę… dowiedzieć się, w jaki sposób
mogę…- Van speszyła się pod bacznym spojrzeniem młodego prawnika.
-Proszę się uspokoić, pani…- Zawiesił głos.
-Tomashenko. Vanja Tomashenko. To moje panieńskie
nazwisko.- Dziewczyna splotła dłonie na kolanach.
-A pan jest dla pani Tomashenko kim? Przepraszam,
że tak pytam, ale jeśli będę prowadził tę sprawę, muszę mieć rozeznanie we
wszystkim.- Mężczyzna zwrócił się do Shannona, rozpartego w fotelu, jakby
siedział we własnym salonie przed telewizorem.
-Powinowatym.- Shann wyjaśnił bez wdawania się w
szczegóły.
Wcześniej, w drodze, ustalili z Vanją, że jeśli
nie będą zmuszeni, nie wyjawią tego, że mają romans.
-Rozumiem.- Mężczyzna skinął głową i wrócił
wzrokiem do Vanji.- Zanim zacznę pytać, chciałbym, żeby przedstawiła mi pani
sytuację, w jakiej się znalazła. Powody, dla których chce pani zakończyć swój
małżeński związek.
Dziewczyna odetchnęła głęboko, zbierając myśli. Od
czego ma zacząć? Od tego, że Jay jest dla niej coraz mniej przyjazny i traktuje
ją jak własność, czy od samego początku?
-Chyba lepiej będzie, jeśli zacznie pan zadawać
pytania. Nie mam pojęcia, co mam powiedzieć prócz tego, że nie chcę dłużej być
z człowiekiem, z którym łączy mnie podpis na papierze.- Powiedziała po chwili
namysłu.
-Dobrze.- Prawnik usiadł wygodniej, wyciągając
przed siebie nogi. Dzięki temu prostemu gestowi wyglądał na bardziej godnego
zaufania.- Rozpocznę więc od pytań czysto informacyjnych. Jeśli nie ma pani nic
przeciwko temu, chciałbym zanotować sobie niektóre odpowiedzi. To pomoże mi
rozeznać się w sprawie i określić, jak działać, jeśli podejmę się złożenia
pozwu w pani imieniu.
-Proszę, może pan notować.
-Od jak dawna jest pani zamężna?
-Od dwudziestu lat. Gdy wyszłam za mąż, miałam
piętnaście, on dopiero co uzyskał pełnoletniość.
-Piętnaście?- Prawnik uniósł brwi, szczerze
zdumiony, ale szybko otrząsnął się z szoku: odpowiedź ciemnoskórej kobiety była
zaskakująca, ale mogła zwiastować interesujące szczegóły.
-Tak, byłam nastolatką, a moi rodzice wyrazili
pisemną zgodę na małżeństwo.
-Czy powodem była pani ciąża?- Mężczyzna wpatrywał
się w Vanję z niekrytym zainteresowaniem. Po jej wyglądzie i gustownym stroju
poznał, że ma do czynienia z osobą majętną. Jej twarz nic mu nie mówiła, tak
samo, jak twarz jej towarzysza. Niski, nieco zarośnięty i wytatuowany, wydawał
się wyglądać znajomo, ale nie na tyle, by prawnik skojarzył go ze znanym sobie
nazwiskiem.
-Nie byłam w ciąży.- Vanja odpowiedziała niezbyt
pewnie, co przykuło uwagę adwokata.- A przynajmniej mój mąż twierdzi, że nie
byłam.- Podniosła wzrok.- Wie pan, kilka miesięcy po ślubie miałam wypadek, po
którym straciłam częściowo pamięć…- Opowiedziała w skrócie, co działo się z nią
od przebudzenia w szpitalu, do chwili, gdy spotkała się z Jaredem po raz
pierwszy od dwudziestu lat. Nie było tego wiele, ale nie pominęła faktu, że mąż
zostawił ją umierającą, i uciekł.- Chcę się rozwieść, bo moje małżeństwo to
kpina. Mnie i męża nie łączy nic, poza nazwiskiem, nie mamy wspólnych tematów,
zainteresowań, niczego. Jesteśmy dla siebie obcy, co nie powinno dziwić, biorąc
pod uwagę tak długą rozłąkę.- Van mówiła dalej, patrząc na prawnika,
słuchającego jej z największą uwagą. Nie przerywał, chwilowo nie zadawał
pytań.- W kwestii majątku podjęłam już decyzję i chcę zrzec się wszystkiego, co
mogłoby mi się należeć. Nie było mnie przy mężu w czasie, gdy robił karierę i
gromadził na koncie pieniądze, zresztą, chcę zakończyć tę farsę jak
najszybciej, a podział majątku tylko przedłużyłby sprawę.- Zakończyła,
zdenerwowana, ale zadowolona, że podjęła pierwsze kroki ku wolności. Zerknęła
na Shanniego, zajętego w najlepsze oglądaniem gabinetu, i wróciła wzrokiem do
wgapionego w nią prawnika.
-Muszę przyznać, że nigdy nie spotkałem się z tak
zagmatwaną sytuacją, a widziałem już sporo.- Mężczyzna ocknął się z zasłuchania
i pokręcił głową.- Czy pani mąż wie, że chce pani wnieść o rozwód?
-Wiele razy wspominałam mu, że to byłoby dla nas
obojga dobre, ale on nie chce o tym słyszeć.
-Zadam pani teraz kilka pytań, niektóre mogą być
dość osobiste.- Spojrzał na towarzysza swojej przyszłej klientki: już
zdecydował, że podejmie się reprezentować ją w sądzie, jeśli naprawdę kobieta
zdecyduje się wnieść pozew.
-Może pan pytać.- Vanja uśmiechnęła się lekko.-
Jeśli chodzi o Shanniego, wie o wszystkim.
-Rozumiem.- Adwokat sięgnął po leżący na biurku
notes i długopis.- Jak się domyślam, nie mają państwo dzieci.- Zaczął.
-Nie, nie mamy. Jedyne straciłam kilka miesięcy
temu.- Van opowiedziała o poronieniu, dodając, jak zachowywał się po nim Jared.
Wspomniała o teczce z wypisem, wyrzuconej przez niego, by, jak twierdził, nie
przypominała mu dziecka. Powiedziała też o mailu i śledzeniu jej w sieci.
-Czy mąż miał jakieś powody, żeby robić coś
podobnego? Nie jest czymś zwykłym, żeby małżonek kontrolował wszelkie
poczynania żony w Internecie. Najczęściej powodem podobnych zachowań jest
podejrzenie o zdradę.
-Cóż, w tym wypadku nie miał powodów do
jakichkolwiek podejrzeń. To człowiek, który chciałby mieć nade mną całkowitą
kontrolę, przy czym nie powinnam być z tego niezadowolona. Najlepiej, gdybym
psychicznie pozostała na etapie, w jakim widział mnie ostatnio przed wypadkiem.
Emocjonalna nastolatka, zapatrzona w niego, jak w obraz. Moim przewinieniem
jest to, że dorosłam, dojrzałam, i mam własne myśli, które nie pokrywają się z
oczekiwaniami męża.- Vanja rozkręciła się i zaczęła mówić to, co chodziło jej
po głowie.- Jest egoistą, nie dopuszczającym do siebie myśli, że ktoś może nie
zgadzać się na jego warunki. Niedawno zagroził, że skieruje mnie na badania psychiatryczne,
gdyż jego zdaniem mogę mieć pewne zaburzenia, spowodowane urazami, odniesionymi
w wypadku. Jak pan sądzi, czy mógłby to zrobić? Zmusić mnie, żebym poddała się
obserwacji lekarzy?
Prawnik popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy,
potem parsknął cicho i uśmiechnął się przebiegle.
-Nie, jeśli nie wykazuje pani żadnych objawów, nie
jest agresywna, nie robi niczego, co świadczyłoby o jakichkolwiek problemach z
psychiką. Są odpowiednie przepisy, zabraniające czegoś takiego, jak
bezpodstawne wymaganie od kogoś, by poddał się badaniom psychiatrycznym.-
Pokręcił się w miejscu.- Proszę wybaczyć, ale mam wrażenie, że pani i męża
kontakty przypominają stan wojenny z ciągłym zagrożeniem otwartym konfliktem.
-Bo tak jest. Dokąd siedziałam cicho i robiłam,
czego ode mnie chciał, było w porządku. Ale wystarczyło, żebym zapragnęła
wrócić do pracy, i zaczął wynajdywać setki powodów, dla których nie powinnam
tego robić. A przecież nie pracuję zarobkowo, zajmuję się wolontariatem,
pomagam w schronisku dla bezdomnych. Nie chcę siedzieć w domu, zbijać bąków, to
nie w moim stylu. Chcę robić to, co robiłam, i co daje mi satysfakcję.
-Rozumiem. Moja żona też czasem zajmuje się
pomocą, choć głównie jest to pomoc przy organizowaniu festynów w szkole syna,
ale jaka to różnica? Ważne, że robi coś, co daje jej zadowolenie. Poza tym nie
pracuje zawodowo, skupia się na wychowaniu dzieci.- Zaczerpnął powietrza.- A
skoro już mówimy o pracy: czym zajmuje się pani mąż?
-Jest artystą.- Vanja powiedziała to ostrożnie,
jakby wspomnienie o pracy Jaya mogło zmienić nastawienie prawnika do jej
osoby.- Śpiewa.
-Interesujące.- Mężczyzna przechylił nieco głowę,
rzucając krótkie spojrzenie na milczącego przez cały czas towarzysza klientki.
Wciąż miał wrażenie, że gdzieś już go widział, i wciąż nie umiał przypasować go
do żadnego ze znanych nazwisk. Przerzucał w pamięci różne, związane z branżą
muzyczną, domyślając się, że niedbały ubiór i tatuaże, tudzież kolczyki w
uszach, świadczą o pracy w biznesie muzycznym. Biały powinowaty klientki… -
Przepraszam, że zapytam, ale czy jest pan spokrewniony z mężem pani
Tomashenko?- Zwrócił się do niego, podejrzewając, że ma rację.
-Mhm, to mój młodszy brat.- Zarośnięty mężczyzna
oderwał wzrok od okna.- To jak, Van dostanie rozwód?
-Z doświadczenia powiem, że większość spraw kończy
się w takich przypadkach rozwodem. Wyjątkiem są te, w których małżonkowie
dochodzą do porozumienia, bywa też, że uczucie, wydające się nie istnieć, budzi
się właśnie podczas spotkań w sądzie. W toku rozprawy pada wiele słów, które
potrafią wiele zmienić. Często wystarczy, że jedno z małżonków wyzna, iż nadal
kocha drugie.- Prawnik odłożył notes.- Rozwód to delikatna sprawa, jak
nietrudno się domyślać, dotyka najbardziej intymnych i osobistych kwestii obu
stron. Sędzia zadaje pytania, na które niekiedy trudno odpowiedzieć. Pożycie
intymne. Nawyki, które drażnią współmałżonka. Brzydki zapach z ust. Wszystko
może być wykorzystane przeciwko drugiej stronie. Jeśli, jak pani mówi, mąż nie
chce słyszeć o rozstaniu z panią, rozprawa może przypominać walkę, przy czym
każde słowo, które padnie, może być bardzo ważne. Może pani usłyszeć więcej,
niż jest się pani spodziewa. I nie jest powiedziane, że sędzia udzieli pani
rozwodu, o ile nie poda pani naprawdę
mocnych argumentów, stojących za rozwiązaniem małżeństwa.- Mężczyzna pochylił
się w stronę klientki.- Jeśli mam reprezentować panią przed sędzią, muszę
wiedzieć o wszystkim. Jeśli zależy pani na rozwodzie, nie może zdarzyć się, że
druga strona wyciągnie nagle królika z kapelusza i powie o czymś, o czym nie
wiem, a co dotyczy pani i może przyczynić się do naszej porażki.- Zaczął mówić
o nich tak, jakby już było pewne, że będzie jej adwokatem. Ale robił to z
jednego powodu: chciał dać kobiecie poznać, że jest po jej stronie i potrafi
sprostać jej oczekiwaniom. Ta metoda nigdy dotąd nie zawiodła, dzięki czemu
zawsze udawało mu się być reprezentantem w interesujących sprawach. A ta
wyglądała na jedną z ciekawszych.
-Co ma pan na myśli?- Vanja spytała ostrożnie, z
rezerwą. Jeszcze nie ufała młodemu prawnikowi, ale chyba będzie musiała zdać
się na jego pomoc. Jego, lub kogokolwiek innego.
-Narkotyki, uzależnienie od lekarstw, dziwne
nawyki seksualne, wszystko, co odbiega od normy. Przynależność do odłamu
religijnego lub sekty, pociąg do alkoholu, nawet zakupoholizm. Każdy drobiazg
jest ważny, jeśli mam przekonać sąd, że powinien przychylić się do pani
wniosku, nie bacząc na protesty pani męża.
-Nigdy nie brałam narkotyków. Alkohol pijam tylko
okazjonalnie, i to w małych ilościach. Nie lubię szaleć po sklepach. Jestem
ateistką. Nie faszeruję się lekami, nawet te przeciwbólowe biorę, gdy naprawdę
nie wytrzymuję z bólu. Czyli prawie nigdy. Nie mam dziwnych nawyków
seksualnych, moje doświadczenie jest dosyć skromne.- Van wyliczyła wszystko
jednym tchem.- Chcę się rozwieść, nie ufam mężowi, nie kocham go, on mnie, jak
przypuszczam, także.
-Świetnie. A jednak proszę przygotować się na to,
że mąż może oskarżać panią o wszystko, nawet, jeśli nie ma pani nic na
sumieniu. W przeciwieństwie do spraw kryminalnych, opierających się na
konkretnych dowodach, rozwód nie jest rozprawą uczciwą. To wzajemne obrzucanie
się pretensjami, pranie brudów, poruszanie najbardziej bolesnych i osobistych
tematów. Ale jeśli jest pani przygotowana na walkę, służę swoją pomocą. Wspólnie
zdołamy dowieść, że pani małżeństwo jest błędem i należy je rozwiązać.
-Czyli mogę uważać pana za swojego pełnomocnika w
tej sprawie?- Vanja ścisnęła w dłoniach torebkę. Ten gest mówił prawnikowi
więcej, niż jakiekolwiek jeszcze pytania z jej strony: była zdecydowana na
rozpoczęcie procedury rozwodowej, choć zapewne bała się jej, nie mając pojęcia,
jak wygląda w praktyce. Wyglądała na zdeterminowaną, i silną psychicznie, z
czego to drugie bardzo cieszyło prawnika. Chciał zająć się jej sprawą, a świadomość,
że prawdopodobnie kobieta nie zacznie spazmować i nie wpadnie w histerię,
słysząc być może brutalne pomówienia ze strony adwokata męża, była wielkim
plusem.
-Tak. Jestem skłonny przeprowadzić panią przez
wszelkie procedury.- Powiedział, nie dodając, że zrobi to głównie z powodu
niecodzienności jej sytuacji. Jeśli wygra, jego notowania podskoczą o kilka
punktów, dzięki czemu będzie zdobywał więcej klientów. Bogatych klientów.
Martwiło go tylko to, że kobieta chciała zrzec się
należnej jej części majątku męża. Ale, jeśli będzie umiał rozegrać to
odpowiednio, nakłoni ją do rezygnacji z tego, a nawet namówi, by mąż zapłacił
jej odszkodowanie za porzucenie, gdy leżała nieprzytomna po wypadku. W takiej
sytuacji honorarium prawnika wzrośnie o odpowiedni procent od wytargowanej
kwoty. Oby jej mąż był dość bogaty, by owa kwota warta była targowania się
przed sądem.- Tak więc, skoro omówiliśmy podstawowe kwestie, chciałbym
przygotować podstawowy szkic pozwu. Przeciw komu mam go skierować?
-Przeciw Jaredowi Leto.- Kobieta uśmiechnęła się
łagodnie, widząc zaskoczenie na twarzy prawnika.- Przepraszam, że dopiero teraz
mówię, kto jest moim mężem. Wcześniej nie uważałam tego za konieczne, tym
bardziej, że byłam pewna, iż bez kłopotów rozpoznał pan Shanniego.- Wskazała
siedzącego cicho Shannona, przysłuchującego się z uwagą całej rozmowie.
Prawnik obrzucił go wzrokiem: rzeczywiście, teraz
wiedział, kogo przed sobą ma. Że też dotąd umknęło jego pamięci nazwisko tak
rozpoznawalnego człowieka, jak Shannon Leto. Powinien był od razu przypomnieć
sobie, kim jest, w końcu nie każdy ma tak charakterystyczną twarz, szczególnie
krzaczaste brwi o dziwnym kształcie. Widział go, jego zdjęcia, a jednak nie
pamiętał aż do teraz.
Zaintrygował go fakt, że brat człowieka, przeciw
któremu ma występować, asystował szwagierce w takiej sytuacji. To było co
najmniej zastanawiające i wyglądało na to, że w rodzinie Leto dzieją się dziwne
rzeczy. W jakiś sposób przypominało to scenariusze zagmatwanych seriali,
namiętnie oglądanych przez gospodynie domowe. Nie chciał zagłębiać się w
domysły ani dorabiać własnej wersji tego, co mogło mieć miejsce, więc zostawił
w spokoju przypuszczenia i wrócił do sprawy, z jaką przyszła do niego kobieta.
Wyjaśnił, jak przebiegać będzie cała procedura,
jakie dokumenty musi dostarczyć, jakich informacji udzielić. Co robić, a czego nie robić. Jak starać się
postępować z mężem, jeśli nadal będą mieszkać pod jednym dachem i napotka na
jakiekolwiek nieprzyjemności z jego strony. A przede wszystkim poradził jej, by
rozejrzała się za mieszkaniem i wyprowadziła od Jareda, zanim pozew zostanie mu
dostarczony. Przestrzegł, że mężowie potrafią reagować w takiej chwili bardzo
emocjonalnie, i miał na myśli zarówno pobicia, jak i rzadkie przypadki zabójstw
w afekcie, ale to ostatnie przemilczał.
Odprowadzając klientkę i jej towarzysza do wyjścia
zauważył, jak mężczyzna dotyka przelotnie dłonią pleców kobiety, przepuszczając
ją w drzwiach. Gest, sam w sobie niewinny i częsty w takich momentach, miał w
sobie jednak nutę intymności, trwał zbyt długo, jak na przypadkowe,
grzecznościowe dotknięcie. Dłoń Shannona nie tyle dotknęła kobiety, ile
spoczęła na jej plecach całą powierzchnią, prawie je gładząc. To było tak
wymowne, że prawnik nie mógł mylić się, wyciągając jedyny słuszny wniosek: prawdopodobnie
ta para miała z sobą romans, i to on musiał być głównym powodem tego, że pani
Leto chciała odejść od męża.
Wrócił do gabinetu i natychmiast zadzwonił do
żony, podekscytowany i pełen zapału.
-Kochanie, nie uwierzysz.- Powiedział, gdy tylko
podniosła słuchawkę.- Będę prowadził sprawę rozwodową Jareda Leto.
Vanja zapięła pas i wcisnęła się głęboko w fotel
pasażera. Dłonie drżały jej ze zdenerwowania: cała była w tym momencie kłębkiem
nerwów, do tego obnażonych, wrażliwych na najsłabsze dotknięcie. Nie zdawała
sobie sprawy, że pozornie prosta rzecz, jaką było rozpoczęcie starań o rozwód,
może być tak deprymująca.
Czuła się rozdwojona: z jednej strony cieszyła
się, że nareszcie coś robi, z drugiej zaczynała bać się samej rozprawy i tego,
co mogła przynieść. To, co mówił młody prawnik, nie nastrajało optymistycznie,
i przez krótką chwilę dziewczyna żałowała, że w ogóle zdecydowała się na
rozwód. Pomyślała nawet, że mogła dać sobie spokój z sądem, po prostu żyć jako
żona Jareda, ale osobno, w separacji. Dać mężowi wolną rękę, pozwolić, by
robił, na co ma ochotę i z kim ma ochotę, a samej skupić się na mężczyźnie, ku
któremu ciągnęło ją, jakby była kawałkiem żelaza, a on silnym magnesem. Co Shann
zrobi, gdy będzie wolna? Czy będzie jej wtedy chciał tak, jak chce teraz?
Spojrzała na niego, szukającego czegoś w schowku,
i nie mogła się nie uśmiechnąć: mamrotał do siebie, marszcząc czoło i grzebiąc
wśród sterty papierzysk i innych śmieci, upchniętych w niewielkiej wnęce.
-Gaduła.- Stwierdziła z czułością, którą nawet ona
słyszała w tym jednym, krótkim słowie.
-Kto, ja?- Odwrócił się do niej, będąc na tyle
blisko, żeby jego oddech wzburzył jej włosy nad czołem.
-Aha. Często coś tam sobie szepczesz pod nosem.
Niekiedy to bardzo słodkie.- Musnęła dłonią czoło Shanniego, odgarniając na bok
jego przydługą już grzywkę. Byli w podziemnym garażu, więc mogła pozwolić sobie
na podobny gest bez obawy, że ktoś ich zobaczy. Pokusiła się nawet o lekki
pocałunek w policzek kochanka, nim pozwoliła mu usiąść prosto za kierownicą. Tym,
czego szukał, były okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające sporą część jego
twarzy.
-Ale cię maglował.- Odezwał się, wyjeżdżając z
parkingu w jasność dnia.
-Nie wiedziałam, że to tak skomplikowane, byłam
przekonana, że powiem zwyczajnie „Chcę się rozwieść”, i to wystarczy.- Vanja
zasłoniła dłonią porażone światłem słońca oczy.
-Ale nie chcesz się wycofać, prawda?- Pytanie
zadane zostało poważnym, głuchym tonem.
Dziewczyna spojrzała z niepokojem na kochanka: nie
widziała jego oczu, ale miał zaciśnięte mocno usta, co u niego świadczyło o
silnym zdenerwowaniu.
-Nie, Shannie, nie wycofam się tylko dlatego, że
przeraża mnie cała procedura rozwodowa. Chcę to zrobić, chcę uwolnić się z rąk
Jaya, i musiałby mnie zabić, żebym tego nie zrobiła.- Odparła stanowczo.
-Nie mów o śmierci, do cholery!- Shannon
mimowolnie podniósł głos. W głowie kłębiło mu się od myśli, wywołanych słowami
prawnika.
-O co ci chodzi? Dlaczego tak się unosisz? Tak
tylko powiedziałam.
-Vanju, on powiedział, że faceci różnie reagują.
Jerry nie chce rozwodu, tak? A ja ciągle mam przed oczami siniaki na twoich
ramionach.- Shannon zwolnił, potem zjechał na parking przy supermarkecie i
zatrzymał się byle gdzie, nie patrząc, czy inni mogą swobodnie go wyminąć.- Czy
to źle, że się o ciebie martwię? Wyobraźnia podsuwa mi paskudne obrazy, uwierz,
że po powrocie Jerrego nie odstąpię cię na krok. Gdybym mógł, spałbym pod
twoimi drzwiami, żeby mieć pewność, że nic ci nie grozi.
-I na pewno nie wyglądałoby to podejrzanie.- Van
westchnęła głośno.- Shannie, zanim pozew będzie gotów i trafi do rąk Jaya,
minie jakiś czas. To nie tak, że wszystko stanie się zaraz, teraz. Mam mnóstwo
czasu na wszystko. Mogę złożyć pozew za miesiąc, dwa, mogę zrobić to po waszej
trasie koncertowej. Sam mówiłeś, że nie chcesz robić problemów przed nią, więc
może i ja dostosuję się do tego i poczekam? Poza tym, chciałabym naprawdę
przygotować się na wszystko, a w tej chwili tkwię w idiotycznym momencie, w
którym nie pamiętam wielu spraw z przeszłości, i mam do wyjaśnienia kilka
obecnych.
-I myślisz, że przypomnisz sobie wszystko na
zawołanie?- Shann ochłonął trochę i zjechał na miejsce parkingowe.
-Od niedawna chodzi mi po głowie, żeby poddać się
hipnozie regresywnej. Na pewno o niej słyszałeś.- Dziewczyna wzięła go za
rękę.- Nie wiem tylko, dlaczego za każdym razem, gdy o tym pomyślę, zaczynam
się bać. W mojej przeszłości musiało być coś, czego dotąd podświadomie się
boję. Nie upadek z okna, choć on też nie należał do przyjemności. Nie mam
przecież lęku wysokości, więc moja trauma nie wynika z wypadku. To coś innego,
i mój umysł bardzo nie chce wiedzieć, co.
-Wiesz, że w razie czego możesz na mnie liczyć.-
Shann zdjął okulary i uśmiechnął się łagodnie.- Jestem po twojej stronie,
skrzacie.
Vanja
poczuła nagły, prawie bolesny przypływ uczuć do Shannona. Coś, co zatrzymało
oddech w jej piersiach i ścisnęło w gardle tak, jakby lada chwila miała się
rozpłakać. Przełknęła ślinę, myśląc o jego gotowości do bronienia jej przed
człowiekiem, z którym łączyło go więcej, niż z kimkolwiek innym. Pierwszy raz
usłyszała z jego ust, że stawia ją przed bratem. Nie powiedział tego dosłownie,
ale i tak zrozumiała.
-Możemy wracać do domu, Shannie?- Spytała cicho.-
Mam wielką ochotę cię przytulić, a tu ktoś mógłby zobaczyć.- Wskazała kciukiem
za siebie, na zatłoczony parking, po przez który co moment przechodzili klienci
marketu. Niektórzy zaglądali z zaciekawieniem do wnętrza ich wozu, co nie
dawało nawet złudzenia intymności.
-Przytulić, mówisz?- Shann nałożył z powrotem
okulary i wyjechał z parkingu.- Czasem mam w dupie, co kto zobaczy i pomyśli,
szczerze mi to zwisa. I wkurza mnie, że muszę czaić się jak jakiś zboczeniec,
żeby móc cię dotknąć. Czuję się tak, jakbym robił coś złego.
-Przecież sam mówiłeś, że to konieczne, i nie
chcesz wywoływać afery w rodzinie teraz, przed planowaną trasą.- Vanja odrobinę
pogubiła się w tym, co słyszała od Shannona przez ostatnie kilka dni.
-Wiem, co mówiłem, skrzacie, i wiem, że tak
trzeba. Przepraszam, chyba mam trochę zszargane nerwy. Ciągle muszę mieć
napiętą uwagę i pilnować się, żeby nie powiedzieć czegoś, co nas zdradzi. To
męczące.
-Tak. To bardzo męczące.- Przyznała z goryczą.
Tylko kochankowie, mieszkający pod jednym dachem z
małżonkiem jednego z nich, mogą wiedzieć, ile wysiłku kosztuje udawanie, że nic
ich nie łączy. Każdy kolejny dzień, od rana do wieczora, przeżywany był z
napięciem, które chwilami stawało się fizycznie bolesne. Każde słowo, jakie
między nimi padało, musiało być obojętne, nie mogło zawierać w sobie nuty
czułości, która cisnęła się na usta i chciała być obecna w tonie, jakim mówili.
Każdy gest, dotknięcie, nawet muśnięcie palcami
ramienia kochanka, wszystko niosło w sobie groźbę, że zdradzi łączące ich emocje przed tym, który nie mógł o nich wiedzieć. A najgorsze były chwile, w których
trzeba było rozejść się do swoich pokoi i leżeć samotnie w pustym, zbyt wielkim
łóżku, co najwyżej rozmawiając szeptem przez telefon i mówiąc, jak bardzo
chciałoby się znaleźć obok tego drugiego.
Poza jednym, jedynym razem, gdy Van przekradła się
do pokoju Shanniego, nie odważyli się na powtórzenie tego. Zbyt bali się, że
Jared poczuje chęć, by coś zjeść, napić
się, czy po prostu zechce powiedzieć coś żonie lub bratu, i że stanie się to w
momencie, gdy oni będą się kochać, próbując być cicho, tłumiąc wszelkie
odgłosy, każdy jęk, sapnięcie. Scena, w której Jared staje pod drzwiami
sypialni Shannona, nasłuchuje, a potem zaczyna dobijać się, walić w deski
pięściami, wrzeszczeć, na koniec wyważa drzwi i zastaje ich w pościeli, nagich,
zakrywających się pospiesznie, widok wykrzywionej z nienawiści do nich twarzy
młodszego Leto, dyszącego chęcią zemsty, często pojawiał się w wyobraźni Vanji.
Nie chciała, by coś podobnego miało miejsce. Nie w ten sposób jej mąż miał
dowiedzieć się o związku między nią i jego bratem. Bo że dowie się wcześniej
czy później, to było pewne.
I prawdopodobnie jego świat rozsypie się w tym
momencie w gruzy.
-Kiedyś trzeba będzie mu powiedzieć.- Mruknęła pod
nosem, bardziej do siebie, niż do Shanniego.
-Taa, kiedyś trzeba będzie.- Przyznał. Czyli
usłyszał, choć mówiła bardzo cicho.
-Chyba najlepiej po rozwodzie?- Spytała, w myślach
dodając: o ile wytrzymasz ze mną do tego czasu i nie zastąpisz mnie kimś
młodszym i zdrowym.
-Nie wiem, może.- Shann wymamrotał to bez
przekonania. W jego mniemaniu, jeśli Jerry będzie wiedział, że Vanja chce od
niego odejść, równie dobrze może zostać uświadomiony w tej drugiej kwestii. Sprawa
rozwodowa mogła potrwać, a oczekiwanie na decyzję sądu mogło się przedłużyć,
jeśli Van zdecyduje się czekać z tym do końca ich trasy, aż wrócą do domu i nie
będą mieli w planie dalszych wyjazdów. To oznaczało długie, bardzo długie miesiące
dalszego udawania, że nic między nimi nie ma. A on z nagła wyobraził sobie, że
Vanja będzie towarzyszyć podczas trasy właśnie jemu, czekać za sceną, aż
skończą grać, potem razem będą jechać do hotelu i…
A jeśli ona chciała czekać dlatego, że nie miała w
planach kontynuowania romansu po rozwodzie? Może tak naprawdę miała zamiar
oskubać Jerrego z części kasy i uciec, na przykład do Rosji, gdzie mogłaby żyć
pełną gębą z kimś innym? Z jakimś Ruskiem, wyższym, przystojniejszym i młodszym
od Shannona?
Dlaczego musi mieć te wszystkie wątpliwości? Bo
nie powiedziała mu, że go kocha? A nawet jeśli powie, to czy będzie umiał jej
uwierzyć i porzucić ciągłe myślenie o tym, że to następna kobieta, która go
zostawi?
-Masz ochotę na coś do jedzenia?- Odezwał się,
zmieniając temat.- Pomyślałem, żeby kupić coś w KFC, dawno nie jadłem śmieci.
-Chyba lepiej zrobię coś na szybko w domu. Nie mam
zaufania do tego, co serwują w takich barach. Podobno można znaleźć w porcji
różne ciekawe rzeczy, jak choćby panierowane kurze łby.- Mówiąc, Vanja położyła
dłoń na udzie Shannona. Tego nie mógł zobaczyć nikt z ulicy, jeśli nie
zajrzałby do wnętrza ich samochodu z bliska.- O ile pamiętam, mam w lodówce
rozmrożone steki.
-W takim razie steki, a do nich kupimy chrupiące
bagietki i butelkę wina.
-Zrobimy sałatkę? Będę kroić, a ty zajmiesz się
mieszaniem. Jesteś w tym świetny.- Ścisnęła jego nogę, z rozkoszą czując pod
palcami silne mięśnie. Od razu też zaczęła mieć dwuznaczne myśli, co było czymś
normalnym przy mężczyźnie takim, jak Shannie.
-Mówisz, że jestem niezły w mieszaniu?- Spytał
lekkim tonem i sapnął przez nos, czując, jak jej dłoń wędruje na wewnętrzną
powierzchnię jego uda. To było bardzo… jednoznaczne. I podniecające, tym
bardziej, że zakazane w tej chwili i w tym miejscu. Machinalnie poprawił się,
siadając z szerzej rozsuniętymi kolanami, nakręcając się coraz bardziej i
niecierpliwiąc, ale nie nacisnął na gaz, pamiętając, że Vanja boi się jego
szybkiej, niespokojnej jazdy.- Jezu, skrzacie, rób tak dalej, to sama będziesz
musiała iść do sklepu. Ja nie wysiądę.
-Pójdę, a jak.- Vanja zaśmiała się, rozbawiona.
Wystarczyło, że dotarła palcami do samej góry uda Shanniego, a on już był
podniecony, co wyczuła dotykiem.- A może dajmy sobie spokój z bagietkami i
winem? Steki i sałatka wystarczą.
-Ale jeść będziemy później?- Shann z ochotą
przystał na jej pomysł i skręcił od razu w drogę, prowadzącą ich do domu.
Spieszył się na tyle, na ile mógł, nie chcąc prowadzić jak wariat.
Najlepsza w tym wszystkim była świadomość, że będą
sami, tylko we dwoje, i nic nie przeszkodzi im w robieniu tego, na co mają
ochotę. Mogą kochać się nawet na podłodze w holu, jeśli nabiorą na to chęci,
mogą być głośno, mogą mówić, co zechcą. Mogą wszystko.
Ale tylko przez dwa dni, stwierdził w myślach. Tylko
do powrotu Jerrego, który nagle z brata zmienił się w przeszkodę, stojącą na
drodze szczęściu Shannona.
Jak można tak bardzo zmienić swoje zapatrywania na
życie i stosunek do kogoś, z kim człowiek wychowywał się od dzieciństwa, kogo
kochał, dla kogo gotów był poświęcić część siebie? Jakim cudem jedna, drobna
kobieta potrafiła przewrócić wszystko do góry nogami, nie robiąc w zasadzie nic
szczególnego? Wystarczyło, że była, że go chciała, i już świat nabierał nowych
barw a życie stawało się lepsze. Nawet, gdyby przyszło za to później zapłacić,
warto było żyć chwilą i mieć nadzieję, że to nigdy się nie skończy. Warto było
stać się kimś innym.
-Wiesz, trochę się boję.- Stwierdził, wjeżdżając za bramę, gdy tylko otworzyła się na tyle, by nie oderwać lusterek bocznych. Zamiast na podjazd, skierował wóz prosto do garażu.
-Czego, Shannie? Przecież nie zrobię ci krzywdy, będę delikatna.- Vanja rozpięła pas i przysunęła się do niego.- Bardzo, bardzo delikatna.- Wymruczała mu do ucha.
-Tego, że i tak mnie zostawisz.- Wyjaśnił, zatrzymując samochód na jednym z wolnych miejsc.
-Hmm, dlaczego miałabym to robić?- Dziewczyna przycisnęła się do niego, wodząc dłonią wzdłuż jego ramion. Pocałowała go w szyję, tuż pod uchem, i polizała rozgrzaną skórę końcem języka. Shannon zadrżał wyraźnie i stęknął cicho, czując mrowienie w kręgosłupie. Wyswobodził się z pasów, ale nawet nie chciało mu się ruszyć z miejsca. Całkowicie poddał się pieszczotom Van, czerpiąc z nich wielką przyjemność i czując ekscytację na myśl o seksie tu, na siedzeniu kierowcy. To było odrobinę szalone, ale na swój sposób piękne.
-Bo zawsze tak jest.- Odpowiedział po chwili.
-Musisz wierzyć, że kiedyś nie będzie.- Vanja uniosła się, na moment zawisła nad nim, potem wgramoliła się na jego nogi i usiadła na nich, mocno ściskając je udami. Może nie było to zbyt wygodne, ale dla nich, niższych, niż przeciętny człowiek, wnętrze pojazdu nie było zbyt ciasne.
-Staram się, ale doświadczenie mówi mi co innego.- Shann chwycił w dłonie opięte materiałem spódnicy pośladki Van. Uwielbiał je, były tak inne od pośladków białych dziewczyn, mięsiste, okrągłe, stworzone dla jego rąk.- Dlaczego powiedziałaś "kiedyś", a nie "teraz"?
-To tylko słowa, Miśku, są bez znaczenia. Może twoje "kiedyś" właśnie nadeszło, kto wie?- Drobne dłonie Vanji zjechały w dół koszulki Shannona i spoczęły na zamku jego spodni. Klęcząc, rozpięła je powoli, po czym wsunęła palce pod materiał, dotykając gorącego ciała.
-Bardzo chciałbym, żebyś miała rację.- Shann uniósł odrobinę biodra, pozwalając dziewczynie uwolnić je z dżinsów, jednocześnie podciągając jej spódniczkę prawie do pasa. Miała na sobie delikatne koronkowe majtki, w dotyku przypominające leciutką pajęczynę, i zdziwił się, że coś równie miękkiego nie łaskocze jej przy każdym poruszeniu.- Jezu, skrzacie, jak ja cię pragnę.- Wyszeptał z ustami przy jej skroni.- Co ty ze mną robisz, malutka?
-A co ty robisz ze mną, Shannie?- Odpowiedziała pytaniem.- Nigdy nie czułam się tak, jak przy tobie.
-Tak bardzo cię kręcę?- Drżącymi palcami odsunął jej bieliznę na bok, objął drugą ręką jej talię i przyciągnął do siebie, opuszczając dziewczynę na dół. Moment, gdy wsuwał się w nią, odczucie ciasnego gorąca, był nieziemski, wyjątkowy.
-Tak, choć miałam na myśli emocje, to, co czuję.- Sprostowała, zarumieniona z podniecenia. Shann trzymał dłonie na jej biodrach, delikatnie narzucając jej sposób i tempo ich poruszeń, powolny rytm w przód i w tył.
-Kochasz mnie?- Spytał szeptem, mając wrażenie, że unosi się nad ziemią, szybuje w powietrzu, jest oderwany od wszystkiego, co ziemskie. Przeraził się nawet, że spadnie i rozbije się na tysiące kawałeczków, słysząc "Nie, Shann".
Musiał zamknąć oczy, przekonany, że Vanja spojrzy na niego z politowaniem, zdziwiona, że śmiał mieć nadzieję.
Chciał usłyszeć odpowiedź, i bał się jej jak ognia: zaprzeczenie byłoby jak policzek, potwierdzenie... Zawsze było początkiem końca. Zawsze. Choćby z całych sił starał się, żeby było inaczej. A jednak chciał, żeby ktoś go kochał, i oddałby za to wszystko, co miał.
-Tak, Shannie. Bardzo.- Ciche, ale wypowiedziane z pewnością siebie i stanowczo słowa dotarły do jego uszu, zatrzymały na sekundę jego serce, i znów zmusiły je do pracy, każąc teraz bić w piersi jak szalone.
-Naprawdę?- Rzucił idiotycznie, ale był zbyt uszczęśliwiony, żeby myśleć trzeźwo. Uniósł powieki, napotykając lśniące spojrzenie czarnych oczu Vanji. Uśmiechała się do niego z czułością, oddychając ciężko, nadal kołysana jego dłońmi.
-Naprawdę.- Pocałowała go w czoło, w policzek, w czubek nosa, w usta.
-Jezu. To cudownie.- Wymamrotał, nie umiejąc ubrać własnych, oszalałych myśli w sensownie brzmiące słowa.
W głowie tłukło mu się jedno, przebijając się ponad wszystkim innym i powoli spychając inne rzeczy w dół.
"Muszę uważać, muszę być czujny, muszę pilnować, żeby nikt mi jej nie ukradł."
Mimo, iż wierzył w szczerość uczuć Vanji, nie umiał odsunąć od siebie obaw, że jeśli on mógł odbić ją bratu, ktoś inny, lepszy, może odbić ją jemu. I że to byłoby sprawiedliwą karą za wmieszanie się w związek brata.
Constance powoli wjechała na podjazd i zatrzymała się, obrzucając wzrokiem dom i ogrod synów. W zasadzie nie planowała odwiedzin, ale właśnie kupiła nowy samochód i przejeżdżając w pobliżu postanowiła pochwalić się nim swoim dzieciom.
Nowy nabytek, piękny, lśniący, kremowy Lexus, miał tak cichy silnik, że w pierwszej chwili, gdy w nim usiadła i przekręciła kluczyk, Constance myślała, że w ogóle nie zapalił. Jedynie delikatne drżenie pojazdu oznajmiało, że jednak jest sprawny.
Wnętrze miał luksusowe, w dodatku wyciszone do tego stopnia, że nie dobiegały do niej prawie żadne odgłosy z ulicy. Wszystko, co słyszała, jadąc, to własny oddech i łagodny szum klimatyzacji.
Po prostu pokochała wóz od pierwszej chwili, i koniec.
Wysiadając, zamknęła drzwiczki tak lekko, jakby bała się, że są zrobione z porcelany i zatrzaskując je odrobinę mocniej, może je stłuc. Obeszła przód Lexusa, przeciągając dłonią po nagrzanej masce i strącając z lakieru drobne pyłki.
-Jesteś ślicznym, najśliczniejszym na świecie autem, mój drogi.- Szepnęła czule, jakby przemawiała do mężczyzny swojego życia.
Weszła do domu synów, otwierając jego drzwi własnym kompletem kluczy. Miała go, by w czasie, gdy jej chłopcy zwiedzali świat lub koncertowali, ona mogła pilnować ich posiadłości, dbać o kwiaty, mieć na uwadze ludzi, przychodzących co kilka dni zamieść kurze i umyć okna. Nie ufała obcym, nawet tej czy tamtej dziewczynie któregoś z synów, a szczególnie dziewczynom Shannona. Były... wyuzdane, a takie lafiryndy mają w głowach tylko jedno: gzić się, napić się, potem znów się gzić. Żadna z nich nie potrafiłaby nawet włączyć porządnie alarmu i jedynie naraziłaby dom na to, że stałby się łupem złodziei. Kto więc musiał trzymać rękę na pulsie? Ona. Matka.
Zatrzymała się na środku holu, rozglądając się i nasłuchując, czy ktoś jest w środku, czy też wszyscy pojechali gdzieś, albo siedzą na patio, leniuchując.
O ile mogła zrozumieć, że jej synowie, szczególnie młodszy, potrzebowali czasami wypocząć i nic nie robić, o tyle nie pojmowała, dlaczego "żona" Jareda zbija bąki, całymi dniami leżąc jak zdechła ryba. Nie lubiła jej, wręcz nie cierpiała, głównie za to, że śmiała wtargnąć w ich rodzinę i odciągnąć na bok Jerrego, który pod wpływem tej czarnej lafiryndy ani myślał dać się nawrócić na dobrą drogę i wytłumaczyć sobie, że powinien związać się z kimś innym.
Chwała Bogu, że ta kobieta nie mogła dać mu dziecka, całe szczeście! Constance nie umiała nawet myśleć o perspektywie posiadania wnuka, którego dziadkami ze strony matki były takie indywidua, jakimi byli rodzice Vanji.
I co to w ogóle za imię: Vanja. Przecież to rosyjskie imię męskie, choć podobno pisane przez "j" zamiast "i" stawało się obojnacze i mogło być nadawane również dziewczynkom.
Constance wydęła pogardliwie umalowane na czerwono usta i otworzyła je, chcąc zawołać w głąb domu z pytaniem, czy ktoś jest, ale w tym samym momencie usłyszała dobiegający od strony kuchni śmiech "synowej".
Ruszyła w tamtym kierunku i zatrzymała się w miejscu, gdy za zakrętem zobaczyła przez drzwi fragment pomieszczenia, a w nim...
Cofnęła się w cień, nie mogąc oderwać oczu od tkwiącej w gorącym uścisku pary, wymieniającej pocałunki. Od razu rozpoznała charakterystyczną, niską i przysadzistą postać starszego syna, jak i drobną, jeszcze niższą kobietę, żonę Jareda. CAŁOWALI SIĘ, nie widząc poza sobą świata, objęci w najlepsze...
-Ty... lafiryndo. Mało ci, że odebrałaś mi jednego syna, to teraz sięgasz po drugiego?- Constance syknęła z zimną nienawiścią, sięgając do torebki po telefon. Mimo, iż była zdenerowana, i to jak zdenerwowana, dłoń nawet nie drgnęła jej, gdy z ukrycia, czając się w cieniu na początku korytarza, robiła kilka pospiesznych zdjęć, przy każdym kolejnym korzystając z opcji przybliżenia obrazu.- Ty ruska mendo, ty szmato, ty...- Constance warczała pod nosem, wycofując się jak najciszej do holu, stanęła przy drzwiach wyjściowych i wstrząsnęła się cała z obrzydzenia.
Jej uprzednia niechęć do dziewczyny zmieniła się w lodowatą pewność, że musi pozbyć się jej, zanim będzie za późno. Musi doprowadzić do tego, by Jerry przejrzał na oczy i zrozumiał, że jego "żona" nie jest w niczym lepsza od swojej matki-prostytutki. Musi odizolować od niej Shannona, najlepiej wysyłając go gdzieś... zaraz, o ile dobrze pamiętała, chłopcy mieli jechać gdzieś razem w ramach promocji najnowszej płyty, czy czegoś tam. Świetnie. W tym czasie ona pogoni kota tej... Rusce, zachowującej się jak psia samica w rui.
Mamrocząc pod nosem i układając w głowie plan pozbycia się Vanji, Constance schowała telefon, otworzyła drzwi i trzasnęła nimi, udając, że właśnie weszła do domu. W wyobraźni widziała, jak mała szmata odskakuje od jej dziecka, przestraszona, i uśmiechnęła się zjadliwie.
-Popamiętasz mnie, ja ci to obiecuję.- Szepnęła, po czym wydarła się na głos.- Hello, jest ktoś w domu? Jerry? Shann? Vanja?- Wymieniała imiona domowników, ledwie mogąc wypchnąć z ust ostatnie.- Muszę wam coś pokazać! Jesteście?
-Mhm, jesteśmy, to znaczy, Jerrego nie ma, poleciał do Houston.- Shannon wyłonił się z korytarza przy kuchni.- Cześć, mamo.- Podszedł i cmoknął ją w nadstawiony specjalnie po to policzek.- Co takiego chcesz pokazać? Zrobiłaś sobie pasemka?- Shann jak zwykle zażartował na powitanie, w delikatny sposób naśmiewając się z matczynyh tendencji do bycia wiecznie modnej.
-Zmieniłam samochód. Chodź, zobacz.- Pociągnęła syna do drzwi, nie zwracając uwagi na Vanję, która zjawiła się po chwili w holu, wycierając ręce w kuchenną ścierkę.- Straszna szkoda, że Jerrego nie ma, tyle go omija.- Westchnęła teatralnie.
-A tam, że wozu nie zobaczy? Pojutrze wróci, wtedy mu pokażesz.- Shannon zszedł na podjazd, podziwiając nowy nabytek matki. Zagwizdał z uznaniem.- No no, piękny, nie powiem. Teraz możesz jechać i wyrywać młodziaków, Connie. Na taką brykę poleci każdy przed trzydziestką.- Zachichotał, znów robiąc sobie prześmiewki: jego matka uważała, że mężczyźni nie są warci jej uwagi, nie są jej potrzebni, więc trzymała się od nich na dystans. Tym bardziej od młodszych, kojarzących się tylko z seksem, który dla niej nie istniał. Shann zastanawiał się czasem, jakim cudem ojcu udało się dwa razy ją zapłodnić.
-Po co Jerry poleciał do Houston? Dlaczego sam?- Kobieta puściła jego uwagi mimo uszu.
-Po co? Lansować się, jak zwykle. A do tego ja mu potrzebny nie jestem.- Shannon poklepał maskę wozu.- Napijesz się kawy? Właśnie miałem wstawić, zresztą zaraz będziemy piec steki, może chcesz zostać na obiedzie?- Zaproponował.
-Nie, jadę do siebie, wpadłam tylko pochwalić się zakupem.- Constance spojrzała nad ramieniem syna na stojącą w drzwiach Vanję.- Cóż, skoro Jerrego nie ma, wyślę mu parę zdjęć, na pewno się ucieszy.- Stwierdziła lekkim, pełnym wesołości tonem, prawie machając torebką jak dziewczynka.
Odjeżdżając sprzed domu zerknęła w lusterko wsteczne, patrząc na drobną postać Vanji, zasłoniętą po chwili przez Shannona.
Znów była wściekła, tym razem o to, że musiała pozwolić tej ścierze pozostać z Shannem sam na sam. To było ryzykowne, mogła wskoczyć mu do łóżka, być może zarażając go przy tym jakimś ruskim paskudztwem, bo przecież kobieta, która obłapuje się z własnym szwagrem, musi robić to z każdym.
A może jednak wróci, wymyślając na poczekaniu, że zaczęła ją boleć głowa? W sumie nawet nie było to kłamstwo, na samą myśl, co może wyprawiać się w domu pod nieobecność Jerrego, Connie czuła ucisk w czaszce.
Wróci, składając zmianę decyzji na złe samopoczucie, i zostanie u nich na noc. Zrobi dla starszego syna chociaż to, że pod jej obecność ta szmata nie odważy się wleźć mu pod kołdrę. A jutro...
Jutro wróci Jerry. O dzień wcześniej. Dzięki matce.
Z szerokim uśmiechem satysfakcji Constance zatrzymała wóz przed bramą i zawróciła na szerokiej dojazdówce. Zatrzymując się znów na podjeździe miała zbolałą, nieszczęśliwą minę kogoś, kto cierpi.
Cierpiała, fakt. Cierpiała, myśląc o długich godzinach, które będzie musiała z własnej woli spędzić w towarzystwie tej Ruski.
Ale czego to matka nie zrobi dla własnych dzieci?
*****
Cześć.
Nie pamiętam, czy nie obiecywałam rozdziału w niedzielę, jeśli tak, to tym razem się pospieszyłam, jednym rzutem nadrabiając wszystkie dotychczasowe opóźnienia w zamieszczaniu poprzednich.
Myślę, że ten jest mniej chaotyczny od poprzedniego, a co do końcówki, to pisałam ją jak natchniona. Nie była planowana, wpadła mi do głowy nagle. Ot, dodatkowa atrakcja :)
Nikola, jeśli coś wyłapiesz, pisz, zaraz poprawię ;)
Pozdrawiam i czekam na komentarze. Nie żałujcie ich, proooszę.
Yas.
-Czego, Shannie? Przecież nie zrobię ci krzywdy, będę delikatna.- Vanja rozpięła pas i przysunęła się do niego.- Bardzo, bardzo delikatna.- Wymruczała mu do ucha.
-Tego, że i tak mnie zostawisz.- Wyjaśnił, zatrzymując samochód na jednym z wolnych miejsc.
-Hmm, dlaczego miałabym to robić?- Dziewczyna przycisnęła się do niego, wodząc dłonią wzdłuż jego ramion. Pocałowała go w szyję, tuż pod uchem, i polizała rozgrzaną skórę końcem języka. Shannon zadrżał wyraźnie i stęknął cicho, czując mrowienie w kręgosłupie. Wyswobodził się z pasów, ale nawet nie chciało mu się ruszyć z miejsca. Całkowicie poddał się pieszczotom Van, czerpiąc z nich wielką przyjemność i czując ekscytację na myśl o seksie tu, na siedzeniu kierowcy. To było odrobinę szalone, ale na swój sposób piękne.
-Bo zawsze tak jest.- Odpowiedział po chwili.
-Musisz wierzyć, że kiedyś nie będzie.- Vanja uniosła się, na moment zawisła nad nim, potem wgramoliła się na jego nogi i usiadła na nich, mocno ściskając je udami. Może nie było to zbyt wygodne, ale dla nich, niższych, niż przeciętny człowiek, wnętrze pojazdu nie było zbyt ciasne.
-Staram się, ale doświadczenie mówi mi co innego.- Shann chwycił w dłonie opięte materiałem spódnicy pośladki Van. Uwielbiał je, były tak inne od pośladków białych dziewczyn, mięsiste, okrągłe, stworzone dla jego rąk.- Dlaczego powiedziałaś "kiedyś", a nie "teraz"?
-To tylko słowa, Miśku, są bez znaczenia. Może twoje "kiedyś" właśnie nadeszło, kto wie?- Drobne dłonie Vanji zjechały w dół koszulki Shannona i spoczęły na zamku jego spodni. Klęcząc, rozpięła je powoli, po czym wsunęła palce pod materiał, dotykając gorącego ciała.
-Bardzo chciałbym, żebyś miała rację.- Shann uniósł odrobinę biodra, pozwalając dziewczynie uwolnić je z dżinsów, jednocześnie podciągając jej spódniczkę prawie do pasa. Miała na sobie delikatne koronkowe majtki, w dotyku przypominające leciutką pajęczynę, i zdziwił się, że coś równie miękkiego nie łaskocze jej przy każdym poruszeniu.- Jezu, skrzacie, jak ja cię pragnę.- Wyszeptał z ustami przy jej skroni.- Co ty ze mną robisz, malutka?
-A co ty robisz ze mną, Shannie?- Odpowiedziała pytaniem.- Nigdy nie czułam się tak, jak przy tobie.
-Tak bardzo cię kręcę?- Drżącymi palcami odsunął jej bieliznę na bok, objął drugą ręką jej talię i przyciągnął do siebie, opuszczając dziewczynę na dół. Moment, gdy wsuwał się w nią, odczucie ciasnego gorąca, był nieziemski, wyjątkowy.
-Tak, choć miałam na myśli emocje, to, co czuję.- Sprostowała, zarumieniona z podniecenia. Shann trzymał dłonie na jej biodrach, delikatnie narzucając jej sposób i tempo ich poruszeń, powolny rytm w przód i w tył.
-Kochasz mnie?- Spytał szeptem, mając wrażenie, że unosi się nad ziemią, szybuje w powietrzu, jest oderwany od wszystkiego, co ziemskie. Przeraził się nawet, że spadnie i rozbije się na tysiące kawałeczków, słysząc "Nie, Shann".
Musiał zamknąć oczy, przekonany, że Vanja spojrzy na niego z politowaniem, zdziwiona, że śmiał mieć nadzieję.
Chciał usłyszeć odpowiedź, i bał się jej jak ognia: zaprzeczenie byłoby jak policzek, potwierdzenie... Zawsze było początkiem końca. Zawsze. Choćby z całych sił starał się, żeby było inaczej. A jednak chciał, żeby ktoś go kochał, i oddałby za to wszystko, co miał.
-Tak, Shannie. Bardzo.- Ciche, ale wypowiedziane z pewnością siebie i stanowczo słowa dotarły do jego uszu, zatrzymały na sekundę jego serce, i znów zmusiły je do pracy, każąc teraz bić w piersi jak szalone.
-Naprawdę?- Rzucił idiotycznie, ale był zbyt uszczęśliwiony, żeby myśleć trzeźwo. Uniósł powieki, napotykając lśniące spojrzenie czarnych oczu Vanji. Uśmiechała się do niego z czułością, oddychając ciężko, nadal kołysana jego dłońmi.
-Naprawdę.- Pocałowała go w czoło, w policzek, w czubek nosa, w usta.
-Jezu. To cudownie.- Wymamrotał, nie umiejąc ubrać własnych, oszalałych myśli w sensownie brzmiące słowa.
W głowie tłukło mu się jedno, przebijając się ponad wszystkim innym i powoli spychając inne rzeczy w dół.
"Muszę uważać, muszę być czujny, muszę pilnować, żeby nikt mi jej nie ukradł."
Mimo, iż wierzył w szczerość uczuć Vanji, nie umiał odsunąć od siebie obaw, że jeśli on mógł odbić ją bratu, ktoś inny, lepszy, może odbić ją jemu. I że to byłoby sprawiedliwą karą za wmieszanie się w związek brata.
Constance powoli wjechała na podjazd i zatrzymała się, obrzucając wzrokiem dom i ogrod synów. W zasadzie nie planowała odwiedzin, ale właśnie kupiła nowy samochód i przejeżdżając w pobliżu postanowiła pochwalić się nim swoim dzieciom.
Nowy nabytek, piękny, lśniący, kremowy Lexus, miał tak cichy silnik, że w pierwszej chwili, gdy w nim usiadła i przekręciła kluczyk, Constance myślała, że w ogóle nie zapalił. Jedynie delikatne drżenie pojazdu oznajmiało, że jednak jest sprawny.
Wnętrze miał luksusowe, w dodatku wyciszone do tego stopnia, że nie dobiegały do niej prawie żadne odgłosy z ulicy. Wszystko, co słyszała, jadąc, to własny oddech i łagodny szum klimatyzacji.
Po prostu pokochała wóz od pierwszej chwili, i koniec.
Wysiadając, zamknęła drzwiczki tak lekko, jakby bała się, że są zrobione z porcelany i zatrzaskując je odrobinę mocniej, może je stłuc. Obeszła przód Lexusa, przeciągając dłonią po nagrzanej masce i strącając z lakieru drobne pyłki.
-Jesteś ślicznym, najśliczniejszym na świecie autem, mój drogi.- Szepnęła czule, jakby przemawiała do mężczyzny swojego życia.
Weszła do domu synów, otwierając jego drzwi własnym kompletem kluczy. Miała go, by w czasie, gdy jej chłopcy zwiedzali świat lub koncertowali, ona mogła pilnować ich posiadłości, dbać o kwiaty, mieć na uwadze ludzi, przychodzących co kilka dni zamieść kurze i umyć okna. Nie ufała obcym, nawet tej czy tamtej dziewczynie któregoś z synów, a szczególnie dziewczynom Shannona. Były... wyuzdane, a takie lafiryndy mają w głowach tylko jedno: gzić się, napić się, potem znów się gzić. Żadna z nich nie potrafiłaby nawet włączyć porządnie alarmu i jedynie naraziłaby dom na to, że stałby się łupem złodziei. Kto więc musiał trzymać rękę na pulsie? Ona. Matka.
Zatrzymała się na środku holu, rozglądając się i nasłuchując, czy ktoś jest w środku, czy też wszyscy pojechali gdzieś, albo siedzą na patio, leniuchując.
O ile mogła zrozumieć, że jej synowie, szczególnie młodszy, potrzebowali czasami wypocząć i nic nie robić, o tyle nie pojmowała, dlaczego "żona" Jareda zbija bąki, całymi dniami leżąc jak zdechła ryba. Nie lubiła jej, wręcz nie cierpiała, głównie za to, że śmiała wtargnąć w ich rodzinę i odciągnąć na bok Jerrego, który pod wpływem tej czarnej lafiryndy ani myślał dać się nawrócić na dobrą drogę i wytłumaczyć sobie, że powinien związać się z kimś innym.
Chwała Bogu, że ta kobieta nie mogła dać mu dziecka, całe szczeście! Constance nie umiała nawet myśleć o perspektywie posiadania wnuka, którego dziadkami ze strony matki były takie indywidua, jakimi byli rodzice Vanji.
I co to w ogóle za imię: Vanja. Przecież to rosyjskie imię męskie, choć podobno pisane przez "j" zamiast "i" stawało się obojnacze i mogło być nadawane również dziewczynkom.
Constance wydęła pogardliwie umalowane na czerwono usta i otworzyła je, chcąc zawołać w głąb domu z pytaniem, czy ktoś jest, ale w tym samym momencie usłyszała dobiegający od strony kuchni śmiech "synowej".
Ruszyła w tamtym kierunku i zatrzymała się w miejscu, gdy za zakrętem zobaczyła przez drzwi fragment pomieszczenia, a w nim...
Cofnęła się w cień, nie mogąc oderwać oczu od tkwiącej w gorącym uścisku pary, wymieniającej pocałunki. Od razu rozpoznała charakterystyczną, niską i przysadzistą postać starszego syna, jak i drobną, jeszcze niższą kobietę, żonę Jareda. CAŁOWALI SIĘ, nie widząc poza sobą świata, objęci w najlepsze...
-Ty... lafiryndo. Mało ci, że odebrałaś mi jednego syna, to teraz sięgasz po drugiego?- Constance syknęła z zimną nienawiścią, sięgając do torebki po telefon. Mimo, iż była zdenerowana, i to jak zdenerwowana, dłoń nawet nie drgnęła jej, gdy z ukrycia, czając się w cieniu na początku korytarza, robiła kilka pospiesznych zdjęć, przy każdym kolejnym korzystając z opcji przybliżenia obrazu.- Ty ruska mendo, ty szmato, ty...- Constance warczała pod nosem, wycofując się jak najciszej do holu, stanęła przy drzwiach wyjściowych i wstrząsnęła się cała z obrzydzenia.
Jej uprzednia niechęć do dziewczyny zmieniła się w lodowatą pewność, że musi pozbyć się jej, zanim będzie za późno. Musi doprowadzić do tego, by Jerry przejrzał na oczy i zrozumiał, że jego "żona" nie jest w niczym lepsza od swojej matki-prostytutki. Musi odizolować od niej Shannona, najlepiej wysyłając go gdzieś... zaraz, o ile dobrze pamiętała, chłopcy mieli jechać gdzieś razem w ramach promocji najnowszej płyty, czy czegoś tam. Świetnie. W tym czasie ona pogoni kota tej... Rusce, zachowującej się jak psia samica w rui.
Mamrocząc pod nosem i układając w głowie plan pozbycia się Vanji, Constance schowała telefon, otworzyła drzwi i trzasnęła nimi, udając, że właśnie weszła do domu. W wyobraźni widziała, jak mała szmata odskakuje od jej dziecka, przestraszona, i uśmiechnęła się zjadliwie.
-Popamiętasz mnie, ja ci to obiecuję.- Szepnęła, po czym wydarła się na głos.- Hello, jest ktoś w domu? Jerry? Shann? Vanja?- Wymieniała imiona domowników, ledwie mogąc wypchnąć z ust ostatnie.- Muszę wam coś pokazać! Jesteście?
-Mhm, jesteśmy, to znaczy, Jerrego nie ma, poleciał do Houston.- Shannon wyłonił się z korytarza przy kuchni.- Cześć, mamo.- Podszedł i cmoknął ją w nadstawiony specjalnie po to policzek.- Co takiego chcesz pokazać? Zrobiłaś sobie pasemka?- Shann jak zwykle zażartował na powitanie, w delikatny sposób naśmiewając się z matczynyh tendencji do bycia wiecznie modnej.
-Zmieniłam samochód. Chodź, zobacz.- Pociągnęła syna do drzwi, nie zwracając uwagi na Vanję, która zjawiła się po chwili w holu, wycierając ręce w kuchenną ścierkę.- Straszna szkoda, że Jerrego nie ma, tyle go omija.- Westchnęła teatralnie.
-A tam, że wozu nie zobaczy? Pojutrze wróci, wtedy mu pokażesz.- Shannon zszedł na podjazd, podziwiając nowy nabytek matki. Zagwizdał z uznaniem.- No no, piękny, nie powiem. Teraz możesz jechać i wyrywać młodziaków, Connie. Na taką brykę poleci każdy przed trzydziestką.- Zachichotał, znów robiąc sobie prześmiewki: jego matka uważała, że mężczyźni nie są warci jej uwagi, nie są jej potrzebni, więc trzymała się od nich na dystans. Tym bardziej od młodszych, kojarzących się tylko z seksem, który dla niej nie istniał. Shann zastanawiał się czasem, jakim cudem ojcu udało się dwa razy ją zapłodnić.
-Po co Jerry poleciał do Houston? Dlaczego sam?- Kobieta puściła jego uwagi mimo uszu.
-Po co? Lansować się, jak zwykle. A do tego ja mu potrzebny nie jestem.- Shannon poklepał maskę wozu.- Napijesz się kawy? Właśnie miałem wstawić, zresztą zaraz będziemy piec steki, może chcesz zostać na obiedzie?- Zaproponował.
-Nie, jadę do siebie, wpadłam tylko pochwalić się zakupem.- Constance spojrzała nad ramieniem syna na stojącą w drzwiach Vanję.- Cóż, skoro Jerrego nie ma, wyślę mu parę zdjęć, na pewno się ucieszy.- Stwierdziła lekkim, pełnym wesołości tonem, prawie machając torebką jak dziewczynka.
Odjeżdżając sprzed domu zerknęła w lusterko wsteczne, patrząc na drobną postać Vanji, zasłoniętą po chwili przez Shannona.
Znów była wściekła, tym razem o to, że musiała pozwolić tej ścierze pozostać z Shannem sam na sam. To było ryzykowne, mogła wskoczyć mu do łóżka, być może zarażając go przy tym jakimś ruskim paskudztwem, bo przecież kobieta, która obłapuje się z własnym szwagrem, musi robić to z każdym.
A może jednak wróci, wymyślając na poczekaniu, że zaczęła ją boleć głowa? W sumie nawet nie było to kłamstwo, na samą myśl, co może wyprawiać się w domu pod nieobecność Jerrego, Connie czuła ucisk w czaszce.
Wróci, składając zmianę decyzji na złe samopoczucie, i zostanie u nich na noc. Zrobi dla starszego syna chociaż to, że pod jej obecność ta szmata nie odważy się wleźć mu pod kołdrę. A jutro...
Jutro wróci Jerry. O dzień wcześniej. Dzięki matce.
Z szerokim uśmiechem satysfakcji Constance zatrzymała wóz przed bramą i zawróciła na szerokiej dojazdówce. Zatrzymując się znów na podjeździe miała zbolałą, nieszczęśliwą minę kogoś, kto cierpi.
Cierpiała, fakt. Cierpiała, myśląc o długich godzinach, które będzie musiała z własnej woli spędzić w towarzystwie tej Ruski.
Ale czego to matka nie zrobi dla własnych dzieci?
*****
Cześć.
Nie pamiętam, czy nie obiecywałam rozdziału w niedzielę, jeśli tak, to tym razem się pospieszyłam, jednym rzutem nadrabiając wszystkie dotychczasowe opóźnienia w zamieszczaniu poprzednich.
Myślę, że ten jest mniej chaotyczny od poprzedniego, a co do końcówki, to pisałam ją jak natchniona. Nie była planowana, wpadła mi do głowy nagle. Ot, dodatkowa atrakcja :)
Nikola, jeśli coś wyłapiesz, pisz, zaraz poprawię ;)
Pozdrawiam i czekam na komentarze. Nie żałujcie ich, proooszę.
Yas.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń