It`s not my way.

czwartek, 9 maja 2013

Help me.

Shannon stanął przed biurkiem sekretarki, zajętej przeglądaniem czegoś w kolorowym piśmie dla kobiet, i chrząknął, zwracając na siebie jej uwagę. Podniosła głowę, mierząc go zaciekawionym spojrzeniem.
-Dzwonił do mnie.- Mruknął, czując się głupio do połowy ukryty za potężnym meblem.- Pani szef. Mówił, że chce ze mną pogadać.- Wyjaśnił, gdy nie załapała.
-A tak. Uprzedzono mnie, że pan przyjdzie. Proszę wejść, pan Hudson czeka.
Shann mrugnął do niej i ruszył do gabinetu prawnika Vanji. Starannie ukrywał niepokój, drążący go od chwili, gdy odebrał tego ranka telefon z prośbą, by zjawił się na spotkaniu sam. I nie mówił o nim Vanji. To jeszcze bardziej go zaskoczyło.
Czego chciał Hudson, o czym nie mogła wiedzieć jego klientka?
Shann zapukał w drzwi i wszedł do środka. Prawnik, rozmawiający właśnie przez telefon, rzucił mu krótki uśmiech, kiwnął głową i wskazał na jeden z foteli pod ścianą. Shannon usiadł w tym samym, co przy pierwszej wizycie. Udając, że jest całkowicie rozluźniony, czekał.
-Przepraszam.- Prawnik odłożył aparat ma biurko. Bez pytania poprosił przez interkom o dwie kawy i usiadł na wprost Shannona.- Zapewne zastanawia się pan, dlaczego nalegałem na rozmowę w cztery oczy.
-Nie no, skąd, takie coś zdarza mi się co dzień.- Shann splótł dłonie, ukrywając ich drżenie. Był zdenerwowany, bo sprawa dotyczyła Vanji. – Dobra, o co chodzi?
-Zanim zacznę, chciałbym spytać pana o coś, co może mieć bezpośredni wpływ na prowadzoną przeze mnie sprawę.- Mężczyzna pochylił się nieco w stronę Shannona.- Proszę o szczerość, bo temat jest delikatny, i zapewniam, że to nie moment na żarty.
-Rozumiem. Znaczy, nie.- Shannon poprawił się szybko.- Miałem się tu zjawić, ale to nie ja się rozwodzę. Do czego jestem potrzebny? Jeśli do tego, żebym obsmarował bratu dupę, to od razu powiem: nie ten adres. Nie mam zamiaru wywlekać jego brudów, o ile Van sama nie będzie o nich mówić.
-Nie, proszę się uspokoić, nie chcę wyciągać od pana żadnych rodzinnych sekretów.- Prawnik uśmiechnął się przyjaźnie, choć w oczach miał zawodową czujność, a uwagę skupioną na gościu. Każde słowo, padające z ust rozmówcy, mogło mieć dla niego znaczenie. Nawet coś, co z początku wydawało się mało ważne, w perspektywie kolejnych zdarzeń mogło okazać się kluczem do pomyślnego rozwiązania prowadzonej przez niego sprawy. Samo wspomnienie o brudach Jareda Leto było obiecujące, szczególnie w świetle tego, co miało miejsce dzień wcześniej.
-W takim razie, o co chodzi? Chyba nie zaprosił mnie pan po to, żeby napić się ze mną kawy?
-Faktycznie, nie zaprosiłem pana na kawę. Poprosiłem o rozmowę bez świadków, bo, czego nie ukrywam, sadzę, że pana i moją klientkę łączy coś więcej, niż skoligacenie poprzez jej małżeństwo. Jeśli tak, to muszę o tym wiedzieć. Nie chodzi o moją ciekawość, ale o przebieg rozprawy. Ukrywając przede mną tak ważne sprawy moja klientka naraża się na niepotrzebne komplikacje.- Młody adwokat pochylił się o kilka centymetrów w stronę Shannona.- Jest pan bratem człowieka, z którym moja klientka chce się dostać rozwód, a jednak przyszedł pan tu razem z nią. Stwierdziła, że jest pan we wszystko wtajemniczony. Prowadziłem już wiele spraw rozwodowych, mam w tym pewne doświadczenie, dlatego uważam, że oboje coś przede mną ukrywacie.- Wyprostował się, słysząc szczęk zamka w drzwiach. Poczekał, aż sekretarka postawi na stoliczku tacę z parującą z filiżanek kawą i wyjdzie, po czym wrócił do tematu.- Zanim przejdę dalej, chciałbym uzyskać odpowiedź na pytanie: czy pana i moją klientkę łączy coś, o czym powinienem wiedzieć?
Shannon bez pośpiechu sięgnął po jedną z filiżanek, posłodził kawę, zamieszał, upił ostrożnie kilka łyków i dopiero potem spojrzał na prawnika.
-A co, jeśli tak?- Spytał.
-Rozumiem, że to odpowiedź twierdząca.- Mężczyzna rozluźnił się: więc jego podejrzenia były słuszne. Nie spodziewał się zresztą, żeby były mylne: klientka nie krępowała się rozmawiać z nim w obecności swojego szwagra, ten zaś dotykał jej, gdy wychodzili, i robił to w sposób jak najbardziej wymowny.- W takim razie kontynuujmy. Chcę zadać panu kilka pytań.
-O co? Mówiłem, że nie będę obrabiał bratu tyłka, mimo, że ja i Van…- Shannon nie wiedział, co powiedzieć, więc zamilkł. Czuł się idiotycznie, jakby został przyłapany na czymś, czego nie powinien robić. Praktycznie spodziewał się, że lada chwila dostanie zdrowy opierdol za romansowanie z Vanją.
-O niego też chciałbym zapytać, bo…- Prawnik splótł palce na kolanie.- Wczoraj przydarzyło mi się coś dziwnego, czego z początku nie rozumiałem.
-Tak?- Shannon przysłuchiwał się z napiętą uwagą i odrobiną nieufności.- Jared tu był?
-Nie. Nie miałem przyjemności z nim rozmawiać, ale zapewne będę miał podczas rozprawy. O ile do niej dojdzie.
-Zaraz, nie łapię: dlaczego miałoby nie dojść do rozwodu?
-Nie powiedziałem, że do niego nie dojdzie. Miałem na myśli spotkanie w sądzie. Być może da się tego uniknąć, pominąć całą procedurę. Rozumie pan, że uzyskanie rozwodu nie jest proste, a na pierwszej rozprawie sędzia podejmuje kroki, by ustalić, czy jest możliwość pojednania małżonków. To zwykłe działanie sądu.- Mężczyzna westchnął: rozmowa z kochankiem klientki mogła okazać się męcząca.- Za czterdzieści minut dołączy do nas moja klientka, ale nim się pojawi, chcę…
-Van przyjdzie?- Shannon przerwał mu, zdziwiony.- Po cholerę te tajemnice? Było spytać ją o mnie, przecież powiedziałaby, co jest na rzeczy, a nie robić jakieś szopki. No kurwa, jakbym brata widział, on też nie umie zrobić niczego normalnie, musi przy wszystkim namącić, nakombinować, i chuj wie, po co!- Mimowolnie podniósł głos, wkurzony.
-Podczas pierwszej wizyty mojej klientki usłyszałem od niej o incydencie z zaginionym wypisem z kliniki. Zastanowiło mnie, dlaczego jej mąż pozbył się dokumentów i, co nie powinno dziwić, nie bardzo uwierzyłem, żeby powodem była jego rozpacz po stracie dziecka.- Prawnik pominął wybuch Shannona milczeniem, od razu przechodząc do sprawy.- Zaintrygowany udałem się wczoraj do kliniki, chcąc poprosić w imieniu pani Leto o kopię wypisu.
-Może pan to robić?
-Oczywiście, mam uprawnienia, jako pełnomocnik klientki, do pozyskiwania wszelkich niezbędnych do prowadzenia sprawy dokumentów. Tak więc udałem się do kliniki, chcąc zapytać o możliwość otrzymania kopii wypisu, i tu spotkała mnie niespodzianka. Dyżurna pielęgniarka, gdy tylko zdradziłem jej powód wizyty, wezwała telefonicznie jednego z lekarzy. Ten fakt nie był dla mnie zaskoczeniem, ale to, że ów lekarz przyniósł z sobą gotowe wydruki, owszem. Nie dzwoniłem wcześniej, nie uprzedzałem, że przyjdę, a jednak kopie czekały na mnie, gotowe do odbioru.
-Pewnie Van dzwoniła.
-Otóż: nie. Z tego, co powiedział lekarz, wywnioskowałem, że ktoś inny odwiedził go i poprosił o kopie akt.
-Jared?
-Nie. Pani Constance Leto.
-Matka?- Shannon omal nie zachłysnął się ze zdumienia.- Po co jej papiery Van?
-Pozwoliłem sobie na drobną improwizację i dzięki niej dowiedziałem się, że podczas pobytu mojej klientki w klinice doszło do pewnych nadużyć. Poczyniłem już kroki, mające na celu wyjaśnienie sytuacji, ale sprawa jest bardzo delikatna. Przy tym prawdopodobnie może mieć swój finał przed sądem, jeśli moje przypuszczenia są poprawne.
-Kurwa, człowieku, powiedz wreszcie, o co chodzi. Jakie nadużycia? Ktoś ją zgwałcił, gdy była nieprzytomna? Wycięli jej nerkę?- Shann gotował się z niecierpliwości.- I co ma do tego moja matka?
-Pańska matka uważa, że moja klientka potajemnie pozbyła się niechcianej ciąży, okłamując męża, co do przyczyn jej utraty. Podano jej środek, wywołujący poronienie. Starsza pani Leto chciała poinformować o tym syna, kompromitując tym samym moją klientkę.
-Vanja miałaby… Przecież ona nawet nie wiedziała, że jest w ciąży! Jerry powiedział jej o tym dopiero później, i ciężko to przeżyła.- Shannon wstał i zaczął chodzić po gabinecie, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Myśl, że kobieta, którą kochał, mogła okazać się dwulicowa, mogła go okłamywać… Już raz to zrobiła, sama przyznała się do tego, że łaziła za Jerrym a potem udawała, że spotkali się przypadkiem. Zrozumiał, dlaczego prawnik mówił, że może nie dojść do rozprawy: jeśli Vanja kazała zabić dziecko Jerrego, nie tylko ona będzie chciała rozwodu.- Jerry ją udusi, jak się dowie.- Stwierdził pod wpływem nagłego współczucia dla brata, i niechęci do Vanji. Gdyby stanęła teraz przed nim…- Jezu, nie wierzę, że mogła to zrobić.- Przy ostatnich słowach jego głos załamał się, niebezpiecznie zbliżając się do płaczliwego tonu.
-Nie zrobiła.- Adwokat wodził wzrokiem za Shannonem, pilnie obserwując jego reakcje. Wzburzenie niewysokiego mężczyzny było szczere.- Jak wspomniałem, podjąłem kroki, mające na celu wyjaśnienie incydentu. Pokazałem wydruki lekarzowi, który jest często wzywany jako biegły sądowy. Dokładnie zapoznał się z całą dokumentacją i stwierdził kilka nieścisłości. Pierwszą było to, że pani Vanja pozostawała przez trzy dni pod wpływem środków, nie pozwalających jej się obudzić. Innymi słowy, pozbawiono ją przytomności, wprowadzono w śpiączkę farmakologiczną. Jej stan po operacji nie wymagał podobnych kroków, zabieg nie zagrażał jej życiu. Jak stwierdził biegły, zrobiono to tylko w jednym celu: po to, by ukryć przed pacjentką fakt podania jej środka poronnego. Innymi słowy: dokonano na niej aborcji BEZ informowania jej o tym fakcie. Na dodatek w wypisie nie wspomniano o tym słowem. Lista leków nie zawiera w sobie nazwy podanego specyfiku, choć poniżej jest napisane, że podczas rekonwalescencji pacjentka poroniła kilkutygodniową ciążę. Uznano to za poronienie samoistne, wywołane zabiegiem na jamie brzusznej.
-Skoro nie napisali, że podali jej jakieś świństwo, skąd pan wie, że to zrobili?- Shann uspokoił się nieco, ale był coraz bardziej zdumiony i ogłupiały. Nie wszystko, co słyszał, do niego docierało. Zrozumiał tylko jedno: Vanja była niewinna. To była cudowna, piękna wieść. Dziewczyna naprawdę nie zrobiła niczego, o co mógłby mieć do niej pretensje. Wyglądało na to, że oboje, i ona, i Jerry, po prostu przeżyli śmierć dziecka tak, jak to widział.
-Nazwa specyfiku figuruje w spisie, który pozostał w komputerowym systemie kliniki. Otrzymałem go wraz z kopią wypisu.- Prawnik dopił kawę, zbierając myśli.- Nie wiadomo, kto i dlaczego zdecydował o usunięciu ciąży mojej klientki. Nigdzie nie ma słowa na ten temat. Wywołano poronienie, po czym nazwano je w dokumentacji „samoistnym”. Podejrzewam, że tą sprawą powinna zainteresować się policja. Jeśli ciąża zagrażała zdrowiu pacjentki, lub źle się rozwijała, moja klientka powinna była zostać o tym poinformowana i powinno się pozwolić jej podjąć decyzję, czy chce podjąć ryzyko jej donoszenia. Nie zrobiono tego. Zdaniem biegłego, podobne procedury mogły zdarzać się w przeszłości, i mogą mieć miejsce w przyszłości, dlatego uważam, że odpowiednie władze powinny sprawdzić dokładnie zapisaną na dyskach dokumentację wszystkich pacjentek, leczonych w klinice w ciągu ostatnich miesięcy, a może nawet lat.
-Ale dlaczego mieliby…- Shannon usiadł z powrotem, czując się zupełnie pogubiony w tym, co usłyszał.- Nie rozumiem, po co mieliby zabijać dzieciaka Jerrego i udawać, że tego nie zrobili. Bo, kurwa, chyba nie przez to, że nie spodobała im się jego muzyka.
-Biegły uważa, że w ten sposób pozyskują z płodów komórki macierzyste. Jeśli to prawda, i jeśli dowód na podobne działania jest ukryty w komputerach kliniki, nie wyobraża pan sobie, jaki skandal wybuchnie i jakie będą konsekwencje. Sporo osób może zostać pozbawionych prawa do wykonywania zawodu, może nawet trafią do więzienia. Być może klinika zostanie zamknięta, a cała sprawa odbije się głośnym echem i wywoła zapewne lawinę, w efekcie której kolejne ośrodki medyczne będą dokładnie sprawdzane.
-I to wszystko przez jeden głupi wydruk?- Shann próbował ułożyć sobie w głowie obraz sytuacji, ale ta przerastała go zupełnie. Rozumiał, że stoi przed czymś wielkim, jednak nie pojmował ogromu sprawy, z jaką prawdopodobnie będzie musiała zmierzyć się Vanja.
-Dokładnie mówiąc, tak. Wszystko wydaje się być czystym zbiegiem okoliczności: najpierw pańska matka prosi kogoś o wydruki. Potem ja, chcąc wyjaśnić powód, dla którego pański brat odrzuca wszystko, co przypomina mu o dziecku, wchodzę w posiadanie dokumentów, które nie były przeznaczone dla mnie. Teraz, o ile moja klientka będzie chciała podjąć dalsze kroki w celu wyjaśnienia okoliczności poronienia, sprawa przejdzie w ręce odpowiednich osób. Ja, ze swojej strony, mogę jedynie reprezentować panią Vanję w sądzie.
-Przecież mówił pan, że może nie dojść do rozprawy.
-Myślę w tym momencie o wystąpieniu mojej klientki przeciwko klinice i o walce o odszkodowanie. W obecnej sytuacji uważam, że jak najbardziej jej się ono należy.- Prawnik omal nie zatarł rąk, myśląc o swoim procencie od wywalczonej kwoty.- Rozwód może zostać przeprowadzony szybciej dzięki szumowi, jaki powstanie wokół jej pobytu w klinice. Mogę przekonać sąd, że pani Vanja ciężko przeżywa wieść o pozbawieniu jej upragnionego dziecka w taki sposób, w jaki się to stało. Sąd może udzielić jej rozwodu niejako zaocznie.
-A co, jeśli stwierdzą, że Jerry jest Van potrzebny w tak trudnej chwili i odmówią jej rozwodu? W końcu oboje stracili dzieciaka.- Shannon aż przestraszył się tej myśli, zaraz jednak przyszła mu do głowy druga, jeszcze bardziej przerażająca.- Jezu, a co, jeśli on wiedział, i dlatego wypieprzył ten wypis?
-Podejrzewa pan, że brat mógł mieć świadomość, czego dopuszczono się w klinice? Szczerze powiem, że również się nad tym zastanawiałem. Jego zabiegi, by ukryć dokumentację, wydały mi się nieco dziwne. Rozumiem, że mógł przeżyć stratę na swój sposób, jednak pozbywanie się akt, w których zawarto dane, dotyczące stanu zdrowia jego żony, jest co najmniej niejasne.
Shannon znów wstał, podszedł do okna, oparł dłonie o nagrzaną słońcem szybę i zapatrzył się na panoramę miasta. W głowie miał mętlik. Usiłował przypomnieć sobie wszystko, co Van mówiła mu o Jerrym, i im więcej szczegółów pojawiało się w jego umyśle, tym bardziej nabierał przekonania, że Jared zrobił coś strasznego. Im bardziej upewniał się w tym przekonaniu, tym mocniej chciał się mylić.
-Van mówiła mi, że Jerry obwiniał ją o śmierć małego.- Powiedział cicho, bardziej do siebie, niż do siedzącego za nim mężczyzny.- Twierdził, że gdyby poszła do lekarza wcześniej... Kurwa, nie pamiętam.- Warknął, zły na siebie, że umyka mu coś ważnego.- Nie wiem, czy mały miał być chory, czy coś, podobno Jerry wydarł się na Van, że dobrze się stało, bo miał być kaleką. Nie... Nie miał, tylko mógł być. Dlatego kazał lekarzom trzymać gęby na kłódkę i nie mówić Vanji, że była w ciąży.- Shann odwrócił się w stronę prawnika.- Kurwa, to jest bez sensu, przecież i tak miała to w papierach. Dobra, rozumiem, że je wyrzucił, ale wcześniej sam powiedział jej o małym.- Ścisnął sobie skronie.- Kurwa, nic z tego nie rozumiem. Skoro Van wiedziała od niego, że była w ciąży, po jaki chuj wyrzucał jej wypis?
-Myślę, że o to powinno się spytać jego.- Adwokat spojrzał na stojący na biurku zegar.- Być może pani Vanja rzuci na całą sytuację nieco więcej światła. Poprosiłem, by zjawiła się tu w godzinę po panu, czyli dokładnie za osiem minut.
-Mam sobie pójść?
-Nie, proszę zostać. Będę musiał pokazać jej dokumentację i wyjaśnić, czego dopuszczono się w klinice. Przypuszczam, że obecność kogoś bliskiego będzie dla niej czymś bardzo pożądanym.

Dziewczyna siedziała bez ruchu, wpatrując się przed siebie prawie bez mrugnięcia. Była blada, a jednocześnie miała zaciętą, obcą twarz. Tylko drżenie zaciśniętych na torebce dłoni świadczyło o tym, że ciężko przeżywa świeżo zasłyszane wiadomości.
-Jak się czujesz?- Shann po raz kolejny zadał jej to samo pytanie, na moment odwracając wzrok od drogi. Jechał powoli, prawie się wlókł, dając Vanji czas na ochłonięcie, nim znajdą się w domu.
-A jak mam się czuć, Shannie?- Odezwała się cicho, po raz pierwszy od wyjścia z gabinetu prawnika.
-Nie wiem, skrzacie. Nie mam pojęcia, jak. Ja sam jestem skołowany.- Przyznał, czując jednocześnie ulgę, że dziewczyna była w stanie prowadzić rozmowę. Bał się, że wpadnie w otępienie, tym bardziej, że wcześniej nie uroniła ani jednej łzy a na pytania prawnika odpowiadała spokojnie i rzeczowo.
-On musiał o tym wiedzieć.- Dodała po chwili.
-Kto? Jerry? Myślisz, że wiedział, co ci zrobili?
-Myślę, że wiedział. Nie rozumiem tylko, dlaczego puścił im to płazem. Co mu powiedzieli, że urodzę potwora? Że zrobili to dla mojego dobra? Jak go znam, mając w perspektywie wychowywanie chorego dziecka, tylko odetchnąłby z ulgą, że udało mu się tego uniknąć.- Westchnęła drżąco.- Shannie, dlaczego człowiek, który teoretycznie powinien stać po mojej stronie, odwrócił się do mnie plecami?
-Nie wiem, skarbie. W tym musi być jakiś sens, ale ja go nie widzę. I nie wierzę, że Jerry...- Urwał w pół zdania, przypominając sobie nagle rozmowę, jaką on i Jared prowadzili z lekarzem, który przyjął Vanję do kliniki. A także to, że Jared został poproszony na osobność w ważnej sprawie.
-W co nie wierzysz?
-W całą tę historię. To jest, kurwa, nierealne.- Shann nie chciał mówić o tym, co przyszło mu na myśl: że Jared nie tylko wiedział o wszystkim, ale też wyraził zgodę na aborcję. To było zbyt szalone, żeby mogło być prawdziwe, a jednak, gdy brał pod uwagę właśnie tę opcję, wszystko układało się w zgrabną całość. Tylko ta opcja wyjaśniała, dlaczego Jared pozbył się teczki: bał się, że Vanja znajdzie w niej coś, co jej się nie spodoba.- Ja pierdolę, dobra, zaraz się obudzę, będę sobie leżał w łóżku i śmiał się z debilnego snu.
-Chciałabym, żeby to był sen.-- Dziewczyna dotknęła jego uda.- Głupi, straszny sen. Ale to prawda, Shannie. Wiesz...- Zawahała się na sekundę.- Zastanawiałam się kiedyś, dlaczego od dzieciństwa spotyka mnie tyle złych rzeczy. Myślałam, że jestem pechowa, albo zrobiłam coś, zgrzeszyłam w poprzednim życiu i teraz za to płacę. Ale niedawno zdałam sobie sprawę, że te naprawdę paskudne zdarzenia zaczęły się dopiero po tym, jak poznałam twojego brata. Wypadek, amnezja, kalectwo, śmierć taty, potem alkoholizm matki. To, że nie miałam szans zrealizowania swoich marzeń, skończenia studiów. Wszystko jest związane z Jayem, stało się poniekąd z jego powodu. Teraz do bogatej listy, jaką od dwudziestu lat zapisuję, mogę dodać kolejną pozycję. A czeka mnie jeszcze składanie zeznań, choć Bóg mi świadkiem, nie wiem, co mogę powiedzieć prócz tego, że do dziś żyłam w przeświadczeniu o niewinności Jareda.
-Może jest niewinny.- Shann powiedział to bez większego przekonania.- Może dowiedział się po fakcie i tylko nie chciał cię martwić?- Podsunął, bardzo chcąc, żeby to była prawda.
-Może. Mam zamiar zapytać go o to, gdy tylko wrócimy do domu.- Vanja ścisnęła udo Shanna.- Wiem, że mogę nie usłyszeć prawdy, ale chcę zobaczyć jego minę. To, co pokaże się w jego oczach. Pierwszą reakcję. Ona powie mi to, co chcę widzieć.
-Aż się tego boję.- Shannon nakrył jej dłoń swoją.
Wyobraził sobie naraz kilka scenariuszy tego, co mogło się zdarzyć. Widział Vanję, rzucającą się na Jareda z pięściami, wściekłą o to, co zrobił. Nawet nie stanąłby w obronie brata, gdyby był winny.
Widział ją, mdlejącą od nadmiaru wrażeń.
Widział, ją, poddającą się i wpadającą w depresję, z której nic nie mogło jej wyciągnąć. 
Tego właśnie się bał.  Vanja przeszła tak wiele, wciąż potrafiąc żyć normalnie, ale przecież jej wytrzymałość również musiała mieć jakieś granice. Teraz wydawała się całkiem spokojna, ale mógł to byś spokój pozorny, świadczący o tym, że jej umysł przestaje walczyć. Była zbyt spokojna, i to przerażało.  O wiele lepiej czułby się on sam, gdyby rozpaczała, płakała, nawet wrzeszczała, grożąc śmiercią ludziom, którzy ją oszukali, ale to, że zachowywała się jak beznamiętna maszyna, bardzo mu się nie podobało. Tak, jak jej bladość, którą przypisywał szokowi, jaki przeżyła.
-Nie zrobisz czegoś głupiego, prawda?- Spytał ostrożnie.
-Masz na myśli, czy nie będę miała ochoty popełnić samobójstwa?- Vanja wydawała się nieco zaskoczona jego pytaniem.
Shannon nie odpowiedział, ale spojrzał na nią z takim lękiem w oczach, że nie musiał się odzywać.
-Możesz zatrzymać się gdzieś na chwilkę?- Poprosiła.
Zjechał natychmiast w prawo i zatrzymał się przy krawężniku, nie zważając na stojący tam znak zakazu parkowania. Vanja rozpięła pas, przysunęła się do Shannona, objęła go i mocno się przytuliła.
-Gdybym była sama, nie wiem, co bym zrobiła. Może miałabym dość życia, które chyba odrobinę mnie nienawidzi?- Powiedziała mu wprost do ucha.- Nie pozwolisz mi się poddać, prawda? Będziesz przy mnie, Shannie?
-Jezu, dziewczyno, nawet nie mów mi, że mogłabyś…- Powiedział przez ściśnięte gardło.- Jesteś silna, skrzacie, i masz mnie, tak? No to dasz radę. Ja ci to mówię. Nakopiesz w tyłki tych pierdolonych lekarzy, a jak się zmęczysz, to ja im nakopię. Jak będzie trzeba, nakopię w dupy wszystkim, którzy kiedykolwiek zrobili ci coś złego. Dobrze, Vanju? Jakiś cieć krzywo na ciebie popatrzył? Nakopię mu. Belfer nie zaliczył ci w szkole pracy domowej? Jemu też nakopię.
-Jayowi też nakopiesz?- Van odsunęła się trochę, patrząc na Shanna zaczerwienionymi oczami. Więc jednak nie wpadła w otępienie i powoli zaczynała pozwalać sobie na uzewnętrznienie emocji.
-Jemu chyba najmocniej.- Uśmiechnął się, kciukiem ścierając pierwszą łzę, spływającą na policzek Vanji.
-To twój brat, Shannie.- Dziewczyna wróciła na swoje miejsce, zapięła pas i wyjęła z torebki paczkę chusteczek.
-W tej chwili tak o nim nie myślę. Teraz to facet, który ostro cię sponiewierał.- Włączył się do ruchu, ale zamiast jechać dalej, zawrócił i skierował się do centrum. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zdecydował się nie wracać do domu, ani nie pozwolić Van na konfrontację z Jerrym teraz, na świeżo. Dziewczyna zaczynała się rozklejać, a w tym stanie na pewno była bardziej wrażliwa i narażona na zranienie, niż będzie jutro, gdy wyrzuci z siebie żale. Shann postanowił, że wynajmie gdzieś pokój, zaszyją się tam i pozwoli Vanji płakać tak długo, jak będzie potrzebowała. Już teraz nie mogła powstrzymać łez i wycierała je co chwila, więc miał pewność, że sporo ich jeszcze wyleje.- Jedziemy do hotelu, skrzacie.- Oznajmił stanowczo, lawirując między pojazdami.
-Do hotelu? Dlaczego?
-Dlatego.- Dotknął jej policzka i pokazał mokry opuszek palca.- Nie pozwolę ci teraz z nikim rozmawiać. Nie masz na to sił. Potrzebujesz spokoju, i ja dopilnuję, żebyś go dziś miała.- Skręcił na parking przy niewielkim hoteliku, w którym miał kiedyś okazję nocować, i jak pamiętał, warunki były zaskakująco dobre, jak na podobnej klasy miejsce. Do tego czuł się w nim anonimowo, a teraz bardzo potrzebował być zwykłym, szarym człowiekiem.- Dasz radę nie rozpaść się, dokąd nie znajdziemy się w pokoju?
-Nie rozpadam się, Shannie.- Uśmiechnęła się, znowu wycierając oczy.- Możemy już iść?
Wynajęcie pokoju trwało kilka minut, ale Vanja trzymała się dzielnie, pozwalając sobie nawet na wymianę zdań z recepcjonistą. Nadal wyglądała blado, ale oczy miała suche, więc można to było złożyć na karb zmęczenia lub złego samopoczucia.
Shannon prowadził ją korytarzem za rękę, nie przejmując się tym, że ktoś mógł rozpoznać go i zrobić im zdjęcie. To już nie było ważne. Wszystko w jego sposobie postrzegania świata uległo zmianie a hierarcha, według której układał sprawy, przewróciła się do góry nogami. Teraz na jej szczycie była Vanja i to, co się z nią wiązało. Praca i kariera, a także zamartwianie się opinią rodziny, zeszły na daleki plan.
-To tutaj.- Zatrzymał się przed drzwiami pokoju i otworzył je otrzymaną w recepcji kartą.
Pokój nie był duży, ale bardzo przytulny. Po prawej stronie stał stoliczek z lampą, dalej komoda, na niej telewizor. Przy oknie niewielki stolik i dwa proste, wyglądające na wygodne fotele, po lewej dwuosobowe łóżko, nakryte narzutą w drobny wzór. Całe pomieszczenie utrzymane było w ciepłych beżach, bieli i czerni.
Shann zaczepił na klamce wywieszkę „Nie przeszkadzać” i zamknął drzwi.
-Wszystko w porządku?- Spytał, widząc jak Vanja obchodzi pokój, przesuwając dłonią po wszystkim, co mijała.
-Tak, Shannie.- Odparła, zatrzymując się przed oknem, z którego widać było jedynie czubki drzew z pobliskiego parku. Wyciągnęła za siebie rękę.- Możesz?
Nim skończyła, już stał za nią, łagodnie obejmując ją ramionami. Drżała, więc pociągnął ją za sobą w stronę łóżka, gdzie pozwoliła się bez oporów położyć i okryć cienkim kocem. Znów miała szkliste spojrzenie: najwyraźniej tama, za którą krył się jej ból, puszczała w szwach.
-Będzie dobrze, skrzacie.- Shann położył się przy niej, przyciągnął do siebie i zaczął głaskać po głowie, jakby pocieszał małą dziewczynkę, która płakała nad rozbitym kolanem. Tyle, że to, przez co cierpiała, było o setki razy gorsze i trwało latami. Nie wyobrażał sobie, by on umiał znieść tak wiele i nie oszaleć.- Wszystko się ułoży, obiecuję. Musi się ułożyć, nie ma innej opcji.
-Czasem przestaję wierzyć, że może być lepiej.- Odezwała się szeptem, przyznając do własnych lęków. Łzy popłynęły jej z oczu: Shann starł je delikatnie palcem, ale za nimi pojawiły się następne, potem następne, aż wreszcie dziewczyna rozpłakała się na dobre.
Pierwszy raz Shannon widział ją w takim stanie, i nowe doświadczenie było dla niego wstrząsające. Bolało go patrzenie na Vanję, dotąd zawsze uśmiechniętą, idącą przez życie z humorem, teraz załamaną, zwiniętą w drobniutki kłębek i roztrzęsioną. Czuł się zupełnie bezsilny, głównie przez to, że nie mógł cofnąć zdarzeń, które doprowadziły do obecnej sytuacji.
Zrobiłby wszystko, żeby zmienić przeszłość tej cudownej istoty, nawet własnym kosztem: podpisałby cyrograf, biorąc na siebie wszystkie nieszczęścia, jakie ją spotkały. Mógłby zamiast niej wypaść z okna, choćby miał się przy tym zabić. Ale najchętniej, mogąc zmienić cokolwiek, dopilnowałby, żeby jego brat nie zbliżył się do niej na krok. 
Na myśl o Jerrym Shannon zacisnął zęby, czując ogarniającą go dziką furię. Tak wielką, że miał ochotę wrzeszczeć, niszczyć wszystko w swoim otoczeniu, albo dopaść tego popaprańca i zetrzeć na proch. Przez cały czas, odkąd Vanja pojawiła się w ich domu, widział, co się dzieje, i udawał, że tego nie ma. Owszem rozmawiał z dziewczyną, opieprzał Jerrego, ale w zasadzie trzymał się z boku. Pewnie, że interweniował, gdy było naprawdę gorąco, jak choćby w sprawie nie znikających siniaków na ciele Van. Ale co zrobił poza tym? Nic. Jedno wielkie, pierdolone nic. Wiedział, że ten sukinsyn ją zdradza, i do tej pory nie pisnął na ten temat słowa. Nie wyjebał mu w gębę nawet za to, że kazał prześledzić poczynania żony w Internecie. Zaślepiło go to, że sprawa dotyczyła jego brata, najbliższej osoby, kogoś, z kim miał najlepszy kontakt. A przynajmniej myślał, że ma, i że zna Jerrego tak dobrze, jak siebie. 
Jezu, jak strasznie się pomylił w swojej ocenie. A za jego ślepotę płaciła teraz kobieta, dla której dałby się pokroić.
Nie odzywał się, leżąc przy niej i pozwalając płakać tak długo, aż zasnęła. Myślał, planował, modyfikował to, co zatwierdził jako pewne, aż wreszcie mógł powiedzieć, że to, co chciał zrobić, było jedynym, do tego najlepszym wyjściem z całej tej, chorej sytuacji.
Zostawił śpiącą dziewczynę w łóżku, wziął telefon i, nie chcąc hałasować w pokoju, zamknął się z nim w łazience.

Otworzenie zamka nie było żadnym problemem: wystarczyło kilka razy poruszyć w nim odpowiednio zagiętym drucikiem, i drzwi pokoju Van stały przed Jaredem otworem.
Wyjął drucik z dziurki, wsunął na jego miejsce końcówkę śrubokrętu, ustawił go pod kątem i mocno uderzał dłonią jego drugi koniec, dokąd nie usłyszał trzasku uszkodzonych zębatek. Miał gdzieś, czy ta zakłamana suka wróci do domu i zastanie go na myszkowaniu w swoim burdelu, czy nie. To był jego dom, i nikt nie będzie zamykał przed nim żadnego pomieszczenia.
Wszedł do środka, węsząc za smrodem alkoholu, ale powietrze w pokoju było świeże. No tak, otwarte okno zapewniało przewiew, więc miał prawo niczego nie poczuć. Ale jeśli Van piła, co podejrzewał, gdzieś musiała chować to, czym się raczyła. Puste butelki mogła wynosić w torebce, wychodząc "w miasto", jak ostatnio nazywał jej wyprawy do centrum. Dziś też wyleciała z domu jak z procy, oczywiście nie racząc poinformować męża, gdzie jej tak spieszno. Nie zdążył nawet złapać kluczyków, żeby pojechać za nią i dowiedzieć się, gdzie znika, a już jej nie było. Wyszła w południe i tyle ją widzieli. Na dodatek miała wyłączony telefon: Jared próbował dzwonić do niej, chciał wiedzieć, gdzie i z kim się szlajała, ale za każdym razem automat informował go, że abonent jest niedostępny.
Zgrzytnął zębami, przypominając sobie o tajemniczych wiadomościach, już trzech, oznajmiających mu, że jego żona to kurwa. Szczególnie ostatni SMS dawał do myślenia. Zawarte w nim pytanie zaskoczyło Jareda i kazało mu zastanowić się, czy przypadkiem naprawdę nie wziął sobie na kark dziwki.
"Jesteś pewien, że to było twoje dziecko?"
Długo analizował to, co działo się od momentu, gdy Van zamieszkała w jego domu, do chwili, gdy znalazła się w klinice. Nie był pewien, czy wychodziła gdzieś sama, ale przecież on nie zawsze był w domu. Jeśli kobieta chce się skurwić, zrobi to choćby na progu, nawet z dostawcą pizzy. Z kimś z gości, zaproszonych na grilla. W toalecie w restauracji.
Ten, kto przysyłał mu wiadomości, musiał coś wiedzieć, musiał mieć jakieś informacje, a jednak uparcie nie odpowiadał na dziesiątki pytań Jareda i ograniczył się do trzech swoich. I to właśnie kazało mu nabrać pewności, że sprawa jest poważna, a Van kogoś ma.
-Dobrze, suko, zobaczymy, czy nie chowasz gdzieś prezencików od swojego gacha.- Powiedział, i zaczął przeglądać zawartość szuflad w komodzie, potem szafy. Zajrzał do łazienki. Nic. Wszystko, co widział, należało do Van. Każdą sztukę jej ubrania dobrze znał, bo większość kupił jej sam. Wydał na nią kupę szmalu, a ona nie umiała nawet być wdzięczna i odpłacała mu czym? Jeśli chciała się pieprzyć, powinna robić to z mężem, choćby po to, żeby zapłacić za swoje utrzymanie.
Przy tej myśli Jared wybuchnął głośnym śmiechem, nie mogąc opanować wesołości. Gdy tylko Van wróci do domu, zaraz jej to powie. I grzecznie wyjaśni jej, na co czeka. Jeśli do jej małego móżdżku nie trafi łagodna prośba, żeby przyszła do niego na godzinkę, pomoże jej to zrozumieć w inny sposób. Miał do tego prawo jako jej mąż. Będzie chciała się podroczyć? Chętnie, odrobina zabawy w przemoc nie mogła zaszkodzić. Przecież nie zrobi jej krzywdy, jeśli przytrzyma ją za ręce i zerżnie, oczywiście nie za mocno, bo mimo wszystko coś w tej małej suce nadal kochał. I tego czegoś nie chciał uszkodzić, choć prawdopodobnie teraz wpuszczała tam kogoś innego.
A może to on przyjdzie do niej, gdy będzie smacznie spała? W końcu nie zamknie się na klucz, skoro zepsuł zamek w jej drzwiach. Przyjdzie w środku nocy, na paluszkach, i wśliźnie się do jej łóżka tak delikatnie, że suczka nawet tego nie poczuje. Będzie bardzo ostrożny, dotykając jej, i będzie to robił tak, żeby podnieciła się, śpiąc. Nie raz tak robił: macał ją, aż jęczała przez sen, wkładał jej palce, potem czekał, aż się przebudzi, i ją pieprzył. Zawsze było im wtedy dobrze, nawet lepiej, niż w innych momentach. Szczególnie jemu: widok śpiącej smacznie dziewczyny, podobnej we śnie do siebie sprzed dwudziestu lat, działał na niego niesamowicie. Nawet w tej chwili, gdy tylko myślał o atrakcjach, jakie czekały go w nocy, miał potężną erekcję.
-Będziesz grzeczna, prawda? Będziesz miła dla swojego męża, dziewczynko, bardzo miła.- Szeptał do siebie, wchodząc na kolanach na jej łóżko. Położył się na środku, na brzuchu, prawie czując pod sobą jej gorące, drobne ciało. Spęczniały, twardy członek uciskał go pod pępkiem, domagając się swoich praw, ale Jared opanował chęć dotykania go, czy choćby poruszenia biodrami. Doczeka do nocy, a myśli o tym, co go czeka, tylko wzmogą jego apetyt.- Moja mała dziewczynka będzie dziś trzymać nogi szeroko, prawda?- Dodał, zamykając oczy i kładąc głowę na jej poduszce. Wdychał mocno unoszący się z pościeli zapach Vanji, stękając przy tym cicho.
Coś sprawiało mu w tej pozycji dyskomfort: niewielka górka pod kołdrą, tuż przy poduszce, uciskała go w szyję. Podniósł się na łokciach i sięgnął pod przykrycie, natrafiając na zwinięte coś. Zapewne koszulę nocną Van. Świetnie, pomyślał. Może, w ramach zabawy, doprowadzi się jednak do orgazmu i pozostawi na jej nocnej odzieży swój ślad? Pomysł od razu wydał mu się genialny.
Zachichotał, myśląc o jej nieświadomości, gdy będzie wieczorem nakładać ubranie na świeżo wykąpane, czyste ciało. Ścisnął w dłoni zwinietą koszulę i wyciągnął spod kołdry, nadal się uśmiechając.
-Dostaniesz ode mnie niespodziankę, suczko. Piękną, gorącą niespodziankę.- Szepnął, klękając na posłaniu. Trzymając zwinięty materiał w jednej ręce, drugą sięgnął do spodni, rozpiął je i uwolnił spod nich pulsujący boleśnie organ. Ścisnął go w dłoni, czując falę przyjemności i wypływający na twarz rumieniec.
Dawno nie był tak podniecony, jak teraz. Świadomość tego, co robi, i myśl o nocnej wizycie, jaką złoży żonie, kumulowały bodźce, jakie czerpał z własnego dotyku, niemal doprowadzając go do drżenia na całym ciele.
-Jeszcze nie, za szybko.- Stęknął, osłabiając uścisk. Nie chciał wytrysnąć byle gdzie, zaplanował to sobie inaczej: zrobi to na tylną, wewnętrzną stronę koszuli, potem wetrze swój podarunek w materiał, wciśnie każdą kroplę między włókna, na całych plecach, żeby Vanja, leżąc, wchłaniała spermę w skórę.
Potrząsnął trzymającą koszulę dłonią, rozwijając czarny materiał, i z cichym okrzykiem wypuścił go z palców.
-Co jest…?- Spytał, patrząc szeroko otwartymi oczami na to, co leżało przed nim, jakby chciało z niego zadrwić. Bawełniany, czarny podkoszulek z napisem, częściowo schowanym w fałdach rzuconego byle jak materiału. A jednak poznał go od razu, i w jednej chwili całe podniecenie, jakie czuł, znikło, jakby w ogóle go nie było. Członek w kilka sekund zmiękł i skurczył się, niknąc w dłoni Jareda.
To, na co patrzył, nie było koszulą nocną jego żony. Zamiast niej widział jeden z podkoszulków Shannona. Ten, w którym widział go jeszcze dwa dni wcześniej, pocącego się przy perkusji w pokoju muzycznym. Nie był nawet wyprany, o czym świadczyła niewielka plama po majonezie, widniejąca na jednej z liter napisu, zrobiona wtedy, gdy Shann uświnił się przy przedwczorajszej kolacji.
„Jesteś pewien, że to było twoje dziecko?”
Pytanie rozbłysło w głowie Jareda, na moment pozbawiając go tchu.
-Nie.- Powiedział, rozglądając się po pokoju na wpół przytomnie, czując, jak krew odpływa mu z twarzy i zbiera się gdzieś w brzuchu, powodując mdłości.- Oni nie mogli… Nie wierzę. Nie Shann.- Mamrotał, schodząc z łóżka Vanji, byle z dala leżącego na nim podkoszulka. Czuł się chory, było mu niedobrze, żółć podchodziła mu do gardła.
Przez głowę przelatywały mu obrazy, natrętne kadry z tego, co widział na co dzień.
Vanję i Shannona, grających na konsoli.
Vanję i Shannona, rzucających w siebie frytkami i śmiejących się, jakby poza ich wygłupami świat nie istniał.
Vanję i Shannona, rozmawiających przyciszonymi głosami, stojących gdzieś daleko od niego.
Słyszał jej miękkie, jak teraz zrozumiał, pieszczotliwe "Shannie" i jego równie miłe "skrzacie".
-Nie wierzę.- Powtórzył. Potem zaczął się śmiać, coraz głośniej, z odrzuconą w tył głową.- Ty chuju.- Powiedział niewyraźnie, nie mogąc przestać się śmiać.- Ty jebany w dupę chuju, obrońco uciśnionych dziwek!- Chichocząc poprawił spodnie, zapiął je, potem podszedł do łóżka Van, zwinął podkoszulek brata, schował go tam, gdzie go znalazł i wygładził pościel, nie chcąc zostawiać po sobie śladów.- Ty drętwy, pierdolony zdrajco. Ty, i ta kurwa, którą pewnie właśnie dymasz.- Przestał się śmiać. Omiótł pokój Vanji ostatnim spojrzeniem, wyszedł na korytarz i cicho zamknął za sobą drzwi.- Do zobaczenia później, kochanie.
Jego plany, dotyczące wizyty w łóżku żony, nie uległy zmianie. Nadal miał zamiar zrobić jej niespodziankę, i nadal miał zamiar ją zerżnąć. Ale tego rżnięcia ta suka nie zapomni do końca życia, a w świetle tego, co zrobiła, mogło okazać się zaskakująco krótkie.


                                                             *****

Boże... Wreszcie... Rozdziałek krótki, ale jaki wesoły :) 
Jared jest obrzydliwy, nawet pisząc o nim tym razem, czułam się zdegustowana. Ale cóż, takiego go wykreowałam, i tego muszę się trzymać.
Nie wiem, kiedy zamieszczę następny rozdział, nie chcę niczego obiecywać. Miewam ostatnio dni, kiedy nawet nie chce mi się siadać do pisania. Ale nie przerwę, dokończę opowieść, choćby rozdziały miały ukazywać się raz w miesiącu.

Pozdrawiam :)
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz