It`s not my way.

sobota, 9 marca 2013

Up in the air.

Vanja wracała do pustego i cichego domu, zmęczona popołudniem, spędzonym na rozmowach z właścicielem sieci marketów i kilku magazynów na nabrzeżu. Bardzo bogatym i wpływowym człowiekiem.
Jak dowiedziała się z pewnego, dobrze poinformowanego źródła, przedsiębiorca wycofywał ze swoich sklepów część asortymentu, głównie paczkowaną żywność o długim terminie przydatności. Zmieniał zakres sprzedaży, zwracał się w stronę nowych trendów, i robił czystki, zamierzając odesłać niepotrzebny towar do spalarni odpadów.
Van zjawiła się w jego biurze zaraz po tym, jak wieści o pozbyciu się ton żywności okazały się prawdziwe. Ktoś wcześniej próbował nakłonić przesiębiorcę do zmiany planów i uczynienia darowizny na rzecz kilku współpracujących z sobą ośrodków dla bezdomnych, jednak spotkał się z odmową.
Biznesmen tłumaczył się przepisami, koniecznością zgłaszania darowizn w urzędach, zmianami opodatkowania, masą papierkowej roboty, nad którą nie miał ochoty czuwać. Nawet ulga podatkowa nie robiła na nim wrażenia. Dla niego prościej było spalić niepotrzebny towar.
Z początku nie chciał z nią rozmawiać. Stwierdził, że nie ma czasu na głupoty, jest bardzo zajętym człowiekiem, ma tyle spraw, o których stojąca przed nim kobieta nie ma bladego pojęcia.
Wtedy Vanja sięgnęła po ostatni argument, robiąc to z niechęcią. Stwierdziła spokojnie, że jej mąż, Jared Leto, nie będzie zachwycony odmową w tak ważnej sprawie, jaką jest pomoc bezdomnym. Bo przecież wszyscy wiedzą, z jakim zaangażowaniem udziela się społecznie, jak ważną dla niego rzeczą jest ekologia, zwracanie uwagi na cierpienia innych, i setki podobnych rzeczy.
Patrzyła na przedsiębiorcę, widząc w jego oczach nagłe zainteresowanie, prawie słysząc, jak kalkuluje w głowie potencjalne zyski.
Magia nazwiska zadziałała: w godzinę później Vanja opuszczała biuro przesiębiorcy, dzierżąc w dłoni jeden z egzemplarzy umowy, na mocy której wszystek wycofany ze sklepów towar trafi w odpowiednie miejsce, czyli tam, gdzie był najbardziej potrzebny. Nakarmi tych, którzy nie mieli szczęścia i sił, by móc o siebie zadbać. Nie mieli przyjaciół, wpływów. Bogatych, sławnych małżonków, wyrastających nagle na drodze i mówiących: hej, cześć, pamiętasz mnie? Dwadzieścia lat temu wzięliśmy ślub.
Siedząc w taksówce Vanja skrzywiła się lekko, patrząc na mijane ulice, spieszących do swoich spraw ludzi, tłumy pieszych, ubranych w kolorowe stroje, odsłaniające piękne, młode, prężne ciała.
Przyjrzała się jednej z dziewczyn, ślicznej blondynce w krótkie, odsłaniającej doskonałe nogi sukience. Patrzyła, zazdroszcząc młodej kobiecie beztroski, wyrazu szczęścia, wypisanego na twarzy. I piękna, delikatnej młodości, świeżej jeszcze... kruchej. Kiedyś sama była podobną, młodziutką dziewczyną, wychodzącą życiu naprzeciw z całym swoim optymizmem.
Dotknęła ukrytego pod materiałem luźnych spodni uda, czując pod palcami ohydne wgłębienia w miejscach, w których kiedyś tkwiły podtrzymujące kość śruby. Rozstawione w regularnych odstępach blizny z przeszłości. Przez nie nigdy nie założy krótkiej, powiewnej sukienki, szortów. Przez szramy pooperacyjne nie odsłoni brzucha w dwuczęściowym bikini. Zawsze będzie skazana na ukrywanie szpecących śladów przed ludzkim okiem. Były jak wypalone na ciele dziwki piętno.
Van nie umiała nie myśleć o sobie, jak o dziwce, która sprzedała się obcemu mężczyźnie. Obcemu mimo to, że znała go kiedyś i łączył ich podpis pod starym dokumentem.
Nie rozumiała Jareda. Nie wiedziała, kim jest człowiek, z którym dzieliła ostatnie miesiące. Nie umiała myśleć tak, jak on, nie podniecały ją rzeczy, które w jego oczach były najważniejsze. Żyła z nim, siadała przy wspólnym stole, prała jego ubrania, dotykała go i pozwalała mu się dotykać.
Przerażała ją powierzchowność ich kontaktów, rozmowy, jakie toczyli. Jeśli nie tkwili w kolejnej kłótni o nic, ich wzajemne relacje były tak płytkie, jak to tylko możliwe. Chwilami myślała nawet, że więcej emocji czuje rozmawiając z kimś z ulicy, czy ze sprzedawczynią w pierwszym lepszym sklepie. To, o czym mówiła z własnym mężem, najczęściej nie wykraczało poza "będzie dobrze, dogramy się, potrzebujemy czasu".
Dlaczego już w to nie wierzyła? Mieli dla siebie kilka miesięcy, zapowiadało się dobrze, wydawało się, że będą umieli znaleźć wspólny mianownik w tym, co robili. I gdzieś po drodze wszystko zaczęło pękać, psuć się, nie zdążywszy nawet stać się w pełni realnym.
Jared myślami był o lata świetlne oddalony od Vanji. Wiedziała, że rozczarowuje go tak samo, jak on rozczarowywał ją. Widziała w jego oczach zawód za każdym razem, gdy nie chciała sprostać jego wymaganiom, dla niej chwilami niezrozumiałym.
A jednak nie chciał wypuścić jej z rąk. Mimo pogłębiających się różnic między nimi, mimo rosnącego dystansu. Mimo, że zachowywał się teraz wobec niej z wyższością i karał ją obojętnym zachowaniem za coś, co mu się w niej nie spodobało. A ona nie pozostawała mu dłużna.
Jedynym miejscem, w którym zauważał ją zawsze, było łóżko. Tylko tam naprawdę się dla niego liczyła, choć z jej perspektywy to, co robił, dalekie było od tego, czego oczekiwała. Nigdy nie był zbyt dobrym kochankiem, za wiele uwagi poświęcał sobie, a teraz stał się do bólu egoistyczny.
Vanja od zawsze nie lubiła określenia "uprawiać seks". Kojarzyło jej się z czymś bezosobowym, nudnym jak jogging lub inny sport, mający poprawić kondycję. Teraz jednak nie mogła nazwać inaczej rzeczy, które robiła z mężem. Od tygodni uprawiali erotyczną gimnastykę, pozbawioną większych emocji. W łóżku Vanja zmieniała się w czarną dziwkę swojego męża i pozwalała, by brał ją tak, jak ma ochotę. Czasem to było nawet podniecające, choć pojawiająca się satysfakcja była najczęściej fizyczną reakcją na powtarzane bodźce. Niczym osobistym i niczym emocjonalnym. bo nie zaspokajała niczego, poza prymitywnym pożądaniem. Czujesz pragnienie, idź się napić. Czujesz głód, idź coś zjeść. Potrzebujesz orgazmu, rozłóż nogi przed mężem. Może ci go da, jeśli za bardzo nie pospieszy się ze swoim.
Wyjęła z torebki telefon, słysząc sygnał nadchodzącej wiadomości. Otworzyła ją: był to MMS od Jareda, zdjęcie z miejsca, w które jej nie zabrał. Z czystej przekory, karząc ją za poniżającą dla niego sytuację, której była sprawczynią. Za to, że miała czelność przestraszyć go, okłamać, a potem śmiać się z niego i dopytywać, dlaczego w kilka sekund zmiękł. Za to, że zabawiła się jego kosztem, zepsuła mu wieczór.
Uśmiechając się do siebie spojrzała na zdjęcie, przedstawiające startującą rakietę, we wnętrzu której rozpoczynał podróż w niebo najnowszy singiel Jaya. To było jego wielkie przedsięwzięcie, sekret, który ujawnił przed rodziną z wymalowaną na twarzy dumą. Powiedział: mamy zaproszenie, jedziemy na Florydę. Będziemy obserwować start.
A potem, już w łóżku, stwierdził, że Vanja zostanie w domu. Ze złośliwym błyskiem w oczach powiedział: wybacz, kochanie, nie będę wymagał od ciebie, żebyś zarywała pracę, na której tak bardzo ci zależy, że jesteś gotowa walczyć ze mną, by móc się jej podjąć.
Vanja zagryzła usta, tłumiąc cisnące się na nie przekleństwo. Nigdy nie była wulgarna, ale tym razem miała prawdziwą ochotę ulżyć sobie, krzycząc na cały głos "pierdol się, Jay! Razem ze swoją płytą, trasą i całym NASA".
Zaczęła chichotać, wyobrażając sobie swojego wspaniałego ze wszech miar męża, zadośćuczyniającego jej zachciance i uwijającego się z gołym tyłkiem między całą obsługą na Cape Canaveral. Obraz był tak zabawny, że natychmiast poprawił jej nastrój i pod bramę posiadłości zajechała w wyśmienitym humorze. Zapłaciła za kurs, zostawiając suty napiwek, i obrzuciła wzrokiem siedzącego w cieniu pod murem młodego człowieka. Nie wyglądał jak narkoman czy ktoś, kto ma jakieś kłopoty albo przed czymś ucieka. Był zbyt dobrze ubrany. Nosił elegancką koszulę z krótkim rękawem, dopasowane dżinsy, markowe okulary przeciwsłoneczne, takie same, jakie miał Jay, na kolanach trzymał firmowy plecaczek. Nie, zdecydowanie nie był kimś, kto nie powinien znaleźć się w tej okolicy. Ale dlaczego siedział tutaj, pod murem okalającym posiadłość Leto? Może to jakiś znajomy Shanniego, nie wiedzący, że nie ma go w domu?
Ominęła chłopaka i podeszła do panelu przy bramie wpisać kod, który ją otwierał.
-Przepraszam, pani tu mieszka?- Głos za plecami przestraszył ją: ulica była pusta, taksówka zdążyła już odjechać, a ona była sam na sam z obcym człowiekiem. Jakkolwiek wyglądał, mógł mieć złe zamiary.
Obejrzała się: młodzieniec stał kilka kroków od niej, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem.
-Tak, a o co chodzi?- Odezwała się ostrożnie.- Jeśli chce pan rozmawiać z...
-Pani Vanja, prawda? Widziałem pani zdjęcia w internecie.- Chłopak przerwał jej, podchodząc bliżej.
Cofnęła się, patrząc kątem oka na otwierającą się na oścież bramę. Nawet, gdyby próbowała uciekać, mężczyzna złapie ją po kilku krokach. Najwyraźniej ją znał i chciał czegoś właśnie od niej, a ona nie miała pojęcia, kim on, do diabła, jest.
-Obawiam się, że nie kojarzę pana twarzy. Czy gdzieś się poznaliśmy?- Spytała, robiąc kilka kroczków w stronę środka ulicy. Jeśli będzie zmuszona do ucieczki lub obrony, woli być tam, gdzie istnieje szansa na ratunek.
Nagle przyszło jej na myśl, że chłopak rzuci się na nią, złapie w objęcia i powie, że jest jego matką, że urodziła go po wypadku, przeżył, oddano go do adopcji, a teraz udało mu się ją znaleźć. Że wszystko, o czym myślała, okaże się prawdą, z tym, że w chwili upadku jej ciąża była już dosyć zaawansowana.
Poczuła, że jej nogi robią się miękkie i jeśli usłyszy "jestem pani synem", natychmiast upadnie.
-Nie zna mnie pani, ale ja miałem okazję poznać pana Jareda.- Młodzieniec rozwiał jej obawy.- Pracowałem dla niego, a właściwie wykonałem pewne zlecenie.
-Niepotrzebnie pan się fatygował, jest teraz na Florydzie.- Wyjaśniła, czując niewyobrażalną ulgę. Nie była przygotowana na kolejne niespodzianki z przeszłości, szczególnie takie, jakimi mogłaby być wieść, że urodziła kiedyś dziecko Jareda.
-Wiem, czytałem na Twitterze.- Chłopak ścisnął w dłoniach paski plecaczka, uśmiechając się miło.- Głupio mi tak tu przychodzić, ale po tamtym przejrzałem trochę informacji i pomyślałem, że powinna pani wiedzieć, co jest na rzeczy.
-Nie rozumiem. Pracował pan dla mojego męża, co to ma wspólnego ze mną?- Vanja poczuła lekkie ukłucie niepokoju.
-Jestem informatykiem. Zlecenie, które tu wykonałem, dotyczyło pani.

Vanja, z drinkiem w dłoni i laptopem na kolanach, siedziała na leżaku i wpatrywała się w niebo. Ochłonęła już po sensacjach, jakimi poczęstował ją młody człowiek, czekający na nią przed bramą. Doszła do siebie po szoku, jakim była wieść, że Jared śledzi jej kontakty w sieci i przegląda jej pocztę. Że zna każdy jej ruch w internecie, każde słowo, jaki pisze do kogoś lub wiadomość, która do niej przychodzi. Selekcjonuje maile i odrzuca te, których jego zdaniem nie powinna czytać. Zatrzymuje te, których nie powinna wysyłać, jak na przykład prośbę o przesłanie kopii jej wypisu z kliniki. Mail, wysłany przez nią niecałe dwa tygodnie wcześniej, nigdy nie dotarł do adresata. Znikł jak kamfora, usunięty jednym palcem jej męża.
Dlaczego to robił? Czym naraziła mu się tak, że nie umiał odmówić sobie całkowitej nad nią kontroli? Czy taki był jego sposób życia, postępowania wobec osoby, która oddawała mu swoje ciało, a wcześniej chciała oddać serce?
Czy on ją nienawidził za to, że śmiała nie umrzeć, wróciła, i założyła mu kajdany na ręce? Przecież mógł się uwolnić, jeśli żona była mu kulą u nogi. Zrozumiałaby, że po tylu latach nic już ich nie łączy, bo rzeczywiście to, co mogło wrócić, umarło, lub właśnie umierało. Przynajmniej w niej.
Nie płakała. Była oszołomiona, zaskoczona, boleśnie zraniona, ale nie uroniła ani jednej łzy. Złość nie pozwoliła jej płakać, jak i wrodzona siła, hart ducha, trzymający ją na powierzchni mimo tylu różnych przeciwności, z którymi musiała wiecznie walczyć. A może właśnie dzięki nim była tak silna, że byle co nie mogło jej złamać.
Odrobinę rozluźniona drinkiem zaczęła się śmiać z tego, że nazwała Jareda w myślach "byle co". To określenie pasowało do niego w tej chwili, jak żadne inne. Pan Jared Byle Co Leto.
Trzeba było być byle czym, jeśli szpiegowało się własną żonę, jakby była najgorszą kurwą, puszczającą się przy byle okazji, umawiającą się na schadzki z poznanymi przez internet mężczyznami.
Dopiła drinka i pochyliła się nad klawiaturą, po czym wysłała do męża wiadomość na Twitterze. Wiedziała, że co chwila sprawdza swój profil, zawsze tak robił, a dziś miał ku temu szczególną okazję.
"Wiem, Jay-Jay, co zrobiłeś. Nie jestem tak głupia, jak myślisz, za to ty jesteś ostatnim dupkiem, jeśli mnie za taką masz."
Śmiała się na myśl o jego minie, gdy to przeczyta. I o tym, jak będzie głowił się, skąd się dowiedziała, w jaki sposób domyśliła się, że ją kontroluje, i co będzie po jego powrocie z Florydy.
Co robić? Co zrobić w sytuacji, w jakiej się znalazła? Zdenerwowanie podpowiadało jej, że powinna spakować swoje rzeczy, korzystając z nieobecności Jareda, i wyprowadzić się choćby do pierwszego lepszego hotelu, lub wybrać z konta odpowiednią kwotę i kupić sobie małe mieszkanko w innej dzielnicy.
Potem wynająć dobrego prawnika i rozpocząć procedurę rozwodową.
Ale to byłaby ucieczka, a ucieczka nigdy nie była w jej stylu. Zawsze, jeśli to było możliwe, wolała konfrontację twarzą w twarz, i tym razem nie postąpi inaczej. Nie podkuli ogona i nie zwieje jak rozszczekany kundelek przed jeżącym grzbiet kotem. Poczeka, pomyśli, usiądzie z Jaredem po jego powrocie i powiedzą sobie jasno i szczerze o tym, co ich boli. Ustalą, co dalej. W jaki sposób to wszystko zakończyć. Tyle była mu winna, a on jej.
Prychnęła w ciemną noc, zabrała laptop i poszła do domu, pamiętając o włączeniu alarmu. Potem, z następnym drinkiem, zaczęła spacerować po domu, jak robiła często, będąc w nim sama. Znów przemierzyła parter, zatrzymując się w wybranych miejscach, zawsze tych samych, jakby obchód był swego rodzaju rytuałem, bez odprawienia którego nie mogłaby pójść spać. Potem ruszyła na piętro, zaglądając do kolejnych pomieszczeń: w schowku na bieliznę podwinęła zwisający róg jednego z prześcieradeł i wygładziła zmarszczki na złożonym w kostkę kocu. W pustej i nie używanej gościnnej sypialni dokładnie naciągnęła pokrowiec na ustawionym w kącie fotelu. W pokoju, który zajmowała zaraz po zamieszkaniu u Jareda, rozejrzała się, przypominając sobie pierwsze dni tutaj, gdy jeszcze była pełną rezerwy, przestraszoną i nieufną dzikuską w ciuchach z drugiej ręki, oszołomioną przepychem pięknego domu. Pamiętała, jak Jared oswajał ją z sobą, uwodził, czulił się, pokazywał, że chce zacząć od nowa. I jak psuł to swoimi dziwnymi, niezrozumiałymi posunięciami, jak choćby tym, że ukrywał przed nią ich ślub. Gdyby nie Shannie, mogłaby nie wiedzieć o tym do tej pory, bo nadal nie pamiętała ich wyprawy do Vegas.
Shannie. Na myśl o nim uśmiechnęła się ciepło, z sympatią, i poczuła, że tęskni za jego żartami, śmiechem, obecnością. Za wszystkim, co razem robili, począwszy od walki na jedzenie, przez treningi rzucania przynęty, po krótkie, wcale nie niewinne uściski gdzieś na uboczu. Chciała, żeby znów ją pocałował, tak delikatnie, jak za pierwszym, niezapomninym razem.
Wyszła na korytarz i spojrzała na drzwi pokoju Shanna. Nigdy w nim nie była, nie zapędzała się do samotni Shanniego, a on jej tam nie zapraszał.
Przez chwilę walczyła z pokusą, by wejść tam, wykorzystać to, że jest w domu sama, rozejrzeć się, zobaczyć miejsce, w którym jej przyjaciel znika na noc. To nie byłoby w porządku, tłumaczyła sobie, robiąc kilka kroków w tamtą stronę. To byłoby jak... dotykanie śpiącego Shanniego. Niegrzeczne, ale kuszące.
-I tak będzie zamknięte.- Powiedziała na głos, kładąc dłoń na klamce.
Nie było zamknięte: drzwi otworzyły się przed nią, a świecące w korytarzu światło padło na ciemny, puszysty dywan, którym wyłożona była większa część pomieszczenia.
-To jak zaproszenie, prawda?- Vanja stanęła w progu, zapaliła światło i rozejrzała się z zainteresowaniem.
Pokój był skromnie umeblowany i zaskakująco czysty, jeśli brać pod uwagę, że zajmował go samotny mężczyzna. Nigdzie śladu zalegającego kurzu, żadnych rozrzuconych, brudnych ubrań, czekających aż ktoś łaskawy zaniesie je do pralni. Na dwóch komodach, ustawionych na wprost łóżka, Van widziała kilka zdjęć Shanniego, Jareda i ich matki.
Zostawiła szklankę z drinkiem na korytarzu i weszła do pokoju, idąc prawie na palcach. Obeszła go dokoła, wzdłuż ścian, wodząc palcami po meblach, dotykając wszystkiego, ale nie podnosiła niczego w obawie, że jest ustawione w specjalny sposób i mogłaby niechcący zburzyć stworzony przez Shannona układ, zdradzając tym samym, że myszkowała w jego samotni. To było jego królestwo i nie powinna znaleźć się w nim, więc musiała być ostrożna.
Zajrzała do łazienki, w całości pokrytej granatowymi płytkami, z delikatnym złotym wzorem przy podłodze i wokół obmurowanej, trójkątnej wanny w rogu.
-Więc zażywasz kąpieli z pianką, Shannie. Leżysz pewnie z zamkniętymi oczami i marzysz, prawda?- Vanja uśmiechała się, widząc w wyobraźni opartą na złożonym w kostkę ręczniku głowę Shannona, jego ręce, leżące wzdłuż boków wanny i resztę ciała, znikającą w puszystej, białej pianie. Jak wyglądał nago?
Prawie słyszała jego głos, mówiący "umyjesz mi plecy, skrzacie?'
Wróciła do pokoju i stanęła przy łóżku, szerszym niż to, które stało w jej małżeńskiej sypialni, przykrytym teraz wzorzystym pledem. Przejechała dłonią po jednej z dwóch poduch, chłonąc dotykiem śliskość materiału i jego chłód. Potem... podniosła pled i, wiedziona impulsem, położyła się pod nim, chcąc przez moment poczuć miękkość materaca. Zobaczyć, jak to jest, gdy leży się w łóżku Shanniego.
Przytuliła policzek do poduszki i zamknęła oczy, wdychając unoszący się wokół niej zapach. Woń męskiego ciała, pomieszaną z aromatem kosmetyków i czymś jeszcze: delikatnym zapachem, który kojarzył jej się z seksem.
Bez wstrętu przesunęła dłonią po prześcieradle, czując, że jest czyste, gładkie, i zawstydziła się swoich pierwszych podejrzeń. Być może po prostu jej przyjaciel miewał sny, w trakcie których jego ciało reagowało podnieceniem, ale nie osiągało spełnienia. Nie inaczej.
-Jestem jak Śnieżka w chatce krasnoludków, tyle, że Shannie nie powiedziałby "ktoś spał w moim łóżeczku", bo byłby raczej zdenerwowany moim wścibstwem.- Zaśmiała się, wstając niechętnie i poprawiając poduszkę i pled.
Wychodząc z pokoju obejrzała się jeszcze za siebie i zauważyła coś, co przedtem umknęło jej uwadze: uchylone na kilka centymetrów drzwi ściennej szafy i widoczne w szczelinie grzbiety dwóch albo trzech walizek. Wróciła do środka i otworzyła szafę: półki były w większości puste, na wieszakach wisiały trzy samotne kurtki, poza tym nie było żadnych innych ubrań.
Podniosła pierwszą z brzegu walizkę: ciężka. Tak samo druga, trzecia.... piąta.
-Shannie, przecież ja tylko tak powiedziałam, nie możesz...- Vanja wyleciała na korytarz, po drodze przewracając zapomnianego drinka, wpadła do swojej sypialni i złapała telefon. Zignorowała wiadomość o kilku nieodebranych połączeniach od Jareda: był ostatnią osobą, z którą miała ochotę dziś rozmawiać.
Wybrała numer Shannona, reflektując się po chwili, że na Florydzie jest nieco później, niż u niej, i przyjaciel zapewne od dawna śpi. Od razu się rozłączyła: przecież może z nim porozmawiać, gdy wrócą do domu, nie musi wpadać w panikę i robić z siebie wariatki. Poza tym co mu powie, że znalazła jego spakowane walizki? Jak to będzie wyglądało w jego oczach? Co sobie o niej pomyśli?

Shannon oderwał się od oglądania powtórek, znudzony patrzeniem po raz kolejny na wznoszący się w niebo kształt. Od początku był sceptycznie nastawiony do najnowszego pomysłu brata i całej szopki, z jaką to się łączyło. To nie była jego bajka, ale musiał w niej uczestniczyć. Trudno. Wytrzyma jeszcze te parę godzin, jakie dzieliły go od powrotu do domu. Miał już zarezerwowane miejsce w samolocie i odliczał czas, niecierpliwiąc się i zabijając go czym się da.
Opuścił podpite towarzystwo i wymknął się do swojego pokoju, oddychając z ulgą: Jerry zaprawił się ostro, otaczając się rozochoconą grupą, złożoną z kilku młodszych pracowników NASA, głównie niewiele znaczących techników, zajmujących się układaniem kabli. Wszyscy byli już zdrowo wypici i wydzierali się, dopingując startującej raz po raz rakiecie. Okrzyki w stylu "rwij, mała, dawaj, dźwigaj ciężką dupę" słychać było nawet zza zamkniętych drzwi pokoju. Dobrze, że był to budynek, przeznaczony dla gości NASA, w zwykłym hotelu już dawno przywołano by ich do porządku.
Shannon ziewnął, przekręcając za sobą klucz, i rzucił się w ubraniu i butach na łóżko. Włączył telewizję, poprzerzucał kanały i wyłączył, nie znajdując niczego interesującego. Z rękami pod głową wpatrzył się w sufit, rozmyślając o kilku minionych dniach.
Nie mógł wyjść z podziwu nad własnym bratem i tym, co ten gówniarz robił z własnym i cudzym życiem. Podziwiał jego przedsiębiorczość i zmysł biznesmena, a równocześnie zaczynał obawiać się, że w którymś momencie Jerry przekroczy, lub już przekroczył granicę, za którą zwykła praca zmienia się w obsesyjny pęd do zarabiania kasy i promowania własnej osoby. To, co zrobił teraz, wysyłając na orbitę ich pierwszy singiel z nowej płyty, wydawało się Shannonowi pierwszym krokiem ku przepaści. Zaczynał bać się, że poczynania Jerrego zmierzają w złym kierunku i zamiast przysporzyć im sympatii, zaczną śmieszyć.
Fakt, zrobili razem parę niesamowitych rzeczy, osiągnęli sporo, zabawili się przy tym, jak mało kto, ale... Być może czas pomyśleć, że są jeszcze inne ważne rzeczy, a nie tylko ilość sprzedanych płyt i naciąganie ludzi na kasę za każdą jaredowską pierdółkę. Może czas powiedzieć sobie: hej, człowieku, zaszedłeś tutaj, gdzie jesteś, chyba ci wystarczy.
Musi rozmówić się z bratem na poważnie, o ile ta sierota oderwie się na chwilę od ciągłego zawracania dupy swoimi sukcesami.
Shannon przekręcił się na brzuch i sięgnął po zostawiony na szafce telefon, ciekaw, która jest godzina i ile zostało mu czasu do wyjazdu na lotnisko.
Spojrzał na wyświetlacz: ktoś dzwonił do niego, gdy był w pokoju Jerrego. Sprawdził połączenie i zdziwił się, widząc numer Vanji. Nie dzwoniła do niego tak dawno, ledwie dwadzieścia minut wcześniej. U niej musiało być wtedy koło pierwszej w nocy.
Zaniepokojony wcisnął łączenie z jej numerem i czekał, aż odbierze. Doliczył się dziewięciu sygnałów.
-Shannie? To ty? Coś się stało?- Usłyszał i od razu się uspokoił. Vanja nie brzmiała jak ktoś, komu dzieje się krzywda.
-To ja powinienem o to spytać, skrzacie. Dzwoniłaś do mnie.- Odparł, przewracając się znów na plecy i uśmiechając do sufitu.
-Przypadkiem mi się przycisnęło, ale od razu rozłączyłam, żeby cię nie budzić.
-I tak nie śpię.- Poprawił się na posłaniu.- Co tam u ciebie?- Zagaił.
-Wyrwałeś mnie spod prysznica, nachlapałam na podłogę.- Usłyszał jej śmiech.- Poza tym wszystko w porządku, o ile oczywiście straszliwa nuda jest czymś normalnym.- Spoważniała przy ostatnich słowach.
-Nie martw się, jutro wracam. Rano mam lot.- Uspokoił ją. Musiała czuć się samotnie, nie po raz pierwszy zresztą. W czasie, gdy kręcili video, spędzała w pustym domu całe dnie.
-Wracacie jutro? O której?- Ożywiła się natychmiast.
-Jerry zostanie jeszcze dzień czy dwa, ja mam dość. Chyba zrobiłem się za stary na takie szopki, a twój mężuś ustawia nas tu, jak chce: a to fotka tu, a to tam, a to ubierz skafander, a to zrób minę. Wiesz, jak z nim jest.- Westchnął.- Teraz siedzi z technikami z NASA i podnieca się oglądaniem startu. Piją.- Dodał. Czekał na jakąś odpowiedź, ale po drugiej stronie panowała cisza. Słyszał tylko oddech Van.- Hej, skrzacie, jesteś tam?
-Shannie, przepraszam.- Odezwała się wreszcie, zaskakując go.
-Za co, Van? Zmalowałaś coś? Podziurawiłaś mi bębny?
-Za to, co powiedziałam wtedy, gdy Jared zranił się w palec. Wcale tak nie myślałam.
-Już o tym mówiliśmy, przed wyjazdem na pogrzeb.- Shannon wspomniał o kilku słowach, jakie padły w ten sam wieczór.
-Wiem, pamiętam. Ale jeszcze raz powtarzam: tamto nie było szczere. Chciałam ci dopiec, bo...- Zawahała się.- Byłam zła na cały świat a ty odezwałeś się w nieodpowiedniej chwili i wszystko skupiło się na tobie. Zauważyłam, że od tamtej pory mnie unikasz, dlatego chcę wyjaśnić całą sytuację.- Mówiła szybko, jakby bała się, że jej przerwie.- Wciąż uważam cię za przyjaciela, nie chcę, żeby to się popsuło albo zniknęło.
-Nic się nie popsuło, skrzacie.- Shannon ścisnął telefon tak mocno, że prawie zgniótł jego obudowę. Pomyślał, że popsuło się więcej, niż zostało, ale nie zamierzał mówić jej tego ani teraz, ani później. Odsunęła się od niego i kazała trzymać z daleka: czy coś mogło spieprzyć się jeszcze bardziej?
-Cieszę się, że jutro wracasz.- Powiedziała łagodnym tonem, pełnym uśmiechu.
-Siedzisz sama to tęsknisz za towarzystwem- Skwitował krótko, biorąc to na zdrowy rozum.
-Nie zastanowiło cię, że dzwoniłam przypadkowo właśnie do ciebie? "Shannie" w moim telefonie jest trochę dalej, niż "Jared". To ładne kilka liter różnicy.
-Może przeglądałaś kontakty i tak ci się przycisnęło,- Próbował odsunąć od siebie myśl, że Van mogła zastanawiać się nad możliwością rozmowy z nim, wahać się z palcem tuż nad wyświetlaczem, mając przed oczami jego numer. Jego, nie męża.
-Może. A może jesteś jedyną osobą, z którą chciałam rozmawiać i z powrotu której już się cieszę. Zastanów się nad tym, siedząc w samolocie.
-Vanju, czy to znaczy, że ty...- Zaczął, siadając na łóżku, ale w słuchawce rozległ się sygnał przerwanego połączenia.- No nie, skrzacie, tak się nie robi, nie zostawia się człowieka w cholernej niepewności. Jezu.- Rzucił aparat na posłanie i położył się obok niego.
Co Van chciała mu przez to powiedzieć? Co takiego ukrywało się w jej słowach?
Teraz, mając tyle do myślenia, nie musiał bać się, że zaśnie i zaśpi na lotnisko.

                                                                        ****

Mam nadzieję, że Wam się podobało, choć rozdział jest prawie cały złożony z przemyśleń Vanji. Jared, niestety, był zajęty puszczaniem rakiety z kolegami, więc nie miał czasu, by tu zajrzeć. 
Tytuł, jak widać, pokazuje moment, w jakim znajduje się moje opowiadanie. Można powiedzieć, że akcja dzieje się na bieżąco, choć w dużym stopniu mija się z rzeczywistością.
Czekam na komentarze.
Pozdrawiam.




2 komentarze:

  1. Dopiero teraz odkryłam Twoje drugie ff i się zakochałam :) Piszesz wspaniale i jedno i drugie :)
    nie wiem czy to przeczytasz, bo to już skończyłaś, ale wiedz, że do tej pory jest cudowne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam xD
      Dzięki za słowa uznania. Mam nadzieję, że do końca nie będziesz rozczarowana opowiadaniem o Vanji.

      Usuń