It`s not my way.

wtorek, 12 marca 2013

It`s behind of my control.

Vanja klęczała na podłodze, grzebiąc w jednej z szafek w poszukiwaniu upchniętej gdzieś za garnkami blachy do ciast. Miała chęć upiec coś, choćby prostego placka z owocami. Cokolwiek, co nadawało by się jako przekąska przy kawie. Mała niespodzianka dla uwielbijącego łakocie Shannona: kochał ciasta, ciasta, ciasteczka. Był łasuchem, i to odbijało się na jego wyglądzie, choć w bardzo pozytywny sposób.
Niższy nieco od brata, był od niego masywniejszy. Miał zaczątki brzuszka, ledwie jeszcze wystającego, ale już widocznego, gdy dobrze mu się przyjrzało.
Dziewczyna musiała przyznać, że o wiele przyjemniej patrzyło się na kawałek faceta, jakim był Shannon, niż na wychudzone, resztki, jakimi był Jared.
Na wspomnienie o nim prychnęła cicho: za każdym razem, gdy wracała myślami do męża, jej pięści zaciskały się same, jakby chciała przywalić nimi w uśmiechniętą w samozachwycie twarz Jaya. Wciąż zadawała sobie pytanie: dlaczego i jakim prawem szpiegował ją, jakby była pierwszą lepszą kurwą, puszczającą się przy byle okazji i umawiającą na schadzki z poznanymi w sieci mężczyznami.
Rozmyślając nad tym od ubiegłego popołudnia doszła do wniosku, że odpowiedź na to musiała tkwić gdzieś w jej przeszłości. Być może, i prawdopodobnie, zrobiła kiedyś coś, co nadszarpnęło zaufanie, jakim darzył ją Jared, i dlatego teraz podchodził do niej z rezerwą, uważnie. Może bał się, że historia się powtórzy?
Tylko co takiego zrobiła?
Tknięta nagłą myślą poderwała głowę, uderzając nią lekko w półkę nad sobą.
-A może on po prostu to lubi i świetnie się bawi?- Powiedziała na głos, cofając się po podłodze i ciągnąc za sobą znalezioną blachę.- Może jemu to się najnormalniej w świecie podoba?
Wizja Jareda, znudzonego życiem do tego stopnia, że uznał robienie z niej ofiary swoich zabaw, nie była wcale taka nieprawdopodobna. Byli z sobą od paru miesięcy, to prawda, ale wcześniej nie widzieli się przez kilkanaście lat. Jej słodki chłopiec mógł, dorastając, zmienić się w bezuczuciowego, obojętnego mężczyznę, jakim wydawał się teraz być. Tak naprawdę wciąż niewiele o nim wiedziała.
Wstała, wrzuciła blachę do zlewu i odwróciła się: omal nie wrzasnęła ze strachu, widząc za sobą rozsiadłego na odwróconym tył do przodu krześle Shanniego.
Siedział i szczerzył się do niej, wciąż jeszcze w lekkiej kurtce i w butach.
Vanja podparła się pod boki.
-Oszalałeś, żeby mnie tak straszyć? Mało nie dostałam zawału!- Krzyknęła na niego, jednocześnie zdając sobie sprawę, że klęczała przed nim z wypiętym w górę tyłkiem. Gorący rumieniec natychmiast wypłynął jej na policzki.
-Przed chwilą wróciłem.- Shannon wstał, chichocząc.- Nie wiem, o kim mówiłaś, ale mnie się podobało.
-Jeszcze słowo, i sam będziesz piekł sobie ciasto.- Van zacisnęła usta.
-Przypominam, że w tym przeszedłem już chrzest bojowy.
-Chyba raczej w pieczeniu mini płytek chodnikowych.- Vanja odetchnęła głębiej, widząc, jak przez jego twarz przemknął cień zaskoczenia i zawodu.- Jak podróż?
-Dobrze, całą przespałem.- Shann zdjął kurtkę.- A tak w ogóle to cześć.- Stanął przed nią.
-Cześć.- Vanja spojrzała mu w twarz. Oboje mierzyli się wzrokiem, nie robiąc żadnego ruchu. Nawet nie uścisnęli sobie dłoni. Skoro to on podszedł, nie musiała robić pierwszego kroku.
-Idę się odświeżyć i przebrać.- Westchnął po chwili, odwracając wzrok i znikł jej z oczu, nim zareagowała.
-Tak, Shannie, ja też cieszę się, że cię widzę.- Mruknęła w pustkę przed sobą.
Była na siebie zła: po raz kolejny popisała się klasą, jakby pobierała nauki u samego Jareda. Zamiast gadać o płytach chodnikowych powinna była powiedzieć Shanniemu, że nigdy nie zapomni dnia, w którym upiekł dla niej ciasteczka. Ani tego, co działo się później. Napięcia, które pojawiło się między nimi, myśli, które nawiedzały ją byle kiedy. Snów, marzeń...
Spojrzała na zlew: nagle odechciało jej się pieczenia, kucharzenia, garkotłuczenia, doprawiania, mieszania.... Wszystkiego.
Pobiegła na górę i zapukała do pokoju Shannona.
-Mogę wejść?- Spytała.
-Mhm.- Drzwi otworzyły się na oścież.- Coś się stało?
Vanja obrzuciła pomieszczenie wzrokiem, udając, że widzi je po raz pierwszy.
-Ładnie tu.- Stwierdziła.
-Zwykła nora do spania.- Shann wzruszył ramionami.- O co chodzi, skrzacie?
-Jeśli jeszcze się nie przebrałeś, to tego nie rób. Chcę cię gdzieś zabrać.- Powiedziała szybko.
-Mnie?- Mężczyzna uniósł brwi, szczerze zdziwiony. Miał sceptyczną, ostrożną minę.
-Ciebie. Daj mi parę minut, dobrze? Zaraz będę gotowa.- Ruszyła w stronę sypialni.
-Babskie "pięć minut" trwa około godziny. Zdążę się wykąpać.
-Moje pięć minut trwa pięć minut. Ale jeśli nie boisz się, że wyciągnę cię z łazienki golusieńkiego i każę tak usiąść za kierownicą...
-Dobra, poczekam. Mogliby mnie aresztować za jazdę na golasa.- Shannon poklepał się po kieszeni, sprawdzając, czy ma w niej kluczyki.- Hej, skrzacie, serio weszłabyś mi do łazienki?
-Zgadnij.- Mrugnęła do niego i znikła u siebie.
Siedem minut później wyjeżdżali za bramę.
Vanja czuła się trochę nieswojo: jej propozycja była nagła, impulsywna, wynikła z poczucia winy. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co robić i dokąd jechać po tym, jak dostarczy oryginał umowy do kierownika przytułku. To mogło zająć kilka minut, ale co potem? Czym zająć Shanniego, najwyraźniej oczekującego na jej dalszą inicjatywę?
-Jedź normalnie, proszę.- Odezwała się, pamiętając jego tendencje do brawurowego zachowania za kierownicą.- Miej na uwadze moje wątłe zdrowie psychiczne.
-Jeżdżę normalnie, skrzacie, to inni kierowcy mnie wkurwiają.- Zaśmiał się krótko, ale zwolnił i dostosował się do ruchu ulicznego.
-Ci z NASA powinni cieszyć się, że nie jesteś jednym z ich pilotów. Pewnie darłbyś się na komety, żeby zabierały z twojej drogi swoje ciężkie dupska.
-Powiedziałaś "dupska".
-Cytowałam ciebie.- Zaśmiała się.
-Szkoda, że nie mogłaś z nami jechać, mimo wszystko to była jakaś przygoda.- Shann nawiązał do wyprawy na Florydę.
-Jay powiedział ci, że nie mogłam jechać?
-Mhm. Mówił, że masz masę zajęć, jakieś spotkania, których nie da się przełożyć.
-Okłamał cię.- Vanja wydęła usta, nie czując ani trochę pretensji czy złości. W tej chwili Jared był jej doskonale obojętny.- Jay nie zabrał mnie z przekory, za to, że postawiłam na swoim w sprawie wolontariatu.- Westchnęła, robiąc zabawną minę.- Biały massa być zły na swoja czarna żona. Czarna żona nie być grzeczna, więc biały massa ukarać ją. On kazać jej zostać w dom.
Shannon śmiał się w głos, słysząc, jak parodiowała akcent ze starych filmów o niewolnikach.
-A dziś twój biały massa pewnie leczy kaca po tym, jak przez pół nocy klęczał przy kiblu i darł się w rury. Chyba oddałby pół dupy za to, żebyś go teraz pielęgnowała.
-Nie mam ochoty rozmawiać o Jaredzie.
-Jeszcze się na niego boczysz o to, że cię nie zabrał?
-Powiedzmy.- Spojrzała na Shanniego ze złością.- Po prostu o nim nie mów, dobrze? Nie psuj mi nastroju.
-Dobra, nie unoś się, już się zamykam. Nie moja sprawa, co z sobą wyprawiacie.
Raz po raz zerkał na siedzącą obok dziewczynę: był zadowolony, że wyciągnęła go z domu. Nie bardzo wiedział, jak mogliby spędzić we dwoje całe popołudnie po tym, co ostatnio między nimi nie trybiło. Oddalili się od siebie bardziej, niż sądził, co odbijało się wyraźnie na ich rozmowach. Niby były takie, jak kiedyś, ale teraz ich ton wskazywał na napięcie, do tego negatywne, gotowe w każdej chwili wywołać kolejną lawinę pretensji.
Może po wczorajszej rozmowie wyjaśnią sobie przynajmniej część spraw. To, co kłuło go najmocniej. Chciał po prostu widzieć, dlaczego Vanja zachowuje się wobec niego tak, jakby widziała w nim zakamuflowanego wroga.
Milczeli przez większość drogi pod adres, który dziewczyna podała, gdy wyjeżdżali z domu.
-To tutaj?- Zwolnił przed brzydkim, prostym, pozbawionym jakichkolwiek ozdób budynkiem z rudej cegły.
-Tak. Nie musisz ze mną iść, to zajmie tylko chwilę.- Wyjęła z torebki złożony w pół arkusz papieru i wysiadła, nie czekając na jego odpowiedź.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi budynku oparła się plecami o ścianę, tłukąc w nią pięścią.
-Co robisz, durna babo? Co ty wyprawiasz? Miałaś pomówić z nim szczerze, powiedzieć wszystko, wyjaśnić, a tymczasem siedzisz cicho albo pierniczysz głupoty.- Szepnęła do siebie z pretensją.
Spojrzała przez szybę w drzwiach: Shannie siedział za kierownicą z odchyloną w tył głową, jakby myślał nad czymś usilnie. Wydawał się zmęczony całą sytuacją: prawdopodobnie czekał na jej słowa i zawiódł się, widząc ją w takim stanie, w jakim się znajdowała.
Zaniosła umowę do kierownika ośrodka, zostawiła czek na sumę potrzebną do opłacenia transportu żywności i wróciła do wozu.
Shannon czekał, bębniąc palcami w kierownicę. Włączył silnik gdy tylko Van zapięła pas.
-Dokąd teraz?- Włączył się do ruchu.
-Nie wiem. Przyznam, że niczego nie planowałam, więc chyba zdam się na ciebie. Zabierz mnie tam, gdzie masz ochotę.- Dziewczyna uśmiechnęła się, chyba pierwszy raz, odkąd wyszli z domu.
-Haa, fajnie to zabrzmiało, jakbym wybierał się z laską na pierwszą randkę.- Shannon skupił się na szukaniu odpowiedniego miejsca, w którym mogliby spokojnie pogadać, ale przed oczami miał tylko jedną, natrętną wizję ich dwojga, obściskujących się w ostatnim rzędzie obskurnej salki kinowej, nie zwracających uwagi na to, co dzieje się na ekranie. Wszystko przez to, co mówiła w nocy przez telefon, a z czego zrozumiał, że wciąż mogą cofnąć się do czasów "przed". Tak nazywał w myślach chwile od jej wyjścia z kliniki, do incydentu na imprezie.
-W takim razie zabierz mnie na randkę.- Powiedziała wesoło.
Aż za bardzo wesoło. Coś w tym wszystkim przestało nagle Shannnowi pasować, było sztuczne. Może nie udawane, ale wysilone. Poczuł wracającą niepewność.
-Słuchaj, skrzacie, mam do ciebie malutkie pytanko.- Zaczął, omal nie ulegając pokusie wyminięcia wlokących się przed nimi samochodów.- Jeszcze niedawno miałem wrażenie, że nie masz ochoty nawet ze mną rozmawiać, teraz sprawiasz wrażenie, jakbyś lada chwila miała wskoczyć mi na kolana. Przyznam, że czegoś tu nie rozumiem.
Vanja spojrzała na niego ze zdumieniem.
-Myślałam że po wczorajszej rozmowie puściłeś tamto w niepamięć.
-Uważasz, że tak łatwo zapomnieć, gdy ktoś każe ci wynosić się z twojego własnego domu?- Odparł spokojnie, ale nie zdołał ukryć goryczy w głosie.
-Zwłaszcza, jeśli mówi to jakaś Ruska z ulicy, prawda?- Dziewczyna rzuciła to z jawnym wyrzutem: zrozumiała, o co chodziło Shannonowi. Była nikim, przybłędą, która wepchnęła się w poukładane życie braci i próbowała zaprowadzić w nim swój porządek. Natrętem.- Takie nic jak ja powinno trzymać twarz na kłódkę.
-Co ty pieprzysz?- Shannon zacisnął palce na kierownicy i skręcił bez uprzedzenia w lewo, o włos mijając przedni zderzak jadącego obok pojazdu. Kierowca zahamował z piskiem opon i zatrąbił przeciągle. Shann wystawił głowę przez okno i wrzasnął.- Pierdol się, cwelu!
-Gdybym była głupia, na pytanie "co ty pieprzysz" popędziłabym po Jareda i przyprowadziła go, żeby pokazać. Ale nie jestem pierwszą lepszą idiotką, Shann. Wkurzyłeś się na mnie, bo nie miałam prawa mówić ci, co masz robić. Okej, rozumiem. Od teraz będę siedziała cicho.
-Nie powiedziałem, że uważam cię za nic z ulicy.- Shannon zwolnił, zjechał do krawężnika i zatrzymał się, nie odrywając dłoni od kierownicy.
-Ale tak pomyślałeś.
-Mogłabyś nie wkładać mi do głowy swoich przypuszczeń? Wiem, co pomyślałem.- Zdenerwował się i podniósł głos.- O co ci w ogóle chodzi? Przymilasz się, żartujesz, jest fajnie, a teraz wmawiasz mi coś i drzesz się, że to ty masz rację.
-No jasne, jeszcze zrób ze mnie wariatkę.- Vanja odpięła pas, wysiadła i trzasnęła drzwiami, aż zatrzęsło samochodem. Zrobiła to rozmyślnie: Shannon, przy pierwszej wspólnej wyprawie do centrum, pouczył ją, by zamykała drzwi delikatnie i z wyczuciem.
-Van, co ty odwalasz? Nie rób scen.- Wyskoczył z wozu, wołając za nią, idącą pospiesznie w stronę, z której przyjechali. Nie zwracała na niego uwagi: zatrzymała przejeżdżającą taksówkę i wsiadła do niej, po czym odjechała, nie rzucając nawet spojrzenia na ogłupiałego Shannona, stojącego na środku ulicy. Jakby w ogóle dla niej nie istniał.
Nie mając innego wyjścia pojechał za nią, trzymając się tuż za taksówką, zmierzającą najwyraźniej do ich dzielnicy. W pewnej chwili zrezygnował ze śledzenia Van i skręcił w krótszą drogę, chcąc być w domu pierwszy. Wprowadził wóz do garażu, zrobił sobie kawę i zasiadł w salonie, czekając na Vanję.
Chciał, żeby powiedziała mu, o co tu, kurwa, chodzi.

Dziewczyna wróciła do domu pod wieczór: przez kilka godzin wyszukiwała sobie powody, dla których mogła spędzić czas sama z sobą, bez konieczności stawania oko w oko z Shannonem. Czuła się jak śmieć, jak tępa, bezmyślna kretynka. Dała popis, którego pozazdrościłby jej sam Jared, a myślała, że to on jest mistrzem robienia z siebie palanta. Przeskoczyła go o trzy głowy.
Zamknęła za sobą drzwi i wsłuchała się w panującą w domu ciszę. Zbyt wielką, by móc przypuszczać, że ktoś prócz niej tu jest. Shannon prawdopodobnie wściekł się na nią, co nie było dziwne, i być może stwierdził, że nie musi już przejmować się niczym. Pewnie pojechał gdzieś, może poderwał jakąś dziwkę i...
Albo zabrał spakowane walizki i wyniósł się, nie chcąc więcej jej widzieć, słyszeć debilnych tłumaczeń i kolejnych przeprosin, po których znów go obrazi.
Westchnęła bezsilnie, tłumiąc cisnące się do oczu łzy. Wszystko przez napięcie, w jakim żyła od tygodni. Jeszcze nie przebolała do końca śmierci dziadków, a już czekały ją następne atrakcje, fundowane przez życie. I jeszcze to, co zrobił Jared, a o czym dowiedziała się zaledwie wczoraj. Gdyby nie pazerność hackera i to, że potrzebował pilnie paru setek, nie dowiedziałaby się niczego. Tak może byłoby nawet lepiej: żyć w nieświadomości, nie zawracać sobie niczym głowy, mieć wszystko w nosie.
I nadal być czarną żoną białego massy.
W sypialni zgarnęła z szafki zapomniany w południe telefon: jak się spodziewała, miała kilkanaście nieodebranych połączeń od Jareda. Chcąc czy nie, wybrała jego numer, choćby tylko po to, żeby uspokoić go i uniknąć kolejnych telefonów.
Odebrał po drugim sygnale.
-Cześć, Jared. Nie było mnie w domu, zapomniałam telefonu.- Odezwała się pierwsza, uprzedzając jego pytania.
-Martwiłem się, Kruszynko, myślałem, że...- Mówił delikatnym, czułym głosem, wprost ociekającym słodyczą.
-Przestań, Jay. Nie mam nastroju do wysłuchiwania, jaki to jesteś troskliwy i jak ci zależy.- Przerwała mu chłodno.- Porozmawiamy gdy wrócisz. Kiedy będziesz w domu?
-Jutro po południu.- Odzyskał normalny, prawie obojętny ton.- Przepraszam, Van.
-Za co, Jay? Znów coś zrobiłeś i próbujesz się asekurować?
-Musisz być taka podejrzliwa?- Spytał ostro.
-Dałeś mi ku temu masę powodów, Jay.- Idąc z telefonem do kuchni zauważyła coś kątem oka i cofnęła się, chcąc sprawdzić, czym jest ciemny kształt, wystający odrobinę nad oparciem sofy w salonie.- Wybacz, nie mam ochoty teraz z tobą rozmawiać. Do jutra.- Rozłączyła się i wyciszyła telefon, uśmiechając się z satysfakcją.
Obeszła sofę i jęknęła cicho: tym co wystawało, było kolano śpiącego w najlepsze Shanniego. Więc był w domu, czekał, albo i nie czekał. Ważne, że był, nie pojechał na dziwki ani nie wyprowadził się pod jej nieobecność. Więc była jeszcze szansa, że uda się naprawić zerwane więzi, cofnąć znad linii, za którą nie było żadnej przyjaźni i pozostawały same żale i przykre wspomnienia złych słów.
Odłożyła telefon i przysiadła obok Shanniego, patrząc na jego spokojną twarz. Uśmiechała się, podziwiając jego dziwne w kształcie brwi, długie rzęsy, nieco zabawny nos i usta. Był przystojny, choć odkryła to dopiero po ich pierwszym, przypadkowym pocałunku. To, jak patrzył na nią wtedy, głębia jego oczu, wyrażających zaskoczenie, wdzięczność i zachwyt, długo nie pozwalały jej zebrać myśli. Od tamtego dnia czuła, że coś między nimi powstało, i bardzo chciała, żeby to wróciło.
Dotknęła jego ramienia i potrząsnęła nim lekko. Poruszył się, mruknął coś, potem otworzył oczy, rozglądając się przez chwilę nieprzytomnie, dokąd nie skupił wzroku na jej twarzy.
-Zasnąłem?- Spytał z głupia, podciągając się do pozycji siedzącej.
-Na to wygląda.- Van przygryzła wargę, układając w myślach to, co chciała i powinna powiedzieć, żeby raz na zawsze oddalić od siebie wizję utraty jego przyjaźni. Lub jego samego, co było tak samo straszne.
Ułożyła mowę... i odrzuciła ją. Tyle razy próbowała rozmawiać z Shanniem, mając w głowie gotowe słowa, i tyle razy psuła wszystko w chwili, gdy powiedział coś, co nie pasowało do jej scenariusza, że postanowiła poddać się intuicji i nie myśleć o tym, co powinna mówić. Wytłumaczyć się, będąc z sobą do bólu szczerą.
-Która godzina?- Shann przygładził sterczące nad czołem włosy.
-Dziewiąta.- Vanja nabrała powietrza w płuca i wstrzymała je na chwilę, potem wypuściła je z przeciągłym westchnieniem.- Myślałam, że nie ma cię w domu.
-Jak widzisz, jestem.
-Bałam się, że obraziłeś się na mnie i...- Nie dokończyła.
-Wróciłem i czekałem. I tak, obraziłem się.- Splótł ręce na piersi.
-Shann... Czasami jestem strasznie głupia.- Zaczęła, patrząc mu w oczy.- Mówię coś, czego nie powinnam, i zaczynam wściekać się na siebie, przez co zamiast się zamknąć, gadam jeszcze więcej tego, czego nie powinnam.
-Albo strzelasz focha i idziesz sobie, niczego nie wyjaśniając.- Shannon wstał, w przelocie muskając dłonią jej ramię.
-Żyję ostatnio w wielkim napięciu.- Podniosła się w ślad za nim.
-Nie ty jedna, ale ja nie robię z tego powodu demonstracji.
-Shannie, mam kłopoty, zrozum mnie.- Poprosiła.
-Staram się, ale coraz gorzej mi to wychodzi.- Stanął przed nią, patrząc z napięciem w czarne oczy, w których nie widział nic, poza wyrazem zmęczenia.- Nic już nie rozumiem: na początku było fajnie, coś się stało, widziałem, że ci zależało i podobało się tak samo, jak mi. Nie, nie fajnie: było bajkowo. Zakręciłaś mnie. A potem się jebło.- Podniósł dłoń, robiąc między kciukiem a palcem wskazującym maleńki odstęp.- Byliśmy tak blisko, Van. Byłem gotów.
-Na co, Shannie?
-Na pewno nie na kopa w dupę. A to dostałem.- Wyminął ją i zaczął chodzić po salonie w tę i z powrotem.- Myślę, że minęliśmy się gdzieś w połowie drogi ze swoimi oczekiwaniami, to wszystko. Źle się zrozumieliśmy.
-Nie wiesz, jakie mam oczekiwania.- Van obracała głową, nie spuszczając z niego wzroku.
-A ty wiesz?- Spytał, zatrzymując się.
Widział, że zaskoczył tym Vanję, która zamarła z uchylonymi ustami, zastanawiając się zapewne, czy wie. Może nie miała pojęcia, czego tak naprawdę chciała, flirtując z bratem swojego męża?
-Chyba lepiej będzie, jeśli rozejdziemy się i skończymy temat, zanim znów któreś z nas powie coś, czego będzie potem żałować.- Odzyskała mowę. Zgarnęła ze stolika telefon.
-Skoro uważasz, że nie potrafisz rozmawiać ze mną bez powiedzenia mi czegoś przykrego, to owszem, lepiej dajmy sobie spokój.- Shann pobiegł na górę, tłumiąc cisnące się na usta przekleństwa pod własnym adresem.
Wtedy, gdy siedzieli obok siebie, miał szczerą ochotę przytulić Vanję i powiedzieć jej, żeby zapomnieli o pierdołach, zaczęli od nowa, byli przyjaciółmi, może kimś więcej. Nie zrobił tego i żałował, że brakło mu odwagi. Jednym gestem mógł zmazać wszystko, co spieprzyło ich relacje.
Przez cały wieczór nie mógł skupić się na telewizji, nie rozumiał, co czyta, przeglądając wiadomości w internecie, nie umiał nawet odpisać na maila od przyjaciela. Wciąż od nowa pytał sam siebie, dlaczego stchórzył i nie objął dziewczyny wtedy, gdy wydawała się na to czekać.
Siedząc w kąpieli cofał się myślami do tego momentu i próbował wyobrazić sobie reakcję Vanji na przyjacielski uścisk.
Leżąc pół godziny później w łóżku nie potrafił wymyśleć nic poza tym, że zapewne zaregowałaby złością, może zarzuciła mu, że chce... co? Nie chciał niczego, poza powrotem tego, co było fascynujące i piękne.
Przewracał się z boku na bok, wreszcie zrezygnował z prób zaśnięcia i sięgnął po telefon, sprawdzając godzinę. Była 1.44, a on miał wrażenie, że zaraz pęknie. Nie mógł usiedzieć w miejscu, wydawało mu się, że tkwi w łóżku za karę.
Z głuchym warknięciem zerwał się z posłania, naciągnął dresy i boso zszedł do dźwiękoszczelnego pokoju na tyłach domu. Musiał wyładować się, a najlepszą na to metodą było napierdzielanie w bębny. Mimo późnej pory nie bał się, ze obudzi Vanję: jeśli nie zostawiał otwartych drzwi, prawie nic nie było słychać poza ścianami pomieszczenia.
Usiadł na stołku, chwycił pałki i zaczął grać, stopniowo zapadając w swego rodzaju trans.
Zamknął oczy, odpływając w swój świat, daleki od tego, w którym rzeczywiście się znajdował.
Znów był na scenie. Widział padające z góry kolorowe światła. Czuł, jak grzeją jego ramiona i plecy. Widział jasne plamy twarzy setek fanów, słyszał ich krzyki, kierowane do Jerrego.
Był tam, grał dla nich, dawał z siebie wszystko, zadowalał ich. Chciał dać im to, na co czekali i za co zapłacili.
Słyszał muzykę i głos Jerrego... a potem wszystko się urwało. Ktoś dotknął jego ramienia i wyrwał go z transu. Przestał grać i uniósł powieki. Zobaczył Vanję. To ona go dotykała: trzymanym w dłoni ręcznikiem wycierała pot z jego ramion, czoła, torsu, karku...
Otrząsnął się z zamroczenia.
-Obudziłem cię?- Spytał.
-Nie spałam.- Przesunęła ręcznikiem w dół jego ręki, pochylając się nad nim tak, że przez moment miał tuż przed sobą jej ukrytą pod cienkim szlafrokiem pierś.
Kusiło go, żeby przysunąć się do niej, wtulić w nią twarz, poczuć jej ciepło, ale zamiast to zrobić, odchylił się w tył i oparł plecami o ścianę za sobą.
-Nadmiar energii?- Uśmiechnęła się miło, stając prosto i mnąc w dłoniach zwinięty w kłąb ręcznik
-Mhm, ale teraz chyba spokojnie zasnę.- Mruknął. Czuł udem ciepło nóg dziewczyny: stała po jego prawej stronie, niemal go dotykając. Gdyby poruszył spoczywającą na udzie dłonią...
Van cofnęła się nagle o krok, potem zrobiła dwa w lewo i stanęła przed nim, patrząc mu w oczy z niezwykłym skupieniem, od którego przeszły go ciarki. Nigdy nie patrzyła w ten sposób, jakby próbowała przewiercić go wzrokiem. Wciąż wpatrując się w niego w ten sposób podniosła ręcznik do twarzy i wciągnęła głęboko powietrze, wdychając unoszący się z materiału zapach. Bez wstrętu, za to z wymalowaną w oczach lubością. Jej nozdrza zadrżały lekko.
-Jezu, skrzacie...- Shannon usiadł prosto, czując biegnące przez plecy dreszcze. To, co zrobiła, było zaskakujące i niesamowite, a przy tym bardziej wymowne, niż jakiekolwiek słowa.
-Nie chcę dłużej z tym walczyć, Shannie. To silniejsze ode mnie.- Powiedziała, znów się uśmiechając.
Sięgnął, wyjął z jej dłoni ręcznik, upuścił go na podłogę obok i przyciągnął dziewczynę do siebie. Usiadła mu na kolanach, twarzą do niego, mocno ściskając udami jego biodra. Pocałował ją w policzek, w kącik ust...
Pierwszy raz objęła go tak naprawdę: czuł jej dłonie na plecach, ramionach, gładziła je, wplatała palce we włosy nad karkiem, łaskotała skórę, ściskała. To było lepsze, niż myślał, że może być.
Oderwał się od jej ust, przesuwając je w dół, na szyję. Polizał wgłębienie nad obojczykiem. Vanja westchnęła i odchyliła się w tył, opierając plecy na jego dłoni. Rozchyliła poły szlafroka, odsłaniając ciało, zsunęła go z ramion i pozwoliła opaść w dół. Teraz była do połowy naga.
Shannon odsunął głowę, przyglądając się jej piersiom: wyglądały inaczej, niż sobie wyobrażał. Miał śmieszną pewność, że okażą się jasne, blade, jak biust dziewczyn, które opalały się w kostiumie, a były ciemne, brązowe jak cała skóra Van, i uwieńczone jeszcze ciemniejszymi, niewielkimi brodawkami. Były piękne.
Zaczął pieścić je, na przemian liżąc, chwytając delikatnie w zęby lub ssąc je lekko, potem wtulił między nie twarz, wdychając woń skóry Van i smakując ją, nieco spoconą, słodką i słoną jednocześnie.
Podtrzymując plecy Van jedną ręką, drugą opuścił na jej udo. Przesuwał dłoń w górę po jego wewnętrznej stronie, aż sięgnął do końca. Nie napotkał przeszkody w postaci zasłaniającej cel jego zabiegów bielizny, dotknął za to gorącego, wilgotnego ciała, i zagłębił w nie palce. Zaskakująco ciasne wnętrze zadrżało spazmatycznie, zaciskając się na nich i rozluźniając. Vanja jęknęła głośno i wyprężyła się, rozsuwając szerzej uda.
Shannon zabrał rękę: trzymając mocno dziewczynę wstał i odepchnął nogą stołek, który wylądował na boku kawałek dalej. Wolną ręką zsunął z bioder dresy, uwalniając je spod ud Vanji: luźne spodnie opadły na dół, więc pozbył się ich, posyłając kopnięciem w ślad za stołkiem. Opadł na kolana, podparł się ręką i położył trzymającą go w mocnym uścisku Vanję na podłodze. Prawie natychmiast uniosła biodra i ścisnęła dłońmi jego pośladki, wbijając w nie paznokcie. Zrobiła to lekko, ale i tak szarpnął się w przód.
Była drobniejsza niż dziewczyny, z którymi dotąd sypiał. Przez chwilę nawet myślał, że jest zbyt drobna, by czuć coś poza bólem, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, by porzucić wszystkie obawy. Mimo to zamarł w bezruchu, odrobinę przestraszony.
-Wszystko w porządku, skrzacie?- Spytał, czując się jak idiota, ale musiał wiedzieć.
Popatrzyła na niego zamglonymi z podniecenia oczami i uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
-Nie przerywaj Shannie. Nie dręcz mnie.
-Mhm.- Mruknął w odpowiedzi. Rozwiązał łaskoczący go pasek jej szlafroka, rozchylił jego poły i przylgnął brzuchem do rozgrzanej skóry dziewczyny. Był cholernie podniecony, prawie nie panował nad własnym ciałem i biodrami, poruszającymi się we własnym rytmie. To po prostu się działo, bez udziału jego woli.
Opadł na dziewczynę, ledwie pamiętając, by podeprzeć się łokciem i nie zgnieść jej, i przestał myśleć. Słyszał jej jęki, przyspieszony oddech, swój oddech i gardłowe pomruki, czuł jej dłonie, wędrujące po jego plecach, ramionach, pośladkach. Czuł, jak oplotła go nogami, potem opuściła je i rozsunęła szeroko, unosząc przy tym biodra. Czuł, jak mięśnie jego ud tężeją, napinają się... i stracił na moment kontakt ze światem.
Pierwszym, co zobaczył wracając do rzeczywistości, była roześmiana, szczęśliwa twarz Vanji, obejmującej go mocno ramionami. Chichotała, patrząc na niego z rozbawieniem.
-Co?- Spytał, podnosząc się na rękach i dysząc jak po ostrym biegu. Wciąż jeszcze czuł przyjemne echo orgazmu, lekkie łaskotanie w lędźwiach.
-Nie umarłeś.- Odparła, mierzwiąc mu włosy nad czołem.
-A miałem?- Wycofał się z niej i walnął na plecy przy jej boku, rozkosznie zmęczony.
-Nie pamiętasz, co mówiłeś?- Obróciła się na bok i oparła brodę na jego piersi.
Pokręcił głową.
-Dochodziłeś, mamrocząc mi do ucha "umieram, Jezu, ja umieram".
-Nic nie wiem, film mi się urwał.- Shannon parsknął śmiechem.
Uspokoił się szybko, patrząc w sufit. Gładził dłonią plecy Van, przyciśniętej do jego boku, oddychającej ciężko, tak jak on.
-Nie zawiodłem cię?- Spytał wreszcie, zerkając na nią z ciekawością.
-Nie. Było cudownie, tak, jak sobie wyobrażałam. Albo nawet lepiej. Tyle, że teraz czuję, co mi się poodgniatało od podłogi.- Położyła się z głową na jego ramieniu.- I zaczynam marznąć.
-Znam doskonały sposób na rozgrzanie się.- Shann dźwignął się na łokciu i spojrzał na nią z góry. Nawet nie zauważył, kiedy poprawiła ubranie, ale znów miała zawiązany w pasie szlafrok, choć nadal świeciła gołymi piersiami.
-Masz siły na powtórkę?- Objęła go delikatnie, przyciągnęła do siebie i pocałowała.
-Zbiorę. Ale później. Myślałem o gorącej kąpieli.- Potarł nosem o jej policzek.

Vanja nabrała na dłoń górę piany i dmuchnęła w nią, posyłając białe pociski w powietrze. Kilka osiadło na włosach siedzącego przed nią Shannona.
-Trafiony.- Powiedziała, strzepując z palców resztki piany. Objęła ramiona mężczyzny i przytuliła się do jego pleców. Siedział sztywno, ledwo co opierając się o nią, i patrzył na ich odbicie, majaczące w ciemnych płytkach ściany.
-Żałujesz?- Spytał, dręczony niepewnością.
-Nie. I nie chcę, żebyś ty miał jakieś wyrzuty przez to, co się stało.
Jej słowa zabrzmiały szczerze i pewnie.
-Nie będę ich miał, skrzacie.- Uśmiechnął się lekko, spokojniejszy.
Nie martwił się o siebie: ani raz nie pomyślał, że robią źle. Nie czuł się nie w porządku wobec Jerrego. To zaskoczyło go, bo był pewien, że ochłonąwszy wpadnie w sidła poczucia winy wobec brata. Jakby nie patrzeć, miał romans z jego żoną.
Oswobodził się z uścisku Vanji i usiadł bokiem do niej, przyglądając jej się i widząc ją w nowy, inny sposób. Ona też patrzyła na niego czujnie, badawczo. Czego szukała? Jeśli ukrytego w oczach wahania i żalu, że posunęli się tak daleko, to będzie rozczarowana, nie znajdując ich.
Pochylił się i pocałował ją delikatnie, potem odsunął się na kilka centymetrów i spojrzał jej w oczy.
-Mówiłem, że romans zaprowadzi nas do łóżka.
-Jak narazie zaprowadził nas na podłogę, ale mam nadzieję, że łóżko też jest w perspektywie.- Mruknęła.
-Wiesz, że jesteś cholernie zmysłowa, gdy się kochasz?
-A ty tracisz głowę.- Położyła mu dłoń na ramieniu.
-Właśnie przez to.- Stwierdził i zanurzył się w wodzie. Wychynął po chwili na powierzchnię, prychając i chlapiąc na wszystkie strony. Sięgnął po szampon i podał go Vanji.- Możesz?
Z zamkniętymi oczami rozkoszował się łagodnym masażem skóry głowy i lekkim drapaniem w skronie i za uszami. Dawno nikt nie zajmował się nim z taką troską, wkładając w każdy gest tyle czułości, co ta drobniutka po dziewczęcemu kobieta. Gdyby to było możliwe, zatrzymałby czas, dzięki czemu mieliby go dla siebie więcej.
-Gotowe.- Van pocałowała go w ramię. Znów zanurkował, potem wstał, otrząsając się jak pies.
Zdjętym z wieszaka ręcznikiem zaczął wycierać włosy, strosząc je na wszystkie strony. Vanja, wciąż schowana po pachy w gęstej pianie, z uśmiechem przyglądała mu się, wodząc wzrokiem z góry na dół.
-Zjadłbym coś.- Shann rzucił ręcznik na podłogę.- Serio, zrobiłem się głodny, nie jadłem kolacji.- Poklepał się po brzuchu.- Nie mogę dopuścić do tego, żeby stracić swój młodzieńczy tłuszczyk. Matka byłaby zawiedziona, nie mając czego krytykować.-Wyszedł z wanny, wytarł się i spojrzał na milczącą, wpatrzoną w niego Vanję.- Coś się stało, skrzacie? Powiedziałem coś nie tak?- Zaniepokoił się.
-Nie, Shannie, po prostu czekam, aż wyjdziesz.- Odparła z uśmiechem.
-Przecież możesz...- Przypomniał sobie o jej bliznach. Już wchodząc do kąpieli kazała mu odwrócić się tyłem, dokąd nie zanurzy się, zasłaniając je przed jego wzrokiem.- No dobra, czekam na dole.- Westchnął  rezygnacją i wyszedł, zgarniając po drodze leżące na podłodze dresy.
Vanja wypuściła wodę i wyszła z wanny. Stanęła nago przed sięgającym podłogi lustrem i obejrzała się w nim, patrząc krytycznie na lewe udo, nieforemne i chudsze od prawego, potem z obrzydzeniem spojrzała na wypukłe, różowe blizny po lewej stronie brzucha. Dotknęła ich końcami palców, przesunęła paznokciami po najszerszej i najdłuższej z nich, wreszcie zacisnęła palce na jasnej nierówności, rozdrapując delikatną tkankę do krwi. Nie robiła tego często. Raz, może dwa razy w miesiącu. Nienawidziła tej części swojego ciała, ohydnej, jakby należała do kogoś innego, osoby o duszy równie szpetnej, jak posiekana bliznami powłoka.
Niedługo pozbędzie się tego paskudztwa. Spełni swoje marzenie i naprawi to, co zepsuł jej upadek z okna. Teraz mogła to zrobić: Jay zapłaci za to z własnej kieszeni.
Odkręciła wodę i spłukała krew z brzucha i palców, dokładnie usuwając ślady tego, co sobie zrobiła. Potem, nucąc pod nosem, wytarła się do sucha, nałożyła szlafrok i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie.
Tym razem była zadowolona z tego, co widziała.
Uśmiechnęła się do siebie.
-Mam kochanka.- Szepnęła.- Słyszysz, Jay-Jay? Mam kochanka.

                                                                 *****

Więc... Chciałam zamieścić rozdział wczoraj, ale z przyczyn niezależnych ode mnie nie wyszło. 
Możecie mnie zlinczować, jeśli rozczarowałam Was tym, co przeczytaliście. Mam wrażenie, że o wiele lepiej wychodzi mi pisanie paskudztw, niż czegoś słodszego. 
Pozdrawiam, czekam na komentarze.
Yas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz