It`s not my way.

czwartek, 14 marca 2013

It`s behind of my control. Part II.

-Kanapeczkę?- Shannon wyciągnął do siedzącej na szafce Vanji talerz ze spóźnioną kolacją, kilkoma kromkami tostowego chleba z majonezem i szynką.
-Chętnie. Ja też nie jadłam nic od rana.- Poczęstowała się kanapką.- Nerwy.- Wyjaśniła między kęsami.
-Ja cię tak zdenerwowałem?- Oparł się obok niej.
-Tak i nie.- Powiedziała po chwili namysłu.- Raczej Jay i to, co nawymyślał. Co do ciebie, to bardziej sama wpędzałam się w dołek.
-Miałem zagwozdkę: lubisz mnie, czy nie. A wróżby z płatków kwiatów można sobie włożyć.- Dojadł trzecią kanapkę i oblizał palce z majonezu.- W jaki dołek, skrzacie?
-Ubzdurałam sobie, że posłuchasz mojej rady i poszukasz sobie mieszkania.-Wyjaśniła szczerze, widząc okazję do spokojnej rozmowy.
-A wiesz, że niewiele brakowało, i bym to zrobił?- Shann umył talerz, sięgnął do lodówki i wyjął butelkę wody. Przepłukał nią usta i dopiero wtedy się napił.
-Czyli dobrze podejrzewałam.- Wyjęła mu butelkę z dłoni i wypiła resztę.
-Mhm.- Mruknął, stając przodem do niej i obejmując ją jedną ręką. Drugą położył na jej kolanie. Świetnie było mieć świadomość, że może to teraz robić, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota, i nie dostanie po łapach.- Co takiego zrobił twój popaprany mąż?- Spytał, mając w pamięci posiniaczoną nastolatkę.
-Długo by mowić, Shannie.- Vanja westchnęła z rezygnacją.- Części mogę się domyślać, o czym innym wiem, coś jeszcze innego podejrzewam, ale...- Urwała, gdy Shannon pocałował ją delikanie w szyję.- Wczoraj zaczepił mnie ktoś, kto miał przyjemność dla niego pracować.- Ciągnęła, odchylając głowę w tył i uśmiechając się.- Młody chłopak, informatyk. Jay zlecił mu włamanie do mojego laptopa i wyśledzenie haseł do wszystkich moich kont w sieci.
-Uch?- Shannon sapnął pytająco, nie przestając czulić się do niej.
-A tak. Kontroluje nawet moją pocztę.
-Co on odpierdala?- Starszy Leto wyprostował się, zdumiony. Od pojawienia się Vanji w ich domu brat co rusz zaskakiwał go czymś niespodziewanym i bardzo niepokojącym.
-Też chciałabym to wiedzieć.- Dziewczyna zamrugała i zaczęła się śmiać.- Na Boga, Shannie, siedzę tu i mówię o swoim mężu i jego domniemanych grzeszkach swojemu kochankowi, który przypadkiem jest jego bratem. To komiczne.
-Bo ja wiem? Może troszkę, ale ma w sobie odrobinę ironii. Nie mówiąc o tym, że jest naładowane zapowiedzią kłamstw.- Miał ochotę pocałować ją w czoło, ale zrezygnował, przypomniawszy sobie, że Jerry często tak robił. Zamiast tego złapał ją za nadgarstki i pociągnął.- Chodźmy do łóżka, skrzacie.
-Powiedz to jeszcze raz.- Vanja przycisnęła się do jego boku.
-Co, to o łóżku? O tym, że cię tam zabieram?- Dopytywał się przekornie, widząc jej roziskrzone oczy.- Chcesz usłyszeć, jak mówię "chodź ze mną do łóżka, skrzacie"?- Przy ostatnich słowach zatrzymał się, podniósł lekką jak piórko dziewczynę i oparł plecami o ścianę.- A może chcesz, żebym zrobił to tutaj? Jak dzikus?- Szepnął jej prosto do ucha, delikatnie muskając je ustami.- Powiedz mi, co wolisz.
-Do łóżka, Shannie. Chcę iść do łóżka. Mam szczerze dość dzikusów i chcę słodkiego Shannona.- Wymruczała.
-Jestem słodki?- Shann postawił ją ostrożnie, wziął za rękę i pociągnął za sobą na górę.
-Tak. A najsłodszy byłeś, jak spałeś.- Vanja zachichotała na wspomnienie tego, co zrobiła w Sludiance.
-Bo siedziałem cicho?- Zdziwił się szczerze i zrobiło mu się głupio.
-Rany, nie, po prostu dotknęłam cię wtedy. Nic nie czułeś, spałeś jak zabity.- Spojrzała na niego z rozbawieniem.- Miałeś na sobie te same spodnie, co w tej chwili, dlatego ciągle mi się to przypomina.
-Pomacałaś mnie? Tak o?
-Tak o.- Dziewczyna przyjrzała mu się uważniej.- Shannie, rumienisz się!
Rzeczywiście się zarumienił, policzki paliły go ogniem. Nie dlatego, że go dotykała, ale na myśl, jakie rzeczy człowiek może robić przez sen, i o tym nie wiedzieć. Można spłoszyć, zniechęcić, obrzydzić do siebie partnerkę, i nie mieć pojęcia, dlaczego zamiast niej rano na poduszce obok leży karteczka z pospiesznie skreślonymi słowami "Wybacz, Shann, nic z tego nie będzie". Jemu już się tak zdarzyło, i dotąd nie wiedział, czy śpiąc powiedział coś, co obraziło jego nową dziewczynę, czy zwyczajnie puścił bąka.
-Jak mogłaś, skrzacie.- Pochylił sie nad Vanją, maskując zmieszanie szerokim uśmiechem.- Zaufałem ci a ty... A ty... Czuję się wykorzystany.- Złapał ją w pół.- Miałaś przynajmniej trochę uciechy, czy zapłakałaś z litości?
-To pierwsze. Śniło ci się coś miłego.- Pogładziła jego zarośnięty policzek, kciukiem przesunęła po dolnej, pełniejszej wardze i pocałowała go mocno, myśląc przy tym "Jesteś mój, Shannie. Teraz, dziś, należysz tylko do mnie".
Droga do pokoju Shannona, choć krótka, zajęła im dobre pięć minut: co chwila zatrzymywali się w korytarzu tylko po to, żeby jeszcze raz się pocałować, objąć, przytulić.
-Nie zapalaj światła.- Van zatrzymała rękę Shannona, wyciągniętą w stronę przełącznika lampki przy łóżku.
Nie odpowiedział, ale posłuchał.
W sypialni nie było zupełnie ciemno, rozjaśniał ją padający z okien blask miasta i zimna poświata księżyca, tworząc łagodny, pełen cieni półmrok. Mimo to Van spięła się, gdy Shann zaczął zsuwać z niej szlafrok. Odwróciła się plecami do niego, walcząc z ochotą złapania ześlizgującego się z niej materiału i zakrycia nim oszpeconego kawałka siebie. Stojąc z zamkniętymi oczami słyszała za sobą szmer, potem Shannie przytulił się do niej, już bez spodni. Uśmiechnęła się, czując na pośladku twardy kształt dłuższego niż jej dłoń, gorącego członka. Sięgnęła rękami do tyłu, położyła dłonie na biodrach  Shannona i przycisnęła je do siebie mocniej. Mruknął gardłowo, zajęty pieszczeniem jej karku. Robił to w sposób, od którego dziewczynę przechodziły silne dreszcze: lizał wrażliwą skórę tuż pod linią włosów, a potem dmuchał w wilgotne miejsce ciepłym oddechem. Dla Van odczucia te były niesamowite, podniecające bardziej, niż to, co jego dłonie robiły z jej piersiami. A może obie pieszczoty, połączone w jedno, dawały tak nieziemski efekt?
Przestał nagle, puszczając ją, po czym pchnął lekko w stronę łóżka. Miała do niego dwa kroki, ale nogi trzęsły jej się tak, że potknęła o własne stopy. Jakoś udało jej się zmienić bezwładny upadek w nawet zgrabne rzucenie się na pościel, połączone z obrotem na plecy. Co lepsze, bezbłędnie trafiła głową wprost na poduszkę. Prawdziwa nimfa z bagien, pomyślała, naciągając róg prześciaradła na lewą stronę brzucha.
Shannon klęczał już przy niej, przyglądał się, wodząc palcami wzdłuż jej chudej nogi. Podciągnęła kolana i rozsunęła je, skrępowana bardziej tym, że widział jej kalectwo, niż perspektywą tego, że spojrzy jej między uda. Tam przynajmniej nie była zdeformowana, pocięta i byle jak zszyta. Tam mógł patrzeć do woli.
Ku jej zdziwieniu nie zrobił tego. Jej wzrok przywykł do półmroku: widziała, że Shannie uśmiecha się, ale bez kpiny czy ironii.
Przesunął się na zrobione dla niego miejsce, położył się, oparty na lewym łokciu, pocałował ją w skroń.
-Nie musisz krępować się swojej nogi, jest zgrabna.- Powiedział cicho, wyciągając spomiędzy nich róg prześcieradła.- Ma dołeczki, naliczyłem osiem w równych odstępach.
-Po cztery śruby z obu stron uda.- Wyjaśniła, zdumiona tym, że nie czuje skrępowania.- Dołeczki?- Zdziwiła się jeszcze bardziej: pierwszy raz ktoś tak pieszczotliwie nazwał wgłębienia w jej ciele.
-Mhm.- Dotknął jej nogi, przykładając opuszek do jednego z dołków.- Pasują mi idealnie do palców.- Znów ją pocałował, jednocześnie sięgając między nich, by sobie pomóc.- Kiedyś znałem parę chwytów na flet, może sobie przypomnę.- Pchnął biodra w przód.
Vanja mimowolnie wygięła plecy, wbijając głowę w miękką poduszkę: swobodna rozmowa, wcześniejsze pieszczoty, to, jak zachowywał się Shannon, wszystko rozluźniło ją psychicznie i przygotowało na odbiór przyjemności. Nie spodziewała się tylko, że już pierwszy ruch Shanniego wewnątrz jej ciała przyniesie tak silne doznania. Zupełnie, jakby uwrażliwił ją na siebie.
Ich wcześniejszy kontakt był chaotyczny, pospieszny, krótki, choć satysfakcjonujący. Teraz jej kochanek obrał inną technikę: wchodził, zatrzymywał się na kilka sekund, potem cofał się i wracał stanowczym, ale pozbawionym agresji ruchem. I znów zamierał na chwilę. Przez cały czas czuła jego gorący, urywany oddech na szyi. Całował ją, chwytał lekko zębami, łaskotał językiem, robił to w sposób, o jakim dotąd tylko czytała.
Po dwóch czy trzech minutach łapała spazmatycznie oddech, podciągając kolana tak wysoko, że dotykała udami talii Shanniego. Chciała, żeby wchodził jeszcze głębiej, mocniej, dokładniej. Słyszała szum własnej krwi w uszach, coraz głośniejszy, zagłuszający to, co mówił Shannie, szepczący jej do ucha jakieś niezrozumiałe słowa.
-Van? Żyjesz, skrzacie? Ziemia do Van.- Usłyszała po jakimś czasie.
Podniosła ociężałe powieki, napotykając zatroskany wzrok Shannona, tkwiącego w bezruchu tuż nad nią.
-Co się stało?- Spytała, wracając do siebie.
-Poza tym, że szczytowałaś? Nic.- Zsunął się z niej i położył obok, obejmując ją ramieniem.- Żadnego kataklizmu, trzęsienia ziemi, potopu.
Dziewczyna wpatrzyła się w sufit nad nimi, zmęczona, zaspokojona. Szczęśliwa.
Przewróciła się na bok, twarzą do Shanniego.
-Dlaczego nie poznałam wtedy ciebie?- Spytała, nie oczekując odpowiedzi.

Vanja obudziła się kilka minut po dziesiątej. Leżała nago, całkowicie odkryta, przyciśnięta do materaca ramieniem śpiącego na brzuchu Shannona. On też był odkryty, świecił gołym tyłkiem, jak nic innego świadczącym że to, co działo się ubiegłej nocy, nie było snem.
Naprawdę z sobą spali. Zrobili to.
Wyswobodziła się spod bezwładnej, ciężkiej ręki, usiadła i poczuła unoszący się wokół niej zapach seksu. Czuła samczą woń Shannona, aromat pobudzający zmysły, a zarazem powodujący oszołomienie.
Uśmiechnęła się do siebie, pochyliła się, pocałowała delikatnie ramię Shanniego. Niech śpi.
Pół godziny później, ubrana już, odświeżona, ale wciąż odpływająca myślami gdzieś, gdzie nikt prócz niej nie miał wstępu, usiadła w ogrodzie, z kubkiem czarnej kawy i telefonem.
O ile kawa była czymś zrozumiałym, o tyle sama nie wiedziała, po co jej telefon. Fakt, pomyślała przez chwilę o zadzwonieniu do Jaya, ale był to impuls, spowodowany delikatnymi wyrzutami sumienia. Szybko porzuciła pomysł rozmowy z mężem. Nagła troska o jego samopoczucie mogłaby być podejrzana. Tak jak pytanie, czy będzie w domu w porze, którą wcześniej określił.
Jak dla niej, mógłby zjawić się nawet teraz: była bezpieczna. Jay nie miałby podstaw do najmniejszych podejrzeń.
W ogóle skąd myśl, że miałby mieć jakiekolwiek podejrzenia?
Stąd, że śledził ją w sieci. Nie robił tego bez powodu. Może widział, z jaką łatwością nawiązała dobry kontakt z jego bratem. Może w przeszłości zrobiła coś, zdradziła go... może to było powodem ich kłótni, w trakcie której wybrudził okno. Może, i prawdopodobnie, sama była winna temu, że skończyła na chodniku z roztrzaskanym biodrem i połamaną nogą.
Jeśli to była prawda, to jak bardzo krzywdziła Jareda w tej chwili? I jak bardzo ją kochał, skoro był z nią, chciał z nią być, zapowiedział, że nie da jej rozwodu? Po dwudziestu latach bez niej nie unieważnił małżeństwa. Po tym, jak ją zobaczył, po prostu zabrał ją do siebie. Chciał, żeby było, jak kiedyś.
Musiał ją kochać. To było jedyne wytłumaczenie tego, co zrobił.
-A potem żyli długo i szczęśliwie.- Vanja dopiła kawę i zaśmiała się cicho.- Ale nie w mojej bajce, Jay.

                                                                   *****

Obiecałam zamieścić o północy, przesunęłam termin na pierwszą, i spóźniłam się tylko o parę minut.
To reszta poprzedneigo rozdziału. Gdyby nie kłopoty z bloggerem... 
Odpuszczam sobie korektę, ew. błędy poprawię w dzień.

Pisząc ten kawałek miałam cholerną ochotę na kanapeczkę. Z Szynką i majonezem. 
If you know...
Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz