It`s not my way.

wtorek, 5 marca 2013

Home, sweet home.

Kuchnia wyglądała jak centrum biznesowe: Jared rozmawiał przez telefon, stojąc na jednym końcu pomieszczenia, Vanja po jego przeciwnej stronie, również z aparatem przy uchu. Mówiła coś po rosyjsku, od czasu do czasu zaśmiewając się lub kiwając głową. Jej mąż za to gestykulował żywo, rozmawiając przyciszonym głosem, z miną tak przejętą, jakby jego rozmówcą był sam Bóg.
Shannon, siedząc samotnie przy stole, obserwował ich na przemian, zastanawiając się, co też tak bardzo ich absorbuje. Znając brata przeczuwał, że w najbliższym czasie znów będą mieli coś do zrobienia: może wywiad, sesję zdjęciową, spotkanie z kimś?
Co do Van, mógł tylko zgadywać, że rozmawia z kimś z rodziny, choć dziwne było, że jest przy tym tak radosna. Ledwie dwa tygodnie temu pogrzebała dziadków, a teraz śmiała się, pełna zapału.
Skończyła rozmowę, odłożyła telefon i wyjęła z piekarnika blachę gorących frytek.
-Chłopaki, kolacja.- Rozdzieliła frytki na trzy półmiski, dołożyła po kawałku ryby i porcji surówki.- Jay, skończ już na dziś, od rana wisisz na telefonie.
Jared przykrył dłonią mikrofon.
-Mam masę spraw do załatwienia. Daj mi jeszcze chwilkę.- Uciekł dokończyć rozmowę w holu.
-Czy on wiecznie musi wyszukiwać sobie jakieś interesy, które wymagają całej jego uwagi, do tego już, w tej chwili?- Vanja, siadając przy stole, zwróciła się do Shannona.
-Przywykniesz.- Shann wzruszył ramionami.
-Możliwe.- Spojrzała na wracającego do kuchni męża.- Jay, co tym razem wymyśliłeś?
-To tajemnica. Powiem, jak wszystko dogram, czyli za jakieś dwa dni.- Zadowolony zabrał się za jedzenie.- W każdym razie mogę zdradzić, że to coś wielkiego. Coś, czego jeszcze nie było.- Zrobił dumną minę.
-Rozbierzesz się do naga na koncercie?- Wtrącił Shannon.
"Coś wielkiego" u Jerrego prawie zawsze oznaczało masę niepotrzebnej roboty, angażującej wszystkich, którzy byli z nim w taki czy inny sposób zwiazani. Czy tego chcieli, czy nie.
-W życiu.- Jared spokojnie zaprzeczył. Odkąd zrobił porządek na forach, uciszył plotki i na powrót miał w domu Vanję, nieco przyciszoną, ale pogodzoną ze stratą, był w swoim żywiole. Wszystko układało się po jego myśli: żona nie sprawiała problemów, praca przynosiła satysfakcję, a pomysł, na który wpadł podczas spędzanego samotnie tygodnia, nabierał kształtów. Jego realizacja była przedsięwzięciem, które na długo zapewni Jaredowi zainteresowanie mas, a o to przecież w tym wszystkim chodziło.- Nie pytajcie, bo nie powiem, dokąd nie będę pewien, że wszystko jest pozałatwiane.- Dodał.
-Czyli za dwa dni.- Skwitował Shannon, przyglądając się trzymanej w palcach frytce. Przypomniała mu, jak jeszcze nie tak dawno rzucał podobnymi w Vanję, zaczepiając ją, gdy wpadała przy stole w melancholijny nastrój. Od razu porzucała gnębiące ją myśli i zaczynali zabawę, kończącą się na ogół wielkim sprzątaniem rozrzuconych po podłodze frytek.
Teraz, myśląc o tym, zdał sobie sprawę, jak bardzo dziecinne były ich wspólne rozrywki, choć dawały im tyle radości. Do czasu, gdy ich przyjaźń nie stała się specjalna, inna. Wtedy wszystko, co robili, o czym rozmawiali, nabierało nowego wymiaru, niosąc w sobie pełen oczekiwania podtekst. Proste, rzucone przy obiedzie "podaj mi sól, skrzacie", kończyło się muśnięciem jej palców, przelotnym, szybkim spojrzeniem w oczy, czymś, co podsycało jego fascynację. Jednostronną, jak się okazało.
Bywa, że człowiek widzi rzeczy, których nie ma, bo chce je widzieć. Bo chce, żeby istniały, miały miejsce, zajmowały myśli i czas, sprawiały przyjemność. Rozczarowanie jest bolesne, jednak ból to coś, co z czasem mija, a przynajmniej maleje do znośnego poziomu. Jest, czuć go, ale już nie spędza snu z powiek i chwilami nawet staje się niezauważalny. Kiedyś całkiem zniknie. Już teraz był na tyle słaby, żeby oddalić myśli o wyprowadzce z domu, albo raczej zawiesić je na kołku przy drzwiach, by w każdej chwili można było do nich wrócić, gdy znów będą potrzebne.
Z czystej ciekawości, widząc świetny nastrój Van, Shannon rzucił w nią wystygłą frytką i wbił wzrok w swój półmisek, udając, że to nie on. Miał nadzieję, że jego głupkowata zaczepka nie spotka się z jej ostrą krytyką.
-Shannie, czy to było wypowiedzenie wojny?- Usłyszał.- Bo jeśli tak, to ja się poddaję. Masz więcej amunicji.- Mimo to Van posłała jedną z "kul" w jego kierunku, bezbłędnie trafiając nią w policzek przeciwnika.- Przypomniało ci się?
-Mhm.- Przytaknął, zerkając na nią spod oka.- Sporo mi się ostatnio przypomina.
-Auć?- Vanja przechyliła głowę, patrząc pytająco.
-Auć.- Przyznał, spoglądając szybko na Jerrego. ale ten zajęty był od nowa swoim ukochanym Blackberry. Teraz pisał coś, być może po raz kolejny zawracając głowy swoim poddanym na Twitterze.
Znów wbił wzrok w Vanję: patrzyła na niego z zagadkową miną, uśmiechając się delikatnie. Miała coś dziwnego w oczach, jakiś wyraz, którego wcześniej nie widział, ale który bardzo mu się podobał.
Jezu, czyżby jednak wszystko miało szansę wrócić?
-Co?- Spytał prawie bezgłośnie, czując szybsze bicie serca.
-Mi też coś się przypomniało.- Odszepnęła. z trudem utrzymując powagę, po czym posłała w powietrze następną frytkę, tym razem o centymetry mijając się z celem.
-Co takiego?- Shannon pochylił się w jej stronę, ciekaw. Wystrzelił pstryknięciem kawałek wyschniętej na wiór frytki, nie celując nigdzie, i przypadkiem trafił w zajętego sobą brata: drobny okruch spadł na głowę Jareda, który nawet tego nie zauważył.
-Nie powiem.- Vanja ledwie powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem.- Shannie, zbrukałeś doskonałość kawałkiem ziemniaka.
-Nie chciałem, przysięgam, że nie chciałem. Nie wiem, jak ja teraz spojrzę na siebie w lustrze.- Shann podłapał nastrój, ciesząc się, że Vanja na powrót zaczyna być sobą. Być może jednak wspólny wyjazd, bez względu na okoliczności, w jakich miał miejsce, pozwolił jej zobaczyć go inaczej. Albo zapomnieć o wpadce na imprezie.
-Zakład, że spotka cię za to sroga kara.- Dziewczyna ciągnęła, mówiąc już normalnym tonem.- Może powinnam wziąć część winy na siebie?- Spytała, rzucając w męża dorodną frytką. Ta odbiła się od jego ramienia i wylądowała na rękawie koszulki.
Jared poderwał głowę, zaskoczony i z miejsca wkurzony idiotycznymi zagrywkami. Spojrzał chmurnie na rozbawioną parę.
-Myślałem, że jesteś poważniejszy.- Zwrócił się do brata, strzepując frytkę z ubrania.- Ale nie, pajacowanie to coś, w czym czujesz się chyba lepiej, niż przy bębnach. Przypomnij mi, żebym załatwił ci posadę w cyrku, jak już przestaniemy grać.- Obrócił się do Vanji.- Wydawało mi się, że nosisz żałobę, ale widzę, że była krótkotrwała.- Powiedział dość chłodno, ganiącym tonem.
-Najgorsze mam za sobą, a ktoś niedawno powiedział mi, że nasze życie toczy się dalej.- Dziewczyna z miejsca spoważniała, tracąc ochotę do żartów.- Wolisz, żebym zachowywała się jak wynajęta płaczka? Swoją żałobę noszę w sercu, nie jest na pokaz ani do demonstrowania przed tobą, Jay.
-Nie chcę demonstracji. Ale mogłabyś trochę się uspokoić.- Jared poprawił koszulkę, strzepnął z niej nieistniejące paprochy, potem przygładził włosy, przy okazji zgarniając z nich okruch frytki. Wziął go w palce.- Nie macie lepszych zajęć? Będę miał tłuste włosy.
-Po pierwsze: te frytki są beztluszczowe. Po drugie, Jay: czy nawet siedząc na sedesie starasz się zrobić wszystko jak najlepiej i wyglądać zabójczo przystojnie? Nie mógłbyś dać sobie trochę luzu? Jesteś w domu, z rodziną, nikt cię tu nie ocenia ani nie wystawi ci cenzurki na profilu.- Vanja uśmiechnęła się do niego bez odrobiny wesołości.- Po trzecie i ostatnie: razi cię, że próbuję wrócić do życia i żartować, dzięki czemu oddalam od siebie myśli o śmierci, ale moja żałoba nie przeszkadzała ci wtedy, gdy chciało ci się seksu? A chciało ci się, jak psu.
-Van...- Jared, czerwony jak burak, próbował przywołać ją do porządku: perspektywa spierania się z nią przy ciekawskim bracie nie była tym, o czym zawsze marzył.- Van, dobrze, rozumiem. Chcesz, to porzucaj sobie we mnie, jeśli to ci ulży.- Ustąpił szybko.- Wiesz, że sporo pracuję...
-Właśnie. Gdybym ja miała jakąkolwiek pracę, mogłabym zająć nią myśli, ale nie skończyłam żadnej szkoły, poza podstawową, nie mam talentu muzycznego, nie umiem na niczym grać, tańczyć. Pozwól mi więc pośmiać się wtedy, gdy tego potrzebuję, zamiast wszystko psuć swoją nadętą powagą.- Przestała się uśmiechać.- A może powinnam pójść do szkoły? Co powiesz na zaoczną?- Spytała grzecznie.
-Zwariowałaś?- Jared niemal zachłysnął się powietrzem, słysząc, co przyszło jej do głowy.- Czy ty wiesz, co by zaraz wypisywano na ten temat?- Podniósł ręce.- Żona Jareda Leto nie ma żadnego wykształcenia. Żona Jareda Leto to prostaczka z rosyjskiej wsi.- Wyliczał.- Żona Jareda...
-Żona Jareda Leto ma dosyć siedzenia w domu i wraca do tego, co robiła, zanim Jared Leto sobie o niej przypomniał.- Vanja weszła mu w słowo, mówiąc ostrym, stanowczym tonem.- Żona Jareda Leto na czwartek umówiła się ze swoimi znajomymi z rosyjskiej wsi, i ustali z nimi, co dokładnie ma robić. Bez wynagrodzenia. bo jej mąż zarabia miliony, więc ona już nie musi martwić się, z czego opłacą rachunki.
-Van, nie musisz na mnie krzyczeć. Jeśli chcesz, zajmuj się tymi swoimi tlumaczeniami, masz teraz łatwiej, bo możesz pisać na komputerze i drukować, zamiast...
-Tłumaczeniami?- Dziewczyna uniosła w górę brwi.- Nie mam na myśli tłumaczeń, lecz pomoc w przytułku. Wracam do wolontariatu.- Oznajmiła z pewnością siebie.
-Zapomnij. Nie pozwolę, żeby moja żona włóczyła się po ulicach, niańcząc bezdomnych.- Jared poczuł rosnącą stopniowo złość: on stara się, wymyśla coraz to nowe rozwiazania, mające zapewnić jemu i chłopakom największe korzyści i nakręcić sprzedaż nowej płyty, a ona wyjeżdża z takimi pomysłami?- To nie wchodzi w rachubę. Jeśli się nudzisz, wstąp do jakiegoś klubu, spotykaj się tam z innymi znudzonymi dupami, ale nie wyobrażaj sobie, że będziesz robiła to, co kiedyś. Twój status się zmienił, moja droga, i musisz pogodzic się z pewnymi rzeczami. Z tym, że już nie wrócą. Chcesz pomóc swoim biedakom? Dobrze, wpłacę na konto przytułka odpowiedni datek. To uspokoi twoje sumienie?
-Jay, moje sumienie nie ma z tym nic wspólnego.- Vanja złagodniała, rzucając pospieszne spojrzenie na osłupiałego, zaskoczonego Shannona, który nawet nie pomyślał, żeby wyjść i zostawić ich samych. Jej to nie przeszkadzało, przypuszczała, że i tak później poszłaby do niego wylać z siebie żale. Jak kiedyś. Potrzebowała go.- Jay, tu chodzi o mnie. Uświadomiłam sobie, że w każdej chwili wszystko można stracić i chcę robić to, co kocham. Ty kochasz muzykę, ja chcę pomagać ludziom. Poza tym nie będę włóczyć się po ulicach. Moja praca będzie polegała na zbiórkach odzieży, jej segregowaniu, dostarczaniu na miejsce. Organizowaniu zbiórek żywności.
-Moja żona nie będzie...- Jared uparcie obstawał przy swoim.
-Nie sądzisz, że nazwisko tylko jej w tym pomoże?- Shannon przerwał bratu, łapiac wiatr w żagle.- Jeśli pani Leto zwróci się do kogoś z prośbą o pomoc, będzie to brzmiało inaczej, niż gdyby zrobiła to nikomu nie znana pani Tomashenko.- Pochylił się nad stołem.- Jerry, pomyślałeś przez  chwilę, że to może mieć korzystny wpływ na twój wizerunek?- Podsunął.
Spojrzał na Vanję, prosząc wzrokiem, by zrozumiała jego tok myślenia i nie oponowała, i błagając przy tym o wybaczenie, że wtrąca się w ich rozmowę. Lub kłótnię.
Dziewczyna zmarszczyła czoło, ale kiwnęła ledwie dostrzegalnie głową. Jezu, była sto razy bardziej spostrzegawcza od swojego popapranego męża, i sto razy od niego mądrzejsza, jeśli w mig złapała, o co chodzi.
Jared myślał. Prawie słychać było szum maszynerii i zgrzytanie trybików w jego mózgu. Wciąż wyglądał na niezbyt przekonanego, ale stopniowo jego twarz wygładzała się, szczęki rozluźniały, wreszcie niemal się uśmiechnął.
-Patrząc na to od tej strony, to rzeczywiście masz rację. Jeśli to ma być tylko zbieranie datków, to właściwie...- Popatrzył na żonę.- Wybacz, że się uniosłem. To naprawdę doskonały pomysł, a przy okazji będziesz miała jakieś zajęcie. W razie, gdyby ktoś robił ci trudności, od razu zwracaj się do mnie, pociągnę za odpowiednie sznurki.- Uśmiechnął się do niej szeroko, szczerze, wręcz dobrodusznie, czekając na podziękowania.
Vanja przez długą chwilę mierzyła go wzrokiem, bez słowa, przyglądając się jego twarzy jak czemuś, co zobaczyła pierwszy raz w życiu, i co nie przypadło jej do gustu, a przynajmniej nie wprawiło w zachwyt. Potem powoli odezwała się do drugiego z braci.
-Dziękuję, Shann, że stanąłeś po mojej stronie, choć przyznam, że wcale nie chodziło mi o świecenie nazwiskiem. Ale rozumiem, że chciałeś dobrze, i doceniam to.- Mówiąc, wzięła w dłoń garść zimnych już frytek. Podniosła rękę i rzuciła nimi prosto w twarz Jareda, zbyt zaskoczonego jej nagłym gestem, by zdążył się osłonić. Ledwie udało mu się zamknąć oczy. Do jego skóry przylgnęły okruchy i ziarenka soli.- Znów najważniejsze jest to, co korzystne dla ciebie, Jay. Tylko jedno się liczy, i tym czymś nie jestem ja. Głównym problemem jest coś o wiele lepszego: przeliczenie, ile TY możesz z tego wyciągnąć. I nie ważne, czy chodzi o pieniądze, czy o przychylność mediów, choć to drugie prowadzi bezpośrednio do pierwszego.- Otrzepała dłonie.- Ale tu spotka cię zawód, bo nie dość, że nie zamierzam prosić cię o pomoc, to na dodatek każdemu, kto zapyta mnie, czy to był twój pomysł i czy jesteś w niego zaangażowany, odpowiem przecząco. Tak jak ty powiedziałbyś, gdyby spytano cię, czy pomagam ci pisać teksty.- Wstała, zabrała swój półmisek, wyrzuciła niedojedzoną kolację do śmieci i wstawiła naczynie do zmywarki. Wszystko robiła szybko, w zapadłej nagle ciszy, pod wzrokiem obu braci, jednakowo zdumionych jej zachowaniem.
Stanęła plecami do nich, z dłońmi opartymi o blat, i przygarbiła się, opuszczając głowę.
Shannon miał ochotę podejść, objąć ją, pocieszyć, powiedzieć, żeby zlała na wszystko i robiła to, na co ma ochotę. Że nie liczy się nic prócz tego, czego ona chce.
Ale nie mógł tego zrobić, więc zamiast zerwać się z miejsca, kopnął pod stołem skamieniałego brata, zwracając na siebie jego uwagę.
-Idź do niej, debilu.- Szepnął tak cicho, że ledwie sam siebie słyszał.
Jared zwrócił na niego oczy, ciągle pełne osłupienia i ogłupiałe, jakby ich właściciel pogubił gdzieś szare komórki.
-Hę?- Stęknął cicho.
-Idź do niej, kurwa, albo ja to zrobię!- Shann powtórzył bardziej natarczywym tonem, wciąż szepcząc.- Ja pierdolę, jak można być facetem, a jednocześnie taką cipą?- Dodał, widząc całkowity brak reakcji ze strony brata. Jared gapił się na niego, otrzepując twarz z soli, ale nie kwapił się ruszyć dupska.
Dopiero po parunastu sekundach jego oczy rozbłysły zrozumieniem. Kiwnął głową, wstał i podszedł do Vanji, obejmując ją mocno ramionami.
-Przepraszam, Kruszynko. Straszny ze mnie dupek.- Szepnął jej do ucha, układając w głowie następne zdania, mające sprawić, że przestanie się na niego boczyć. W sumie nawet czuł się źle, widząc jej przygnębienie, i wiedząc, że trochę się do niego przyczynił.- Ciągle jeszcze uczę się być twoim mężem, w końcu przez większość życia byłem sam. Nie jest mi łatwo. Staram się, uwierz, i będę walczył ze swoimi nawykami ze wszystkich sił. Pomożesz mi w tym?- Mówił szczerze, prosto z serca, czując, że chce być lepszy, mając do siebie pretensje o to, że tak trudno mu to przychodzi. Widok zasmuconej żony poruszył go do głębi, obudził jakąś nutę w jego duszy, coś, o czym dawno zapomniał: prawdziwą czułość. Jeśli żona to pojmie, mają szansę na dobrą, szczęśliwą przyszłość. Jeśli nie...
Vanja odtrąciła go, wyrywając się z czułego uścisku jednym szarpnięciem.
-Próbowałam to robić od początku, Jay, podpowiadałam, prosiłam. I mam dość. Sam sobie radź, a jeśli masz problem z własną psychiką i nie potrafisz zachować się odpowiednio do sytuacji, to chyba czas, byś skorzystał z pomocy psychologa.- Odwróciła się do niego, i widząc jego kamienną twarz i obrażone, lodowate oczy, zadrżała w środku.
Ten człowiek od dawna nie był chłopcem, którego pamiętała sprzed lat, i którego kochała pierwszą, dziecinną jeszcze miłością, upiększającą go i zasłaniającą jego wady. Miała przed sobą wyrachowanego, zimnego mężczyznę, nastawionego przede wszystkim na branie. Do końca, dokąd miałaby jeszcze cokolwiek, co mogłaby mu zaoferować, zanim zmieniłby ją w pustą skorupę bez żadnych uczuć.
Patrząc w wyprane z emocji, okazujące jedynie złość i rozczarowanie oczy, Vanja zrozumiała jedno: pomyliła się. To, co czuła do Jareda, nie było prawdziwe, a nawet gdyby, to okazało się słabsze, niż myślała. Może, gdyby on był inny, rozpaliłby w niej ogień i grzał się w jego cieple, ale nie umiał docenić tego, co dostał, i niszczył wszystko własnym egoizmem.
-Tak, Jay, za długo byłeś sam.- Szepnęła, choć Shannon wyszedł, zostawiając ich w spokoju.- I chyba najlepszym wyjściem dla nas obojga będzie rozwód.
Pierwszy raz powiedziała na głos to, o czym myślała od trzech tygodni. A raczej, o czym usiłowała nie myśleć, widząc w rozstaniu z mężem swoją porażkę, dowód na to, że rację mieli ci, którzy od początku uważali, że Vanja nie nadaje się na żonę celebryty i powinna wrócić do swojego środowiska.
-Myślisz, że co, taka jesteś mądra?- Jay, ku jej zdumieniu, zaczął się śmiać. Odrzucił głowę w tył i rechotał, jakby powiedziała najlepszy kawał w jego życiu.
-To nie jest zabawne.- Fuknęła na niego, zła, że jawnie się z niej naśmiewa.
-Zapomnij, Van.- Spoważniał nagle, znów patrząc na nią z urazą.- Nie dam ci rozwodu. Koniec i kropka, nie będę się ośmieszał rozwodem.
-Jay...- Odezwała się łagodnie, choć nie bardzo wiedziała, co chce powiedzieć. Nie była przestraszona, jedynie onieśmielona jego reakcją. Spodziewała się krzyków, nie śmiechu.
-Dosyć, Van. Nigdy więcej nie chcę słyszeć ani słowa na temat rozwodu.- Ku jej całkowitemu zaskoczeniu Jared pogładził ją po twarzy, potem pocałował w czoło. W jego oczach zapaliły się ciepłe iskierki.- Skoro znów się zeszliśmy, to widać tak miało być.
Vanja otworzyła usta i zamknęła je: w głowie miała w tej chwili jeden wielki chaos, nie przychodziło jej na myśl nic, co mogłaby jeszcze powiedzieć. W momencie, gdy była pewna, że śmiałą propozycją zakończy nieudany związek, została zepchnięta ze swojej pozycji nagłą zmianą w zachowaniu męża.
Westchnęła i rozejrzała się, zatrzymując wzrok na rozsypanych po podłodze frytkach, dowodzie jej niedawnej złości.
Przypomniała sobie poniżające słowa, które padły pod jej adresem przy stole, i poczuła powracajacą irytację.
-Co z tobą jest nie w porządku, Jay? Co roi się w twojej głowie?- Rzuciła oschle i wyminęła go.- Pierniczysz czasem jak potłuczony, jakbyś sam nie wiedział, co mówisz. To wkurza.
 Zdążyła zrobić dwa kroki, gdy ręka Jareda objęła ją w pasie i pociągnęła w tył.
-Nie uciekaj.- Powiedział cicho, więżąc ją w mocnym uścisku ramion. Pochylił głowę, chwycił lekko zębami jej kark, puścił, pocałował odsłoniete ramię.- Wiesz, że cholernie podniecasz mnie taka odrobinę wkurwiona?- Przylgnął do niej brzuchem, mocno, żeby poczuła, jak mu stoi.- Przeleciałbym cię tu i teraz, na tym pierdzielonym stole, gdybyśmy tylko byli tu sami.- Zrobił kilka wymownych ruchów biodrami, jeszcze bardziej podkręcając swój niespodziewany nastrój. Dotąd zawsze lubił, gdy Van była grzeczną, uległą dziewczynką, teraz z zaskoczeniem poczuł, że woli ją w roli zadziornej suki.
-Mógłbyś nie robić scen i mnie puścić?- Vanja zaczęła go odpychać, przypadkowo trafiając dłonią na wybrzuszenie w jego spodniach.- Na Boga, Jay!- Wyrwała mu się, a raczej pozwolił jej się wyrwać, napawając się jej rumieńcem oraz błyskiem zdenerwowania i oburzenia w czarnych oczach.
Oblizał usta.
-Idź, idź. I tak do mnie przyjdziesz.- Machnął niedbale ręką, rzucając spojrzenie na zegar. Miał przed sobą jakieś dwie godziny czekania na słodki, gorący towar, dostarczony wprost do łóżka. Wytrzyma.
Wyminął przykucniętą Van, w przelocie muskając palcami jej odkryty kark, i podśpiewując wyszedł do ogrodu nacieszyć się pięknym wieczorem. Było ciepło, chłodne powietrze nie kąsało gołych ramion a wiatr nie wciskał się pod materiał koszulki.
Jared usiadł przy basenie, teraz przykrytym i osłoniętym przed deszczem, mogącym spaść jeszcze nie raz, nim nad LA na dobre zapanuje słońce.
Rozglądając się, uspokajał powoli nerwy, napięte po kłótni z Vanją. Szczerze mówiąc nawet nie był bardzo zły, zachowanie żony bardziej go w sumie rozśmieszyło, niż wkurwiło. Ta mała suczka potrafiła zadziwiać, jak choćby wymyślaniem, że mogą się rozwieść. Skąd u niej pomysł, że Jared w ogóle chciałby jej odejścia? Albo że do siebie nie pasują? Musiała nabić sobie głowę jakimiś głupotami, nie inaczej. Ale to minie, on sam zadba o to, żeby podobne pomysły na dobre ją opuściły. Pokaże jej, że wcale nie jest taki, jak jej się wydaje. I że mimo drobnych różnic między nimi mogą, a nawet muszą, stworzyć zgraną rodzinę.
-Rozwód.- Parsknął cichym śmiechem.- Aż się zdziwisz.
Pokręcił się w miejscu, poprawiając spodnie w kroczu: ich szew nieprzyjemnie wciskał się w jądra, gniotąc prawe, więc naciągnął materiał, łapiąc go mocno w palce. Dotknięcie w tak wrażliwej okolicy przywróciło częściowo poprzednie podniecenie, nie do końca opadłe po nagłej, zaskakującej erekcji, spowodowanej widokiem rozzłoszczonej Vanji.
Jared z rozkoszą przywołał z pamięci obraz jej twarzy, zarumienionej ze zdenerwowania, widok czarnych oczu, błyszczących wewnętrzną energią i wolą walki... Chciałby, żeby walczyła z nim w inny, bardziej podniecający sposób. Z nagła porzucił chęć pieprzenia jej jako uległej, bezwolnej kukły, i zapragnął, żeby drapała, kąsała go, wiła się jak dzikuska, jak zrobiła to kiedyś, w momencie, gdy nieopatrznie wyrwało mu się, że jest lepsza od matki. To było... Jared cofnął się myślami o lata wstecz, do dnia, który był początkiem końca jego wymarzonego związku z Van. Pamiętał, że trochę wypił i chyba zapalił przed powrotem do domu, bo był tamtego popołudnia strasznie napalony. Pamiętał, że oderwał swoją młodziutką żonkę od lekcji, zabrał do sypialni i czarując słodkimi słowkami zaciągnął do łóżka, gdzie pieprzyli się co najmniej trzy razy pod rząd. Potem dał jej chwilę odpocząć i znów ją dopadł, wygłodniały jak po rocznym celibacie. Właśnie wtedy wyrwało mu się to nieszczęsne zdanie, po usłyszeniu którego Vanja zaczęła z nim walczyć.
Pamętał nawet, że była na górze i w pierwszej chwili zamarła, zaskoczona, a potem spytała, dlaczego porównuje ją do matki. Nie pamiętał za to swojej odpowiedzi, ale po jego słowach Van wpadła w furię. Okładała go pięściami, drapała po ramionach, krzyczała, żeby ją puścił, że musi iść do matki i dowiedzieć się prawdy, a on, sporo silniejszy od drobniutkiej dziewczyny, przez cały czas pieprzył ją, trzymając mocno za biodra.
W tej chwili Jaredowi nie chodziło o nic więcej, jak tylko o to, żeby Van była w łóżku dzika. Wspomnienia toczonej kiedyś walki były kurewsko podniecające, aż zdziwił się, że przez tyle miesięcy od jej powrotu wolał, żeby była "grzeczna". A może po prostu potrzebował odmiany, nawet o tym nie wiedząc, i widok wściekłej miny żony uświadomił mu, czego potrzebuje do szczęścia?
Po prawie godzinie rozmyślań powlókł się na górę, pod prysznic, potem do łóżka z laptopem.
Z ciekawością przejrzał wszystkie wiadomości, jakie pisano do niego przez większość dnia, ale z rozczarowaniem stwierdził, że ani jedna nie pochodziła od Vanji. Jego czarna perła milczała od powrotu z Rosji, jakby jej zainteresowanie portalami nagle zmalało do zera. Wcześniejsze wiadomości od niej nie były niczym specjalnym: zwykłe, anonimowe teksty, nie zwracające uwagi niczym szczególnym. Były wręcz bezosobowe.
Przeszukując sieć usłyszał z korytarza głośny śmiech żony i zaraz po nim rechot brata: najwyraźniej ta dwójka znów znalazła wspólny, głupkowaty język, znajdując powód do radości we wszystkim. To dobrze, pomyślał. Bardzo dobrze, że Shann wyręcza go w tych idiotyzmach, dając Vanji okazję do poprawy nastroju. Nic tak nie irytowało Jareda, jak bezsensowne, pozbawione treści żarty, w których oni tak się lubowali. Pod pewnymi względami byli tak samo dziecinni, więc mieli prawo cieszyć się niepoważnymi głupotami. Dobrze, że przy nim Vanja zachowywała się dojrzalej i nie robiła z siebie idiotki. Nie zniósłby błazenady we własnym łóżku.

Shannon podniósł się na nogi, szczerząc zęby do śmiejącej się z niego Van, stojącej u szczytu schodów. Chwilę wcześniej, idąc na górę, potknął się i wyciągnął jak długi, na szczęście nic sobie nie robiąc. Przez chwilę leżał na stopniach ogłupiały, potem zawstydzony, wreszcie zaczął chichotać, patrząc w górę na przestraszoną jego upadkiem Vanję.
-Jebłem.- Wystękał, śmiejąc się coraz głośniej.
Dziewczyna, stwierdziwszy najwyraźniej, że nic mu nie jest, również parsknęła śmiechem.
-Musisz bardziej uważać, Shannie, inaczej obijesz sobie buźkę, a szkoda by było, bo jest przystojna.
-I tak twierdzi laska, która ma w łóżku bożyszcze nastolatek? Już ci kiedyś mówiłem, że ja to ten mądry, on ten ładny.- Wygramolił się na piętro i stanął przed Vanją, otrzepując spodnie.
-Ładny to on może i był, ale kiedyś.- Dziewczyna przestała się śmiać i spoważniała, patrząc gdzieś w bok, potem spojrzała Shannonowi w oczy.- Dziękuję, Shannie.
-Za co?
-Za to, że się dziś wtrąciłeś. Gdybyś tego nie zrobił, padłoby sporo niepotrzebnych słów.
-Weź przestań, skrzacie.- Shann machnął lekceważąco ręką.- Musisz się jeszcze sporo nauczyć, jeśli chodzi o Jerrego. Ja już mam na niego metodę: chcesz coś od niego, to powiedz mu, że na tym zyska. Proste? Proste. I zawsze działa.
-Tobie wszystko przychodzi z taką łatwością, że zaczynam ci zazdrościć. Ja tak nie potrafię. Gdy tylko Jay zaczyna torpedować jakiś mój pomysł, od razu się z nim spieram i tracę zdolość do logicznego myślenia.- Van splotła dłonie, opuszczając przed sobą ręce.- Nienawidzę tego, że tak łatwo udaje mu się mnie sprowokować do utraty kontroli nad sobą i robię się złośliwa.- Wyznała.
-A mnie się to podoba.- Shann oparł się łokciem o ścianę.- Dopieprzasz mu w naprawdę wyjątkowy, inteligentny sposób, aż w środku duszę się ze śmiechu.
-Nie widzę nic śmiesznego w kłótniach z własnym mężem, Shannie. Wręcz przeciwnie, one tylko uświadamiają mi, jaka jestem słaba.
-Ty słaba? Robisz sobie jaja? Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Ja sam nigdy nie pozbierałbym się do kupy, gdybym miał wypadek, amnezję, i  gdyby potem taka dajmy na to Angelina Jolie przyszła do mnie i powiedziała, że kiedyś się z nią ożeniłem a teraz będzie tak, jak wtedy.
-Widzisz, Shannie w tym kłopot, że pod wieloma względami nie jest tak, jak wtedy. I ja i Jay bardzo się zmieniliśmy, a oczekujemy, że będziemy tacy, jak dwadzieścia lat temu.
-Przywykniecie.
-Tak myślisz?- Przechyliła głowę w bok, patrząc na niego z napięciem w oczach.
-Tak myślę.- Stwierdził, jednocześnie krzyżując za plecami palce w dziecinnym geście, mającym oddalić od niego karę za wypowiedziane na głos kłamstwo.
Miał szczerą nadzieję, że nie przywykną do siebie, nie dograją się, i rozstaną. Nie chodziło w tym wypadku o niego, a o Vanję: jakkolwiek by patrzeć na jej związek z Jerrym, nie mogła być w nim szczęśliwa. Jego młodszy brat stał się zbytnim profesjonalistą, by umieć jeszcze znaleźć się jakoś w prywatnym życiu. Lepiej, jeśli on i Van się rozstaną, i dziewczyna pójdzie swoją drogą, znajdując u kogoś to, na co zasługuje. Może spotka jakiegoś miłego, nie wymagającego od niej Bóg wie jakich wyrzeczeń faceta, i stworzy z nim udany związek, oparty na wzajemnej tolerancji i zrozumieniu. Życzył jej tego całym sercem.
-Idę spać.- Vanja musnęła palcami jego ramię, przez co zadrżał mimowolnie.- Dobranoc, Shannie.
-Kolorowych, skrzacie.- Mruknął do jej pleców, oddalajacych się korytarzem i znikających za drzwiami sypialni.
Shannon skrzywił się w kwaśnej minie, zawrócił i poszedł do siebie, mając chęć trzasnąć drzwiami tak, żeby wyleciały z futryny.
Dlaczego, rozmawiając z Vanją, ciągle pierdolił o tym, że powinna na siłę próbować dograć się z Jerrym, skoro myślał zupełnie inaczej? Dlatego, że to powinien mówić przyjaciel? Bo tak wypada? Bo to były słowa, które chciała usłyszeć? A co, jeśli ufała w opinię kogoś, kto nazywał siebie jej przyjacielem i znał jej męża od zawsze? Co, jeśli przypadkowo ten zasrany przyjaciel podpowiadał jej źle?
Shannon zrzucił ubranie w drodze do łazienki, zostawiając wszystko byle gdzie na podłodze. Zamyślony rzucił przelotne spojrzenie na wciąż stojące pod ścianą walizki z rzeczami, spakowanymi pospiesznie przed wyjazdem do Rosji. Nadal nie umiał się zdecydować na jedno: pozostanie tu, albo wyprowadzkę. Obie opcje niosły z sobą pewne konsekwencje.
Zostając nadal mieszałby w życiu brata i Van, choćby samą swoją obecnością. Przy nim nie mogli rozmawiać tak swobodnie, jak na osobności, czego przykład widział podczas kolacji. W dodatku słysząc ich nie umiał powstrzymać się i nie wtrącać, jeśli przewaga była po stronie Jerrego. Po prostu nie umiał, musiał powiedzieć coś, co dawało Vanji szansę na wygraną. To nie było dobre.
Wyprowadzając się zostawiłby dziewczynę na pastwę brata i pozwolił, by ten zrobił  nią, co chce. Zachowałby się jak podkulający ogon tchórz, wolący mieć święty spokój i nie mający ochoty zawracać sobie głowy cudzymi problemami. Może powinien dać sobie na luz i przestać się wtrącać, ale tak, jak nie umiał nie wcisnąć się w ich rozmowy, tak nie potrafił odwrócić się plecami do dziewczyny, która przychodziła do niego ze swoimi bolączkami.
Poza tym dla niego każdy powód, dla którego mógł porozmawiać z Vanją, był dobry. Choćby dlatego, że nawet mówiąc o rzeczach poważnych potrafili znaleźć powód do śmiechu, a Shann dałby wszystko za to, żeby Van śmiała się jak najczęściej.

-Jesteś cholernie kusząca.- Jared przeciągnął dłońmi wzdłuż boków stojącej przed nim Vanji. Siedział na skraju łóżka, okryty od pasa w dół, dotykając przez matriał szlafroka krągłych kształtów żony.
Już wcześniej przygotował sobie pewien scenariusz na wieczór, i teraz zaczął go realizować zgodnie ze swoimi oczekiwaniami. Wszystko szło po jego myśli: Van przyszła do sypialni o zwykłej porze, poszła pod prysznic i wróciła cała gotowa, jak przypuszczał.
Zawsze była gotowa, ta jego mała, kapryśna żonka.
-Jay, przepraszam za moje dzisiejsze nerwy.- Chwyciła jego ręce i unieruchomiła je na swoich biodrach.- Od śmierci dziadków mam kłopoty ze snem, ciężko mi chwilami dojść z sobą do ładu.
-Rozumiem.- Pociągnął ją do siebie.- Każdy miewa takie momenty, ja też.- Oswobodził ręce, sięgnął w bok i zgasił lampkę, zostawiając jedynie włączony telewizor z wyciszoną fonią.
-Chwilami nie wiem, czego chcę.
-Ja odwrotnie.- Mruknął, sadzając dziewczynę obok siebie.
Wszystko szło tak, jak powinno, pomijając rozmowę, nad którą nawet się nie skupiał, zajęty wprowdzaniem w życie snutych w samotności fantazji.
-Coraz częściej myślę, że większość rzeczy, które robię, nie ma najmniejszego sensu.
-A tam.- Jared pochylił się nad nią, zmuszając, by położyła się na plecach, z głową prawie poza łóżkiem.
W myślach dopowiedział: "bez sensu" to dobre określenie na twoje wymysły o staniu się Świętym Mikołajem dla ubogich. Wybiję ci to z głowy tak czy inaczej.
Przesunął się dalej na posłanie i podciągnął na nie zwisające nad podłogą nogi Van, przy okazji podciągając jej szlafrok prawie do pasa. Prychnął, gdy złapała materiał w ręce i zatrzymała, nim odsłonił pokaleczone biodro. Całe szczęście, nie miała już oporów przed pokazywaniem wychudłego uda, inaczej musiałby sprawić jej szyty na zamówienie strój, zakrywający pół lewej nogi i lewą połowę jej ciała do piersi, albo musiałby pieprzyć ją zawsze od tyłu. Lubił to, fakt, jednak czasami dobrze było popatrzeć z góry nie tylko na jej potylicę.
-Jay, chcę się położyć normalnie.- Podniosła się na łokciach.
-Zdążysz.- Pchnął ją łagodnie na pościel, z głową tam, gdzie zwykle trzyma się nogi. Zanim podniosła się drugi raz przycisnął, ją sobą do materaca.- Spokojnie, Van.
-Przecież jestem spokojna.- Stwierdziła, próbując znaleźć sobie wygodniejszą pozycję. Choć leżała na plecach, nie miała prawie na czym oprzeć głowy i musiała trzymać ją w powietrzu poza łóżkiem.- Jay, daj spokój...
-Cicho.- Jared nie dał jej dokończyć.
Analizując wcześniej swój pomysł doszedł do wniosku, że nie będzie mu łatwo wkurzyć Van tak, żeby trochę się z nim posiłowała, nawet dla zabawy. Ewentualne spory mogły skończyć się nie tyle przepychanką, ile krzykami, a tych nie chciał. Znalazł więc inne wyjście, dające niemal taką samą satysfakcję i zaspokajające jego nagła potrzebę przeżycia czegoś perwersyjnie nowego.
Sięgnął na podłogę przy łóżku i leżącym na niej pilotem włączył kanał porno, trafiając na jeden z filmów z Sashą Grey. Uśmiechnął się: co za bonus! Lubił ją, była z niej niezła dupcia, do tego rżnęła się pokazowo. Przy odrobinie inwencji, pieprząc Van i patrząc na ekran, mógłby nawet poczuć się tak, jakby to on grał w filmie zamiast partnerującego Sashy blondasa. Facet właśnie szykował się do zapięcia seksownej brunetki, czekającej z szeroko rozłożonymi nogami.
Jared, zahipnotyzowany sceną, robił dokładnie to, co grający w nim aktor: w tej samej chwili sięgnął palcami między nogi partnerki, w tym samym momencie w nią wszedł, nawet nadał sobie to samo tempo i siłę ruchów. BYŁ pieprzącym aktorkę blondynem, czuł się nim przez kilka chwil, do momentu, gdy mocne paznokcie Van wbiły mu się boleśnie w barki.
Natychmiast otrzeźwiał, odrywając wzrok od ekranu i zwracając go na pociemniałą ze złości twarz żony.
-Przestań. Jay, natychmiast przestań, albo...- Jęknęła, urywając zdanie. Głowa opadła jej w tył, zwieszając się nad podłogą.
-Nie miaucz, zaraz skończę.- Jared przylgnął ustami do jej naprężonej szyi.- I nie mów, że ci się nie podoba, czuję jaka jesteś mokra.
-Jay, to wcale...
-Cicho.- Wymamrotał, wracając do oglądania filmu, w którym prawie nic nie uległo zmianie: blondyn nadal rżnął Sashę, aż miło, a ta wyginała się pod nim z otwartymi z zachwytu ustami.- Van, do diabła, żyjesz?- Spytał, wkurzony ciszą z jej strony. Innym razem potrafiła jęczeć i dyszeć, a dziś była jak kawał drewna.
Dziewczyna podniosła głowę, patrząc na niego z miną, która nie wróżyła nic dobrego. W oczach miała wypisaną kpinę, prawie pogardę, i uśmiechała się tak, że Jared poczuł przechodzące przez plecy ciarki.
Stracił nagle zainteresowanie filmem, połowę zapału do seksu i sporą część podniecenia: poczuł się niepewnie.
-Jay, kochanie, chyba właśnie dostałam okres.- Vanja zagryzła usta, odwróciła na moment wzrok, potem spojrzała Jaredowi w twarz i zaczęła się śmiać.

                                                                   ******

Dobrze, jest, napisałam. I od razu mówię: nie cierpię tego rozdziału, nie wiem, dlaczego. Musiał powstać, ale odpychał mnie strasznie, pewnie przez ostatnią scenę.
Czekam na zjebki, bo pewnie mi się za ten badziew oberwie.
Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz