It`s not my way.

piątek, 14 grudnia 2012

Teraz.

Jared przeciągnął się leniwie i obrócił na brzuch. Ciepłe promienie słońca, wpadające przez odsłonięte okno sypialni, przyjemnie grzały jego nagie pośladki. Najchętniej zostałby w łóżku jeszcze parę długich godzin, ale świat czekał, zaplanowana na dziś praca musiała zostać wykonana. Całe szczęście, że nie było jej dużo, bo z trudem umiał skupić się na czymkolwiek.
Zwlókł się z pościeli, zmęczony po nocy tak, jakby w ogóle nie spał: dziwne sny dręczyły go od kilku dni, powracające obrazy przeszłości, te, których nie pamiętał od dawna i które wróciły nieproszone, pozbywając go spokoju. Nie wyspał się, do tego dołączył lekki kac.
-Cholerny świat.- Wycedził przez zaciśnięte zęby, szarpiąc nerwowo rzucone na podłogę poprzedniego wieczoru ubranie. Wypił przez snem o jednego drinka za dużo, siedząc samotnie przed telewizorem, i w obawie o mogące go dopaść mdłości rozebrał się w pośpiechu i runął do łóżka nawet nie myjąc zębów.
Czuł teraz w ustach smak, oscylujący gdzieś pomiędzy echem spleśniałego chleba a kwasem cofającej się treści żołądka.
Zmięty, nawet po długim, gorącym prysznicu, zszedł do kuchni, jednak zamiast tradycyjnego śniadania zadowolił się filiżanką mocnej kawy. Zamyślony, wyszedł z nią do ogrodu i zapatrzył się przed siebie.
Panorama, rozciągająca się przed jego oczami, tego dnia wydawała się przytłaczająca, mimo swojej malowniczości powodując niepokój. Z nienacka poczuł się osaczony, przeświadczony, że świat jest zbyt mały, by uciec w nim przed pewnymi rzeczami, że gdziekolwiek byś nie pojechał i nie zamieszkał, przeszłość, którą zostawiasz za sobą, i tak kiedyś cię dogoni. Stanie przed tobą, śmiejąc się drwiąco, i powie: a kuku!
Ukryty w kieszeni spodni Blackberry zawibrował, przypominając Jaredowi o swoim istnieniu. Chwała Bogu, że ktoś zechciał oderwać go od rozmyślań, nim na dobre się w nich zagłębił.
-Tak?- Wychrypiał go słuchawki, nie do końca jeszcze przytomny.
-Jest południe, a ciebie nie ma. Lecisz w chuja czy co?- Głos po drugiej stronie nie od razu dał się rozpoznać.
-Gdzie mnie nie ma?- Jared z zaskoczeniem próbował przypomnieć sobie, czy umawiał się z kimś w jakimś konkretnym miejscu. Nie pamiętał.
-W dupie! Dzwoniłeś wieczorem, że chcesz dziś zrobić ten kawałek, więc siedzimy od godziny i czekamy, a jaśnie księciunio co?
-Wypiłem trochę i zaspałem.- Jared potoczył dokoła wzrokiem i wrócił do domu.
-Ciebie nie można zostawić samego, człowieku, zaraz ci odpierdala. Potrzebujesz dupy na pełny etat, stary, a nie...- Rozmówca mówił coraz szybciej, nakręcając się w pretensjach.
Jared skrzywił się, odsuwając telefon od twarzy, ale wciąż słyszał natrętne wyrzuty brata.
-Daj mi pół godziny, Shann.- Warknął i rozłączył się.
Praca pozwalała Jaredowi wrócić do równowagi, ale nie do końca. Wciąż, od dawna zresztą, miał wrażenie, jakby żył obok tego, co dzieje się wokół niego. Niby brał w tym udział, ale wewnętrznie był wyobcowany, więcej silił się w udawaniu, niż istniał jako człowiek, jakiego znali. Wszyscy mieli kontakt tylko z tą częścią jego charakteru, którą chciał-mógł uzewnętrznić. Z powłoką, wygładzoną i wypolerowaną na wysoki połysk. Po prostu on, prawdziwy on, stał obok i obserwował siebie, zajętego pracą, żartującego, śmiejącego się. Był własnym doppelgangerem. Wytrącony z równowagi pojawieniem się ducha z przeszłości tracił opanowanie i tę odrobinę dystansu do siebie, jaką wypracował przez lata. I najnormalniej w świecie bał się, że może mieć pecha i przyjdzie mu zapłacić za swoją poprzednią obojętność.
Ale, czy był wtedy obojętny?

Bijący od latarni zza okna i rozstawionych w pokoiku świec blask ożywia ciepłe refleksy w czarnych jak noc włosach, wydających się żyć własnym, bogatym życiem. Drżą przy każdym poruszeniu głowy dziewczyny, wiją się. Jared jest prawie pewien, że o zmroku zmieniają się w węże o połyskliwych łuskach i gdy wyciągnie rękę by ich dotknąć, one owiną się wokół niej, szeleszcząc sucho i sycząc. Mimo to sięga i zatapia w nich palce, równocześnie przestraszony i ucieszony, że się mylił. To tylko włosy, miękkie i bujne, bardzo długie, sięgające bioder dziewczyny.
Vanja odwraca do niego twarz i patrzy pytająco: w oczach ma wyraz roztargnienia, które powoli znika, zastępowane przez otrzeźwienie.
-Długo jeszcze?- Jared pyta szeptem, nie chcąc zakłócać ciszy swoim głosem.
-Jeszcze trzy zadania.- Odpowiedź jest równie cicha i jakby przepraszająca. To trochę go drażni, jej spokojna uległość, z jaką się do niego odnosi w podobnych sytuacjach. Uległość dziecka wobec dorosłego. 
Chcąc zrobić jej na przekór odgarnia na bok czarne włosy-węże i zaczyna swoją gierkę: pieści językiem kark nachylonej nad zeszytami dziewczyny, rozprasza ją, przeszkadza. Udaje, że nie zauważa jej nerwowych ruchów, prób ucieczki przed nim, nie widzi, że pochyla się jeszcze bardziej, nosem prawie dotykając zapisanych równym pismem kartek. Chce, żeby zwróciła mu uwagę, powiedziała cokolwiek, zażądała, by przestał, ale ona milczy i jedynymi dźwiękami w ciszy mieszkania są odgłosy jego pocałunków. Jest coraz bardziej rozdrażniony i ta złość zaczyna go podniecać. Jak zawsze. 

-Jared, kurwa, nie śpij.- Ktoś szarpnął go za ramię, wyrywając z myśli. Obraz odsłoniętego karku Vanji rozmył się przed jego oczami, zastąpiony wykrzywioną w dzikim uśmiechu twarzą Shannona.- Skończyliśmy, jedziemy coś zjeść. Zbieraj dupę.
-Nie wiem, czy mam ochotę.- Podniósł się i potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości.
-Chory jesteś czy co? Od tygodnia wyglądasz, jakbyś lewitował w kosmosie.- Brat przyjrzał mu się z uwagą, poważniejąc.- Słuchaj, może niepotrzebnie popędziłeś kota tej...
-To nie ma z nią żadnego związku. Po prostu jestem przemęczony, to wszystko.- Jared przerwał tyradę, nim zmieniła się w jawne wymówki i próby przekonania go, by zadzwonił do swojej byłej.- Muszę odpocząć przez parę dni, nic więcej. Gdzie jedziemy się najeść?- Zmienił zgrabnie temat.
-Tam, gdzie zawsze.- Shann wziął go pod rękę i pociągnął za sobą do wyjścia.

Siedząc nad spóźnionym obiadem Jared zerkał w bok, do stolika, przy którym kilka dni wcześniej siedziała Vanja. W klubie było sporo ludzi, jak zwykle, ale nigdzie nie widział znajomej sylwetki, nie słyszał też miękkiego, łagodnego głosu o dziwnym akcencie.
O ile to w ogóle była ona. Po tylu latach mógł się pomylić. To mogła być jakakolwiek obca kobieta, trochę do niej podobna, a jej reakcja na jego widok mogła wynikać z tego, kim był. A mimo to siedział jak na szpilkach, spodziewając się zobaczyć ją znowu, i tym razem nabrać pewności, że jednak przeżyła.

-Cześć.- Jared podchodzi do stojącej przy oknie dziewczyny. Ta zerka na niego z nieukrywaną ciekawością, zadzierając głowę by spojrzeć mu w twarz.- Jestem...
-Jared, prawda?- Przerywa mu, patrząc prosto w oczy.- Ja jestem...
-Vanja. Mieszkamy niedaleko siebie.- Wyciąga rękę, chcąc się przywitać, ale bardziej chodzi mu o sam dotyk. Od tygodni widuje ją, mija na ulicy, ale dopiero dziś zebrał się w sobie i zagadał. Pochlebia mu to, że zna jego imię. On dowiedział się jej imienia od kogoś, kto chodzi z nią do szkoły. 
-Rzeczywiście, teraz cię kojarzę.- Twarz dziewczyny promienieje w szerokim uśmiechu, białe, równe zęby lśnią, kontrastujące z nimi, czarne jak węgiel oczy, błyszczą radością życia.- Co tu robisz? Nie pasujesz do tego towarzystwa.- Rzuca mu pytanie. 
Ma rację. Wokół nich kręci się kilkanaście osób, ale wszyscy są młodsi od niego, na dodatek nie należą do ludzi, w których gronie obraca się na co dzień. On, starszy od najstarszego z gości o dobre trzy lata, wydaje się tu obcy. Sam nawet nie jest pewny, jak wkręcił się na tę dziecinną w gruncie rzeczy imprezę.
-Uwierzysz, jeśli powiem, że przyszedłem tu dla ciebie?- Pochyla się w stronę dziewczyny, przybierając jedną ze swoich uwodzicielskich min. Wyraz twarzy numer cztery, w połowie wyrażający zauroczenie, w połowie zawadiacko pewny siebie.
-Próbujesz mnie poderwać?- Jej brwi wędrują w górę, nadając twarzy zdumiony wyraz, ale w oczach zapala się coś na kształt dumy i samozadowolenia.- Mam chłopaka.- Dodaje, machając ręką w stronę grupy pryszczatych gówniarzy, zajętych rozmową. Zapewne debatują o swoich szkolnych osiągnięciach, lub chwalą się, który z nich pierwszy dotknął kobiecych cycków.
-Wiem, że masz.- Jared opiera jedną dłoń o ścianę za głową dziewczyny.- Zadowala cię towarzystwo takiego dzieciaka?- Ryzykuje pytaniem, pewien swojego uroku. Że go ma, to wie. Słyszał o sobie wiele z ust młodszych lub starszych od siebie dziewczyn, a to utwierdza go w przekonaniu, że ma to "coś", co im się podoba.
-Może cię to zdziwi, ale tak.- Dziewczyna poważnieje i odchodzi, rzucając mu w przelocie urażone spojrzenie.

-Vanja!- Jared biegnie w poprzek ulicy, slalomem mijając jadące powoli samochody. Kilku kierowców trąbi na niego, ale on nie słyszy klaksonów.
Jego uwaga skupiona jest na idącej chodnikiem dziewczynie, teraz patrzącej w jego stronę ze zdziwieniem. 
-Jared?- Pyta w chwili, gdy staje przed nią, zdyszany.
-Mhm.- Obrzuca szybkim spojrzeniem jej szkolny mundurek, który dziwnie nie pasuje do jej nad wyraz dojrzałej twarzy i dosyć kobiecej jak na młody wiek figury.- Cześć.- Wita się, od razu czując się jak idiota, ale pod jej bacznym spojrzeniem zapomina, co chciał powiedzieć.
Patrzą na siebie przez dłuższą chwilę: Vanja zaczyna przestępować z nogi na nogę, wyraźnie zdenerwowana, lub niepewna. Ale nie idzie dalej, czeka pewnie na to, co powie Jared.
-Słuchaj, Van.- Zaczyna, szukając w głowie potrzebnych słów.- Może poszlibyśmy gdzieś wieczorem?- Rzuca propozycję.
-Gdzieś, czyli gdzie?- Dziewczyna przechyla głowę, patrząc teraz z rozbawieniem, w jej wzroku kryje się lekka kpina.- Do ciebie na chatę?
Jared traci znów pewność siebie, ale zaraz ją odzyskuje i uśmiecha się czarująco.
-Gdziekolwiek chcesz, Van.- Wyciąga rękę i kładzie dłoń na ramieniu dziewczyny.- Dostosuję się do ciebie.- Dorzuca. 
Ciepło, jakie czuje pod palcami, promieniuje wzdłuż jego ręki i dociera do całego ciała. Po raz kolejny obrzuca wzrokiem postać Vanji, jej ciemniejszą niż u niego skórę Mulatki, wysokie kości policzkowe, duże oczy, w których błyszczy inteligencja, pełne usta o uniesionych w górę kącikach. Znów zdaje sobie sprawę z jej egzotycznej urody, tak niespotykanej, że spędza mu ostatnio sen z powiek. Od ich pierwszej rozmowy uważa, że Vanja jest inna, niż wszystkie znane mu dziewczyny. Albo oszalał, albo jest znudzony "zwykłymi" laskami i szuka czegoś nowego.
Vanja przysuwa się bliżej, podchodzi o dwa drobniutkie kroczki, kładzie Jaredowi dłoń na karku i przyciąga go do siebie. Patrzy mu z bliska w oczy: jej własne odbijają jego twarz jak lustra. 
-Jay.- Mówi cicho, zdrabniając jego imię tak, że dreszcz przeszywa go od samego jego brzmienia, śpiewnego i łagodnego jak fragment miłosnej piosenki.- Nie wysilaj się. Nie dam ci się przelecieć.- Składa na jego ustach ledwie wyczuwalny pocałunek, puszcza go i wymija, odchodząc.

-...więc pytam się, czy musi tak często zmieniać szminki. Ona zdziwiona, to jej mówię, że mam już na chuju tęczę.- Głośny śmiech oderwał Jareda od rozmyślań. Słysząc zakończenie zawtórował reszcie towarzystwa, choć nie miał tak naprawdę chęci na żarty.
-Ja spadam.- Odsunął krzesło i wstał. Towarzystwo przy stoliku zawyło, okazując rozczarowanie.- No co? Jestem wolny, świat czeka, laski same się nie poderwą. Poszukam jakiejś wielbicielki tęczy.- Wysupłał pięćdziesiątaka i rzucił banknot na stolik.- Trzymajcie za mnie kciuki.- Ruszył do wyjścia, odprowadzany wesołymi uwagami.
Za drzwiami klubu udawana beztroska spłynęła z jego twarzy jak rozpuszczony upałem wosk. Wielkie okulary przeciwsłoneczne zasłaniały go przed ludźmi, choć kilka osób obejrzało się z zainteresowaniem i ktoś nawet zawahał się, ale poszedł dalej. Pewnie turysta.
Jared zatrzymał taksówkę, wskoczył do środka i podał kierowcy adres. Jadąc, patrzył w okno, gapiąc się na mijanych ludzi.

-Mamo, będę mogła obejrzeć rewię?- Vanja siedzi pochylona w przód, rękami obejmując oparcie siedzenia przed sobą. Jej matka, podstarzała, ale nadal piękna brunetka o niemal eterycznie jasnej skórze i brązowych oczach, krzywi się na to pytanie. Oczy ma mętne, zaczerwinione, widoma oznaka dręczącego ją kaca.
-Nie marudź, głowa mnie boli.- Rzuca półgębkiem, patrząc przy tym na siedzącego cicho Jareda, wciśniętego w kąt tylnego fotela. Obserwuje go od dawna: chłopak wie, że Katia nie pała do niego sympatią, ale to nie przeszkadza jej w próbach uwiedzenia młodszego o dobre naście lat przyjaciela córki. 
Odwraca wzrok od namolnej kobiety i z obojętnością patrzy na mijane ulice, rozświetlone tysiącami neonów, reklamujących kasyna i przybytki uciechy, kryjące się pod szyldami nocnych klubów. To jego pierwsza wizyta w Vegas, ale wbrew wcześniejszym oczekiwaniom nie czuje z tego powodu szczególnej ekscytacji. Nie to co Vanja, która prawie podskakuje na siedzeniu z wrażenia i piszczy co chwila na widok kolejnego, oświetlonego tęczowo hotelu. 
-Jay, zobacz, Egipt!- Chwyta go za rękę i ciągnie w swoją stronę, wskazując palcem oddalającą się fasadę budynku, stylizowanego na wzór starożytnego pałacu. Chłopak kiwa głową: tak widzę, nic szczególnego, kolorowy kicz dla ubogich.
Czuje na sobie wzrok Katji, kątem oka widzi jej zapijaczoną twarz, zwróconą w jego stronę. Chcąc zrobić na złość jej, ale przede wszystkim sobie, zawiedziony płytkością własnych reakcji na światowej sławy atrakcje dokoła, przygarnia Vanję ramieniem i mówi cicho, lecz nie tak, by jej matka go nie słyszała:
-Wiesz, że tu można wziąć ślub w piętnaście minut?

Kursor migał ponaglająco, tkwiąc wciąż w tym samym miejscu ekranu. Pisanie nie szło Jaredowi za jasną cholerę: nie mógł się skupić, rozbity od rana kolejnym snem, w którym Vanja spadała, spadała i spadała...Choć wtedy tego nie widział, wyobraźnia sama podetknęła mu gotowy obraz.
Koszmar nawiedzał go co kilka dni od chwili, gdy zobaczył ją w klubie. Ją, nie starszą wersję jej sobowtóra. Nie było możliwe, żeby obie nosiły to samo imię, więc to musiała być ona.
Najgorszą rzeczą było to, że pozwolił sobie zapomnieć. Pewien, że przeszłość zostawił daleko za sobą, zamazał w pamięci wiele spraw. Musiał przyznać przed samym sobą, że nie chciał pamiętać nawet o istnieniu tej małej.
Ludzki umysł jest kurewsko wygodny: z biegiem lat potrafi przeinaczyć rzeczywistość tak, jak mu wygodnie. Lub wymazać to, co było. Bo tak jest lepiej. Nagina fakty. Wkłada w cudze usta słowa, które nie padły. Ba, wpiera, że my sami powiedzieliśmy i zrobili więcej, niż to miało miejsce. Wybiela nas.
Jared czuł się się wybielony tak, jakby jego pamięć przez ostatnie kilkanaście lat kąpała się w chlorze. Zajęty pracą, karierą, masą przeróżnych spraw, które były dla niego kurewsko ważne, zepchnął w najdalszy kąt umysłu tę, która kiedyś była od nich ważniejsza. Przez cały czas, odkąd przyjechał do LA, nie zainteresował się, czy Vanja żyje. Właściwie wmówił sobie, że to niemożliwe. Ani raz nie zadzwonił do szpitala, w którym leżała po wypadku. Nigdy nie spytał jej matki, co stało się po odłączeniu Vanji od aparatury, która za nią oddychała. Rokowania nie były pomyślne, dziewczyna powinna była umrzeć. Lekarze byli niemal pewni, że jej organizm nie będzie potrafił samodzielnie podjąć funkcji życiowych, więc Jared słusznie przyjął, że Vanja odeszła. A skoro tak, po co było pamiętać?
Tymczasem ona żyła, i zjawiła się tu, gdzie mieszkał, w jego mieście. Widział ją, ona widziała jego.
-Dlaczego się nie odzywa?- Zadał sam sobie pytanie, które krążyło mu po głowie od dobrej chwili. Miała wszelkie prawo to zrobić, więc dlaczego milczała? Gdyby chciała, znalazłaby go w godzinę, wystarczyło tylko...
Zamknął program i włączył wyszukiwarkę. Wpisał potrzebną frazę i kliknął w pierwszy link od góry. Potem wybrał na telefonie numer i wcisnął przycisk połączenia. Licząc sygnały, otworzył kluczem szufladę biurka, wyjął spod leżących w niej papierów plastikową, cienką teczkę. W jej wnętrzu leżał tylko jeden dokument: nieco pożółkła kartka z naddartym lewym dolnym rogiem, z jaśniejszymi, biegnącymi na krzyż śladami w miejscu zagięć. Wpatrzył się w zamaszyste litery własnego podpisu, potem wrócił wzrokiem do góry i po raz setny w ciągu ostatnich dni przeczytał treść dokumentu.
-Harmonny i spółka, czym możemy służyć?- Znudzony kobiecy głos w słuchawce przestraszył Jareda, który już zdążył odpłynąć myślami gdzieś daleko. Przez sekundę czy dwie nie wiedział, z kim rozmawia, potem przypomniał sobie, gdzie i po co zadzwonił.
-Chciałbym kogoś odnaleźć.- Powiedział cicho.
-Rozumiem. Proszę poczekać, już pana przełączam.- Usłyszał.

Popołudnie nie było łaskawe dla nikogo: żar lał się z nieba, jakby słońce postawiło sobie za cel upiec tego lata wszystko, co chciało żyć na podległym mu kawałku ziemi. Asfalt na ulicach rozmiękł, wydaje się lepić do opon wlokących się ulicami samochodów, drzewa smętnie zwieszają gałęzie, nie poruszane najmniejszym podmuchem wiatru. Ludzie, zmuszeni wyjść z domu, przemykają od jednej plamy cienia do drugiej, z minami pełnymi niedowierzania, że jest aż tak gorąco.
Jared stoi przy zakurzonym oknie szpitalnego korytarza i patrzy przed siebie bezmyślnie. Jest zrezygnowany, obojętny. Wodzi wzrokiem za przejeżdżającymi samochodami i sporadycznymi przechodniami, ale wszystko to tak naprawdę ani trochę go nie obchodzi. Jeszcze chwila i zostawi to za sobą. Spakowana torba czekała na niego w samochodzie, cały jego dobytek, skromiejszy niż bagaż doświadczeń i ponurych myśli, krążących mu po głowie.
Słyszy szmer kroków za plecami i odwraca się: lekarz, idący w jego stronę, uśmiecha się blado, nerwowo. Stojąca w drzwiach szpitalnej izolatki Katja patrzy na Jareda z nienawiścią w oczach, ale tym razem milczy, zamiast obrzucać go wyzwiskami i winić za wypadek Vanji. Przecież musi rozumieć, że nie miał z nim nic wspólnego. 
-Jest pan pewien?- Lekarz zatrzymuje się przed nim i patrzy wyczekująco.
-Nie stać mnie na płatną klinikę.- Jared mówi z trudem, gardło ma wyschnięte na wiór.
-Przykro mi.- Mówi lekarz, ale jego twarz zaprzecza słowom: jest niecierpliwy, prawdopodobnie myśli, że marnuje czas na rozmowę z biedakiem, zamiast nadskakiwać hipochondrycznej milionerce z trzeciego piętra.- Gdyby ubezpieczenie pokrywało...
-Gdzie mam podpisać?- Jared przerywa jego fałszywie współczującą wypowiedź ostrzej, niż zamierzał, ale jest zdenerwowany.
-Tutaj i tutaj.- Mężczyzna wskazuje odpowiednie miejsca na papierze i Jared szybko robi to, czego od niego oczekuje. Kreśląc kolejne litery podpisu nie może przestać podziwiać kunsztownej budowy pióra, które trzyma w palcach. Złoconego delikatnym ornamentem, lśniącym w słonecznym blasku jak płynne cudo. Piękne narzędzie, być może przyczyniające się do śmierci samym swoim istnieniem. 
-Kiedy to zrobicie?- Rzuca, zerkając na bladą jak cień Katję.
-Jutro, o ósmej rano.
-Naprawdę myśli pan, że ona...- Nie kończy, nie potrafiąc wymówić słowa "umrze". Oddaje pióro lekarzowi i wbija dłonie głęboko w kieszenie spodni. Robi to po to, by nie ulec sobie i nie wyrwać podpisanego dokumentu z rąk lekarza, nie podrzeć go i nie kazać wszystkim spierdalać.
-Obawiam się, że...- Mężczyzna zamyka teczkę: zgoda na odłączenie aparatury znika sprzed oczu Jareda, który w tej samej chwili zdaje sobie sprawę, że już za późno, by odwołać to, co zrobił. Czuje się źle, dopadają go mdłości i ledwie udaje mu się utrzymać na miejscu fikający koziołki żołądek.
Nim lekarz kończy zdanie, Jared biegnie w głąb korytarza, potem po schodach na parter, przez hol, i wreszcie na powietrze, prosto w walący z nieba gorąc. Tam, zgięty w pół i wsparty dłońmi o ścianę budynku, wymiotuje.

Siedzący za biurkiem facet wyglądał na jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć lat. Miał krótko obcięte, jasne włosy, zdrową opaleniznę i szare, czujne oczy. Ubrany w letni garnitur i krawat nie wyglądał na detektywa, raczej na sprzedawcę nieruchomości.
-Podsumowując: chce pan, żebym odnalazł dla pana kobietę, którą widział pan ostatnio dziewiętnaście lat temu, i przelotem dwa tygodnie temu, w klubie. Nie wie pan, gdzie mieszka, czy i gdzie pracuje. Trzydzieści pięć lat. Mulatka, prawdopodobnie ma kłopoty zdrowotne, porusza się o lasce.
-Tak, zgadza się.- Jared przejechał dłonią po włosach, czując się nieco zakłopotany.
-Posiada pan jakieś zdjęcia, na których mógłbym oprzeć się w swoich poszukiwaniach?- Ręka z długopisem zamarła nad formularzem, w którym mężczyzna skrupulatnie zapisywał dane.
-Nie. Ale mogę ją opisać: niska, drobna, długie włosy, czarne oczy. Ładna.- Powoli cedząc słowa Jared widział przed oczami jej plecy, z drobnym znamieniem w kształcie przecinka tuż nad prawym pośladkiem. Czy o tym też powinien wspomnieć?
-Mhm.- Detektyw zapisywał wszystko, co mogło się przydać.- Oczywiście zna pan jej nazwisko?- Podniósł wzrok znad papierów, patrząc na Jareda wyczekująco, ale i z odrobiną kpiny.
-Najpewniej posługuje się nazwiskiem Tomashenko. Vanja Natasha Tomashenko. Jej matka jest Rosjanką.- Jared przeliterował pisownię nazwiska i uśmiechnął się przelotnie, choć w środku czuł się jak mały dzieciak, który przez przypadek trafił do pokoju przesłuchań i jest maglowany przez nieubłaganych śledczych.
-Najpewniej? Czyli może posługiwać się innym? Jakim?
-Leto.

                                                                        ****


...Jakoś ciężko mi idzie pisanie tego bloga, ale może się rozkręcę. Plan już mam, tylko, kurcze, trudno mi się skupić nad tym, co robię. Dlatego Dziadu jest taki bezosobowy. Mam nadzieję, że to się zmieni, zrobię z niego człowieka, który ma jakieś emocje. I tak, wiem, za mało szczegółów, ale nie chcę palnąć czegoś głupiego. I tak przecież fantazjuję.
Czekam na zjeby. Pozdro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz