It`s not my way.

sobota, 15 grudnia 2012

Od nowa.

Więc jednak. To była ona. Cała i żywa, na dodatek mieszkała w LA, w jednej z gorszych dzielnic. Sama.
Jared siedział nad napisanymi przez detektywa notatkami, do których podpięte były trzy zrobione z ukrycia zdjęcia Vanji: na jednym stała przed wejściem do budynku z odrapaną fasadą i patrzyła gdzieś w bok ze zmarszczonymi brwiami. Zmieniła się niewiele, choć jej twarz nabrała nowego, innego wyrazu. Widać w niej było dojrzałe piękno, wyraziste i rzucające się w oczy.
Na drugim zdjęciu wysiadała z samochodu, za kierownicą którego siedział mężczyzna w średnim wieku, niezbyt wyraźnie widoczny zza odbijającej światło szyby. Mimo to widać było, że trzyma dłoń Vanji w całkiem nie niewinnym geście, i uśmiecha się do niej. Ona sama była poważna, miała wymalowane na twarzy napięcie i coś w rodzaju niechęci, zakłopotania.
Trzecie zdjęcie przedstawiało ją, podpartą na lasce, pochylającą się nad jakimś bezdomnym żulem. Rozmawiała przez telefon, na twarzy miała wyraz wzburzenia i złości, jakby rozmówca powiedział coś, czego nie chciała słyszeć.
-Do niedawna mieszkała w Rosji, przyjechała do Stanów dwa lata temu, po śmierci matki. Ojciec nie żyje od dwunastu lat.- Detektyw spokojnie zdawał relację z wywiadu.- Pracuje w wolontariacie, pomaga biednym. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, jej głównym zadaniem jest organizowanie żywności i innych dóbr dla tych, którzy sami nie potrafią o to zadbać. Przez kilka dni trzymała u siebie w domu nastolatkę, którą rodzice wyrzucili z domu.- Mężczyzna poprawił się w swoim fotelu.- Potem dziewczyna zniknęła, razem z pewną sumą pieniędzy panny Tomashenko. A może powinienem powiedzieć: pani Leto?- Dodał z lekką ironią w głosie.
-A może nie powinien pan wciskać nosa w nie swoje sprawy?- Jared zgarnął otrzymane papiery i złożył je na pół. Ściskał je przez chwilę w dłoni, potem złożył jeszcze raz, tak by nie pognieść zdjęć, i schował do obszernej kieszeni lekkiej kurtki.
-Moja praca polega głównie na wciskaniu nosa, proszę pana. I za to mi płacą. A także za trzymanie języka za zębami.- Ostatnie stwierdzenie zabrzmiało jak szantaż, i choć mogło nim nie być, Jared tak właśnie je odebrał.
Zacisnął szczęki i wyjął portfel, z którego wyszarpnął plik banknotów. Rzucił je na biurko takim gestem, jakby rzucał kawałki gówna przed świński ryj.
-Nie znamy się, nie widziałeś mnie. Jeśli dowiem się...- Zaczął, wstając, i umilkł. Twarz detektywa wyrażała niesmak, patrzył na Jareda z politowaniem i wyższością.
-Jedną z zasad, którymi kieruję się w swojej pracy, jest dyskrecja.- Powiedział, spokojnie układając banknoty na kupkę.- Mam renomę, moimi klientami są ludzie, mający najróżniejsze sekrety: nieślubne dzieci, utrzymanki, szantażujące ich nakręconymi z ukrycia filmami dziwki. Nic z tego, czego się dowiaduję, nie opuszcza murów mojego biura.- Schował pieniądze do kieszeni marynarki i wstał.- Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy.
Jared okręcił się na pięcie i wyszedł, ignorując wyciągniętą w jego kierunku rękę. Miał wrażenie przynależności do tej części ludzi, którymi zawsze pogardzał. Do tych, którzy ukrywają skrzętnie popełnione grzechy, obrzydliwe i wstydliwe rzeczy, niszczące ich spokój. Zamiatają brudy pod dywan, ale ciągle potykają się o wybrzuszenie na jego powierzchni. Teraz on też potykał się o własną przeszłość i nie wiedział, jak rozwiązać swój problem.
Wsiadł do samochodu, wyjął z kieszeni złożone kartki i przez kilka minut patrzył na jedno ze zdjęć Vanji. Co, do cholery, powinien zrobić? Jak pogodzić jej istnienie z tym, jaki jest i co osiągnął? Jak powiedzieć komukolwiek, kim była, kim jest Vanja? Wtedy nie mówił o niej nawet bratu, nie widział powodów, dla których miałby to robić. Ona odeszła, on... Przyjechał do LA, zebrał się do kupy, zaczął nad sobą pracować. Zrobił karierę. Był celebrytą, do kurwy nędzy, ludzie wymagali od niego pewnych zachowań, on ich od siebie wymagał. W jego życiu nie było miejsca dla kogoś takiego, jak Van. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę robiła przez wszystkie te lata, kiedy miał ją za zmarłą. Mogła nawet być dziwką, jak jej matka. To, że pomaga biednym, nie stałoby na przeszkodzie by wieczorami zmieniała się w kurwę. Musi przecież jakoś zarabiać.
Wrzucił kartki do schowka i ruszył do domu z mocnym postanowieniem rozmówienia się z Vanją. Musi powiedzieć jej, żeby trzymała się od niego z daleka. Jeśli będzie trzeba, zapłaci.

-Jesteś w tym naprawdę dobra.- Mówi, kładąc się na swojej poduszce. Spocony i zdyszany, ale uśmiechnięty, zadowolony. Vanja, choć młodziutka, ma w sobie tyle ognia i pasji, że chwilami sam w to nie dowierza. Jest świetna w łóżku, otwarta na wszystko, co wymyśli, i bezpruderyjna. 
-Nie znam się na tym, Jay.- Odpowiada ze śmiechem. Siada po turecku obok Jareda: skórę ma pokrytą potem, lśniące krople spływają powoli w dół, jedna z nich kołysze się na jej prawej piersi, unoszącej się w szybkim oddechu. Na ten widok chłopak znów ma ochotę: sięga na szafkę po opakowanie prezerwatyw i nakłada jedną na sztywniejący członek. 
-Mówił ci już ktoś, że jesteś niesamowity?- Dziewczyna chichocze i trąca palcem trzon penisa. Ten kołysze się tuż nad brzuchem Jareda i zamiera.- Masz czasem dość?
-Przy innych miałem, ale ciebie mogę obracać co pięć minut.- Odpowiada ze śmiechem i sięga po nią, ciągnie do siebie niecierpliwie.- Usiądź.
Dziewczyna robi to, co jej kazał i po chwili kołysze się nad nim, oparta dłońmi o jego ramiona. Bujne piersi sterczą tuż przed jego twarzą, karmelowa skóra lśni od potu.
Jared przyciąga Vanję bliżej, chwyta w usta twardą brodawkę, dłońmi ściska jędrne pośladki i zaczyna ją pieprzyć. Szybko, mocno. Zaciska lekko zęby, gryzie: dziewczyna wzdryga się i wciąga powietrze z cichym sykiem.
-Delikatniej, Jay. To boli.- Mówi.
-Cicho.- Jared upomina ją niewyraźnie z ustami pełnymi wrażliwego ciała, potem zostawia w spokoju pierś i dla odmiany zaczyna ssać skórę na szyi Vanji, tuż nad obojczykiem. Przestaje, gdy jego usta zostawiają ciemny, owalny ślad.- Jesteś cudowna.- Mamrocze, podrzucając biodra w szaleńczym tempie. Słyszy dźwięk, z jakim jego ciało uderza o ciało Vanji, stłumione klaskanie, głośniejsze jednak, niż odgłosy ruchu ulicznego za oknem.- Jesteś cudowna.- Powtarza gorączkowym szeptem.- Najlepsza i najgorętsza cipka pod słońcem. 
-Przestań, krępujesz mnie.- Vanja próbuje się podnieść, więc otacza ramieniem jej wąskie plecy i przytrzymuje w miejscu.
-Nigdy nie będę miał cię dość.- Sapie, nie przejmując się tym, że jego słowa zawstydzają dziewczynę. Podnieca go to, co do niej mówi.- Najsłodsza dupcia na świecie, wszystkie zostawiasz w tyle, nawet matkę.


Jared otworzył zmywarkę i skrzywił się, widząc poupychane byle jak naczynia, zajmujące całe wnętrze.
-Shann, baranie, kiedy nauczysz się, że talerze układa się w przegródkach?- Spojrzał przez ramię na brata, gmerającego w lodówce w poszukiwaniu zapodzianej puszki piwa.
-Po co? I tak zawsze po mnie poprawiasz.- Shannon wzruszył ramionami z miną tak niewinną, jakby nie zrobił nigdy nic, czego musiałby się wstydzić.- Czasem myślę nawet, że powinieneś być moją siostrą. Tyle, że nie widzę jakoś Marsów z wokalistką, śpiewającą falsetem. No i nie mielibyśmy tylu fanek.
-Tobie tylko dupy w głowie.- Jared z rezygnacją odstawił na blat trzymane w rękach naczynia i zabrał się za porządkowanie zawartości zmywarki.
-A co innego mam do roboty? Powiedz mi, Jerry, dlaczego miałbym odmawiać sobie przyjemności?- Shannon wyłowił puszkę zza rozłożystych liści sałaty i usiadł za stołem.- Bo tak wypada?
Jared nic nie powiedział: nie znalazł żadnych argumentów, mogących przeciwstawić się prostemu pytaniu brata. Choć on sam nie czuł pędu do tego, by zmieniać partnerki co kilka dni i przebierać w gotowych na wszystko fankach, Shann nie widział w tym nic złego. Może i miał rację: obaj nie byli już młodzi, a czas biegnie swoim tempem i kiedyś przestaną być obiektem westchnień. Skończą z muzyką, ze wszystkim, osiądą na laurach. Wątpił, by wtedy młode laski patrzyły na nich tak przychylnie, jak teraz.
-Tylko nie zrób czegoś głupiego.- Mruknął, zamykając zmywarkę i włączając ją.
-Dobrze, mamo. Obiecuję, że będę używał gumek i nie zrobię dzidziusia żadnej bździągwie.-Shannon uniósł dłoń w parodii przysięgi.
-Pajac.- Jared spojrzał na niego z wyrzutem.
-To u nas rodzinne.
-Gdyby matka to usłyszała...
-Gdyby w dupie rosły grzyby...- Shann zaniósł się głośnym śmiechem.
Jared zostawił go, rozbawionego, i poszedł na górę do swojej sypialni. Zatrzasnął za sobą drzwi, chcąc odgrodzić się od reszty świata.
Przysiadł na zbałaganionym łóżku i wpatrzył się w telefon, znów pełen wahania: od kilku dni walczył z sobą, niezdecydowany. Chciał wyjaśnić sprawę z Vanją, ale bał się, że dzwoniąc do niej, niepotrzebnie poruszy lawinę. Próbował tłumaczyć sobie, że skoro ona od dwóch lat nie szukała kontaktu, zainicjowanie go może być czymś, czego nie powinien robić. Z drugiej strony obawiał się, że Vanja zbiera siły i uderzy wtedy, gdy nie będzie na to przygotowany, mszcząc się za to, że ją porzucił. Mogła czaić się, czekać na dogodny moment i zaatakować. Poinformować media o łączącym ich kiedyś związku. Powiedzieć o wszystkim. Zniszczyć mu karierę, to, co z takim trudem osiągnął.
Zacisnął dłonie w pięści, rozluźnił je i sięgnął po Blackberry: wybranie wyuczonego na pamięć numeru zabrało mu mniej, niż dwie sekundy. W słuchawce rozległ się sygnał, następne zagłuszyła muzyka, ustawiona w tle. Nie rozpoznawał melodii.
Wreszcie ucichła, zamiast niej usłyszał zdyszany głos.
-Halo?
Śpiewny akcent był wyraźny nawet w tym krótkim słowie, a jego brzmienie pozbawiło Jareda odwagi. Przed oczami stanęła mu twarz Vanji, jej czarne oczy, lśniące radością życia i szczęściem. To, co ułożył sobie w głowie, cała przemowa, ulotniła się jak mgiełka, pozostawiając po sobie pustkę. Milczał, wsłuchując się w oddech Vanji.
-Halo? Kto to?- Następne pytania podszyte były słyszalną w głosie kobiety niepewnością.
Jared wciąż nie mógł się odezwać: czuł się jak sparaliżowany, pozbawiony zdolności do najprostszych działań. Mógł tylko trzymać telefon przy uchu i słuchać. Ciało miał ciężkie jak z ołowiu, zastygłe mięśnie nie pozwalały mu na żaden ruch, oczy wpatrywały się w jeden punkt na ścianie przed nim.
Vanja odetchnęła głęboko: słychać było jej zduszony jęk, jakby przestraszyła się czegoś, lub kogoś.
-Jared?- Spytała cicho, lękliwie.- Jared, czy to ty? Jay?
Jared szarpnął się, wyrywając z letargu, odsunął telefon na długość wyciągniętej ręki i przerwał połączenie. Rzucił aparat na skopaną pościel i zaczął chodzić po pokoju, tarmosząc i tak rozczochrane włosy. Z każdym krokiem był coraz bardziej wstrząśnięty tym, co czuł, słysząc w słuchawce łagodny głos Vanji i to, jak wymówiła jego imię. Emocje spadły na niego jak deszcz miękkich kropli, przerażając i równocześnie wprawiając w euforię. Kiedyś ta mała budziła w nim uczucia, o jakie sam siebie nie podejrzewał. Szalał. Wariował z zazdrości. Tęsknił. Kochał ją, bo była wyjątkowa. Nienawidził, bo miała nad nim władzę, o której istnieniu nie miała pojęcia.
Wszystko wróciło.

                                                                   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz