It`s not my way.

wtorek, 18 grudnia 2012

Po latach.

Dzielnica, w której mieszkała Van, nie należała do najgorszych w mieście, ale świetność miała dawno za sobą. Wyglądała jak zniszczony życiem człowiek, pozbawiony złudzeń co do dalszej przyszłości, ale próbujący za wszelką cenę zatrzymać to, co było kiedyś najlepsze.
Odrapane fasady budynków straszyły z daleka, okna patrzyły w przestrzeń pustym wzrokiem, odbijając słońce. Samochody przed domami w większości wydawały się martwe, zakurzone, bez chęci do dalszego służenia swoim właścicielom.
Jared nie czuł się pewnie w tym miejscu, nie pasował do niego. Był zbyt... czysty. Nawet wyświechtana koszula, wytarte spodnie i naciągnięta na głowę czapka z daszkiem nie przybliżały go wyglądem do mieszkańców dzielnicy. A mimo to przeszedł się z pozoru leniwie w jedną, potem w drugą stronę ulicy i przysiadł na kilka minut na ławce na przystanku autobusowym.
Patrząc na TEN budynek liczył okna, starając się przypasować odpowiednie do JEJ mieszkania. Trzecie piętro, bez windy. Jak sobie radziła, wchodząc tak wysoko po niezliczonych stopniach?
Zatrzymał. wzrok na jednym z okien, otwartym na całą szerokość, z białymi firankami powiewającymi nad równie białym parapetem. To musiało być tutaj: inne okna wyglądały na zaniedbane, a Van zawsze pilnowała, by jej były czyste. Nie należała do pedantek, ubrania rozrzucała z równą beztroską, jak on, ale lubiła czystość i świeżość. Dziwna sprzeczność, nad którą nie zastanawiał się nigdy, urzeczony jej istnieniem.
Zerknął na wyświetlacz telefonu: prawie siódma. Wycieczka zajęła mu więcej, niż zakładał. Jeszcze trochę, i z domów wychyną wieczorni bywalcy ulicy, a on był tu obcy, odstawał od reszty, i nie miał ochoty ryzykować konfrontacji z naćpanymi gówniarzami, jakich na pewno było tu pełno.
Rzucił ostatnie spojrzenie w otwarte okno i ruszył w dól ulicy, do zostawionego na płatnym parkingu samochodu.
Musiał dotrzeć do domu, wziąć prysznic, przebrać się i na wpół do dziewiątej zdążyć do klubu. Wcale nie miał ochoty tam jechać, ale jedna z przyjaciółek Shannona (która?) miała urodziny i Jared obiecał, że przyjdzie. Jak przypuszczał, narają mu jakąś wolną lub chętną na przygodę koleżankę i spędzi wieczór na wysłuchiwaniu jej paplania o tym, jaki jest boski. Jakie ma piękne oczy, uśmiech, jaki jest męski.
Jakby o tym nie wiedział.
Skrzywił się, wsiadając do nagrzanego wnętrza i prawie natychmiast przykleił się do czegoś na siedzeniu. Wstał, sięgnął do pośladków i odkleił od spodni rozmiękłego batona MARS w rozdartym opakowaniu. Skąd się tu wziął, do cholery? Rzucił rozpłaszczoną papkę z ciągnącymi się nitkami karmelu: batonik poszybował wysokim lobem w stronę najbliższego śmietnika, odbił się od jego krawędzi i wylądował z plaśnięciem na chodniku. Cóż, mrówki będą miały ucztę.

-Jerry, myślałem, że znów zrobisz mnie w chuja!- Shannon podniósł rękę, z daleka przekrzykując towarzystwo przy stoliku. Jared przedarł się przez tłum i usiadł na jedynym wolnym miejscu, mając po jednej stronie brata, po drugiej postawną blondynkę, którą znał z widzenia. Nie mógł jednak przypomnieć sobie gdzie i kiedy miał okazję ją poznać, nie pamiętał nawet jej imienia. Ona jednak musiała uważać go za dobrego znajomego, bo po mniej więcej godzinie i paru drinkach bezceremonialnie położyła mu dłoń na udzie i ścisnęła mocno.
-Stęskniłam się, Jerry.- Mruknęła, pochylając się do jego ucha.
Spojrzał na nią, rozpaczliwie próbując skojarzyć ją z czymkolwiek, ale nic z tego, nadal nie znajdował w pamięci żadnych szczegółów z nią związanych.
-To świetnie.- Odparł beztrosko, szczerząc zęby w nic nie znaczącym uśmiechu.
-Słyszałam, że zerwałeś ze swoją dziewczyną.
-Wieści rozchodzą się szybko, jak widzę.- Skwitował, kiwając potakująco głową.
-Ja też jestem chwilowo wolna.- Słowom blondynki towarzyszyło przeciągłe spojrzenie i lekka pieszczota wędrującej w górę jego uda dłoni. Nim się obejrzał, bezimienna blondi sprawdzała przez spodnie zawartość jego bokserek. Robiła to umiejętnie, pocierając go ani za mocno, ani za delikatnie, więc po minucie zrobił się twardy jak kamień.
Rozejrzał się dokoła: siedzący obok zajęci byli rozmową, nikt nie zwracał uwagi ani na niego, ani na zajętą nim dziewczynę. Rozluźniony alkoholem i swobodną atmosferą, jaka panowała, rozsiadł się wygodnie, szeroko, i z pozornie obojętną miną pozwolił blondynce robić swoje. Nie oponował nawet wtedy, gdy wsunęła mu dłoń w rozpięty rozporek i złapała członka, masując go zapamiętale. Zrobiło mu się błogo, przyjemnie, czuł, że tego potrzebuje po pełnych napięcia ostatnich trzech tygodniach. Doszedł szybko, zaciskając mocno palce na krawędzi stolika, po czym wypił duszkiem prawie całą porcję wódki. Zakaszlał: alkohol palił w gardło jak płynny ogień, aż łzy zakręciły mu się w oczach.
Shannon obrócił do niego głowę.
-A tobie co?- Huknął, natychmiast zwracając na Jareda uwagę całego towarzystwa. Blondynka wyszarpnęła rękę, przypadkowo raniąc skórę metalowym zamkiem. Przystawiła do ust podrapany nadgarstek.
Jared zerknął na nią i szybkim ruchem pociągnął jej dłoń w dół, nim ktokolwiek zauważył to, co on.
-Kurwa, wiesz, co masz na palcach?- Syknął.
Zrobiła zdziwioną minę.
-I co z tego?- Spytała głupio, ale widząc rozzłoszczony wzrok Jareda, uśmiechnęła się przymilnie.- No już dobra, nie dąsaj się, Jerry. Obiecuję, że zrobię ci...- Uwiesiła się na jego ramieniu, jakby co najmniej przyszli razem i mieli zamiar razem wyjść. Odepchnął ją od siebie i wstał.
-Muszę się odlać.-Poinformował wszystkich i nikogo zarazem i wyszedł, nim blondynka zaproponowała swoje towarzystwo. Już pamiętał, skąd ją znał i nie miał ochoty powtarzać tego, co robił z nią wtedy. Była beznadziejna w łóżku, reakcje miała tak nikłe, że czuł się, jakby walił manekina.
Przepchnął się przez tłum na parkiecie i poszedł do toalety, doprowadzić do porządku bałagan w spodniach.
-No kurwa mać!- Jęknął na widok sporej plamy na materiale, ciemnej i już sztywniejącej pod wpływem ciepłego, wieczornego powietrza.
Wysikał się, wymył ręce i naciągnął w dół koszulkę, zasłaniając wciąż widoczną na spodniach plamę. Ocenił efekt w lustrze i wyszedł, chyłkiem podążając na zewnątrz. Nie był jeszcze tak pijany, by dać się ponieść i pójść w tango, ale jeszcze kilka kolejek i wszystko zacznie być kolorowe, kuszące, obojętne. Odsapnie chwilę, otrzeźwieje trochę i wróci bawić się dalej, pić, może nawet da drugą szansę tej tępej, ale seksownej blond dupie? Odrobina rozrywki nikomu nie zaszkodziła, prawda?- Spytał sam siebie w myślach.

-Byłem pijany! I naćpany! Dotrze to do ciebie?- Jared stoi nad Vanją z zaciśniętymi pięściami, wrzeszcząc na nią, wściekły tak, jak nigdy przedtem. Ma ochotę uderzyć dziewczynę, tym bardziej, że ona zdaje się w ogóle nie czuć przed nim strachu. Zadziera głowę, patrząc mu w oczy z niemym wyrzutem, a równocześnie uśmiecha się w jakiś dziwny sposób. 
-Jesteś szmatą, Jared.- Cedzi słowa jedno po drugim, nawet jego imię brzmi w jej ustach jak obelga.
-Nie nazywaj mnie tak.- Jego odpowiedź brzmi żałośnie niepewnie, jak skarga dziecka, i to doprowadza go do jeszcze większej złości. 
-Dlaczego? Pokazałeś, ile jesteś wart: zero, nul. Wielkie nic.- Vanja odpycha go od siebie tak mocno, że chłopak leci w tył. Stojące za nim krzesło podcina mu nogi: siada z rozmachem, który wyrywa mu z płuc mimowolny jęk. Natychmiast podrywa się i wraca do Van, pochylając się nad nią z pobladłą twarzą i napiętymi mięśniami. Z ledwością opanowuje chęć zaciśnięcia dłoni na jej szyi, zamiast tego łapie w garść jej włosy i odciąga mocno jej głowę w tył, z satysfakcją patrząc, jak w jej oczach pojawia się lęk. Pojawia się, i znika, zastąpiony przez litość i pogardę.
-Tylko to potrafisz? Pokazać, że jesteś ode mnie silniejszy i możesz mnie pobić? Śmiało.- Rzuca mu wyzwanie, z plecami wygiętymi w łuk, ale z nieugiętą siłą ducha, widoczną w jej spojrzeniu. 
Jared puszcza jej włosy, przed oczami latają mu czerwone plamki. Jest wściekły na Vanję, ale jeszcze bardziej na siebie: zawiódł, a świadomość tego doprowadza go do białej gorączki. Z głośnym okrzykiem wyładowuje furię na pierwszej rzeczy, jaka wpada mu w ręce: zgarnia ze stołu papierową tackę z chińskim żarciem i rzucą nią w otwarte okno, zachlapując sosem firankę i szybę, po czym wybiega z mieszkania.
Przez jakiś czas snuje się po mieście, zatrzymując się tu czy tam przy grupce znajomych, dokąd nie udaje mu się uspokoić na tyle, by wrócić i już bez nerwów porozmawiać z Vanją. Musi ją przeprosić, wytłumaczyć się, naprawić to, co zepsuł. Nie zwraca uwagi na zbiegowisko przed kamienicą, w której mieszka, pewien, że znów któryś z sąsiadów wywołał awanturę, albo ktoś zażądał od kogoś spłaty długu za prochy i w rezultacie oberwał nożem. W tej dzielnicy takie rzeczy są normą.
Wbiega do klatki, i zatrzymuje się w środku, słysząc toczącą się za nim rozmowę.
-...spadła jak kamień, nawet nie krzyknęła. Walnęła w daszek, aż huknęło, jakby ktoś pierdolnął z petardy... 
-...nie ma szans...
-...połamana jak zapałka...
-...myła okna i wlazła pewnie na parapet... 
Straszne przeczucie spada na Jareda jak ciężka kurtyna i zatyka mu dech w piersi: prawie nie myśląc pędzi na górę, prosto do mieszkania, zastając otwarte drzwi a w środku dwóch obcych mężczyzn w eleganckich garniturach. Jeszcze jeden stoi przy drzwiach do sypialni i zagląda do niej ciekawie.
Jared jest otumaniony, przerażony.
-Van?- Woła, nie zwracając na mężczyzn uwagi, ale już wie.- Vanja?- Omiata dzikim wzrokiem wnętrze pokoju i widzi dostawione do okna krzesło, kilka papierowych ręczników, przewieszonych przez jego oparcie, butelkę płynu do szyb, pozostawioną samotnie na parapecie. Potem widzi rozmazaną smugę sosu, ciągnącą się przez górną część szyby i framugę po zewnętrznej stronie. Wyraźne, rozpaczliwe ślady drobnych palców, znikające za załomem muru.
-Boże...- Jęczy i opada na kolana, nie mogąc ustać na nogach. Trzęsie się, drży na całym ciele, nie wie nawet, że krzyczy, obwiniając się o to, co się stało. Nie słyszy ani słowa z tego, co mówi do niego jeden z mężczyzn.

Jared potrząsnął głową, pozbywając się natrętnych wspomnień. Pchały się, nieproszone, w najmniej odpowiednich chwilach, nawet w snach nie dając mu spokoju. Za nimi podstępnie skradało się poczucie winy i myśli z serii "powinienem był...".
Potrzebuje czegoś, co choć na moment oderwie go od nich, pozwoli cieszyć się życiem, jak robił to do przypadkowego spotkania z Vanją. Czymś takim mogła być czekająca na niego blondynka... której imienia za cholerę nie pamiętał. Mało ważne, grunt, że zabawi się dziś tak, jak dawno się nie bawił. Może przeciągnie zabawę do jutra, a nawet do weekendu?
Wrócił do lokalu, siadł na swoim miejscu i objął ramieniem plecy dziewczyny. Wychylił do końca swoją wódkę i stuknął szklaneczką o stolik.
-Ktoś mi z łaski swojej naleje?

-Jerry, Jerry, obudź się.- Lepki od słodyczy głos wciskał mu się do uszu, łaskocząc oddechem lewe.
Jared skulił się, zwinął na boku w kłębek i naciągnął kołdrę na głowę, uciekając przed tym kimś, kto próbował wyrwać go ze snu.
-Daj mi pospać.- Wymamrotał.
-Już południe, śpioszku, jestem głodna i chcę kawę.- Teraz do głosu dołączyło drapanie w ramię, potem siłowanie się z trzymaną przez Jareda kołdrą.
-To idź i, kurwa, sobie ją zrób!- Szarpnął się, odtrącając łokciem swoją nocną przygodę. Już żałował, że w ogóle zabrał ją do domu. Była marudna i głupia, na dodatek chyba wmówiła sobie, że coś ich łączy, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, obserwując jej zachowanie. Całe szczęście był na tyle trzeźwy, by móc to robić.
Bez przerwy gadała, do znudzenia malując przed Jaredem obraz wspaniale dobranej pary, jaką rzekomo mogli się stać. Mówiła o nim, jakby był jej facetem i obiecał jej Bóg wie co. Dobrze, że nie zaczęła opisywać urody ich przyszłych dzieci, bo najpewniej wykopałby ją z łóżka. Zamiast tego kazał jej się zamknąć i po prostu ją zerżnął, ani przez moment nie interesując się tym, czy jej dobrze. Miał to gdzieś tak głęboko, jak ona miała jego kutasa. A może i głębiej.
Kurwa, jak Shannon może wytrzymać z takimi dziewczynami? Przy najbliższej okazji musi pogratulować mu silnych nerwów i odporności na głupotę.
Skopał z siebie kołdrę i wstał, machinalnie przygładzając dłonią sterczące na wszystkie strony włosy.
-Nie myślisz chyba, że dostaniesz żarcie do łóżka?- Warknął.
-Jerry, dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły?- Dziewczyna... Jenny, jak sobie przypomniał... klęknęła na posłaniu z nieszczęśliwą miną.
-Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziesz.- Machnął ręką w stronę drzwi. Schylił się i rzucił jej leżącą na podłodze sukienkę, którą miała na sobie w klubie.
-Jerry, proszę.- Jenny "ach, kochanie, nawet nasze imiona do siebie pasują: Jerry i Jenny. Czy to nie słodkie?" wyglądała, jakby miała się rozpłakać, i rzeczywiście w jej oczach pokazały się łzy. Nałożyła sukienkę na gołe ciało i wstała w poszukiwaniu butów.- Wczoraj mówiłeś, że chcesz ze mną...
-Kłamałem.- Jared przerwał jej bezceremonialnie, rozdrażniony.
-Nie wierzę. Grasz ze mną w coś okrutnego, prawda?- Dziewczyna uparcie trzymała się swojej wersji zdarzeń.- Powiedziałeś, że jestem piękna i takiej dziewczyny szukałeś!- Podniosła głos, zakładając jednego buta. Drugi leżał w odległym kącie sypialni, więc pokuśtykała po niego, śmiesznie utykając z lewą stopą bosą, prawą chwiejącą się na niebotycznie wysokim obcasie.
Nie komentując, Jared zgarnął z szafki telefon, wybrał numer i rzucił do słuchawki kilka cichych słów.
-Zamówiłem ci taksówkę, tu masz pieniądze.- Rzucił na skotłowane prześcieradło kilka banknotów.- Kup sobie coś na śniadanie.
-Myślisz, że jestem dziwką, którą można odprawić z paroma dolcami?- Jenny przyskoczyła do niego, krzywiąc się: w jasnym świetle Jared bez trudu zauważył, jak pospolita jest jej twarz, blada, prawie biała, z resztkami rozmazanego makijażu w kącikach oczu.
-Znasz drogę do wyjścia?- Spytał obojętnie. Ominął ją, podniósł rzucone pod łóżko bokserki i nałożył je, skrępowany nagością.
-Ty chuju!- Coś uderzyło go w środek pleców, raz, potem jeszcze raz. Odskoczył zwinnie w bok, i całe szczęście, że to zrobił, bo obok jego głowy przeleciała ze świstem ciężka gliniana figurka, pamiątka z jednej z dalekich wypraw, rozbijając się na ścianie w drobny mak. Gdyby oberwał...- Ty parszywy kutasie!- Jenny darła się na całe gardło, wywijając w powietrzu trzymaną za rączkę torebką. To nią wymierzyła dwa pierwsze razy w plecy Jareda.
-Co tu się...- Drzwi otworzyły się i do sypialni zajrzał Shannon. Nie dokończył pytania: w sekundę znalazł się przy dziewczynie i złapał ją za ręce, unieruchomiając je silnymi ramionami. Nie zważając na jej szarpaninę wywlókł ją z sypialni.
Jared odetchnął z nieukrywaną ulgą: Shann, zaprawiony w podobnych bojach, wiedział jak poradzić sobie z tego typu sytuacją bez jego pomocy. Słyszał oddalające się krzyki Jenny, potem kilka głośnych, choć niezrozumiałych słów Shannona, wreszcie wszystko ucichło.
Dopiero po kwadransie bracia spotkali się w kuchni, prawdziwym centrum domu. Jared robił sobie śniadanie, gdy Shann wkroczył do środka i zaczął się śmiać.
-Co?- Jared popatrzył na niego pytająco.
-Wisisz mi stówę. Twoja nowa dziewczyna powiedziała, że zapomniała wziąć od ciebie pieniądze.

Gustowna koszula, wypuszczona na nowiutkie, dopasowane dżinsy, nie poprawiała Jaredowi samopoczucia. Wiedział, że wygląda dobrze, ogolony, uczesany z charakterystycznym dla siebie luzem, w stroju kosztującym więcej, niż większość ludzi zarabia przez miesiąc. A mimo to czuł się bardzo niepewnie. Zupełnie, jakby miał zdawać najważniejszy egzamin w swoim życiu.
Może w pewnym stopniu tak było? To, jak się zachowa, co powie, czego NIE powie, mogło wystawić mu świadectwo jako człowiekowi.
Zaproponował spotkanie, chcąc raz na zawsze wyjaśnić to, co było do wyjaśnienia. Dowiedzieć się, dlaczego przez dwa lata Vanja nie kwapiła się skontaktować z nim i powiedzieć, że żyje. Poznać ewentualne motywację, które nią kierowały.
A przede wszystkim zapobiec temu, by w zemście za porzucenie chciała mu zaszkodzić. Mogła to zrobić, i ciężko byłoby mu odeprzeć jej atak, mając przeciw sobie ją, jej słowa, i ślad w różnego rodzaju dokumentach, które wtedy podpisał. Jak przyjęto by fakt, że zgodził się na odłączenie jej od podtrzymujących życie maszyn i praktycznie wydał na nią wyrok? Nawet o jej wypadek oskarżono by jego, bo przecież to on zapaskudził okno chińszczyzną. Pił, brał. Obijał się, łapiąc dorywcze prace. Zalegał z rachunkami za prąd. Nie był, jak Vanja, piątkowym uczniem, który tylko przez głupi przepis nie dostał stypendium w renomowanej szkole, i nie miał wtedy piętnastu lat.
-Ja pierdolę, jeśli to wyjdzie na światło dzienne, leżę.- Jęknął, tłukąc dłońmi w kierownicę.
Kto zrozumie, co łączyło jego i tę małą Mulatkę? Na wieść o tym, że dwadzieścia lat temu dmuchał (prawie)nieletnią, wybuchnie skandal. Echelon skurczy się do minimalnych rozmiarów, na koncerty będzie przychodzić garstka fanów... O ile jeszcze pozwolą im grać. A jemu ktokolwiek kiedykolwiek zaproponuje rolę w filmie.
Już widział to, co będą pisać o nim w prasie i w internecie, i na samą myśl dostał gęsiej skórki.
Skręcił na parking przed jedną z galerii na obrzeżach miasta: kawał drogi od zwykle uczęszczanych przez niego okolic, ale zaproponował to miejsce na spotkanie właśnie dlatego, że tu nikt nie mógł przeszkodzić im w rozmowie. O ile, oczywiście, Vanja w ogóle się pokaże. Nie odpisała na jego SMS, nie dała znać, że się pojawi.
Zostawił samochód na wolnym miejscu w cieniu rozłożystych palm i ruszył raźnym krokiem, ukradkiem oglądając się za siebie w obawie, że ktoś mógł go śledzić, jakiś natrętny fotograf, szukający tanich sensacji. Nim dotarł do budynku, w którym mieściła się galeria, uspokoił się: nikt nie zatrzymywał się w pobliżu, nikt na niego nie patrzył, żaden z mijających go obojętnie ludzi nie zwracał na niego uwagi dłużej, niż potrzeba na obrzucenie wzrokiem obcej osoby. Wielkie, muchopodobne okulary zasłaniały większą część jego twarzy, więc był praktycznie nierozpoznawalny.
Zanurzył się w chłodnym wnętrzu galerii i pospieszył do wyznaczonej na spotkanie kawiarni, z daleka szukając wzrokiem znajomej postaci. Przystanął, widząc ją, odwróconą półprofilem, i choć podobnie mogła wyglądać jakalokwiek przypadkowa kobieta, od razu wiedział, że to ona. Poznał ją po sposobie, w jaki pochylała głowę, przekrzywiając ją lekko w prawo, zajęta studiowaniem menu.
Zgubione gdzieś w drodze zdenerwowanie wróciło, przygniatając Jareda do ziemi. Chętnie zawróciłby i odjechał, zostawiając sprawy własnemu biegowi. I może zrobiłby to, gdyby w tej samej chwili ,gdy o tym pomyślał, Vanja nie podniosła głowy i nie spojrzała w jego stronę.
Mierzyli się wzrokiem przez chwilkę, dokąd Jaredowi nie wróciła zdolność do poruszania się: zamarł, jakby oczy Van przyszpiliły go w miejscu, niczym złapanego w siatkę owada.
Siląc się na okazywanie obojętności podszedł do stolika i usiadł na wprost kobiety, która przez dziewiętnaście lat dla niego nie istniała. Nie umiał nawet określić, jak bardzo i czy w ogóle się zmieniła, widziana z bliska, nie na fotografii: zdenerwowanie sytuacją nie pozwalało mu skupić się na czymkolwiek, co wymagało większego wysiłku umysłowego.
-Cześć, Van. Kopę lat się nie widzieliśmy, prawda?- Rzucił na powitanie, od razu czując się jak skończony idiota.
-Więc to prawda, Jay.- Vanja, której twarz zbladła, przybierając nieco szarawą barwę, patrzyła na niego pełnym zdumienia i niezrozumienia wzrokiem.- Boże, więc to wszystko mi się nie śniło?

                                                                    ****

Okej, mam za sobą kolejny kawałek. Pisany wbrew przeszkadzającej i nie pozwalającej się skupić familii, poganiany ciągłym "no kiedy mnie puścisz do kompa" nastoletniego syna.
Mam nadzieję, że ten próbujący udawać FF badziew komuś jednak przypadnie do gustu.
Pozdrawiam.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz