It`s not my way.

czwartek, 27 grudnia 2012

Co by było...

Dwie sterty ubrań piętrzyły się obok siebie jak dwa niemal bliźniacze szczyty gór, różniące się głównie barwą: prawy był jasny, jak ośnieżony, lewy czarny. Jared, w samych spodniach od dresu, stał nad nimi, podziwiając w milczeniu własne bałaganiarstwo.
Rozejrzał się po wysprzątanej w połowie sypialni, zdziwiony widokiem sporych połaci nagle odkrytej podłogi. Co najlepsze, znalazł kilka "zgubionych" drobiazgów, z którymi zdążył się już pożegnać: słotą spinkę do koszuli z wygrawerowaną triadą, kostkę do gitary, ozdobna zapinka, prezent od jednej z jego byłych przyjaciółek, kilka skarpet bez pary.
Zebrał naręcze jasnych ubrań i zszedł z nimi do pralni przy garażu. Tam jeszcze raz posegregował rzeczy, część wrzucił do pralki, resztę skopał pod ścianę. Wrócił na górę, zniósł drugą stertę prania, gwiżdżąc pod nosem jedną z nowszych piosenek, z jeszcze nie wydanej płyty.
-Shann, gdzie odkurzacz?- Krzyknął, bezradnie rozglądając się po holu, jakby to miało być odpowiednie miejsce na poszukiwania.
-A bo ja wiem?- Odpowiedź dobiegła z kuchni.- A co, siostrzyczko, sprzątasz?
-Czasem trzeba.- Stwierdził filozoficznie. Jak przypuszczał, znalazł odkurzacz w schowku przy kuchni.
-Zadzwoń po kogoś, ja tak robię.- Shannon oderwał się na moment od obserwacji podgrzewanej w mikrofalówce potrawy.
-Sprzątam swój pokój, nie będę wpuszczał tam obcych.
-Za dużo plam na prześcieradle, siostrzyczko?
-Mógłbyś mnie tak nie nazywać, Shann?- Jared zatrzymał się na schodach i popatrzył na brata z urazą.
-Dobrze, dobrze, Jerry. Tylko ostatnio jesteś po babsku przejęty, to wszystko.- Shannon uniósł pojednawczo ręce.- Planujesz zmienić płeć, czy dostałeś rolę w remeaku "Pani Doubtfire"?
-Zmienić płeć? Ocipiałeś?- Jared parsknął śmiechem, choć wiedział, że pytanie było tylko żartem.- Widziałeś mój pokój?
-Mówisz o tej zasypanej ciuchami norze na końcu schodów? Tej samej, z której rano dobiegają dziwne dźwięki?- Shannon wyjął z kuchenki talerz z czymś, co nie dawało się jednoznacznie określić: były w tym i kawałki mięsa, i warzywa, tu i ówdzie widać było makaron.
-Lubię po przebudzeniu pobrzdąkać na gitarze.- Jared prychnął, czując zapach oryginalnej potrawy.- Co ty jesz, człowieku? Ja bym tego nie dał nawet świni. Wygląda paskudnie.
-Ktoś wczoraj w restauracji wcisnął mi przez przypadek resztki.- Shannon sceptycznie przyjrzał się temu, co piętrzyło się na talerzu.- Wygląda jak ty po pijaku, ale smakuje bosko.- Wyszczerzył się do brata i poruszył brwiami.- Chcesz spróbować?
-Chcesz, żebym się porzygał?- Jared skrzywił się z obrzydzeniem.- Słodki Boże, spójrz na tego idiotę, który mając tyle kasy, zajada się resztkami z restauracji.- Uniósł oczy w górę i poszedł dokończyć sprzątanie.

Jared siedział na plaży, łagodny wietrzyk znad oceanu chłodził jego ciało i wysuszał mokrą po kąpieli skórę. Choć dokoła było pełno ludzi, jak zawsze bywa w pogodne dni, ani jeden człowiek nie zwrócił uwagi na odpoczywającego celebrytę. Choć nie miał nawet okularów, które skrywałyby jego oczy i kawałek twarzy, czuł się zupełnie anonimowo.
Uniósł głowę i zapatrzył się w pokryte drobnymi chmurkami niebo, przepiękne, o barwie identycznej jak kolor jego oczu. Co lepsze, kilka obłoczków stłoczyło się w dwie grupki, tworząc coś w rodzaju źrenic, wgapionych w siedzącego na piasku mężczyznę. Rozbawiony Jared pomachał niebu ręką, zastanawiając się przy tym, czy wiszące gdzieś dalej chmury odpowiedzą podobnym gestem. Jednak nie, pozostały w miejscu niewzruszone, za to gdzieś obok, na kocu zajętym przez liczną rodzinę, jedno z dzieci zaczęło śpiewać czystym, melodyjnym głosem. Z początku cicho, piosenka przyjemnie brzmiała wśród nie milknącego gwaru plażowiczów, potem jednak dzieciak zaczął śpiewać głośniej. Nie wydzierał się: Jared miał wrażenie, jakby w gardło chłopca ktoś wmontował głośnik i podkręcał jego moc, albo też jego własne uszy wyczuliły się na znajomą melodię, przez co słyszał ją coraz głośniej. Powoli stawało się to coraz mniej przyjemne, tym bardziej, że śpiewający dzieciak przykleił się Jaredowi do pleców i objął go rękami, nie pozwalając się ruszyć.
-Co, kurwa...?- Wypowiedziane na głos słowa nieco otrzeźwiły Jareda: zaplątany w prześcieradło usiadł na posłaniu, rozglądając się na pół przytomnie po ciemnej sypialni. Choć już nie spał, nadal słyszał piosenkę, która mu się przyśniła. Dobiegała z podłogi przy łóżku, z miejsca, w którym położył przed snem telefon. Jak długo już ktoś usiłował się do niego dodzwonić?
Sięgając po telefon odganiał od siebie zwykłe w takiej chwili przeczucie, że odbierając, usłyszy złe nowiny. Oby nie dotyczyły nikogo z rodziny.
Z oporem przystawił aparat do ucha, przecierając dłonią zaspane oczy.
-Słucham?- Odezwał się niepewnie.
-Przepraszam, jeśli cię obudziłam.- Usłyszał znajomy akcent i odetchnął z ulgą, że to nie policja.
-Nie szkodzi.- Mruknął, kładąc się z ręką pod głową. Senność rozwiała się jak mgła: prawdopodobnie mógł już pożegnać się ze spokojną nocą.- Coś się stało?- Spytał zaniepokojony, słysząc drżenie w głosie Vanji. Tak, jakby chwilę wcześniej płakała.
-Jay...- Wahała się przez długie sekundy, ale nie popędzał jej. Tak czy tak rozbudził się całkowicie, więc równie dobrze mógł poleżeć i pogadać przez telefon, zamiast gapić się w sufit, próbując znów usnąć.- Jared, to zaczyna mnie przerastać. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.- Znów usłyszał w jej głosie z trudem hamowane łzy.- Ciągle próbuję zrozumieć, co się wtedy stało, dlaczego, i wciąż nie mogę sobie tego przypomnieć. Mam... Jay, nie wiesz nawet, jakie to męczące. Pomóż mi się z tym uporać. Ty wiesz to, czego ja nie mogę sobie przypomnieć.
Jared zamknął oczy i przesunął dłonią po twarzy. Więc o to chodziło. Dlatego budziła go w środku nocy, płacząc do słuchawki jak rozżalona małolata.
-Co chcesz, żebym zrobił? Mam spisać dla ciebie wszystko, co pamiętam? Chronologicznie, czy według ważności wydarzeń?- Rzucił w odpowiedzi, wytrącony z równowagi. Nie uśmiechało mu się wywlekać przed nią tego, co wiedział, a przynajmniej nie każdą rzecz.- Van, do niedawna ja sam niewiele pamiętałem, przecież minęło tyle lat.
-Jared, mam straszne sny, których nie rozumiem. To, co w nich jest...- Urwała: słuchając jej, prawie widział, jak siedzi na łóżku z podciągniętymi pod brodę kolanami i ściska w drobnej dłoni swój tani telefon.- Jay, powiedz mi...- Przerwała. W słuchawce rozlegał się teraz tylko jej oddech, niespokojny i urywany.
-No?- Ponaglił, patrząc na tańczące na suficie cienie.
-Śniło mi się... Jared, czy zostawiłeś mnie, bo byłam w ciąży? Dlatego próbowałam się zabić?
-Co? W ciąży?- Zaśmiał się, choć chyba nie powinien tego robić, jeśli Vanja rzeczywiście przeżywała wszystko tak mocno. Mogła pomyśleć, że dostarcza mu niezłej zabawy. Zresztą...- Słuchaj, Van. Nie byłaś w ciąży, zawsze byłem ostrożny. Chodziłaś do szkoły, rozumiesz.- Wyjaśnił, tknięty wyrzutami sumienia.- I mówiłem ci już, że miałaś wypadek, nie próbowałaś się zabić. Tamtego dnia ostro się pokłóciliśmy, ja wyszedłem, żeby się uspokoić, a ty jak zwykle zaczęłaś sprzątać, bo to uspokajało ciebie. Myłaś okna, Van, i wypadłaś, rozumiesz?- Podniósł mimowolnie głos, nie dając jej wtrącić ani słowa.- Nie wiem, co się stało, jak wróciłem, w domu była policja a ciebie zabrano do szpitala. To było drugie piętro, Van.- Dodał.
-Nie wiem, Jay, to wydaje mi się niemożliwe, żebym...- Odezwała się, gdy zamilkł.- Dlaczego się kłóciliśmy? Co zrobiłam?
-Nic.- Westchnął z rezygnacją.- Wszyscy czasami się kłócą, prawda?- Znowu westchnął.- Van, dajmy temu teraz spokój. Rozumiem, że jesteś pogubiona.- Naprawdę rozumiał.- Słuchaj, zadzwonię do ciebie w dzień i spotkamy się gdzieś, żeby porozmawiać. Dobrze?- Spytał łagodnie.
-Pomożesz mi, Jay?
-Tak, Van. Pomogę ci.- W myślach dodał: tyle jestem ci winien.- A teraz idź i prześpij się spokojnie. Nie musisz dręczyć się niepotrzebnie, Kruszynko.- Przypadkiem nazwał ją tak, jak robił to kiedyś, zachwycony jej drobną budową i tym, że była od niego niższa o głowę.- Dobranoc.- Rozłączył się i rzucił telefon na posłanie.
Potem, zupełnie rozbudzony, wstał i zszedł do kuchni. Z puszką piwa siadł przy stole i zapatrzył się w ścianę, rozmyślając.
Musiał opracować jakiś sensowny plan, dzięki któremu nie tylko pomoże dziewczynie uporać się z jej problemami, ale też sam wyjdzie z tego obronną ręką. To nie było tak proste, jak się wydawało: podpowiadając Vanji pewne rzeczy może sprawić, że sama przypomni sobie inne, które wolał zachować w sekrecie. Jak mogłaby na nie zareagować, mógł się tylko domyślać, ale wątpił, żeby przeszła nad nimi do porządku. Nie chodziło już tylko o to, że nadal w pewnym stopniu byli z sobą związani, ale o to, co wtedy zrobił, i przez co tak bardzo się poróżnili. O to, co w rezultacie doprowadziło do wypadku.
-Ja pierdzielę.- Mruknął, odpędzając od siebie paskudną myśl, że dla wszystkich lepiej by było, gdyby Vanja...

Pokryte wzorzystą tapetą ściany wirują wokół na pół oszołomionego Jareda, wpatrującego się bez mrugnięcia w zmieniające się przed jego oczami obrazy. Choć napruty i po prochach, jest przytomny. A przynajmniej prawie przytomny. Kolorowa mozaika tańczy rytmicznie, ale nie powoduje to złych doznań ani mdłości, wręcz przeciwnie. Jared jest zachwycony tym, że pulsowanie barw współgra z pulsowaniem jego podnieconego ciała. Jest tak napalony, że ledwie potrafi usiedzieć na miejscu. Mieszanka alkoholu i prochów, które wziął, postawiła mu kutasa lepiej, niż jakakolwiek dziewczyna.
Jared opuszcza wzrok niżej, widzi czarne jak skrzydło kruka włosy, poruszające się w rytm pulsowania ścian nad jego podbrzuszem. 
-Szybciej.- Mamrocze pod nosem i zaciska zęby, chcąc w ten sposób przyspieszyć swój orgazm. Potrzebuje go jak diabli, ma wrażenie, że jądra wybuchną mu od nadmiaru zmagazynowanej spermy. 
-Nie pal się tak, chłopczyku.- Śpiewne słowa drażnią go, tak samo przerwa w tym, co robi mu czarnowłosa. 
-Kurwa.- Mówi, nie mając na myśli nikogo konkretnego.
Jego partnerka podnosi się i zadziera w górę spódnicę, odsłaniając nagie ciało pod nią. Pchnięciem dłoni każe Jaredowi położyć się na plecach, potem przykuca nad jego brzuchem. Chłopak widzi jej wygoloną cipkę, lśniącą jak naoliwiona. Przez prochy ma wrażenie, że obraz rośnie mu przed oczami, aż wreszcie traci z widoku wszystko inne i widzi tylko ten fragment ciała kobiety.
-Masz dobrego kutasa, chłopczyku.- Głos wydaje się wydobywać spomiędzy czerwonych warg cipki, opuszczającej się na jego wzwiedziony organ tak, jakby chciała go połknąć.
Przez króciutki moment chłopak boi się, że w jej wnętrzu ukrywają się ostre zęby, które zrobią z niego eunucha, ale zaczyna chichotać, rozśmieszony podobną perspektywą. Już nie jest tak nagrzany jak był minutę temu, teraz jest mu wesoło, choć nie odmówi dobrego rżnięcia. Nie on.
-Jak tak ci się podoba, to jazda.- Podpowiada i odwraca wzrok od tego, co mimo wszystko odrobinę go przeraża, choć nie wie, dlaczego tak jest. Czuje na penisie lekki nacisk miękkiego ciała, jego ciepło, i jest mu przyjemnie. Podnosi biodra, ale kobieta znów pcha go w dół.
-Po mojemu.- Mówi do niego ze złością, a przy następnych słowach w jej ton wkrada się nieukrywana zazdrość.- Piękny kutas, wkurwia mnie myśl, że rżniesz nim moją córkę.
Jared patrzy na jej twarz, dopiero teraz naprawdę ją widząc. Wykrzywione czerwone usta na białym jak papier obliczu wyglądają jak zakrwawione nacięcie nożem i brzydzi go to, co chwilę temu robiły z jego członkiem. 
Spogląda w dół, widzi, że jego erekcja do połowy zniknęła już w podstarzałej, spracowanej pochwie Katji, i natychmiast trzeźwieje. Spycha ją z siebie, zrzuca na podłogę, tracąc w kilka sekund całe podniecenie. Teraz jest tylko przestraszony tym, co zrobił. Zrywa się z łóżka, pospiesznie podciąga opuszczone do kostek spodnie i zapina je trzęsącymi się dłońmi.
-Wypierdalaj.- Mówi do zbierającej się z ziemi kobiety. 
-Myślisz, że wolno ci tak mnie traktować?- Ta krzyczy na niego, poprawiając ubranie. Jest brzydka, z grymasem nienawiści i pałającymi odrazą oczami wygląda jak maska.
-Spierdalaj.- Jared nie jest w stanie powiedzieć nic więcej. W głowie ma tylko jedno: pozbyć się z domu tej starej kurwy, nim Vanja wróci ze szkoły i zobaczy, co zrobił. Boi się tak bardzo, że trzęsie się cały, nie potrafiąc nad tym zapanować. 
-Zobaczysz.- Katja grozi mu zaciśniętą pięścią i wybiega z jego mieszkania z jadowitym śmiechem, którego echo długo prześladuje chłopaka jak niebezpieczna groźba.

                                                                     *****


-Pomyślałem sobie, że najlepszym sposobem będzie, jeśli spędzimy razem parę godzin. Mam dziś trochę więcej luzu.- Jared uśmiechnął się do zapinającej pas Vanji, obrzucając ją przy tym ciekawym wzrokiem.- Źle spałaś?
-To aż tak widać?- Odpowiedziała, również się uśmiechając, choć lekka bladość jej twarzy mówiła sama za siebie.
-Odrobinę.- Skłamał gładko.- Masz jakieś specjalne życzenia? Chcesz gdzieś pojechać?
-Nic specjalnego, Jay. Zdam się na ciebie.- Popatrzyła mu w oczy.- I dziękuję, że chcesz zawracać sobie mną głowę. Nie musisz tego robić, naprawdę, ale to, że zgodziłeś się mi pomóc, wiele dla mnie znaczy.
-Nie ma o czym mówić, Van.- Wymamrotał, czując się równocześnie mile połechtany jej słowami, i zawstydzony motywacją, która nim kierowała. Choć nie chciał się do tego przyznać, w towarzystwie tej małej kobiety czuł się dziwnie dobrze. Gdy jej nie widział, to uczucie mijało, zastępowane przez irytację, ale gdy tylko pojawiała się w zasięgu jego wzroku, wracało.
Ruszył spod jej domu, nie mając sprecyzowanych planów, gdzie i po co jechać. Przerzucał w myślach różne opcje, ale każda wydawała mu się równie zła, jak poprzednia.
-Jared, możesz podjechać w jedno miejsce? Muszę podrzucić tłumaczenie.
-Jasne, Van. Cokolwiek zechcesz, będzie ci dane.- Zaśmiał się, choć nadal był odrobinę spięty.
Vanja podała mu adres, zaledwie kilka przecznic od miejsca, w którym mieszkała.
-Nie szafuj tak sobą, Jay, bo może komuś przyjść do głowy pomysł, żeby to wykorzystać.- Powiedziała lekkim tonem.
-Komuś, czyli tobie? Cóż, zależy, czego byś sobie zażyczyła, Van. Nawet ja  nie mogę wszystkiego.
-A ty jak zawsze bardzo skromny.- Pokręciła głową.- Pamiętam...- Zaczęła i urwała, poważniejąc. Milcząc poprawiła laskę, wciśniętą obok siedzenia pasażera.
-Co pamiętasz?
-Krótki przebłysk tego, że siedzimy w samochodzie, który pożyczyłeś od kolegi. Mieliśmy jechać...
-Na piknik.- Jared dokończył cicho, przypominając sobie tamten dzień. Wraz ze wspomnieniami powróciły emocje, które wtedy czuł: duma, radość i czyste, niczym nie zmącone szczęście zakochanego chłopaka, który zabiera swoją dziewczynę za miasto.- Udało mi się zarobić trochę kasy i chciałem to uczcić.
-To było jeszcze przed...- Vanja podskoczyła na siedzeniu, jakby coś ukłuło ją w pośladek.- Wiem: kupiłeś wino i próbowałeś mnie upić. Niewiele brakowało, a przeleciałbyś mnie pierwszy raz na tym kraciastym kocyku.- Zaczęła chichotać.- Wcale nie byłeś taki bezinteresowny, Jay.
-Byłem młody, miałem ciśnienie, że hej.- Jared też zaczął się śmiać z siebie, młodszego o 20 lat.- Nie, żebym teraz zdziadział.- Dodał po chwili, właściwie nie wiedząc, po co.
-Na ten temat powinny wypowiedzieć się te wszystkie dziewczyny, które... Nieważne. Zatrzymaj się przed tym budynkiem.- Vanja wskazała miejsce na parkingu i wyjęła z torebki telefon. Wybrała numer, potem rzuciła do słuchawki kilka rosyjskich słów i rozłączyła się.- Zaraz ktoś zejdzie.
-Van, czy ty jesteś zazdrosna?- Jared, tknięty nagłym niepokojem, dotknął palcami grzbietu jej dłoni, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Vanja oderwała wzrok od podziwiania nieciekawej fasady domu i spojrzała na niego.
-Nie mam przecież powodów, prawda? Cytując ciebie: to było dawno, od tamtego czasu wiele się wydarzyło.- Powiedziała zastanawiająco smutnym tonem.- Tyle, że... Przez to, że nie pamiętałam wielu rzeczy aż do tej pory, wszystko wciąż jest świeże, jakby wydarzyło się dopiero co. Mam wrażenie, jakbym przespała więcej, niż sześć miesięcy, i obudziła się w chwili, gdy zobaczyłam cię w tamtym klubie.
-Van...- Jared próbował przerwać jej, zanim powie więcej, ale ona zasłoniła mu usta dłonią i mówiła dalej.
-Okropnie boję się, że próbując przypomnieć sobie resztę... Jestem do tyłu o lata świetlne w stosunku do ciebie, Jay. Ty żyłeś przez cały czas świadomie, ja nie. Wegetowałam. To, że byłam z kimś przez ten czas, miałam kilka związków, to nic nie znaczy. Za każdym razem miałam przeświadczenie, że robię coś złego. Całkiem, jakbym podświadomie przeczuwała, że coś z mojej przeszłości nie zostało dokończone a ja postępuję niewłaściwie. Nie umiem ci tego lepiej wytłumaczyć.- Skończyła i zabrała rękę.- Ale muszę wypełnić pozostałe w pamięci luki, inaczej nigdy nie dojdę z sobą do porządku. Po tym, jak to zrobię, możemy się więcej nie widywać.- Odwróciła się od Jareda akurat w chwili, gdy do jej drzwi podchodził jakiś mężczyzna.
-Zdrastwuj.- Przywitała się, nie wysiadając, i podała mu wyjętą z torebki, złożoną w pół szarą kopertę.
-Zdrastwuj. Eto kto?- Facet, na oko po czterdziestce, wskazał przyglądającego mu się Jareda. Wyglądał znajomo i po chwili Jay skojarzył, że to ten sam osobnik, który na jednym ze zdjęć obściskiwał rękę Vanji.
-Moj drug.
-Drug?- Mężczyzna pochylił się, patrząc na Jareda wyblakłymi szarymi oczami.- Dobierasz bogaty przyjaciel.- Odezwał się sarkastycznie łamaną angielszczyzną.- Ja wiżu, ty musieć być w rozpaczy, nie płacić komorne. U tiebia cietyrje dnia do zapłać, albo idź sobie? Bogatyj drug dać pieniądz?

-Odczep się, Sasza. Nie przeprowadzę się do ciebie, choćbyś był ostatnim facetem na świecie!- Vanja, wyraźnie wytrącona z równowagi, sięgnęła za okno i odepchnęła go od samochodu.- Jedźmy, Jay, zabierz mnie stąd, gdziekolwiek, byle dalej od tego chama.- Poprosiła, po czym wydała z siebie przeciągły dźwięk: ni to jęk, ni to warkot, pełen bezsilności.
Jared, wciąż zaskoczony krótką, ale burzliwą akcją, z której zrozumiał niewiele, ruszył bez ociągania, zerkając w lusterko wsteczne: Sasza, kimkolwiek był dla Vanji, nie potrzebował chyba tłumaczenia, które mu dała, bo bez wahania wyrzucił kopertę do kosza na śmieci, nawet do niej nie zaglądając.
-Van, wybacz moją ciekawość, ale o co tu chodzi? Dlaczego...
-Sasza to idiota!- Krzyknęła, nie dając mu nawet dokończyć pytania.- Nie dociera do niego, że nie jestem nim zainteresowana, ot, co.- Sapnęła z oburzeniem.- Uprzykrza mi życie, ciągle dzwoni, chce...
-Ale pracujesz dla niego, tak?-  Teraz Jared przerwał jej.
-Potrzebuję pieniędzy, Jay, biorę każde zlecenie.- Wyjaśniła szybko.- Mam ostatnio zatargi z właścicielem mieszkania, które wynajmuję. Popsuła się klimatyzacja, zleciłam naprawę i zapłaciłam za nią, a właściciel nie chce oddać mi pieniędzy, choć powinien. Więc powiedziałam, że zaliczam kwotę naprawy na poczet czynszu, a on chce wyrzucić mnie z mieszkania. Mam cztery dni na uregulowanie zapłaty.- Spojrzała na Jareda z ogniem w oczach.- A wiesz, co w tym jest najlepsze? Że to znajomy Saszy, i mogłabym dać sobie uciąć rękę, że to jego sprawka. Do diabła, gdyby był tak miły, jak udaje, sam zapłaciłby te siedemdziesiąt dolarów, ale nie, on łazi za mną i nalega, żebym przeprowadziła się do jego apartamentu. Proponuje mi pokój gościnny, uwierzysz?- Mówiła z tak wielkim oburzeniem, że Jaredowi chciało się śmiać i z trudem utrzymywał powagę. Wyglądała jak grzeczna pensjonarka, chcąca dotrwać w dziewictwie do nocy poślubnej, której ktoś bezczelny zaproponował sponsoring.
-Ten cały Sasza ma apartament w tej norze?- Wskazał głową na pozostawiony z tyłu budynek.
-Nie nie, ma mieszkanie w centrum. Tu mieści się jedno z jego biur, zajmuje się pomaganiem rodakom. Mi też pomógł po tym, jak przyjechałam z Rosji. Pewnie uważa, że coś jestem mu za to winna.- Odparła z przekąsem.
-Dlaczego słuchając tego mam wrażenie, że powinienem zachować się jak rycerz na białym koniu i uratować cię z rąk czarnego charakteru?- Jared rzucił pytanie bardziej do siebie, niż do niej.
Rzeczywiście był przekonany, że tak właśnie powinien postąpić. W zasadzie to był jego zakichany obowiązek, jeśli miał być wobec siebie szczery. Tyle, że Vanja nie miała o tym pojęcia, lub też ukrywała przed nim, że pamięta i wie więcej, niż mówi. Może go sprawdzała?
-Myślę, że tego oczekuje od mężczyzny pewien schemat, któremu może, lecz nie musi się podporządkować. Ale ty, Jay, nigdy nie byłeś zadatkiem na rycerza, poza tym nie pasujesz do schematów.- Vanja powiedziała to tak lekko, jakby jej słowa nie znaczyły nic, ale Jared poczuł się urażony. Odwrócił od niej głowę i zajął się prowadzeniem, tracąc ochotę na rozmowę.
Zastanawiała go zmienność, z jaką spotykał się, przebywając z Van. Raz prawie płakała, nie mogąc przypomnieć sobie czegoś, potem mówiła o nim z takim przekonaniem, jakby doskonale wiedziała wszystko.
Ciągła niepewność co do motywów jej postępowania doprowadzała Jareda do stanu, w którym nie wiedział już, jak ma się wobec niej zachowywać. Czy traktować ją jak dawną sympatię, z którą może powspominać dobre czasy? Czy może uznać, że długoletnie rozstanie nie miało miejsca i zacząć od momentu, w którym wtedy wszystko się urwało? Dosyć dziwnie mogłoby to wyglądać z jej perspektywy, choć sama przyznała, że ma wrażenie powrotu do przeszłości.
Przecież, cholera jasna, to tak, jakby przyznała się, że nadal coś do niego czuje.
Pod wpływem tej myśli spojrzał na nią w inny sposób. Już wcześniej, podczas krótkiej rozmowy w galerii, z przyjemnością przyglądał się prawie nie zmienionym, choć dojrzałym rysom Vanji, podziwiał wciąż drobną budowę jej ciała, zgrabną mimo kalectwa figurę. Nie podkreślała jej tak jak kiedyś, obcisłymi spodniami czy kusymi bluzeczkami, odsłaniającymi płaski brzuch albo pół pokaźnego dekoltu, a jednak nadal wyglądała kusząco. Była ładna, miała elfią, szczupłą twarz o dużych oczach, w których teraz, po latach, prócz wiecznej ciekawości i radości życia widział też ostrożność i odrobinę strachu przed... Nie miał pojęcia, czego mogłaby się bać, może następnego upadku z okna?
Jak potoczyłoby się ich wspólne życie, gdyby kilka z przeszłych wydarzeń nie miało miejsca? Gdyby nie popełnił paru błędów, rzucił picie i prochy, nie czekając na tragedię, zmieniającą jego światopogląd? Nigdy nawet nie przyznał się rodzinie do tego, że Van istniała i przez kilka miesięcy stanowiła centrum jego świata.
Gdyby nie uległa wypadkowi, czy nadal byliby razem, być może wychowując teraz nastoletnie dzieci?
Setki pytań i gdybań przelatywało przez głowę Jareda, nie doczekując się odpowiedzi. Choćby chciał, nie umiałby ich znaleźć, bo nikt tego nie potrafił. Mógł jedynie wyobrażać sobie to, czego oczekiwał.
-Boże, Van, ile rzeczy nas ominęło?- Jęknął, wracając do rzeczywistości.
-Słucham?
Rozjerzał się, szukając wskazówki, gdzie są, po czym skręcił w prawo, w stronę centrum.
-Zastanawiałem się, co by było, gdyby.- Przyznał po chwili.
-Jay, tego nikt nie wie.- Odezwała się cicho, miękko.
Spojrzał w jej stronę: patrzyła na niego łagodnie lekko zamglonym wzrokiem. Nie mógł rozszyfrować tego, co teraz kryło się w jej oczach. Tęsknota? Czułość?
Może tylko wymyślił je sobie, chcąc na chwilę wrócić do utraconych chwil. Być może zamiast nich był w jej spojrzeniu tylko żal, że uciekł i nie dał im szansy.
Wrócił do obserwowania drogi, nie potrafiąc na dłużej znieść widoku roziskrzonych czarnych oczu. Wbijały go w rosnące poczucie winy, przez co czuł się mały i nic nie znaczący. Gdzieś zapodział zwykłą pewność siebie i dumę z własnych osiągnięć, niechęcią napawała go myśl o dobrobycie, w którym pławił się od dawna każdego dnia. Nie dlatego, że Vanja żyła skromnie a on miał miliony. Dlatego, że żyła, a on nie miał w sobie odwagi, by choć raz zadzwonić do jej rodziców i o nią zapytać. Wyrzucił dziewczynę z pamięci, pogrzebał ją, i poszedł swoją drogą, nie oglądając się za siebie.
Van miała rację: jakim człowiekiem był?
-Dokąd jedziemy, Jay-Jay?- Pytanie oderwało go od myśli o własnej marności. Słysząc zwrot, jakim Vanja go nazwała, poczuł jeżący włoski na karku dreszcz: tak mówiła do niego wieczorami, gdy leżeli zmęczeni seksem, a ona układała się do snu, zwinięta przy jego boku.
"-Czy mogłoby nam być lepiej, Jay-Jay?
-Nie wiem, Kruszynko, ale jeśli tak, to postaram się, żeby było."
Czcze obietnice.

-Jedziemy do mnie.- Oznajmił z przekonaniem.- Co prawda mieszkam z bratem, ale przynajmniej wreszcie będziesz mogła go poznać.
-Jay, nie chcę mieszać się do twojego życia.
-Za późno, Van. O całe dwadzieścia lat.- Położył dłoń na jej kolanie i ścisnął je lekko.

                                                                       ******

Tyle na dziś. 
Chyba zaczynam wczuwać się w tę historię, bo coraz więcej scen pojawia mi się w głowie i układa w całość. Może nie wyjdzie z tego taki gniot, jak myślałam, zaczynając. Narazie jest chyba trochę chaotycznie, ale powoli nabiera kształtów.
Czekam na zjebki ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz